Ze spokojem przyjęła propozycję Shikaruia i bez kłótni zgodziła się objąć pierwszą wartę. Było jej to obojętnie, a nawet było jej to na rękę, bo łatwiej było wysiedzieć do późna niż obudzić się w środku nocy i być w pełni sprawą. A przynajmniej dla niej stanowiło to mały problem, zawsze pewną chwilę zajmowało, nim do siebie doszła po takiej nagłej pobudce.
Wyciągnęła swój płaszcz, który narzuciła na ramiona, a żeby nie siedzieć na trawie, która wraz z nadejściem zmierzchu obsypywała się rosą, od czego ubrania robiły się mokre i nic tylko złapać przeziębienie, bez większego skupienia wytworzyła sobie pod najbliższym drzewem kryształowy klocek, na tyle wygodny, żeby wygodnie było na nim siedzieć. Bo co, bo mogła. Kryształ przydawał się w podróży (i nie tylko) na naprawdę wiele sposobów, nie trzeba było nawet targać ze sobą na plecach garnka, wystarczyło ciągać za sobą kogoś z klanu Koseki. Nie dość, że zrobi nawet prowizoryczną ochronę przed deszczem, to jeszcze chodzi o własnych nogach.
Zjadła co nieco, a chociaż byli na nogach cały dzień, to nie była tak głodna, jak chociażby wczoraj po treningu. Pozaczepiała czarnowłosego krótko, nim ułożył się do spania, o ile w ogóle dał się pozaczepiać, a w końcu rozsiadła się wygodnie na swoim, hem,
tronie, życząc Sanadzie dobrego snu, samej pogrążając się w myślach, ale nie tracąc czujności.
Nie rozpalali ogniska, nie było takiej potrzeby. Ogień ściągał do siebie nie tylko ciekawskie ćmy, ale w ciemności był tą latarnią morską – nawet w morzu drzew, a przecież nie byli w gęstym lesie, tylko trochę odeszli od traktu, którym się poruszali. Tak, ognisko zapewniłoby wizję – ale tylko w odległości ilu – dwóch, trzech metrów? Poza tym oślepiałby na dalszą odległość, a ich wystawiałby innym jak na tacy. Niepotrzebne ryzyko. Asaka zresztą nie zamierzała w nocy polegać na oczach, a na uszach.
W momencie, gdy usłyszała skrzypienie wozu, wszystkie jej zmysły stanęły dęba, bo był to dźwięk dość niespodziewany w ciszy nocy, gdy prawie wszystko spało. Gdzieniegdzie tylko słyszała pohukiwanie sowy, furkot skrzydeł czy jakieś ciche tuptanie pośród traw, ale w tym wszystkim odgłos toczącego się w oddali wozu – a dźwięk ten się przecież przybliżał – okazał się naprawdę głośny. Niemal tak głośny, jak przemarsz wojska w pełnym uzbrojeniu i na dodatek z trąbami, zwiastującymi ich przejście. Białowłosa zamarła, do tego stopnia, że mało brakowało, a przestałaby oddychać. Gdyby usłyszała, że ktoś schodzi z traktu i włazi w trawę, to by się nie zawahała i na pewno zbudziła Jugo, nic takiego nie miało jednak miejsca, a ona do momentu, aż dźwięk toczonych kół i tupot wraz ze rżeniem koni nie ucichły (swoją drogą – jechali po ciemku?!), nie ruszyła się z miejsca.
W końcu przyszła pora na zamianę miejscami. Asaka nie zamierzała potrząsać czarnowłosym, sama chyba wydrapałaby oczy za tak brutalne traktowanie śpiącej osoby, nie wiedziała jednak jak twardy sen ma Sanada. Na początek spróbowała delikatnie.
– Shikarui? – nie odzywała się od kilku dobrych godzin, jej głos zachrypł od tego, ale miała nadzieję, że chłopak jednak usłyszał. Jeśli nie, to podeszła do niego bliżej i spróbowała tego samego raz jeszcze.
– Nic się nie działo. Dłuższy czas temu słyszałam konie i wóz, to chyba tamci jechali dalej.
Po tych słowach kryształowy stołeczek był już Shikiego, a ona sama opatuliła się płaszczem, położyła na trawce i zasnęła chyba minutę później. To była jej kolejna właściwość. Była w stanie zasnąć zawsze i wszędzie, nawet gdy korzenie drzew wbijały jej się w bok, a kamyczki gniotły w głowę. Żaden to był dla niej problem.
A, no i nie była żadnym rannym ptaszkiem. Królewnę trzeba było obudzić.
– Działo się coś ciekawego? – ziewała strasznie, patrzyła po otoczeniu trochę zaspana, ale w gruncie rzeczy była w całkiem niezłym humorze.
I znowu historia się powtórzyła, zupełnie jak wieczorem. Zjedli, wypili i trzeba było iść dalej. Tylko bez kryształowego stołeczka, ten został tam, gdzie został stworzony. Za kilka tygodni i tam sam zniknie. To się dopiero nazywa dbanie o środowisko.
Ukryty tekst