Sala tronowa
- Natsume Yuki
- Postać porzucona
- Posty: 1885
- Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
- Wiek postaci: 31
- Ranga: Nukenin S
- Link do KP: https://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33&t=199
- GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
- Multikonta: Iwan zza Miedzy
Re: Sala tronowa
Słysząc pytanie ze strony Shijimy, Natsume odruchowo się uśmiechnął. Oho. Podobne pytania słyszał całkiem niedawno - od mężczyzny imieniem Akihiro, który za pomocą swojej żelaznej logiki i umiejętności perswazji potrafił zapędzić nawet cierpliwych ludzi w kozi róg. Yuki też był dość cierpliwy (zwłaszcza jak na wyspiarza), ale przy tym wędrowcu poległ bardzo szybko. I po drodze prawie przyprawił kilku mnichów Watatsumiego o zawał. Czyli wygląda na to, że teraz będzie musiał być ostrożniejszy ze swoimi słowami. I nie irytować się, jeśli dialog zejdzie na nie tę ścieżkę co powinien.
Młodzieniec podszedł trochę bliżej Shijimy i usiadł na pokrytych dywanem schodach. Z tej odległości mógł się wydawać dość niewielki, zważając na niezwykły rozmiar ciała Mokurena, ale tak szczerze - nie przejmował się tym. Ba, czasem odczuwał przyjemną satysfakcję, gdy ktoś go nie doceniał ze względu na jego dość nikczemny wzrost.
-Zależy czy patrzymy z punktu emocjonalnego, czy logicznego. W statystyce umiera jeden człowiek. Jedna kreska mniej na dokumentacji. A dla nas, jeśli umrze ktoś bliski naszemu sercu, utrata tej jednej osoby może załamać cały świat. Sprawić, że człowiek zatraci się w ciemności, z której prawie nic nie jest w stanie go wyciągnąć.
Uśmiechnął się, przykładając palec wskazujący do swojej skroni.
-No właśnie - prawie. Zatonąć w przeszłości i rozpaczy jest bardzo łatwo. Wyjść z niej zaś jest znacznie ciężej. Pierwszym krokiem jest zrozumienie natury tych emocji. Pogodzić się z nimi. Pogodzić się z samym sobą. Z tym, że świat nigdy nie będzie czarno-biały, a że istnieją tylko odcienie szarości. Wtedy człowiek zaczyna widzieć, że te odcienie mogą również być jaśniejsze.
Uśmiechnął się wesoło, szczerząc zęby.
-Oczywiście, to dopiero pierwszy krok. Jednak gdy zobaczysz tę paletę, zobaczysz też, że nawet w najciemniejszych warstwach da się zobaczyć jasny punkt. Tymi punktami są ludzie, których do tej pory się ignorowało, a którzy życzą Ci jak najlepiej i chcą Ci pomóc. Grunt, to nie zamykać się na nich. Wtedy zobaczysz najważniejsze.
Tutaj nagle podniósł rękę i wyciągnął ją w kierunku Shijimy, tak jakby chciał pomóc mu wstać.
-Zobaczysz, że te jasne punkty to ręce tych, którzy chcą Cię wyciągnąć.
Powoli się podniósł ze schodka i otrzepał czarny płaszcz z pyłu. Postarał się jednak, żeby przy okazji nie strącić z paska Białego Mnicha - swojej rodzinnej katany, która uprzednio należała do jego matki, a którą na stałe odzyskał po przetrwaniu roku tortur. Obecnie przekuta i uformowana tak, że na pierwszy rzut oka wyglądała jak zwykły prosty kij przy pasku. Broń, w której rezydowały duchy wszystkich, którzy w niego wierzyli. Jego matki. Jego przyjaciela, który poprosił o śmierć z ręki Natsumego przy pomocy tego oręża. Jego kompanów. Jego samego.
A niedługo i duchy wszystkich mieszkańców wysp.
-Jeśli dla nas zginie bliska osoba, jest ona warta śmierci milionów. Ale, sam powiedz - czy te miliony, będące wartością tej jednej duszy, cieszyłyby się z tego że Ty cierpisz przez jej odejście? - odwrócił się w kierunku tronu, przymykając oczy. Wciąż się uśmiechał. - Zginęli z honorem, walcząc. Nie pragną Twojego cierpienia i nie chcą Twojego smutku. Chcą tylko, abyś nigdy o nich nie zapomniał, i cieszył się tym że od teraz zawsze będą przy Tobie. Wtedy będą usatysfakcjonowani.
Ach, jak dobrze kojarzył te wszystkie emocje, o których mówił. Sam przecież również to przeżywał - przez śmierć jedynych ludzi, w których wierzył, na prawie dekadę zamknął swe serce na wszystkich innych. Był tylko chodzącą skorupą, która chodziła po świecie, błagając o śmierć. Nie widział światła. Widział mrok, piękno i rozpacz. Dopiero gdy poznał nowych ludzi, którzy pokazali mu nowy świat, i gdy w swej wędrówce po własnym wnętrzu (zainicjowanej przez halucynogenną miksturę tygrysów) mógł porozmawiać z duchami tych, których stracił, zrozumiał to wszystko, co teraz powiedział Shijimie. Tak długo jak o nich pamiętał, mógł iść do przodu.
Zawsze.
Satoshi kaszlnął kilka razy, widocznie powstrzymując uśmiech. Natsume spojrzał na niego z udawanym rozdrażnieniem.
-Przepraszam, kuźwa, bardzo, ale co Cię tak bawi?
-Wybacz, wybacz - powiedział Waneko, parsknąwszy śmiechem. - Po prostu nie spodziewałem się, że znasz się na takich tematach.
Natsume dołączył do parsknięcia, drapiąc się po potylicy.
-Rany, rany. Skup Ty się lepiej na dokumentach, co?
Satoshi wzruszył ramionami i kontynuował przeglądanie. Gdy Shijima odpowiedział na pytania, Waneko rozwinął zwój nieco dalej i zaczął wypatrywać wspomnianych imion.
-... Dwadzieścia czteeeery... Ranmaru Mikoto... Czeeeej, chyba nawet go kojarzę - mamrotał do siebie, skanując wzrokiem linie. Mimo tego że mówił dość cicho, dało się rozróżnić wszystkie jego słowa. - ... yup, mam to. Faktycznie, jest jak byk, Ranmaru Mikoto, żonaty... tę akcję z próbą zabójstwa też chyba kojarzę.
Satoshi podniósł głowę i spojrzał na Shijimę, opierając jeden łokieć o barierkę.
-Czyli nigdy wcześniej nie było o Tobie zapisków w archiwach, rozumiem. W takim razie mam do Ciebie pytanie. - Nachylił się nieco, by Shijima mógł go lepiej zobaczyć. - Czy chciałbyś zostać oficjalnym członkiem Rodu Ranmaru?
Ponownie wyciągnął zza pazuchy swoją kiseru, nabijając ją tytoniem.
-Powiedziałeś słowo "bękart", jak gdyby to była obelga. Niepotrzebnie. Tak długo, jak w Twoich żyłach płynie krew wyspiarza, Twoje geny dzielą nasze umiejętności, a Twoje serce ma takie pragnienie - przyjmiemy Cię z otwartymi ramionami. To, czy Twoi rodzice byli oboje członkami klanu czy też nie, nie ma tutaj żadnego znaczenia. U nas nie liczy się predestynacja i to, co działo się z Twymi przodkami - dla nas liczy się to, kim jesteś Ty.
Zapadła chwilowa cisza, przerwana przez Natsumego.
-... Wybacz, jeśli uznasz to za pytanie niestosowne, ale... Czy moglibyśmy zobaczyć Twojego Tsujitegana? W ten sposób będziemy w stanie potwierdzić, że na pewno dzierżysz geny Rodu Ranmaru. Po prostu chcemy się upewnić.
Młodzieniec podszedł trochę bliżej Shijimy i usiadł na pokrytych dywanem schodach. Z tej odległości mógł się wydawać dość niewielki, zważając na niezwykły rozmiar ciała Mokurena, ale tak szczerze - nie przejmował się tym. Ba, czasem odczuwał przyjemną satysfakcję, gdy ktoś go nie doceniał ze względu na jego dość nikczemny wzrost.
-Zależy czy patrzymy z punktu emocjonalnego, czy logicznego. W statystyce umiera jeden człowiek. Jedna kreska mniej na dokumentacji. A dla nas, jeśli umrze ktoś bliski naszemu sercu, utrata tej jednej osoby może załamać cały świat. Sprawić, że człowiek zatraci się w ciemności, z której prawie nic nie jest w stanie go wyciągnąć.
Uśmiechnął się, przykładając palec wskazujący do swojej skroni.
-No właśnie - prawie. Zatonąć w przeszłości i rozpaczy jest bardzo łatwo. Wyjść z niej zaś jest znacznie ciężej. Pierwszym krokiem jest zrozumienie natury tych emocji. Pogodzić się z nimi. Pogodzić się z samym sobą. Z tym, że świat nigdy nie będzie czarno-biały, a że istnieją tylko odcienie szarości. Wtedy człowiek zaczyna widzieć, że te odcienie mogą również być jaśniejsze.
Uśmiechnął się wesoło, szczerząc zęby.
-Oczywiście, to dopiero pierwszy krok. Jednak gdy zobaczysz tę paletę, zobaczysz też, że nawet w najciemniejszych warstwach da się zobaczyć jasny punkt. Tymi punktami są ludzie, których do tej pory się ignorowało, a którzy życzą Ci jak najlepiej i chcą Ci pomóc. Grunt, to nie zamykać się na nich. Wtedy zobaczysz najważniejsze.
Tutaj nagle podniósł rękę i wyciągnął ją w kierunku Shijimy, tak jakby chciał pomóc mu wstać.
-Zobaczysz, że te jasne punkty to ręce tych, którzy chcą Cię wyciągnąć.
Powoli się podniósł ze schodka i otrzepał czarny płaszcz z pyłu. Postarał się jednak, żeby przy okazji nie strącić z paska Białego Mnicha - swojej rodzinnej katany, która uprzednio należała do jego matki, a którą na stałe odzyskał po przetrwaniu roku tortur. Obecnie przekuta i uformowana tak, że na pierwszy rzut oka wyglądała jak zwykły prosty kij przy pasku. Broń, w której rezydowały duchy wszystkich, którzy w niego wierzyli. Jego matki. Jego przyjaciela, który poprosił o śmierć z ręki Natsumego przy pomocy tego oręża. Jego kompanów. Jego samego.
A niedługo i duchy wszystkich mieszkańców wysp.
-Jeśli dla nas zginie bliska osoba, jest ona warta śmierci milionów. Ale, sam powiedz - czy te miliony, będące wartością tej jednej duszy, cieszyłyby się z tego że Ty cierpisz przez jej odejście? - odwrócił się w kierunku tronu, przymykając oczy. Wciąż się uśmiechał. - Zginęli z honorem, walcząc. Nie pragną Twojego cierpienia i nie chcą Twojego smutku. Chcą tylko, abyś nigdy o nich nie zapomniał, i cieszył się tym że od teraz zawsze będą przy Tobie. Wtedy będą usatysfakcjonowani.
Ach, jak dobrze kojarzył te wszystkie emocje, o których mówił. Sam przecież również to przeżywał - przez śmierć jedynych ludzi, w których wierzył, na prawie dekadę zamknął swe serce na wszystkich innych. Był tylko chodzącą skorupą, która chodziła po świecie, błagając o śmierć. Nie widział światła. Widział mrok, piękno i rozpacz. Dopiero gdy poznał nowych ludzi, którzy pokazali mu nowy świat, i gdy w swej wędrówce po własnym wnętrzu (zainicjowanej przez halucynogenną miksturę tygrysów) mógł porozmawiać z duchami tych, których stracił, zrozumiał to wszystko, co teraz powiedział Shijimie. Tak długo jak o nich pamiętał, mógł iść do przodu.
Zawsze.
Satoshi kaszlnął kilka razy, widocznie powstrzymując uśmiech. Natsume spojrzał na niego z udawanym rozdrażnieniem.
-Przepraszam, kuźwa, bardzo, ale co Cię tak bawi?
-Wybacz, wybacz - powiedział Waneko, parsknąwszy śmiechem. - Po prostu nie spodziewałem się, że znasz się na takich tematach.
Natsume dołączył do parsknięcia, drapiąc się po potylicy.
-Rany, rany. Skup Ty się lepiej na dokumentach, co?
Satoshi wzruszył ramionami i kontynuował przeglądanie. Gdy Shijima odpowiedział na pytania, Waneko rozwinął zwój nieco dalej i zaczął wypatrywać wspomnianych imion.
-... Dwadzieścia czteeeery... Ranmaru Mikoto... Czeeeej, chyba nawet go kojarzę - mamrotał do siebie, skanując wzrokiem linie. Mimo tego że mówił dość cicho, dało się rozróżnić wszystkie jego słowa. - ... yup, mam to. Faktycznie, jest jak byk, Ranmaru Mikoto, żonaty... tę akcję z próbą zabójstwa też chyba kojarzę.
Satoshi podniósł głowę i spojrzał na Shijimę, opierając jeden łokieć o barierkę.
-Czyli nigdy wcześniej nie było o Tobie zapisków w archiwach, rozumiem. W takim razie mam do Ciebie pytanie. - Nachylił się nieco, by Shijima mógł go lepiej zobaczyć. - Czy chciałbyś zostać oficjalnym członkiem Rodu Ranmaru?
Ponownie wyciągnął zza pazuchy swoją kiseru, nabijając ją tytoniem.
-Powiedziałeś słowo "bękart", jak gdyby to była obelga. Niepotrzebnie. Tak długo, jak w Twoich żyłach płynie krew wyspiarza, Twoje geny dzielą nasze umiejętności, a Twoje serce ma takie pragnienie - przyjmiemy Cię z otwartymi ramionami. To, czy Twoi rodzice byli oboje członkami klanu czy też nie, nie ma tutaj żadnego znaczenia. U nas nie liczy się predestynacja i to, co działo się z Twymi przodkami - dla nas liczy się to, kim jesteś Ty.
Zapadła chwilowa cisza, przerwana przez Natsumego.
-... Wybacz, jeśli uznasz to za pytanie niestosowne, ale... Czy moglibyśmy zobaczyć Twojego Tsujitegana? W ten sposób będziemy w stanie potwierdzić, że na pewno dzierżysz geny Rodu Ranmaru. Po prostu chcemy się upewnić.
0 x
Re: Sala tronowa
Nigdy by nie niedocenił przeciwnika tylko ze względu na jego wzrost, wiek czy wygląd. Jasne, aparycja jako pierwsza łapała oczy, ten kto się tego wyrzucałby i próbował zaprzeczyć był zwykłym ignorantem, który na siłę próbował się wyróżnić z tłumu. Najpierw działały oczy. Potem można było ruszyć głową. Tutaj działo się to samo - najpierw były smukłe sylwetki obu mężczyzn, ich stosunkowo proste, ale eleganckie stroje, ich ciemne włosy, które cedziły promienie słońca w sposób bardziej przyciągający niż śnieg leżący na ziemi w Hyuo. Byli wyjątkowi - musieli być! - Inaczej nie dostaliby wielkiej sali tronowej, która miała służyć tylko po to, by uwydatnić ich piękno. Spoglądał na to z dziwnego punktu widzenia - dziwnego dla większości, nic nie mógł na to zaradzić, że rzeczy, które go przyciągały zdarzały się tak rzadko. Ta dwójka wychylała się ponad jakiekolwiek proste "przyciąganie". I to był właśnie ten wzrok. Do niego dochodziły wszystkie słowa, gest i spojrzenia - jedna całość składająca się na tych ludzi. I koniec końców to ona decydowała o tym, czy człowiek był piękny czy nie. Ciało to tylko powierzchowna skorupa, która nie miała szansy go porwać, jeśli nie odpowiadała pięknemu wnętrzu.
Cesarz wstał ze swojego imponującego tronu i zbliżył się z wolna o parę kroków, by usiąść na jednym ze schodków. Jego wysokość nie sprawiła, że stał się w oczach Shijimy mały - nadal był tym samym Księżycem. To, że zbliżył się do prostego człowieka było jego dobrą wolą, a im bliżej był - tym większy się stawał. Wzrost nie miał tu nic do rzeczy... Chociaż to prawda - dziwnie by było Ranmaru stać obok Cesarza i spoglądać na niego z góry. Wydawało mu się to kompletnie niewłaściwe, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego wysokie mniemanie o tym shinobi, które z każdą kolejną chwilą stawało się stabilniejsze. Nie rozumiał tylko, po co to wszystko. Nie potrafił tak po prostu przyjąć opcji, że to nie ma żadnego wielkiego znaczenia, że dla tego człowieka nie ma równych i równiejszych. Nawet do łba mu nie przyszło, że ktoś może być miły bez powodu, bo... Bo to jego charakter. Kiedyś upierał się, że nie wierzy w szczęście i przekleństwa, a teraz co chwila myślał: może jestem przeklęty..?
Zgadzał się ze słowami, które mówił Cesarz, ale nie do końca - jego one nie dotyczyły. Przynajmniej nie sądził, by była taka opcja. Może powinien opuścić to miejsce, zanim sprowadzi na nie nieszczęście..? Głupie myślenie, ale kiedy w życiu przydarza się zbyt dużo złego i zbyt dużo dobrego, by to zrównoważyć, człowiekowi zaczyna się mieszać w głowie. Mimo to kiedy Natsume wyciągnął do niego rękę jego dłoń drgnęła lekko, jakby chciał odpowiedzieć na ten gest. Powstrzymał się jednak w porę. Mimo to jego słowa, te dalsze, sprawiły tylko, że rany znów zabolały. Uśmiechnął się na drobną sekundę, blado, spoglądając na plecy Cesarza, kiedy ten cofnął się do tronu.
- Jak bolesne życie musiał prowadzić człowiek i jak silny musi być, by z jego ust wydostały się takie słowa? - To nie było pytanie wymagające odpowiedzi. Zresztą jakby mógł wymagać czegokolwiek od cesarza? Tak. Natsume musiał dużo przejść. Nie tolerował kłamstwa, na jego oczach musiało wielu zginąć, wielu bliskich. Jego siła, jego niezachwiana sylwetka przy ułomności każdego jego kroku, każdego gestu... To był Król. Król wyciągnięty z legend dla dzieci, którego historię chciało się śledzić. Za którym chciało się wodzić oczyma i uczyć się od niego.
Jego uwagę jednak przyciągnął lider Ranmaru. Rany, jakoś łatwo było o nim zapomnieć w tym wszystkim, a to chyba właśnie na nim powinien się najbardziej skupiać? W końcu... Dzielili tą samą krew.
Otworzył szerzej oczy ze zdziwienia na to pytanie.
Głęboka czerń oczu Shijimy zalała się krwistą czerwienią, wyłączając z bezkresnego morza czerni dwie małe wysepki źrenic.
- Nie spodziewałem się takiej propozycji. - Przyznał szczerze. W ogóle tego wszystkiego się nie spodziewał. Cholera. Znowu czuł, jak jego serce mocniej uderza, a krew szumi w uszach. Lekko ukojone aurą Natsume nerwy znów się obudziły. Zaraz, to stres? Nie, chyba nie. Może troszkę. W końcu to nie tak, że ten całkowicie zniknął podczas tej rozmowy. - Byłbym... zaszczycony. - Zaszczycony czy może szczęśliwy? Tego jeszcze nie wiedział. Mniej więcej wiedział, z jakimi obowiązkami przychodzi się spotkać, kiedy przestaje się być anonimowym, ale... To wydawało się jak szansa od Losu, co..? Albo kolejna klątwa - z gwarancją prostej drogi na dno.
Cesarz wstał ze swojego imponującego tronu i zbliżył się z wolna o parę kroków, by usiąść na jednym ze schodków. Jego wysokość nie sprawiła, że stał się w oczach Shijimy mały - nadal był tym samym Księżycem. To, że zbliżył się do prostego człowieka było jego dobrą wolą, a im bliżej był - tym większy się stawał. Wzrost nie miał tu nic do rzeczy... Chociaż to prawda - dziwnie by było Ranmaru stać obok Cesarza i spoglądać na niego z góry. Wydawało mu się to kompletnie niewłaściwe, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego wysokie mniemanie o tym shinobi, które z każdą kolejną chwilą stawało się stabilniejsze. Nie rozumiał tylko, po co to wszystko. Nie potrafił tak po prostu przyjąć opcji, że to nie ma żadnego wielkiego znaczenia, że dla tego człowieka nie ma równych i równiejszych. Nawet do łba mu nie przyszło, że ktoś może być miły bez powodu, bo... Bo to jego charakter. Kiedyś upierał się, że nie wierzy w szczęście i przekleństwa, a teraz co chwila myślał: może jestem przeklęty..?
Zgadzał się ze słowami, które mówił Cesarz, ale nie do końca - jego one nie dotyczyły. Przynajmniej nie sądził, by była taka opcja. Może powinien opuścić to miejsce, zanim sprowadzi na nie nieszczęście..? Głupie myślenie, ale kiedy w życiu przydarza się zbyt dużo złego i zbyt dużo dobrego, by to zrównoważyć, człowiekowi zaczyna się mieszać w głowie. Mimo to kiedy Natsume wyciągnął do niego rękę jego dłoń drgnęła lekko, jakby chciał odpowiedzieć na ten gest. Powstrzymał się jednak w porę. Mimo to jego słowa, te dalsze, sprawiły tylko, że rany znów zabolały. Uśmiechnął się na drobną sekundę, blado, spoglądając na plecy Cesarza, kiedy ten cofnął się do tronu.
- Jak bolesne życie musiał prowadzić człowiek i jak silny musi być, by z jego ust wydostały się takie słowa? - To nie było pytanie wymagające odpowiedzi. Zresztą jakby mógł wymagać czegokolwiek od cesarza? Tak. Natsume musiał dużo przejść. Nie tolerował kłamstwa, na jego oczach musiało wielu zginąć, wielu bliskich. Jego siła, jego niezachwiana sylwetka przy ułomności każdego jego kroku, każdego gestu... To był Król. Król wyciągnięty z legend dla dzieci, którego historię chciało się śledzić. Za którym chciało się wodzić oczyma i uczyć się od niego.
Jego uwagę jednak przyciągnął lider Ranmaru. Rany, jakoś łatwo było o nim zapomnieć w tym wszystkim, a to chyba właśnie na nim powinien się najbardziej skupiać? W końcu... Dzielili tą samą krew.
Otworzył szerzej oczy ze zdziwienia na to pytanie.
Głęboka czerń oczu Shijimy zalała się krwistą czerwienią, wyłączając z bezkresnego morza czerni dwie małe wysepki źrenic.
- Nie spodziewałem się takiej propozycji. - Przyznał szczerze. W ogóle tego wszystkiego się nie spodziewał. Cholera. Znowu czuł, jak jego serce mocniej uderza, a krew szumi w uszach. Lekko ukojone aurą Natsume nerwy znów się obudziły. Zaraz, to stres? Nie, chyba nie. Może troszkę. W końcu to nie tak, że ten całkowicie zniknął podczas tej rozmowy. - Byłbym... zaszczycony. - Zaszczycony czy może szczęśliwy? Tego jeszcze nie wiedział. Mniej więcej wiedział, z jakimi obowiązkami przychodzi się spotkać, kiedy przestaje się być anonimowym, ale... To wydawało się jak szansa od Losu, co..? Albo kolejna klątwa - z gwarancją prostej drogi na dno.
0 x
- Natsume Yuki
- Postać porzucona
- Posty: 1885
- Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
- Wiek postaci: 31
- Ranga: Nukenin S
- Link do KP: https://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33&t=199
- GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
- Multikonta: Iwan zza Miedzy
Re: Sala tronowa
Natsume postawił kilka kroków w kierunku tronu, gdy usłyszał krótkie, względnie retoryczne pytanie ze strony Shijimy. Yuki zatrzymał się na moment, podnosząc głowę w zamyśleniu i spoglądając przez jedno z okien, usadowionych za tronem i dających doskonały widok na olbrzymie morze dzielące kontynent i Kantai. Gdzieś po boku dało się też zauważyć wybrzeże ustawionej nieopodal wyspy Tenkyu, należącej do klanu Shabondama, ale jednak znaczącą przewagę miał w tym wszystkim bezkres wód. Taki piękny. Tak... melancholijny.
Musiał przyznać, że niezwykła empatia Shijimy go nieco zaskoczyła. Mało kto potrafiłby wysnuć takie wnioski z prostej mowy. Możliwości były dwie - albo młody Ranmaru również swoje przecierpiał w życiu i miał problemy z pogodzeniem się z przeszłością, albo po prostu potrafił czytać między wierszami - co również wymagało sporej dozy doświadczenia. Mokuren potrafił wyciągnąć bardzo sensowne wnioski, po prostu stojąc i obserwując. Był cieniem, który nie rzucał się w oczy, ale widział i rozumiał praktycznie wszystko, co zauważył. Dla shinobi była to cecha bardzo użyteczna i pożądana. Yuki uśmiechnął się z zamyśleniem.
To będzie znakomity shinobi. Póki co jest jeszcze nieoszlifowanym kamieniem, który jednak w przyszłości, z odrobiną doświadczenia, uwagi, umiejętności i ducha przekształci się w cenny kryształ.
Natsume odwrócił się ponownie w stronę Shijimy, zsuwając swój czarny płaszcz z ramienia i odsłaniając częściowo obandażowany tors. Pokazał mu tym samym dziesiątki, jeśli nie setki blizn na piersi i ramieniu: po cięciach, drapnięciach, ukłuciach, ranach szarpanych, nawet kilku oparzeniach. Potrafił nazwać każdą z nich, z pełną dokładnością określając jej źródło. Chociaż były one bolesnym doświadczeniem, był jak każdy wyspiarz - czuł dumę ze swoich blizn. Te ślady na płótnie skóry pokazywały doświadczenie i nieugiętość. Nie było to niczym, czego powinno się wstydzić.
-Wystarczająco, by jego jedynym marzeniem było stworzenie świata, gdzie nikt już nie będzie musiał cierpieć tego co on - powiedział ze śmiertelną powagą w głosie i na twarzy. Dokładnie takie było jego postanowienie, gdy uwolnił się z pirackich kazamatów. Zrobi wszystko, by naprawić wyspy, albo zginie próbując. Tylko to się liczyło.
Ponownie założył czarno-złotą szatę i usiadł w rozluźnionej pozycji. Na jego twarz powrócił wesoły uśmiech. Obaj razem z Satoshim spojrzeli na szkarłatne oczy Tsujitegana i pokiwali głową z zadowoleniem.
-Jest to Tsujitegan, co do tego nie ma wątpliwości - powiedział z zadowoleniem Satoshi, zapisując jakąś notkę w archiwach. - Nie wiem, czemu się tego nie spodziewałeś. Myślałeś że będziemy chcieli Cię ukarać albo torturować za to, że urodziłeś się gdzie indziej albo nie byłeś zapisany w dokumentach? - Parsknął śmiechem. - Nie przesadzajmy. Wyspiarze są zapalczywi i lubią walkę, ale nie jesteśmy bestiami. Zwłaszcza wobec swoich.
Natsume kiwnął głową z lekkim uśmiechem.
-Więc, Mokuren Shijima... a może, Ranmaru Shijima?... od dziś oficjalnie dołącza do klanu Ranmaru. - przerwał, patrząc czy Shijima w jakiś sposób zareaguje, po czym kontynuował: - W takim razie, skoro jesteś oficjalnym członkiem klanu, odpowiadasz wyłącznie przed Senatem, w szczególności swoim Shirei-kanem, obecnym tu Satoshim... - tutaj Satoshi machnął ręką, jak gdyby chciał powiedzieć "tak, to ja" - ... no, i mną. Ze swojej strony pragnę Ci pogratulować i podziękować. Za Twoje chęci przyłączenia się do nas, jak również za te informacje które nam udzieliłeś o sytuacji na kontynencie.
Podniósł się i stanął na baczność, splatając ręce za plecami.
-W ramach podziękowań i za Twoje osiągnięcia, pragnę Ci przydzielić rangę Akoraito. Czy przyjmujesz?
Musiał przyznać, że niezwykła empatia Shijimy go nieco zaskoczyła. Mało kto potrafiłby wysnuć takie wnioski z prostej mowy. Możliwości były dwie - albo młody Ranmaru również swoje przecierpiał w życiu i miał problemy z pogodzeniem się z przeszłością, albo po prostu potrafił czytać między wierszami - co również wymagało sporej dozy doświadczenia. Mokuren potrafił wyciągnąć bardzo sensowne wnioski, po prostu stojąc i obserwując. Był cieniem, który nie rzucał się w oczy, ale widział i rozumiał praktycznie wszystko, co zauważył. Dla shinobi była to cecha bardzo użyteczna i pożądana. Yuki uśmiechnął się z zamyśleniem.
To będzie znakomity shinobi. Póki co jest jeszcze nieoszlifowanym kamieniem, który jednak w przyszłości, z odrobiną doświadczenia, uwagi, umiejętności i ducha przekształci się w cenny kryształ.
Natsume odwrócił się ponownie w stronę Shijimy, zsuwając swój czarny płaszcz z ramienia i odsłaniając częściowo obandażowany tors. Pokazał mu tym samym dziesiątki, jeśli nie setki blizn na piersi i ramieniu: po cięciach, drapnięciach, ukłuciach, ranach szarpanych, nawet kilku oparzeniach. Potrafił nazwać każdą z nich, z pełną dokładnością określając jej źródło. Chociaż były one bolesnym doświadczeniem, był jak każdy wyspiarz - czuł dumę ze swoich blizn. Te ślady na płótnie skóry pokazywały doświadczenie i nieugiętość. Nie było to niczym, czego powinno się wstydzić.
-Wystarczająco, by jego jedynym marzeniem było stworzenie świata, gdzie nikt już nie będzie musiał cierpieć tego co on - powiedział ze śmiertelną powagą w głosie i na twarzy. Dokładnie takie było jego postanowienie, gdy uwolnił się z pirackich kazamatów. Zrobi wszystko, by naprawić wyspy, albo zginie próbując. Tylko to się liczyło.
Ponownie założył czarno-złotą szatę i usiadł w rozluźnionej pozycji. Na jego twarz powrócił wesoły uśmiech. Obaj razem z Satoshim spojrzeli na szkarłatne oczy Tsujitegana i pokiwali głową z zadowoleniem.
-Jest to Tsujitegan, co do tego nie ma wątpliwości - powiedział z zadowoleniem Satoshi, zapisując jakąś notkę w archiwach. - Nie wiem, czemu się tego nie spodziewałeś. Myślałeś że będziemy chcieli Cię ukarać albo torturować za to, że urodziłeś się gdzie indziej albo nie byłeś zapisany w dokumentach? - Parsknął śmiechem. - Nie przesadzajmy. Wyspiarze są zapalczywi i lubią walkę, ale nie jesteśmy bestiami. Zwłaszcza wobec swoich.
Natsume kiwnął głową z lekkim uśmiechem.
-Więc, Mokuren Shijima... a może, Ranmaru Shijima?... od dziś oficjalnie dołącza do klanu Ranmaru. - przerwał, patrząc czy Shijima w jakiś sposób zareaguje, po czym kontynuował: - W takim razie, skoro jesteś oficjalnym członkiem klanu, odpowiadasz wyłącznie przed Senatem, w szczególności swoim Shirei-kanem, obecnym tu Satoshim... - tutaj Satoshi machnął ręką, jak gdyby chciał powiedzieć "tak, to ja" - ... no, i mną. Ze swojej strony pragnę Ci pogratulować i podziękować. Za Twoje chęci przyłączenia się do nas, jak również za te informacje które nam udzieliłeś o sytuacji na kontynencie.
Podniósł się i stanął na baczność, splatając ręce za plecami.
-W ramach podziękowań i za Twoje osiągnięcia, pragnę Ci przydzielić rangę Akoraito. Czy przyjmujesz?
0 x
Re: Sala tronowa
Te blizny... Były straszne. Nie ich wygląd - blizny powinny być ozdobą mężczyzny, którą nosi z dumą, bo były dowodem na to, jak wiele bitew musiał przejść. I to z pewnością nie były bitwy, które pozostawiły tylko blizny fizyczne. Wszystko co stracił i wszystko co zyskał - oto, w jakim punkcie skończył. W miejscu, gdzie pomimo jego melancholijnych spojrzeń, mimo łagodnych, dość smutnych w mniemaniu Shijimy, oczu potrafił się uśmiechnąć całkiem szczerze, miło, ciepło. Gdzie za jego plecami stał człowiek, który chyba był mu przyjacielem, któremu mógł ufać - czy w innym wypadku by tutaj stał? Oczy Ranmaru zatrzymały się na tych ranach, ale niezbyt długo - to co było bardziej wartościowe, było przecież dla oczu niewidoczne. Znaleźli się w punkcie, w którym to nie spojrzenie oceniało. Ono jedynie wyłapywało podpowiedzi, ale porównanie własnych doświadczeń, to długie próby postawienia się w miejscu drugiej osoby, dawały teraz rezultat poznania.
- To jest dopiero szlachetna... i wielka myśl. - Znów cień mizernego uśmiechu przebiegł przez jego twarz, ale nie dlatego, że słowa były negatywne - po prostu już taki miał sposób wyrażania pozytywnych emocji. Mizerny. Sam nie wiedział, skąd to dojmujące uczucie chłodu, które pojawiło się na jego skórze i doprowadziło do przebiegnięcia po niej gęsiej skórki. Zupełnie, jakby widział każdy z tych mieczy, ostrzy, ciosów, które opadały na Tygrysi kark i raniły dogłębnie, dbając o to, żeby zawsze już pamiętał - a nawet jeśli zapomni wystarczyło spojrzeć w lustro. I jak się przy tym nie uważać za maluczkiego..? Nie dało się. Jak nie spojrzeć na Cesarza inaczej niż z podziwem? Nie. Nie na Cesarza. Na człowieka z krwi i kości, a nie błogosławionego przez bogów przywódcę. Zwykłego shinobi, który w swoim życiu dokonał czegoś naprawdę niezwykłego.
Shijima w mig załapał i zapisał w umyśle to mocne wpisywanie się lidera Ranmaru w "Wyspiarzy", chociaż szczep z Wysp nie pochodził. Zresztą tak samo ciężko było nie złapać tego potwierdzenia w członku szczepu służącym w armii, który pozdrowił go zgodnie z tradycjami Wysp. Tylko że tamten służył w wojsku. Nie uważał tego za złe, skądże znowu - wręcz przeciwnie, było to bardzo pozytywne, nastrajające ciepło co do obietnicy tego, że chyba zagoszczą tu na dłużej. Na to by wyglądało. Nic nie mówił. Jedynie obserwował i łapał kolejne słowa, emocje, bodźce, które każdy ciągle nieświadomie wysyłał - proste poprawianie włosów, drgnięcia, westchnięcia, nawet sposób notowania, odgłos skrobania pióra na papierze - łapał to wszystko w jedną całość. I przestał układać. Pozwalał. by ten obraz malował się sam takim, jakim go dostaje - bez dorabiania do niego jakichkolwiek teorii.
- Oczywiście, Panie. - Odparł bez wahania, kłaniając się głęboko. - Jestem zaszczycony móc wspomóc smoimi skromnymi zdolnościami Cesarstwo.
- To jest dopiero szlachetna... i wielka myśl. - Znów cień mizernego uśmiechu przebiegł przez jego twarz, ale nie dlatego, że słowa były negatywne - po prostu już taki miał sposób wyrażania pozytywnych emocji. Mizerny. Sam nie wiedział, skąd to dojmujące uczucie chłodu, które pojawiło się na jego skórze i doprowadziło do przebiegnięcia po niej gęsiej skórki. Zupełnie, jakby widział każdy z tych mieczy, ostrzy, ciosów, które opadały na Tygrysi kark i raniły dogłębnie, dbając o to, żeby zawsze już pamiętał - a nawet jeśli zapomni wystarczyło spojrzeć w lustro. I jak się przy tym nie uważać za maluczkiego..? Nie dało się. Jak nie spojrzeć na Cesarza inaczej niż z podziwem? Nie. Nie na Cesarza. Na człowieka z krwi i kości, a nie błogosławionego przez bogów przywódcę. Zwykłego shinobi, który w swoim życiu dokonał czegoś naprawdę niezwykłego.
Shijima w mig załapał i zapisał w umyśle to mocne wpisywanie się lidera Ranmaru w "Wyspiarzy", chociaż szczep z Wysp nie pochodził. Zresztą tak samo ciężko było nie złapać tego potwierdzenia w członku szczepu służącym w armii, który pozdrowił go zgodnie z tradycjami Wysp. Tylko że tamten służył w wojsku. Nie uważał tego za złe, skądże znowu - wręcz przeciwnie, było to bardzo pozytywne, nastrajające ciepło co do obietnicy tego, że chyba zagoszczą tu na dłużej. Na to by wyglądało. Nic nie mówił. Jedynie obserwował i łapał kolejne słowa, emocje, bodźce, które każdy ciągle nieświadomie wysyłał - proste poprawianie włosów, drgnięcia, westchnięcia, nawet sposób notowania, odgłos skrobania pióra na papierze - łapał to wszystko w jedną całość. I przestał układać. Pozwalał. by ten obraz malował się sam takim, jakim go dostaje - bez dorabiania do niego jakichkolwiek teorii.
- Oczywiście, Panie. - Odparł bez wahania, kłaniając się głęboko. - Jestem zaszczycony móc wspomóc smoimi skromnymi zdolnościami Cesarstwo.
0 x
- Natsume Yuki
- Postać porzucona
- Posty: 1885
- Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
- Wiek postaci: 31
- Ranga: Nukenin S
- Link do KP: https://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33&t=199
- GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
- Multikonta: Iwan zza Miedzy
Re: Sala tronowa
Natsume i Satoshi wymienili się spojrzeniami i pokiwali głowami z zadowoleniem. A więc udało się znaleźć kolejnego shinobi, który zagubił się w odmętach świata, a ostatecznie został odnaleziony i przyjęty z powrotem między swoich pobratymców. Takie okazje zawsze były czymś godnym świętowania - czyż odnalezienie kolejnej wędrującej duszy i przedstawienie jej miejsca, gdzie może wreszcie osiąść i znaleźć chociaż trochę stabilizacji, nie jest wydarzeniem radosnym? Fakt, że Shijima dodatkowo zapowiadał się na bardzo umiejętnego wojownika, cieszył tylko bardziej. Dzisiejszy dzień zdecydowanie był dobry. Dla nich wszystkich.
Satoshi wyszczerzył zęby i zaczął szybko notować nowe informacje w archiwach, a Natsume klasnął dłońmi, pokazując w uśmiechu swoje długie kły.
-No i cudnie - powiedział wesoło, znów podnosząc się z tronu. - Jeśli chcesz, możesz sobie zająć jedno z mieszkań tutaj, w Hanamurze. Miasto już dobrze prosperuje, ale nadal bez problemu da się znaleźć sporo wolnych lokali. Chyba, że przywiązałeś się do swojego starego domu, to przecież nie będę Cię do niczego zmuszał.
Zszedł ze schodów i stanął przed Shijimą. Pozostawił sobie tylko ze dwa-trzy schodki, żeby chociaż mieć jego twarz na równi ze swoją.
-Ale umówmy się jeszcze co do dwóch rzeczy. - Wyciągnął dłoń, na której wysunął palec wskazujący. - Nigdy nie umniejszaj swoim umiejętnościom. Nieważne jakie są, wciąż są one Twoje. Pokazują, jak wiele osiągnąłeś od czasu, gdy postawiłeś swoje pierwsze kroki na ścieżce shinobi. To przecież powód do dumy, kurde. A druga sprawa...
Tu parsknął śmiechem i trącił pięścią ramię Shijimy.
-Mówiłem już, że nie ma potrzeby być aż tak oficjalnym. Owszem, podstawowa kurtuazja na początku jest oznaką dobrego wychowania, ale nie przesadzajmy! Przecież wszyscy jedziemy na tym samym wózku, po co stawiać między sobą niepotrzebne ściany.
Satoshi kiwnął głową.
Natsume zaś zaczął iść z powrotem w kierunku tronu. Odwrócił się w stronę Shijimy i pokiwał wesoło głową.
-Jeśli chcesz, masz pełne prawo do noszenia czerni i złota. W końcu teraz jesteś shinobi Cesarstwa, nie?
Podrapał się po podbródku.
-Cóż, w sumie to tyle. Jak chcesz, to jesteś wolny. Chyba że chcesz jeszcze o czymś pogadać, to z chęcią posłucham.
Satoshi wyszczerzył zęby i zaczął szybko notować nowe informacje w archiwach, a Natsume klasnął dłońmi, pokazując w uśmiechu swoje długie kły.
-No i cudnie - powiedział wesoło, znów podnosząc się z tronu. - Jeśli chcesz, możesz sobie zająć jedno z mieszkań tutaj, w Hanamurze. Miasto już dobrze prosperuje, ale nadal bez problemu da się znaleźć sporo wolnych lokali. Chyba, że przywiązałeś się do swojego starego domu, to przecież nie będę Cię do niczego zmuszał.
Zszedł ze schodów i stanął przed Shijimą. Pozostawił sobie tylko ze dwa-trzy schodki, żeby chociaż mieć jego twarz na równi ze swoją.
-Ale umówmy się jeszcze co do dwóch rzeczy. - Wyciągnął dłoń, na której wysunął palec wskazujący. - Nigdy nie umniejszaj swoim umiejętnościom. Nieważne jakie są, wciąż są one Twoje. Pokazują, jak wiele osiągnąłeś od czasu, gdy postawiłeś swoje pierwsze kroki na ścieżce shinobi. To przecież powód do dumy, kurde. A druga sprawa...
Tu parsknął śmiechem i trącił pięścią ramię Shijimy.
-Mówiłem już, że nie ma potrzeby być aż tak oficjalnym. Owszem, podstawowa kurtuazja na początku jest oznaką dobrego wychowania, ale nie przesadzajmy! Przecież wszyscy jedziemy na tym samym wózku, po co stawiać między sobą niepotrzebne ściany.
Satoshi kiwnął głową.
Natsume zaś zaczął iść z powrotem w kierunku tronu. Odwrócił się w stronę Shijimy i pokiwał wesoło głową.
-Jeśli chcesz, masz pełne prawo do noszenia czerni i złota. W końcu teraz jesteś shinobi Cesarstwa, nie?
Podrapał się po podbródku.
-Cóż, w sumie to tyle. Jak chcesz, to jesteś wolny. Chyba że chcesz jeszcze o czymś pogadać, to z chęcią posłucham.
0 x
Re: Sala tronowa
Shijima drgnął lekko, słysząc klaśnięcie i wyprostował się, spoglądając na Cesarza. Biedny - chyba nie służyła mu ta sala tronowa. Wiercił się, jakby miał owsiki, jakby dzikiego tygrysa nagle zmusili do siedzenia w klatce. Myśl była minimalnie zabawna, bo nie miała żadnego negatywnego wydźwięku, jednak uśmiech nie pojawił się na jego obliczu, powstrzymał się przed nim - cóż, przynajmniej zyskał już rezonu na tyle, by ponownie kontrolować własne odruchy - i myśli, co ważniejsze. Zaś ta myśl o klatce była jednak bardziej trafna, niż wydawała mu się w momencie zrodzenia. Wszystkie te rany przecież nie wzięły się od siedzenia w jednym miejscu, prawda? Kompletnie pod tym względem się różnili, bo Shijima natomiast stał prawie jak rzeźba - nawet ciężko było stwierdzić, czy oddycha. I tylko te czarne oczy wodziły od jednego mężczyzny do drugiego, czasem przekręcał również głowę, by powieść za którymś z nich spojrzeniem. Mruganie było wliczone w cenę. Kiedyś, lata temu, robił to specjalnie. Im mniej ruchu się wykonywało, tym łatwiej było się stopić z otoczeniem. Z naturą. Chociaż głównym powodem było to, że ciało zdradzało. Każdy gest niekontrolowany, każdy odruch - z najmniejszego, milimetrowego poruszenia można było wyciągnąć wnioski. Kiedyś miał świra na tym punkcie - teraz zaś tak mu zostało. Takie czuwanie.
- Dziękuję, zastanowię się nad tą propozycją. - Dopiero w sumie wprowadził się do nowego mieszkania, ledwo uciułanego, ale teraz miał nieco więcej pieniędzy do dyspozycji... i chyba wyprowadzka z Hyuo dobrze by mu zrobiła. Chyba. Cóż, takich decyzji raczej nie podejmowało się ot tak.
Jakoś tak chciał się odsunąć, kiedy Cesarz podchodził coraz bliżej i bliżej... ale jednak zatrzymał się... na trzecim schodku. Gdyby nie ten palec, który wyciągnął i powaga, która nagle się wkradła w to wszystko to chyba nie powstrzymałby się tym razem i parsknął śmiechem. Takim szczerym, nie mającym na celu wyśmiać Natsume w żadnym wypadku. Jakoś tak... nie zmieścił mu się w tym momencie ten paradoks różnicy ich wysokości. Dopiero teraz dotarła do niego ona w pełni. Na szczęście był ten cholerny paluch - i nauka. Całkiem prawdziwa nauka.
- Och. - No, to dopiero mistrz genialnych wypowiedzi! Jeszcze spojrzał na swoje ramię i sięgnął do niego dłonią w miejscu, w którym pięść Natsume się o niego oparła. Więc tak to jest - dotknąć Księżyca, huh..? - Przepraszam, aczkolwiek istnieje zasadna różnica między wymuszoną kurtuazją, a blokadą wywołaną zwykłym szacunkiem względem drugiej osoby. - Nie potrafił przeskoczyć tego ot tak. To tak, jakby ktoś tu i teraz kazał mu przeskoczyć przepaść - no nie dało się. Po prostu się nie dało. - Postaram się jednak przełamać. Jak powinienem się więc zwracać do szacownych Shirei-kanów?
- Skoro miałbym być mniej oficjalny, to przepraszam za uwagę, ale przydałby się wybieg gdzieś obok sali tronowej. - Zaplótł ręce na klatce piersiowej, uśmiechając się nieznacznie. Tak, miał na myśli to wiercenie się biednego Natsume.
- Dziękuję, zastanowię się nad tą propozycją. - Dopiero w sumie wprowadził się do nowego mieszkania, ledwo uciułanego, ale teraz miał nieco więcej pieniędzy do dyspozycji... i chyba wyprowadzka z Hyuo dobrze by mu zrobiła. Chyba. Cóż, takich decyzji raczej nie podejmowało się ot tak.
Jakoś tak chciał się odsunąć, kiedy Cesarz podchodził coraz bliżej i bliżej... ale jednak zatrzymał się... na trzecim schodku. Gdyby nie ten palec, który wyciągnął i powaga, która nagle się wkradła w to wszystko to chyba nie powstrzymałby się tym razem i parsknął śmiechem. Takim szczerym, nie mającym na celu wyśmiać Natsume w żadnym wypadku. Jakoś tak... nie zmieścił mu się w tym momencie ten paradoks różnicy ich wysokości. Dopiero teraz dotarła do niego ona w pełni. Na szczęście był ten cholerny paluch - i nauka. Całkiem prawdziwa nauka.
- Och. - No, to dopiero mistrz genialnych wypowiedzi! Jeszcze spojrzał na swoje ramię i sięgnął do niego dłonią w miejscu, w którym pięść Natsume się o niego oparła. Więc tak to jest - dotknąć Księżyca, huh..? - Przepraszam, aczkolwiek istnieje zasadna różnica między wymuszoną kurtuazją, a blokadą wywołaną zwykłym szacunkiem względem drugiej osoby. - Nie potrafił przeskoczyć tego ot tak. To tak, jakby ktoś tu i teraz kazał mu przeskoczyć przepaść - no nie dało się. Po prostu się nie dało. - Postaram się jednak przełamać. Jak powinienem się więc zwracać do szacownych Shirei-kanów?
- Skoro miałbym być mniej oficjalny, to przepraszam za uwagę, ale przydałby się wybieg gdzieś obok sali tronowej. - Zaplótł ręce na klatce piersiowej, uśmiechając się nieznacznie. Tak, miał na myśli to wiercenie się biednego Natsume.
0 x
- Natsume Yuki
- Postać porzucona
- Posty: 1885
- Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
- Wiek postaci: 31
- Ranga: Nukenin S
- Link do KP: https://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33&t=199
- GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
- Multikonta: Iwan zza Miedzy
Re: Sala tronowa
Młody Yuki kiwnął lekko głową, widząc że Shijima w miarę spokojnie przyjął jego podpowiedź co do doceniania własnych umiejętności. Bo dokładnie tak powinno być - dlaczego człowiek miałby nie być dumny ze swoich osiągnięć, zwłaszcza w porównaniu do tego co potrafił kilka lat wcześniej? On sam był w pełni świadom faktu, że jego siły nie były nawet w połowie takie jak są teraz. Chociaż, tu dużo zależało od tego co go spotkało i jakie umiejętności mu przyszło opanować. Bo jednak sam fakt posługiwania się quasi-samurajskim stylem walki szermierczej, czy zawiązanie paktu z klanem śnieżnych tygrysów - to dawało mu bardzo wiele, i był tego doskonale świadom. Dlatego właśnie każdemu przekazywał, żeby nie umniejszał samemu sobie - zwłaszcza gdy, tak jak w przypadku Shijimy, zdołało się wejść na pole walki i wyjść z niego praktycznie bez szwanku. Cóż, może i brak blizn, ale doświadczenia zdecydowanie sporo.
-Więc powiedz mi, co takiego zrobiłem że zasłużyłem na takie okazywanie szacunku? - powiedział wesoło, śmiejąc się serdecznie. - Bo to, że mam wyższą rangę, nie jest żadnym argumentem. Wciąż jestem tylko shinobi, kuźwa, nie po to tu jestem żeby ludzie mieli blokady na mój widok.
Na pytanie o tytuły, jakimi powinien się posługiwać Shijima, obaj tylko wymienili spojrzenia.
-Mnie to różnicy nie robi - powiedział wesołkowatym tonem Satoshi, wzruszając ramionami. - Czy mówisz do mnie per "Shirei-kan-sama", per "Satoshi-san" czy per "Waneko-jebany-dono", wystarczy że wiem o co chodzi. Jak są poważniejsze sytuacje, można mówić oficjalnie. Ale na co dzień, wydaje mi się że "Satoshi-san" jest najbardziej naturalne.
Natsume kiwnął głową.
-Jak przedmówca, tak na dłuższą metę. Nie lubię się dystansować od ludzi. Na służbie czy w sytuacjach wymagających powagi, można używać tytułów oficjalnych. Ale na co dzień można się zachowywać jak normalni ludzie, nie? - powiedział ze śmiechem.
Gdy Shijima zaś wspomniał o "wybiegu koło sali tronowej", Natsume zmarszczył brwi i lekko się odchylił, patrząc na Mokurena z zaskoczeniem.
-Wybiegiem? Znaczy co, jak, po co?
Satoshi też zmarszczył brwi, po czym parsknął śmiechem.
-Niech zgadnę - pewnie chodzi o to, że od kiedy Shijima wszedł, cały czas stoi w miejscu, a Ty kręcisz się jak gówno w przerębli.
Natsume, z identycznym zaskoczeniem jak wcześniej, spojrzał na Waneko. Następnie wrócił do Shijimy, znów do Satoshiego, i znów do Shijimy.
-Serio? Nawet nie zauważyłem. - Podrapał się po głowie. - Dziwne.
-Więc powiedz mi, co takiego zrobiłem że zasłużyłem na takie okazywanie szacunku? - powiedział wesoło, śmiejąc się serdecznie. - Bo to, że mam wyższą rangę, nie jest żadnym argumentem. Wciąż jestem tylko shinobi, kuźwa, nie po to tu jestem żeby ludzie mieli blokady na mój widok.
Na pytanie o tytuły, jakimi powinien się posługiwać Shijima, obaj tylko wymienili spojrzenia.
-Mnie to różnicy nie robi - powiedział wesołkowatym tonem Satoshi, wzruszając ramionami. - Czy mówisz do mnie per "Shirei-kan-sama", per "Satoshi-san" czy per "Waneko-jebany-dono", wystarczy że wiem o co chodzi. Jak są poważniejsze sytuacje, można mówić oficjalnie. Ale na co dzień, wydaje mi się że "Satoshi-san" jest najbardziej naturalne.
Natsume kiwnął głową.
-Jak przedmówca, tak na dłuższą metę. Nie lubię się dystansować od ludzi. Na służbie czy w sytuacjach wymagających powagi, można używać tytułów oficjalnych. Ale na co dzień można się zachowywać jak normalni ludzie, nie? - powiedział ze śmiechem.
Gdy Shijima zaś wspomniał o "wybiegu koło sali tronowej", Natsume zmarszczył brwi i lekko się odchylił, patrząc na Mokurena z zaskoczeniem.
-Wybiegiem? Znaczy co, jak, po co?
Satoshi też zmarszczył brwi, po czym parsknął śmiechem.
-Niech zgadnę - pewnie chodzi o to, że od kiedy Shijima wszedł, cały czas stoi w miejscu, a Ty kręcisz się jak gówno w przerębli.
Natsume, z identycznym zaskoczeniem jak wcześniej, spojrzał na Waneko. Następnie wrócił do Shijimy, znów do Satoshiego, i znów do Shijimy.
-Serio? Nawet nie zauważyłem. - Podrapał się po głowie. - Dziwne.
0 x
Re: Sala tronowa
Nie było co się ekscytować tymi zdolnościami. Shijima zawsze miał problemy z samooceną i mówiąc wprost to jego samoocena zawsze zatrzymywała się na poziomie gówna. Nie ważne, jak wiele trenował i jak wiele wysiłku wkładał w swój rozwój - to zawsze był ten sam, nikczemny poziom. Marny. Przez ten rok czuł silny pociąg do tego, by stać się lepszym, by więcej trenować, a teraz... teraz po prostu trenował i nawet się nad tym nie zastanawiał - nawet jeśli żadnego treningu po nim nie było widać. Bardziej wpasowałby się na salony niż na pole bitwy, ale Natsume i Satoshi tak samo. Śliczne, porcelanowe laleczki, które dopóki nie odsłoniły swojej skóry były bez skazy. O pięknych, szklanych oczach, które dostrzegały więcej, niż przeciętność. Dlatego aż chciało się ich uwiecznić na obrazie - ich obu - i tą nić porozumienia, która ich łączyła - niedostrzegalna gołym okiem, a twarda jak stal. Shijima był pewien, że gdyby można było jej dotknąć, jeśli ktoś byłby ją w stanie zmaterializować. Przede wszystkim żaden z nich nie miał przysłowiowego, sławnego kija w dupie - to raczej Shijima go miał, ale on go miał prawie zawsze. Ciężko było dlatego mówić o jakiejkolwiek normalności zachowania, zrzucenie tego oficjalnego tonu, zwłaszcza przy takich jednostkach jak oni. No bo... skoro ciężko było się przełamać do zwykłych ludzi - to jak przełamać się do tego, który nimi rządził?
- Złączyłeś ludzkie serca, by stworzyły jedno państwo. Jeśli to nie jest powodem do szacunku to nie wiem, co mogłoby być. - Pokój - ten mężczyzna przyniósł pokój. Owszem, bardzo niestabilny, ciągle raczkujący, ale jednak - istniejący. Cesarstwo stało i chociaż było bardzo kruche - funkcjonowało. I Shijima naprawdę chciał wierzyć, że będzie funkcjonować dalej.
Przy słowach Satoshiego Shijima aż się zachwiał, wybałuszając na niego oczy z rozbawieniem zmieszanym z niedowierzaniem tego, co usłyszał. Że... że jak? No proszę... kto by pomyślał, że Satoshi będzie takim ziółkiem? A potem już nie dał rady i sam się zaśmiał - bardzo cicho, bardzo delikatnie i bardzo krótko - ale jak na niego to i tak było spore osiągnięcie. Gówno w przerębli - bardziej plastycznie się tego opisać nie dało.
- Z całym szacunkiem, ale... twoje... miotanie się po sali jest całkiem pokrzepiające. - Nieco dziwnie, nawet BARDZO dziwnie było mu używać formy nieformalnej i wydawało mu się to aż nazbyt sztuczne. - Jeżeli zaś chodzi o dystans to jest on naturalny. Cesarz jest jak Księżyc, którego przeciętny śmiertelnik nie jest w stanie dotknąć. To, że księżyc się przybliża, nie oznacza, że oni go dosięgają - oznacza to tyle, że księżyc chciał sam do nich zejść. - Zrobiło mu się jakoś... lżej na duchu. Poczuł, jakby swoiste katharsis przepłynęło po jego ciele i to ciepło... przyjemne ciepło było tak cholernie dziwnie smutne. Jeszcze dziwniejsze było to, że ten smutek był pozytywny. - Naturalne jest też to, że ludzie podziwiają ten księżyc i kochają jego piękno. Tak jak to, że rozświetla nawet najciemniejsze noce. Nie sądzę więc, by ten dystans był zły. Z czasem jednak zmaleje, gdy ludziom dane będzie się przekonać, że srebrzysty blask księżyca nie jest chłodny, a naprawdę ciepły i przyjemny w dotyku. - Uśmiechał się - tak bardzo w swoim stylu. Samotnie.
- Złączyłeś ludzkie serca, by stworzyły jedno państwo. Jeśli to nie jest powodem do szacunku to nie wiem, co mogłoby być. - Pokój - ten mężczyzna przyniósł pokój. Owszem, bardzo niestabilny, ciągle raczkujący, ale jednak - istniejący. Cesarstwo stało i chociaż było bardzo kruche - funkcjonowało. I Shijima naprawdę chciał wierzyć, że będzie funkcjonować dalej.
Przy słowach Satoshiego Shijima aż się zachwiał, wybałuszając na niego oczy z rozbawieniem zmieszanym z niedowierzaniem tego, co usłyszał. Że... że jak? No proszę... kto by pomyślał, że Satoshi będzie takim ziółkiem? A potem już nie dał rady i sam się zaśmiał - bardzo cicho, bardzo delikatnie i bardzo krótko - ale jak na niego to i tak było spore osiągnięcie. Gówno w przerębli - bardziej plastycznie się tego opisać nie dało.
- Z całym szacunkiem, ale... twoje... miotanie się po sali jest całkiem pokrzepiające. - Nieco dziwnie, nawet BARDZO dziwnie było mu używać formy nieformalnej i wydawało mu się to aż nazbyt sztuczne. - Jeżeli zaś chodzi o dystans to jest on naturalny. Cesarz jest jak Księżyc, którego przeciętny śmiertelnik nie jest w stanie dotknąć. To, że księżyc się przybliża, nie oznacza, że oni go dosięgają - oznacza to tyle, że księżyc chciał sam do nich zejść. - Zrobiło mu się jakoś... lżej na duchu. Poczuł, jakby swoiste katharsis przepłynęło po jego ciele i to ciepło... przyjemne ciepło było tak cholernie dziwnie smutne. Jeszcze dziwniejsze było to, że ten smutek był pozytywny. - Naturalne jest też to, że ludzie podziwiają ten księżyc i kochają jego piękno. Tak jak to, że rozświetla nawet najciemniejsze noce. Nie sądzę więc, by ten dystans był zły. Z czasem jednak zmaleje, gdy ludziom dane będzie się przekonać, że srebrzysty blask księżyca nie jest chłodny, a naprawdę ciepły i przyjemny w dotyku. - Uśmiechał się - tak bardzo w swoim stylu. Samotnie.
0 x
- Natsume Yuki
- Postać porzucona
- Posty: 1885
- Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
- Wiek postaci: 31
- Ranga: Nukenin S
- Link do KP: https://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33&t=199
- GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
- Multikonta: Iwan zza Miedzy
Re: Sala tronowa
-Nie powiedziałbym, że je "złączyłem" - odparł Natsume wesoło, wzruszając ramionami. - Stwierdziłbym raczej, że to one same dążyły do tej jedności. Wszyscy mieszkańcy wysp mieli już dość tych ciągłych wojen, które targały naszymi ziemiami i wyniszczały naszą stabilność. Zwłaszcza teraz, gdy Rada Dwudziestu postanowiła się od nas zupełnie odwrócić. - "Nie żeby coś, ale odwrócili się tylko od Kantai. Yukich uznali za wrogów dopiero, gdy Gareki odesłał im głowę posłańca na tacce. Cóż. Nie żeby Yuki też mieli prawo być wściekli na podejście Rady do ich istnienia." - To siła naszych mieszkańców dała nam ten pomysł. Shirei-kanowie po prostu połączyli siły, by wprowadzić marzenia ludu w rzeczywistość.
Natsume podrapał się po podbródku, zdziwiony obserwacją dwójki Ranmaru. Cholera, faktycznie nawet nie bardzo zauważył, że przez większość rozmowy co chwila wstawał i siadał, podchodził i odchodził. Cóż, może była to po prostu kwestia tego, że dalej nie był przyzwyczajony do faktu że w chwili obecnej był politykiem, a nie wojownikiem. Jego ciało, przystosowane do walk i rygorystycznych sekwencji treningowych, miało wrażenie że ciągłe stanie w jednym miejscu jest jedynie wystawianiem się na atak, staniem się łatwym celem do trafienia przez oponenta. Może dlatego zawsze czuł się pewniej, kiedy podczas mówienia mógł po prostu się przechadzać. Jakoś tak... czuł się wtedy spokojniejszy. I miał większą możliwość manewru w przypadku zapotrzebowania na gwałtowny unik.
-Możliwe... możliwe, że po prostu mam trochę za dużo energii. - powiedział, uśmiechając się z zakłopotaniem i drapiąc się jednym palcem po głowie.
Wysłuchał reszty słów Shijimy, i zamyślił się nieco. Czy to prawda? To, że Cesarz staje się w oczach ludzi czymś tak potężnym jak Księżyc? Dalekim i niedostępnym, a jednak jasnym i dobrze widocznym? Kuuuurde. Ciężko było się przystosować do czegoś takiego. Oczywiście, wiedział że czegoś takiego raczej nie da się uniknąć, ale nie zmieniało to faktu że było to uczucie porównywalne do nurkowania z klifu tuż po nauczeniu się skoków na główkę.
Nic nie może być proste, co?
-... Cóż, ponownie dość trafna analogia - powiedział, kiwając powoli głową. - Daje też sporo do myślenia. Faktycznie, masz rację. Chyba będę musiał się do tego przyzwyczaić, huh...
-Na polu walki jest łatwiej, co? - powiedział z prześmiewczym uśmieszkiem Satoshi, spoglądając na Natsumego.
-A żebyś, kurde, wiedział. Próbowałeś kiedyś wpakować ronina na salony? - odburknął, masując się po karku.
Natsume podrapał się po podbródku, zdziwiony obserwacją dwójki Ranmaru. Cholera, faktycznie nawet nie bardzo zauważył, że przez większość rozmowy co chwila wstawał i siadał, podchodził i odchodził. Cóż, może była to po prostu kwestia tego, że dalej nie był przyzwyczajony do faktu że w chwili obecnej był politykiem, a nie wojownikiem. Jego ciało, przystosowane do walk i rygorystycznych sekwencji treningowych, miało wrażenie że ciągłe stanie w jednym miejscu jest jedynie wystawianiem się na atak, staniem się łatwym celem do trafienia przez oponenta. Może dlatego zawsze czuł się pewniej, kiedy podczas mówienia mógł po prostu się przechadzać. Jakoś tak... czuł się wtedy spokojniejszy. I miał większą możliwość manewru w przypadku zapotrzebowania na gwałtowny unik.
-Możliwe... możliwe, że po prostu mam trochę za dużo energii. - powiedział, uśmiechając się z zakłopotaniem i drapiąc się jednym palcem po głowie.
Wysłuchał reszty słów Shijimy, i zamyślił się nieco. Czy to prawda? To, że Cesarz staje się w oczach ludzi czymś tak potężnym jak Księżyc? Dalekim i niedostępnym, a jednak jasnym i dobrze widocznym? Kuuuurde. Ciężko było się przystosować do czegoś takiego. Oczywiście, wiedział że czegoś takiego raczej nie da się uniknąć, ale nie zmieniało to faktu że było to uczucie porównywalne do nurkowania z klifu tuż po nauczeniu się skoków na główkę.
Nic nie może być proste, co?
-... Cóż, ponownie dość trafna analogia - powiedział, kiwając powoli głową. - Daje też sporo do myślenia. Faktycznie, masz rację. Chyba będę musiał się do tego przyzwyczaić, huh...
-Na polu walki jest łatwiej, co? - powiedział z prześmiewczym uśmieszkiem Satoshi, spoglądając na Natsumego.
-A żebyś, kurde, wiedział. Próbowałeś kiedyś wpakować ronina na salony? - odburknął, masując się po karku.
0 x
Re: Sala tronowa
Kiedy przyglądał się Natsume ciężko było uwierzyć, by po ciężkich przeżyciach przeszłości, a miał ich z pewnością wiele, móc się tak przyjemnie uśmiechać. Tak szczerze. Radośnie. Zupełnie jakby nie miał na swoich ramionach żadnych trosk - a miał ich sporo, wszak całe Cesarstwo, dobro tylu ludzi spoczywało na jego barkach. Czy warto było mu pomagać? Źle sformułowane pytanie. Ten mężczyzna jeszcze nie był idealnie dopasowany do tronu, który przyszło mu zająć, pewnie nigdy do końca nie będzie - tylko, pamiętaj: nigdy nie mów nigdy. Ludzie potrafili zmieniać się w każdym momencie w najbardziej zadziwiający sposób. Nie był żadnym wróżbitom, żeby chociażby próbować przewidzieć, jak dokładnie wyglądać będzie ten ciemnowłosy wojownik za "x" lat, po prostu na ten moment wydawał się być jedną z tych osób, które obumierały, jeśli przykuwano się je do jednego stołka, ale może się mylił. Może rzeczywiście wystarczył mu ten żartobliwy wybieg i spoglądanie na kwitnące z dobrobytu ziemie.
- Mówiłeś, by nie umniejszać swoim umiejętnościom. - Uniósł na krótki moment łagodnie kąciki warg do góry. Najpierw głosi taką mądrą naukę, a potem co? Sam swoim zasługom umniejsza! Chociaż może tak wcale nie było, ale Shijima nie wierzył w to, żeby ludzie krzyknęli "ej, jednoczmy się!" i sru - zjednoczyli, a potem dali Natsume stołek, no bo kurwa czemu nie? A tak... z wyliczanki wypadło, o! Shirei-kanów w końcu też trzeba było do siebie przekonać. Cholera, nadal mówienie w nieformalnej formie było przedziwne. I nadal nie czuł się zupełnie swobodnie, delikatnie sprawdzał teren - jak widać było teren miał ten aż zadziwiającą tolerancję. Przez to jeszcze bardziej peszył. Zachowanie tej dwójki jednak bardzo ułatwiało - przynajmniej jemu - poznanie panujących tutaj zasad. Wnioski były krótkie.
Zasad brak.
Nie ważne, w którym kierunku spojrzał, z jakiego punktu, nigdzie nie mógł się dopatrzeć sztywnych ram, na których należało się zatrzymać. Och, jasne, na pewno były! Tam, gdzie kończyło się ludzkie zachowanie, a zaczynało świńskie, czy też, mówiąc bardziej dosadnie: kurewskie. Shijima jednak nie zbliżał się nawet do niego. W niego całego wpisana była łagodność ciepłego, cierpliwego płomienia świecy. Gorzej, gdy świeca się przewracała - a ogień wybuchał bezwolnie. Cóż, ponoć to też charakterystyczna cecha Wyspiarzy.
- Jak widać próba całkiem udana. - Dopowiedział Shijima, uśmiechając się znowu pod nosem. - Masz niezbędną charyzmę, spokój, potrafisz sprawnie zakręcić w głowie swoimi słowami. Przy tych zaletach wiercenie się nie jest żadną wadą. - Uspokoił Cesarza. - Jesteście niesamowici. - Przyznał wprost, słuchają ich tak. - Jak myśl i czyn. Rzeczywiście... to przypomina mi o moim przyjacielu. - Chociaż ich zgranie było chyba nieporównywalne. Zapewne wypracowane latami. Ciekawe, jak długo się znali. - Przepraszam, ale z prawilnego wykształcenia jestem malarzem, nie shinobi. Mielibyście coś przeciwko, gdybym uwiecznił was na płótnie? - Była to naprawdę śmiała prośba, wstydliwa - Shijima podchodził do swojego pędzla jak do jajka - to był chyba jego najczulszy punkt i o ile nie sprawiało mu problemu malowanie czy rysowanie na zlecenie, o tyle nigdy nie dzielił się prywatnymi twórczościami. No... jak dotąd z jedną osobą się podzielił. Tym nie mniej... to... ONI... wykraczali poza słowa, których mógłby użyć. Których chciałby użyć. Brakowało w języku ludzi tego, co mogła wyjaśnić kartka. Ich przekomarzanki, uzupełnianie myśli Natsumego przez Satoshiego, jego celne komentarze. Myśl i czyn. Oczy i miecz. Natsume, który się otwierał - och, otworzył się niemal cały, z jego wypowiedzi Shijima miał większość jego historii przed oczami - niedokładnej, płynnej, przelewającej się przez palce - to wciąż była kulka plasteliny, jednak już coś wiedział. I Satoshi, o którym nie wiedział nic. Robiący swoje, ale jednocześnie słuchający i tylko podpierający Natsume, kiedy ten coś robić. Oko koordynowało ruch ręki.
Taa, pytacie jak z artysty stać się shinobim?
No chyba... chyba właśnie tak.
Ostatnio w ogóle nie miał czasu na rysunek. Od śmierci matki. Życie shinobi pochłonęło go kompletnie.
- Mówiłeś, by nie umniejszać swoim umiejętnościom. - Uniósł na krótki moment łagodnie kąciki warg do góry. Najpierw głosi taką mądrą naukę, a potem co? Sam swoim zasługom umniejsza! Chociaż może tak wcale nie było, ale Shijima nie wierzył w to, żeby ludzie krzyknęli "ej, jednoczmy się!" i sru - zjednoczyli, a potem dali Natsume stołek, no bo kurwa czemu nie? A tak... z wyliczanki wypadło, o! Shirei-kanów w końcu też trzeba było do siebie przekonać. Cholera, nadal mówienie w nieformalnej formie było przedziwne. I nadal nie czuł się zupełnie swobodnie, delikatnie sprawdzał teren - jak widać było teren miał ten aż zadziwiającą tolerancję. Przez to jeszcze bardziej peszył. Zachowanie tej dwójki jednak bardzo ułatwiało - przynajmniej jemu - poznanie panujących tutaj zasad. Wnioski były krótkie.
Zasad brak.
Nie ważne, w którym kierunku spojrzał, z jakiego punktu, nigdzie nie mógł się dopatrzeć sztywnych ram, na których należało się zatrzymać. Och, jasne, na pewno były! Tam, gdzie kończyło się ludzkie zachowanie, a zaczynało świńskie, czy też, mówiąc bardziej dosadnie: kurewskie. Shijima jednak nie zbliżał się nawet do niego. W niego całego wpisana była łagodność ciepłego, cierpliwego płomienia świecy. Gorzej, gdy świeca się przewracała - a ogień wybuchał bezwolnie. Cóż, ponoć to też charakterystyczna cecha Wyspiarzy.
- Jak widać próba całkiem udana. - Dopowiedział Shijima, uśmiechając się znowu pod nosem. - Masz niezbędną charyzmę, spokój, potrafisz sprawnie zakręcić w głowie swoimi słowami. Przy tych zaletach wiercenie się nie jest żadną wadą. - Uspokoił Cesarza. - Jesteście niesamowici. - Przyznał wprost, słuchają ich tak. - Jak myśl i czyn. Rzeczywiście... to przypomina mi o moim przyjacielu. - Chociaż ich zgranie było chyba nieporównywalne. Zapewne wypracowane latami. Ciekawe, jak długo się znali. - Przepraszam, ale z prawilnego wykształcenia jestem malarzem, nie shinobi. Mielibyście coś przeciwko, gdybym uwiecznił was na płótnie? - Była to naprawdę śmiała prośba, wstydliwa - Shijima podchodził do swojego pędzla jak do jajka - to był chyba jego najczulszy punkt i o ile nie sprawiało mu problemu malowanie czy rysowanie na zlecenie, o tyle nigdy nie dzielił się prywatnymi twórczościami. No... jak dotąd z jedną osobą się podzielił. Tym nie mniej... to... ONI... wykraczali poza słowa, których mógłby użyć. Których chciałby użyć. Brakowało w języku ludzi tego, co mogła wyjaśnić kartka. Ich przekomarzanki, uzupełnianie myśli Natsumego przez Satoshiego, jego celne komentarze. Myśl i czyn. Oczy i miecz. Natsume, który się otwierał - och, otworzył się niemal cały, z jego wypowiedzi Shijima miał większość jego historii przed oczami - niedokładnej, płynnej, przelewającej się przez palce - to wciąż była kulka plasteliny, jednak już coś wiedział. I Satoshi, o którym nie wiedział nic. Robiący swoje, ale jednocześnie słuchający i tylko podpierający Natsume, kiedy ten coś robić. Oko koordynowało ruch ręki.
Taa, pytacie jak z artysty stać się shinobim?
No chyba... chyba właśnie tak.
Ostatnio w ogóle nie miał czasu na rysunek. Od śmierci matki. Życie shinobi pochłonęło go kompletnie.
0 x
- Natsume Yuki
- Postać porzucona
- Posty: 1885
- Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
- Wiek postaci: 31
- Ranga: Nukenin S
- Link do KP: https://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33&t=199
- GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
- Multikonta: Iwan zza Miedzy
Re: Sala tronowa
-... po prostu nie lubię myśleć, że miałem na to aż taki wpływ - powiedział w końcu, odpowiadając na słowa Shijimy. Spojrzał przy tym w bok, uśmiechając się z zakłopotaniem. W sumie, to faktycznie było tak jak Yuki powiedział. On tylko przedstawił pierwotny zarys i pomysł, jak to wszystko ubrać w odpowiednie szaty. Ale gdyby nie chęci wszystkich ludzi, mieszkańców Kantai i Hyuo, ich pragnienie zakończenia wojny, jak również i (początkowo dość sprawnie tłumiony) entuzjazm pozostałych Shirei-kanów, Cesarstwa zupełnie by nie było. Owszem, wojna oficjalnie by się zakończyła, ale wszystkie strony dalej byłyby zmuszone do walki o przetrwanie w świecie, który całkiem się od nich odwrócił. Wyspiarze doskonale wiedzieli, że to była kwestia unii lub śmierci. To oni się połączyli. On tylko dał im pomysł, w jaki sposób to zrobić.
Serio nie lubił patrzeć na siebie jak na kogoś, kto uczynił coś większego. Był wojownikiem. Zabójcą. Człowiekiem, którego za żadne skarby on sam nie nazwał dobrym.
-Charyzma, huh... dziękuję - powiedział z lekkim uśmiechem. - Daleko mi do człowieka, który mi pokazał podstawy tej sztuki, ale i tak jest to miłe z Twojej strony.
-Nie przesadzajmy, że tacy niesamowici - stwierdził Satoshi, wzruszając ramionami. - Po prostu robimy swoją robotę.
Gdy Shijima zaproponował im uwiecznienie ich osób na portretach, Natsume i Satoshi ponownie tylko spojrzeli na siebie nawzajem. Obraz? Czego jak czego, ale takiej propozycji się nie spodziewali. Głównie dlatego, że pośród wyspiarzy nie było zbyt wielu artystów. Ze względu na cięższe niż na kontynencie warunki życia, zwykle nie mogli sobie po prostu pozwolić na taki luksus. Charaktery ludzi z wysp były w dużej mierze uformowane tak, by byli w stanie przetrwać nawet w najcięższych sytuacjach, wychodząc z nich z uśmiechem - dlatego zwykle nie patyczkowali się ani w walce, ani w słowie, łatwo było ich sprowokować i obudzić radosny bojowy szał. A większość swojego życia spędzali, szlifując swoje umiejętności bojowe i dostarczając najpotrzebniejsze rzeczy dla swoich domów. Praca dla społeczności też była dla nich ważna, bo bez tego mogli ryzykować śmierć kogoś z domowników lub przyjaciół. Na artyzm zwykle po prostu nie było czasu. A jeśli już się znalazła chwila wolnego, to najprędzej dało się znaleźć muzyków - instrumenty takie jak shakuhachi, shamisen, koto czy taiko były prostsze w stworzeniu i z bardziej przystępnych materiałów niż barwniki i płótna. Dlatego też każda możliwość zobaczenia innej formy sztuki była dla nich czymś niezwykłym.
Natsume i Satoshi nie byli wyjątkami.
-Whoa, malarz! Nie powiem, nieźle mnie zaskoczyłeś! - powiedział, śmiejąc się wesoło. - Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem kogoś parającego się tym fascynującym rzemiosłem. Cóż, jeśli o mnie chodzi, to nie widzę z tym problemu. - Wyszczerzył kły w uśmiechu. - Chcesz zamieścić na obrazie tygrysa?
Satoshi pacnął się dłonią w czoło, kręcąc głową. Szepnął też coś, co zabrzmiało jak "na litość boską".
Serio nie lubił patrzeć na siebie jak na kogoś, kto uczynił coś większego. Był wojownikiem. Zabójcą. Człowiekiem, którego za żadne skarby on sam nie nazwał dobrym.
-Charyzma, huh... dziękuję - powiedział z lekkim uśmiechem. - Daleko mi do człowieka, który mi pokazał podstawy tej sztuki, ale i tak jest to miłe z Twojej strony.
-Nie przesadzajmy, że tacy niesamowici - stwierdził Satoshi, wzruszając ramionami. - Po prostu robimy swoją robotę.
Gdy Shijima zaproponował im uwiecznienie ich osób na portretach, Natsume i Satoshi ponownie tylko spojrzeli na siebie nawzajem. Obraz? Czego jak czego, ale takiej propozycji się nie spodziewali. Głównie dlatego, że pośród wyspiarzy nie było zbyt wielu artystów. Ze względu na cięższe niż na kontynencie warunki życia, zwykle nie mogli sobie po prostu pozwolić na taki luksus. Charaktery ludzi z wysp były w dużej mierze uformowane tak, by byli w stanie przetrwać nawet w najcięższych sytuacjach, wychodząc z nich z uśmiechem - dlatego zwykle nie patyczkowali się ani w walce, ani w słowie, łatwo było ich sprowokować i obudzić radosny bojowy szał. A większość swojego życia spędzali, szlifując swoje umiejętności bojowe i dostarczając najpotrzebniejsze rzeczy dla swoich domów. Praca dla społeczności też była dla nich ważna, bo bez tego mogli ryzykować śmierć kogoś z domowników lub przyjaciół. Na artyzm zwykle po prostu nie było czasu. A jeśli już się znalazła chwila wolnego, to najprędzej dało się znaleźć muzyków - instrumenty takie jak shakuhachi, shamisen, koto czy taiko były prostsze w stworzeniu i z bardziej przystępnych materiałów niż barwniki i płótna. Dlatego też każda możliwość zobaczenia innej formy sztuki była dla nich czymś niezwykłym.
Natsume i Satoshi nie byli wyjątkami.
-Whoa, malarz! Nie powiem, nieźle mnie zaskoczyłeś! - powiedział, śmiejąc się wesoło. - Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem kogoś parającego się tym fascynującym rzemiosłem. Cóż, jeśli o mnie chodzi, to nie widzę z tym problemu. - Wyszczerzył kły w uśmiechu. - Chcesz zamieścić na obrazie tygrysa?
Satoshi pacnął się dłonią w czoło, kręcąc głową. Szepnął też coś, co zabrzmiało jak "na litość boską".
0 x
Re: Sala tronowa
Ha, to zakłopotanie... Urocze. Najzwyczajniej w świecie urocze, bo całkowicie czyste, bo mające w sobie wstyd, który przybierał pozytywną formę. Cesarz o twarzy małego dziecka, kto by pomyślał? To naprawdę budziło opiekuńcze emocje, nawet jeśli zapewne ten człowiek potrafiłby kogoś zabić tak, że ten by nawet nie zrozumiał i nie pojął, że umiera. Dziwne. Wydawał się człowiekiem, który miał dłonie błogosławione do tego, by dawać życie i je chronić, nie po to, by odbierać. Tylko jak czasami uchronić coś, co uchronić można tylko poprzez rozlew krwi? Dłonie tego mężczyzny o chłopięcej twarzy i czystych myślach nie zostały wytrenowane do delikatnej miłości. To były dłonie, które całe życie nosiły miecz. Jedno z drugim się nie wykluczało, w końcu kto wie? Może Cesarz ma swoją miłość serca, której kupuje czekoladki i zabiera ją do kawiarni? Miłość zawsze liczona była w okrągłych sumach uczuć. Dopiero gdy mijało gorące zauroczenie i szaleństwo ciał, gdy pozostawała przyjaźń, nagle rozliczano się na drobne. Ludzie kochali mówić, że są lepsi od zwierząt, bo w przeciwieństwie do nich czują. A czym było to zauroczenie, ta chemia, którą czuli, jeśli nie zwykłym mechanizmem przetrwania gatunku? I nie było w tym niczego złego. Zresztą cały ten obraz, który teraz poznawał mógł być zwykłym fałszem. Piękną bajeczką opowiedzianą obywatelowi, żeby uwierzył we wspaniałość pałacu. W wielkość przyszłego władcy wszystkich tych ziem.
Nie pasował tutaj.
Stojąc na tym czerwonym dywanie, starając się wtrącić swoje trzy grosze do rozmowy, choć najchętniej słuchałby ich w ciszy, nie uważał, że tutaj pasował. Mimo to przyjął tytuł i płynące z nim zobowiązania - on, człowiek, który zobowiązań nienawidził. Kiedy się teraz nad tym zastanawiał to wydawało mu się, że kompletnie oszalał. Mimo to w tym szaleństwie czuł, że jego skrzydła się odrobinę rozwinęły. Wcale nie zostały spętane. Miał bardzo mieszane uczucia, które powoli z niego schodziły i pozostawały specyficzne zmęczenie. Tak, dzień pełen wrażeń. Chyba powoli czas wracać do swojego mieszkania i zaszyć się w swojej skorupce, żeby na spokojnie to przetworzyć. Sytuację, poznanie liderów, swoje nowe miejsce w życiu.
- Tygrysa? - Powtórzył nieco głupkowato, ożywiając się lekko. Nigdy nie widział żadnego z tych pięknych zwierząt na żywo. - Byłoby wspaniale. - Przyznał że szczerym entuzjazmem. Pomimo tego, że Satoshi palnął się w łeb. Ech, no co mu się dziwić, przyszło mu odchować Cesarza z ADHD na swojej piersi, mógł czasami uważać niektóre pomysły za... Pomysły wątpliwe dobre.
Nie pasował tutaj.
Stojąc na tym czerwonym dywanie, starając się wtrącić swoje trzy grosze do rozmowy, choć najchętniej słuchałby ich w ciszy, nie uważał, że tutaj pasował. Mimo to przyjął tytuł i płynące z nim zobowiązania - on, człowiek, który zobowiązań nienawidził. Kiedy się teraz nad tym zastanawiał to wydawało mu się, że kompletnie oszalał. Mimo to w tym szaleństwie czuł, że jego skrzydła się odrobinę rozwinęły. Wcale nie zostały spętane. Miał bardzo mieszane uczucia, które powoli z niego schodziły i pozostawały specyficzne zmęczenie. Tak, dzień pełen wrażeń. Chyba powoli czas wracać do swojego mieszkania i zaszyć się w swojej skorupce, żeby na spokojnie to przetworzyć. Sytuację, poznanie liderów, swoje nowe miejsce w życiu.
- Tygrysa? - Powtórzył nieco głupkowato, ożywiając się lekko. Nigdy nie widział żadnego z tych pięknych zwierząt na żywo. - Byłoby wspaniale. - Przyznał że szczerym entuzjazmem. Pomimo tego, że Satoshi palnął się w łeb. Ech, no co mu się dziwić, przyszło mu odchować Cesarza z ADHD na swojej piersi, mógł czasami uważać niektóre pomysły za... Pomysły wątpliwe dobre.
0 x
- Natsume Yuki
- Postać porzucona
- Posty: 1885
- Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
- Wiek postaci: 31
- Ranga: Nukenin S
- Link do KP: https://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33&t=199
- GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
- Multikonta: Iwan zza Miedzy
Re: Sala tronowa
Natsume spojrzał krzywo w kierunku Satoshiego, z lekkim rozdrażnieniem na twarzy. Czy już naprawdę nie można mieć lepszego dnia, i po prostu cieszyć się faktem że do Cesarstwa dołączył nowy shinobi, wykazujący się dużym potencjałem? Na litość boską, przez większość życia był zamulony i ponury, czy to takie dziwne że po prostu chce mieć trochę lepsze samopoczucie? Znając życie, już niedługo będzie musiał się znowu zachowywać poważnie, jak na Cesarza przystało. Na razie, póki jest tylko elektem, może sobie pozwolić na trochę wesołości.
-Dobry humor jest tu zakazany, czy co? - rzucił w kierunku Waneko kąśliwą uwagę. Ten zaś wzruszył ramionami, najwidoczniej nie chcąc się sprzeczać.
-Przywykłem do widzenia Cię w nieco bardziej... posępnym stanie.
Yuki westchnął. Cóż, kiedyś czasy wymagały posępności i powagi. Na razie mogli się nacieszyć przejściowym stanem pokoju, więc czemu nie można tego wykorzystać?
Kątem oka zauważył też, że Shijima po prostu stał, czekając na odpowiedź. Bez ruchu, bez słowa. Zdawał się wciąż być nieco onieśmielony tą nietypową sytuacją, w której się znalazł, i wyglądało na to że był nieco zagubiony. Ale, warto było zaznaczyć że było znacznie lepiej niż na samym początku. Gdy wszedł, wyglądał tak jakby najmniejszy huk miał go spłoszyć. Teraz zdawał się być po prostu czujny, ale przynajmniej chociaż trochę się przyzwyczaił. I dobrze. W końcu lepiej jeśli shinobi czuje się w swoim otoczeniu swobodnie, prawda?
Słysząc odpowiedź, Yuki kiwnął głową i przyłożył palce do ust. Na oczach Shijimy rozgryzł naskórek swojego kciuka, pozwalając krwi swobodnie spłynąć na dłoń. Następnie złożył szybką sekwencję pięciu pieczęci i pacnął ręką o podłogę obok tronu.
Na podłodze pojawiła się pajęczyna pieczęci, z której następnie buchnął gęsty obłok dymu. Gdy ten opadł, obok Natsumego stanął wielki tygrys o białym futrze, z czymś między pancerzem i siodłem na grzbiecie i szerokim zwoju na wysokości miednicy.
-Bry - warknął z lekkim uśmieszkiem na twarzy. - Jaka sprawa tym razem?
-Nic poważnego, Hyohiro - odparł Yuki, ocierając dłoń o niewielką chustkę. - Do Rodu Ranmaru dołączył właśnie nowy członek, który na dodatek okazał się być malarzem. Spytał, czy chcemy być na obrazie, więc zaproponowałem żebyś też się zjawił.
Hyohiro obrócił pysk w kierunku Shijimy i przekrzywił głowę z zaciekawieniem.
-Artysta, co? Cóż, o tym kunszcie słyszałem tylko historie Hyogamiego i Hyojina. Ciekawe będzie zobaczyć coś takiego na własne oczy. - tutaj tygrys lekko kiwnął głową, jak gdyby na powitanie. - Miło mi, tak nawiasem. Hyohiro jestem.
-Dobry humor jest tu zakazany, czy co? - rzucił w kierunku Waneko kąśliwą uwagę. Ten zaś wzruszył ramionami, najwidoczniej nie chcąc się sprzeczać.
-Przywykłem do widzenia Cię w nieco bardziej... posępnym stanie.
Yuki westchnął. Cóż, kiedyś czasy wymagały posępności i powagi. Na razie mogli się nacieszyć przejściowym stanem pokoju, więc czemu nie można tego wykorzystać?
Kątem oka zauważył też, że Shijima po prostu stał, czekając na odpowiedź. Bez ruchu, bez słowa. Zdawał się wciąż być nieco onieśmielony tą nietypową sytuacją, w której się znalazł, i wyglądało na to że był nieco zagubiony. Ale, warto było zaznaczyć że było znacznie lepiej niż na samym początku. Gdy wszedł, wyglądał tak jakby najmniejszy huk miał go spłoszyć. Teraz zdawał się być po prostu czujny, ale przynajmniej chociaż trochę się przyzwyczaił. I dobrze. W końcu lepiej jeśli shinobi czuje się w swoim otoczeniu swobodnie, prawda?
Słysząc odpowiedź, Yuki kiwnął głową i przyłożył palce do ust. Na oczach Shijimy rozgryzł naskórek swojego kciuka, pozwalając krwi swobodnie spłynąć na dłoń. Następnie złożył szybką sekwencję pięciu pieczęci i pacnął ręką o podłogę obok tronu.
Na podłodze pojawiła się pajęczyna pieczęci, z której następnie buchnął gęsty obłok dymu. Gdy ten opadł, obok Natsumego stanął wielki tygrys o białym futrze, z czymś między pancerzem i siodłem na grzbiecie i szerokim zwoju na wysokości miednicy.
-Bry - warknął z lekkim uśmieszkiem na twarzy. - Jaka sprawa tym razem?
-Nic poważnego, Hyohiro - odparł Yuki, ocierając dłoń o niewielką chustkę. - Do Rodu Ranmaru dołączył właśnie nowy członek, który na dodatek okazał się być malarzem. Spytał, czy chcemy być na obrazie, więc zaproponowałem żebyś też się zjawił.
Hyohiro obrócił pysk w kierunku Shijimy i przekrzywił głowę z zaciekawieniem.
-Artysta, co? Cóż, o tym kunszcie słyszałem tylko historie Hyogamiego i Hyojina. Ciekawe będzie zobaczyć coś takiego na własne oczy. - tutaj tygrys lekko kiwnął głową, jak gdyby na powitanie. - Miło mi, tak nawiasem. Hyohiro jestem.
0 x
Re: Sala tronowa
Och, to dopiero było ciekawe - to, że Natsume najwyraźniej nie był taki na co dzień. I że najwyraźniej była pewna granica żartów i dogryzek Satoshiego, w których tracił swoją cierpliwość i pokazywał kawałek pazurków. Kawalątek. To nadal był ten przyjacielski kawałek, który niczemu nie groził, a jedynie słał delikatne upomnienie, że chyba już trochę wystarczy - przynajmniej w tym jednym, konkretnym temacie. Tym bardziej ciekawy był komentarz dotyczący humoru. Niewymuszony, prawda? Cholera, Shijima miał wrażenie, że jeśli Cesarzowi coś by nie pasowało to by to powiedział wprost. Nie patyczkowałby się w dziwne gierki, nie strzelał nie wiadomo jakich gierek, ciężko tylko było uwierzyć, naprawdę ciężko, że był to aż tak otwarty i szczery człowiek. Bo mało prawdopodobne, że nie zdawał sobie z tego sprawy. Tym nie mniej... wychodziło na to, że jego ciepło i otwartość nie było rzeczą normalną. Kolejna zanotowana rzecz. Woah, ale to już dowalało do pieca. Nie, dobry humor nie mógł być tutaj zakazany. Tym bardziej nie mógł być zakazany dla tego człowieka. Kto by mu zabronił? Duchy przeszłości? Był z nimi pogodzony Wybaczył im, przede wszystkim - wybaczył samemu sobie, pojmując czar światła, którym byli żywi. Mimo to coś zarysowało jego taflę i sprawiło, że na moment stracił swój rezon. Nie coś, a ktoś. Raczej nieświadomie. Jak to sam Satoshi stwierdził: nie przywykł do takiej twarzy Natsume. Czemu? Należało zmienić parę barw, zmienić parę faktów. I przede wszystkim - czemu teraz był taki wesoły? Co sprawiło, że jego posępność, która była najwyraźniej dla niego całkowicie charakterystyczna, została odcięta od tej przystojnej twarzy, która kuta musiała być dłutem samego mistrza? Czemu Mistrz porzucił tak wspaniałe dzieło..? Natsume nie miał racji, Shijima nie przesadzał. Nie musiał ich znać, by stwierdzić, że nie należą do szarego tłumu ludzi wtapiających się w otoczenie. Byli niesamowici, inni, swoim wyglądem i charakterami - całkiem łagodnymi. Zarazem całkiem niespokojnymi. Był tego więcej, niż pewien, że gdyby tylko zechcieli, budziliby niepokój, wystarczyło tylko pociągnąć za odpowiednią strunę. Shijima miał nadzieję, że struna ta nigdy nie zagra przeciwko niemu.
Brunet automatycznie napiął mięśnie, kiedy zobaczył ten gest - to samo robili tamci shinobi, a przynajmniej jeden z nich, przed przyzwaniem wielkiego węża. Nie było to dobre wspomnienie, jakby miało być? Ta wojna odbijała się echem tuż przed jego oczami, kiedy płynął na Hanamurę, tak i teraz stała się całkiem wyraźna. Kiedy wykończony siedział na resztkach Muru, spoglądając na dwa węże, co zamierzały wypluć ze swych pysków pokaźne pokłady chakry, a on się zastanawiał, czy siedzi w miejscu, w którym się skrzyżują. I jak bardzo jest m obojętne, czy tutaj zginie. Natsume przyłożył dłoń do ziemi, chakra rozprzestrzeniła się, a oczy Ranmaru znów zalały się czerwienią. Z obłoku nie wyłonił się ogromny wąż. Z obłoku wyłonił się piękny tygrys. Piękny wydawało się tutaj lekkim niedopowiedzeniem. Bruneta zmroziło, zatrzymując w czasie, przestrzeni - stworzenie cieszyło oczy miękkim, gładkim futrem barwy szlachetnej bieli i szkiełkami ślepi, które rozumie odbijały świat zewnętrzny. Czytanie o tym w książkach i podziwianie ilustracji to jedno. Drugim było zobaczyć to stworzenie na własne oczy i dać się zauroczyć. Gdyby nie fakt, że słyszał już, jak przemawiają tamte węże to chyba by zszedł teraz na zawał. Głos Tygrysa znacznie się różnił od tamtych bestii, byk głęboki, spokojny, nie przepełniał go jad i chęć mordu. Zdaje się, że od tego, jakie intencje miał przyzywający - takie też nastawienie miała bestia. Tylko na czym to polegało? Chwilowo bardziej od tych pytań Shijime zajmował sam tygrys w całej jego okazałości. A był naprawdę potężny. Ranmaru nie potrafił stwierdzić, jakie siły kryły się w jego ciele, ale miał wrażenie, że przerastały jego wyobrażenia.
- To zaszczyt. Shijima Mokuren, do usług. - To było... Naprawdę dziwne. I to w pozytywnym znaczeniu. Tylko znów łapał go ten specyficzny stres związany z najprostszym w świecie zawstydzeniem. Cholera, naprawdę za dużo tych emocji. Przecież jeśli teraz ten obraz mu nie wyjdzie to chyba dla własnego spokoju popełni rytualne seppuku. Tylko ciii... W końcu nie wolno nie niedoceniać własnych zdolności.
- Z całym szacunkiem, Natsume, ale zdecydowanie powinieneś się codziennie uśmiechać tak wiele, jak dzisiaj. Z uśmiechem naprawdę ci do twarzy. - Nie wiedział, co jest powodem nachmurzenia Cesarza, zapewne tych powodów było mnóstwo, nie zamierzał też pytać, bo na tym stopniu znajomości, czyli żadnym, byłoby to po prostu... Dziwne. Nietaktowne. Wścibskie? Nie czułby się dobrze gdyby jego ktoś tak wypytywał, więc nie robił tego nikomu innemu. Proste. Tym nie mniej czuł potrzebę powiedzenia chociaż dwóch dobrych słów. Wiedział, że to tylko słowa, ale czasem te potrafiły zdziałać cuda.
Brunet automatycznie napiął mięśnie, kiedy zobaczył ten gest - to samo robili tamci shinobi, a przynajmniej jeden z nich, przed przyzwaniem wielkiego węża. Nie było to dobre wspomnienie, jakby miało być? Ta wojna odbijała się echem tuż przed jego oczami, kiedy płynął na Hanamurę, tak i teraz stała się całkiem wyraźna. Kiedy wykończony siedział na resztkach Muru, spoglądając na dwa węże, co zamierzały wypluć ze swych pysków pokaźne pokłady chakry, a on się zastanawiał, czy siedzi w miejscu, w którym się skrzyżują. I jak bardzo jest m obojętne, czy tutaj zginie. Natsume przyłożył dłoń do ziemi, chakra rozprzestrzeniła się, a oczy Ranmaru znów zalały się czerwienią. Z obłoku nie wyłonił się ogromny wąż. Z obłoku wyłonił się piękny tygrys. Piękny wydawało się tutaj lekkim niedopowiedzeniem. Bruneta zmroziło, zatrzymując w czasie, przestrzeni - stworzenie cieszyło oczy miękkim, gładkim futrem barwy szlachetnej bieli i szkiełkami ślepi, które rozumie odbijały świat zewnętrzny. Czytanie o tym w książkach i podziwianie ilustracji to jedno. Drugim było zobaczyć to stworzenie na własne oczy i dać się zauroczyć. Gdyby nie fakt, że słyszał już, jak przemawiają tamte węże to chyba by zszedł teraz na zawał. Głos Tygrysa znacznie się różnił od tamtych bestii, byk głęboki, spokojny, nie przepełniał go jad i chęć mordu. Zdaje się, że od tego, jakie intencje miał przyzywający - takie też nastawienie miała bestia. Tylko na czym to polegało? Chwilowo bardziej od tych pytań Shijime zajmował sam tygrys w całej jego okazałości. A był naprawdę potężny. Ranmaru nie potrafił stwierdzić, jakie siły kryły się w jego ciele, ale miał wrażenie, że przerastały jego wyobrażenia.
- To zaszczyt. Shijima Mokuren, do usług. - To było... Naprawdę dziwne. I to w pozytywnym znaczeniu. Tylko znów łapał go ten specyficzny stres związany z najprostszym w świecie zawstydzeniem. Cholera, naprawdę za dużo tych emocji. Przecież jeśli teraz ten obraz mu nie wyjdzie to chyba dla własnego spokoju popełni rytualne seppuku. Tylko ciii... W końcu nie wolno nie niedoceniać własnych zdolności.
- Z całym szacunkiem, Natsume, ale zdecydowanie powinieneś się codziennie uśmiechać tak wiele, jak dzisiaj. Z uśmiechem naprawdę ci do twarzy. - Nie wiedział, co jest powodem nachmurzenia Cesarza, zapewne tych powodów było mnóstwo, nie zamierzał też pytać, bo na tym stopniu znajomości, czyli żadnym, byłoby to po prostu... Dziwne. Nietaktowne. Wścibskie? Nie czułby się dobrze gdyby jego ktoś tak wypytywał, więc nie robił tego nikomu innemu. Proste. Tym nie mniej czuł potrzebę powiedzenia chociaż dwóch dobrych słów. Wiedział, że to tylko słowa, ale czasem te potrafiły zdziałać cuda.
0 x
- Natsume Yuki
- Postać porzucona
- Posty: 1885
- Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
- Wiek postaci: 31
- Ranga: Nukenin S
- Link do KP: https://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33&t=199
- GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
- Multikonta: Iwan zza Miedzy
Re: Sala tronowa
Natsume uniósł lekko brew, gdy zauważył reakcję Shijimy na technikę przywołania - reakcję może ledwo zauważalną, ale wyraźną. Naprężył się jak struna, jak gdyby przygotowywał się do ruchu obronnego. Oho. Czyli wyglądało na to, że młody Ranmaru widział już technikę Kuchiyose. Ha, być może został nawet zaatakowany przez przywołańce. Czyżby dotknęły go wspomnienia z przeszłości? Może bitwy pod Murem? Wspominał, że dzicy potrafili przywoływać olbrzymie węże i za ich pomocą atakować piechotę Rady i Shinsengumi. Ale wtedy nie zareagowałby aż tak na same gesty, musiał je już pewnie gdzieś zauważyć... Rozpoznać. Być może faktycznie widział proces wykonywania techniki, i teraz mu się pokojarzyły?
Jeśli zamurki potrafią używać Kuchiyose, ich sytuacja mogła się zapowiadać krucho.
Reakcja Shijimy na pojawienie się Hyohiro również była na swój sposób... pocieszna. Stał jak wryty, patrząc się na przywołańca jak na obrazek. Cóż, nie dziwił mu się - gdy sam pierwszy raz zobaczył całą tę dumną rasę, również był pod wrażeniem. A fakt, że jeden z nich prawie rozwalił mu twarz, tylko pogłębił ten szacunek.
-A tam zaszczyt od razu. Zaszczytem by było, jakbyś spotkał naszego lidera. Ja tu tylko robię za wierzchowca i przenośny magazyn - zaśmiał się Hyohiro, szczerząc kły. - No, to w takim razie pozwolę sobie się walnąć na podłogę. Lód Hyogashimy mnie już znudził.
Natsume parsknął śmiechem, słysząc komentarz Mokurena, ale kiwnął głową.
-Jeśli czasy i ludzie mi pozwolą, to się zobaczy.
Jeśli zamurki potrafią używać Kuchiyose, ich sytuacja mogła się zapowiadać krucho.
Reakcja Shijimy na pojawienie się Hyohiro również była na swój sposób... pocieszna. Stał jak wryty, patrząc się na przywołańca jak na obrazek. Cóż, nie dziwił mu się - gdy sam pierwszy raz zobaczył całą tę dumną rasę, również był pod wrażeniem. A fakt, że jeden z nich prawie rozwalił mu twarz, tylko pogłębił ten szacunek.
-A tam zaszczyt od razu. Zaszczytem by było, jakbyś spotkał naszego lidera. Ja tu tylko robię za wierzchowca i przenośny magazyn - zaśmiał się Hyohiro, szczerząc kły. - No, to w takim razie pozwolę sobie się walnąć na podłogę. Lód Hyogashimy mnie już znudził.
Natsume parsknął śmiechem, słysząc komentarz Mokurena, ale kiwnął głową.
-Jeśli czasy i ludzie mi pozwolą, to się zobaczy.
0 x
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości