Natsume w końcu dotarł w jedno odosobnione miejsce, które odkrył przez zupełny przypadek podczas jednej ze swoich wędrówek po okolicy Hanamury. Było to piękna, mała plaża, ukryta między wyerodowanymi przez morskie wiatry kamieniami klifu. Prowadził do niej spory, wytworzony przez wiatr krater, więc praktycznie nikt się tam nie zapuszczał - bez odpowiedniego wyposażenia wspinaczkowego ciężko byłoby stamtąd powrócić. No, chyba że jest się shinobi - wtedy to był akurat najmniejszy problem.Najważniejszym punktem, który mógł zwrócić uwagę, było spore drzewo wiśniowe, które urosło na niewielkim skrawku wystającej ziemi. Niczym błogosławione przez Konohanasakuyę dzieło, które potrafiło pokazać się w pełni swej siły nawet na tak trudnym i na pierwszy rzut oka niedostępnym terenie. W sumie na upartego dałoby się tu znaleźć analogię do Cesarstwa, ale wolał się nie posuwać tak daleko. To byłoby dość naciągane.
Ale tak czy owak, to miejsce stało się jednym z jego ulubionych punktów przemyśleniowo-spacerowo-treningowych. Tutaj praktycznie nikt się nie zapuszczał, więc mógł w spokoju siedzieć, rozmyślać, albo machać mieczem. I dokładnie w tym celu przybył tu dzisiejszego dnia.
Młodzieniec powoli związał włosy w ciasną kitę, która nie powinna mu przeszkadzać w treningu, zdjął płaszcz i odłożył go razem z większością ekwipunku między korzeniami drzewa. Na torsie miał tylko bandaże, zasłaniające najgłębsze blizny na wysokości jego brzucha. Głównie z przyzwyczajenia, gdyż pazury niedźwiedzia tworzyły trudną do zagojenia ranę i po prostu musiał je nosić przez wiele miesięcy. I w końcu tak jakoś się przyjęło. No, ale nieważne - czas zacząć trening.

