Mnich nie zwracał uwagi. Byli śmieciami, bez wartości. Każde z nich po kolei zginęłoby w ogniu w ciągu chwili, bardzo króciutkiej chwili. Tak, iskra, płomień, żar... śmierć. Nie było warto nawet na nich splunąć, zwłaszcza, że nie mieli odwagi powiedzieć niczego w twarz Jashiniście, tylko szeptali, przerywali rozmowy, gdy było ryzyko, że ich usłyszy mnich, że ich plugawy szczek dotrze do jego uszu, uparcie ignorujących dźwięki jakie wydają te chrumkające martwe za życia zwierzęta. Raz tylko warknął, wypuszczając iskry z ust, znów uciszając wszystkich. Do Chise mogła dotrzeć kolejna fala tak znanego jej zapachu ciepła, gorąca i powiewu spalenizny. To chyba już stanie się perfuma ODE DU SHIG. Odor du Shig, jak kto woli takie, he he, naleciałości.
Wiedział jednak, dlaczego wzbudza uwagę. Bo jest całopalnym niemartwym. To dlatego właśnie, że ogień go nie strawił, a powinien, bo był silny, strawić wszystko czego dotknie. Nie jego. Nie mnicha ognia, który swoją ognistą wolę będzie od tej pory narzucać innym jeszcze intensywniej niż dotychczas. Więc to musiało powodować komentarze. Pełna para popaprańców, zakrwawiona Uchiha i całopalny mnich, odprowadzają dziecko z biedoty które na widok obcych woli trzymać się ich, niż od nich uciekać, choć zdrowy rozsądek nakazywałby co innego.
Ludzie z Ryokanu ładnie sie nimi zajeli. To znaczy, zaoferowali wszystko co tylko zaoferować mogli, a co nie wychodziło ponad ich możłiwości, chęci i kompetencje. Shiga uśmiechnął się i szepnął słówko kobiecie która miała dość odwagi by podejść aż tak blisko do nich. Nie musiał tłumaczyć skąd krew Chise, nie wiedział przecież sam do końca, choć zdekapitowane cialo wskazywało jednoznacznie SKĄD MOGŁA WZIĄĆ SIĘ KREW, CO, CHISE? ale nie chciał jej teraz tym atakować. Są większe problemy na świecie. Na przykład dlaczego tylko jedno ciało nie miało głowy, a nie wszyscy. Shiga sądził, że Chise stać na wymordowanie wszystkich. To w sumie podniecające. Teraz żałował, że nie zjawił się wcześniej i nie miał okazji zobaczyć jak Chise sieje pożogę. To musi być wspaniały widok...
Shiga idąc do pokoju z ręcznikami spojrzał w dół. Jego kimono odstawało w pewnym miejscu... Bardzo wyraźnie. Wzruszył ramionami wiedząc, że to przez to, że wyobraził sobie Chise zabijającą wszystkich dookoła. Czy jest erotofonofilem? Kurwa, cóż za upiorna myśl... Chociaż trochę seksowna. Do pewnego stopnia. Ale Chise nie zobaczy niczego więc... nie musiał się ogarniać. Zwłaszcza, że normalni pewnie mysleli o flakach, o krwi i kurwa nie wiem, o zniszczeniu i im opadał. No tutaj by to nie zadziałało...
Wszedł do pokoju i ujrzał Chise siedzącą na własnych stopach, z odsłoniętymi plecami, w lekkim negliżu. Czy to dla takich chwil medyk zostaje medykiem? W rzeczy samej.
-Wiesz... - Chwycił ręcznik z wodą i najpierw dokładnie obtarł z brudu i krwi jej plecy i ramiona, oraz skórę dookoła rany, poruszając dłońmi zgodnie z kierunkiem rozcięcia by broń boże niczego nie szarpnąć i nie sprawić jej bólu... Broń Jashinie, cóż ja tutaj Boga wzywam. - To nie jest tak, że to wstydliwy temat. Ma to stosunkowo jakąś logikę w sobie, nie uważasz? Dualizm natury i podejścia. Z jednej strony można powiedzieć, że ktoś, kto żywi się śmiercią nie będzie dobrym medykiem... Ale z drugiej, logiczniejszej strony, jeśli ktoś się tak ładnie regeneruje i odtwarza swoje ciało... to nic dziwnego, że wie jak to zrobić komuś innemu. - Kiedy jej skóra była czysta, przyłożył dłoń obleczoną zieloną czakrą do jej ciała i nie przykładając niemalże żadnego nacisku do jej rany, przesuwał powoli palcem jej wzdłuż, lecząc skórę nim jej dotknął, nie sprawiając jej wcale bólu. Po chwili, długiej chwili, bo Shiga był bardzo dokładny, skóra i rana była bardzo ładna, świeża, lecz zasklepiona i podgojona w mocnym stopniu.
-Nie chciałem używać niczego bardziej... inwazyjnego, gdyż ta rana się zdążyła mocno ścisnąć i przyschnąć. A tak strup odejdzie i nie powinna zostać nawet blizna. Chyba, że mała, cienka, seksowna... - Szepnął niemalże do jej ucha, pochylając się do niej bliżej. Przesunął palcami wzdłuż jej kręgosłupa, lekko flirtująco i zawadiacko.
-Jeszcze jakieś rany? - W tym momencie, do pokoju weszła obsługa w postaci kobiety, która zgodnie z prosbą Shigi przyniosła jedzenie dla Chise i chłopca. Mnich wstał i zasłaniając Chisę obszernym kimonem które miał na sobie, ukłonił się głęboko i podziekował po japońsku. Postawił odebrane od niej miski z jedzeniem na stole.
-Jedzcie. Nie sądze, by dobrym pomysłem było zostawanie na noc. Powinniśmy... Chise, powinniśmy wypłynąć z Hanamury jeszcze dzisiaj. Przynajmniej ja opuszczam ten grajdół. Cierpliwość dla Jashinistów może się skończyć po tym co się stało w małym finale. Słyszałaś szepty i głosy ludzi, prawda? Chyba przeraża ich ktoś, kto może bez szwanku wyjść z najsilniejszego katonu jaki ten wyspiarski region widział. - Shiga westchnął przeciągle, a potem się uśmiechnął. Znów kucnął przy Chise i korzystając kawałka bandaży który uciął kunaiem od jej bandaży noszonych na piersiach zasłonił ranę, by nie podrażniła strupka ciuchami. - Opowiedz co się stało, bo to lepsze pytanie, tam gdzie cię zastałem. - W głosie Shigi pojawił się ton kogoś kto nie zniesie odpowiedzi wymijającej czy nieszczerej...