W podziemiach, albo – jak kto woli – w kanałach była już stanowczo zbyt długo i wyszła stamtąd z przytupem. Wyskoczyła wspierając się drabinki, a efektu dodawał unoszący się w górę dymek. Rozejrzała się nerwowo na lewo i prawo, ale nie było tam ani stojących w kółku ludzi, którzy wiwatowaliby na jej fantastyczny pomysł, ani zarażonych. Zasadniczo nie było nikogo, co w tym obfitującym we wrażenia dniu było czymś zupełnie nowym.
Odetchnęła z ulgą i jak na komendę jej ciało się rozluźniło. Chwila spokoju. Chwila bezpieczeństwa. Rozejrzała się po okolicy. Była w wąskim zaułku, które niewiele różniło się od podziemi, z których dopiero co wyszła. Pełno śmieci, skoncentrowanych przy ściankach wąskiego korytarza. Brudno. Właściwie tylko zapach był nieco lepszy, dzięki zbawiennemu dopływowi świeżego powietrza. Ruszyła przed siebie i szybko zorientowała się, że gdzieniegdzie leżały również ofiary… Ofiary szaleństwa, które opanowało jej kochane miasteczko. Skręciła w uliczkę, której światło, niczym światełko w tunelu, zwiastowało wyjście na jakąś większą przestrzeń. Odwracała wzrok od leżących w pobliżu zwłok. Dużo krwi i brutalności. To nie były obrazki dla kogoś takiego jak ona. Wystarczy, że wiedziała co tam jest. Mimo to dostrzegła znajomą twarz. To może mocne słowo, ale wiedziała, że skądś zna tę starszą o kilka lat dziewczynę. Z widzenia? Może chodziła do tej samej piekarni, w której Rika raz w tygodniu kupowała ciasteczka?
Doszła do końca zaułka wąską ścieżką oddzielającą od siebie dwa budynki. Przed nią stał powóz blokujący bramę, a za nią całe zabudowanie. Chyba wiedziała, gdzie jest. Tak mniej więcej. Wokoło było raczej pusto. Nie dostrzegła nikogo przed, ani za bramą. Dopiero z czasem okazało się, że w jednym z wysokich punktów „po drugiej stronie” stoi strażnik z łukiem. Nie zdążyła dojść do końca uliczki, kiedy zobaczyła, że z okna ostrożnie wychodzi jakaś kobieta. To przykuło uwagę Riki. Stanęła w miejscu i wytężyła wzrok, ale nie. Nie znała jej. Patrzyła to na kobietę, to na strażnika, który jeszcze jej chyba nie dostrzegł. Połapała się o co chodzi. Ona ucieka. I wtedy… Co!? Sumairu! Szybkim krokiem podeszła do końca ścieżki. Dalej była już droga z równolegle stojącym do ogrodzonych budynków powozem. Była teraz względnie blisko, wciąż nie rzucając się jakoś szczególnie w oczy. Złożyła pieczęć barana, próbując nawiązać kontakt ze swoim już-nie-takim-nowym przyjacielem.
-Sumairuuuu! – wydarł się głos w uszach samuraja. – Sumairu! Wąska uliczka. Do powozu i dalej prosto. Tędy! Nie daj się! – Rika nie wiedziała, co miałaby więcej powiedzieć. Zaraz na jej oczach rozpocznie się sprint do muru i dalej ku wolności. Scena rodem z komi… z różnych historii, o których nieraz jej opowiadano. Czy łucznik pozwoli im uciec? Czy mogła coś więcej zrobić? Nic nie przychodziło jej do głowy. Dlatego nie przerywając połączenia z Sumairu, puściła mu nastrojową muzyczkę. Śledziła poczynania całej trójki bohaterów owej sceny niczym piłkarski kibic wgapiony w ekran telewizora w kluczowych momentach meczu, trzymając buzię blisko imitującej trzymanie kciuków pieczęci.
Wszystko układało się bardzo dobrze. Minęła chwila, nim łucznik zaczął do nich celować. Sumairu wraz z kobietą byli coraz bliżej celu. Dotarłszy tam, kobieta pierwsza przeszła na drugą stronę bramy. Chwilę później tego samego chciał dokonać samuraj. I wtedy dostał strzałą w dupsko. Rika mimo woli parsknęła śmiechem, a jej ciałem rzuciło na tyle, że zerwała pieczęć. Koniec klimatycznych dźwięków, bohaterze. Nie było jednak wcale tak najgorzej, bowiem mimo bólu, Suma przedostał się na drugą stronę. Czekała ich jeszcze wcale niekrótka przebieżka do zaułka, do którego zapraszała przyjaciela dziewczynka. Czy ten przekazał jej komunikat swojej partnerce w zbrodni?
-Tutaj! – krzyknęła wreszcie, składając trzecią pieczęć. Wokół niej pojawiły się dwa, cztery, sześć, osiem, dziesięć klonów! Dziewięć z nich ruszyło prosto na dwóch sojuszników, lecz ich celem było przedostanie się na drugą stronę i robienie sztucznego tłumu, który utrudniłby łucznikowi trafienie. Jeden z klonów został przy Rice. Ktoś jej kiedyś radził, że tak zawsze jest najmądrzej.
Jeśli uda im się do niej dotrzeć, uciekną w głąb zaułka, chowając się przed wzrokiem łucznika. Dziewczynka będzie oczekiwała wyjaśnień, co to w ogóle było!?
-Czy strażnicy będą nas gonić? Musimy szybko dostać się do Nihya-tsu. Czekają tam na nas. – powiedziała. To nie kłamstwo. Przecież może tak jest.
W dalszej kolejności czeka ich szukanie alternatywnej drogi do dzielnicy możnych. Rika padała z nóg. Brak siły, brak chakry. Siniaki, obicia, brudna sukienka i poplamione buciki. Zwłaszcza ostatnie dwie rzeczy odbierały jej moc. A przed nimi jeszcze te przeklęte schody, którymi raz już się dzisiaj wspinała.
Gdy tylko ruszą w stronę Nihya-tsu, Rika zacznie zostawać z tyłu. Krok, dwa kroki za nimi. Zastanawiała się, jak to powiedzieć: Czy mógłbyś? Czy mogę cię prosić? Czy nie byłoby dla ciebie problemem... beznadzieja.
-Sumaaa..? Zaniesiesz mnie, co?