- Dotyczy: Seinaru, Kakita, Jun'ichi, Kyoushi
Trybuna wschodnia
- Ichirou
- Posty: 4033
- Rejestracja: 18 kwie 2015, o 18:25
- Wiek postaci: 35
- Ranga: Seinin
- Krótki wygląd: Chodzące piękno.
- Widoczny ekwipunek: Hiramekarei, gurda, fūma shuriken, torba, dwie kabury
- Link do KP: https://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33&t=320
- Lokalizacja: Atsui
- Youmu Nanatsuki
- Postać porzucona
- Posty: 425
- Rejestracja: 10 lis 2018, o 20:11
- Wiek postaci: 21
- Ranga: Akoraito
- Krótki wygląd: W KP znajdziesz wszystko.
- Widoczny ekwipunek: Po dużej, czarnej torbie nad pośladkami - nieco na boku, rozłożony fūma shuriken na plecach, katana o czarnym wykończeniu przytroczona do lewego boku
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=103822#p103822
- Multikonta: Airen Akamori
Re: Trybuna wschodnia
Część tematów poruszanych na placu, Youmu postanowiła pozostawić właśnie tam, nie rozwijając ich dalej. Trochę się zawiodła, że od razu trafiła w sedno z podejrzeniem, że Toshiro nie posiada żadnych pasji. Po prostu się przyznał i w dodatku wyraził, że zazdrości tego dziewczynie. Wzruszyła ramionami, bo co mogła powiedzieć? Żeby nie przestawał szukać? A co ją to obchodziło? W dodatku nie miała pojęcia jak znaleźć sobie pasję, bo w jej przypadku wyszło to samoistnie, przez zrządzenie losu, że akurat została dostrzeżona przez Ayako i akurat przypominała sylwetką jej siostrzenicę, której to chciała zrobić prezent. Gdyby nie to, to nie tylko nie miałaby hobby, ale także nie byłaby tą osobą, którą jest. Kwestia pakowania się w bagno nie była jej obca, bo zawsze po opuszczeniu własnego lokum wpadała w większe lub mniejsze problemy. Niemalże codziennie wchodziła w konflikt z kimś, ktoś ją wyzywał lub groził jej śmiercią, chociaż rzadko do czegokolwiek dochodziło. Ostatecznie budziła jakiś respekt w Atsui, znano ją z brutalności i nikt za bardzo nie testował jej cierpliwości z prostej obawy, że mogłaby zaatakować. A już niejednokrotnie udowodniła, że za nic ma życie innych.
Uniosła brew, gdy Toshiro wyraził zrozumienie w kwestii rozdzielenia pasji od zarobku. Zazwyczaj ludzie powtarzali takie bzdury, że "uczyń z pasji pracę, a nie przepracujesz ani dnia" co było bardzo krótkowzroczne. Pasja była czymś, czemu Youmu oddawała się z najwyższą przyjemnością, bez myślenia o zarobku, bez rozważania czy komuś się spodoba jej kreacja. Po prostu tworzyła najpiękniejsze szaty, jakie potrafiła i doskonale się przy tym bawiła, mogąc przestać kiedy tylko zechce, aby przewietrzyć głowę czy nabrać nowej weny. Należało być pozbawionym wyobraźni, by nie wpaść na to, że w przypadku uczynienia z hobby metody na wzbogacenie się, odbieramy sobie swobodę, przestajemy robić to dla przyjemności, gdy najdzie nas ochota. Panna Nanatsuki nie chciała nawet myśleć o scenariuszu, w którym zmuszałaby się do szycia. Była to wizja gorsza od śmierci, jakkolwiek absurdalnie to nie brzmiało.
Miała do niego kolejne pytanie, ale postanowiła je przemilczeć do momentu, aż znajdą się na trybunach. Nawet uśmiechnęła się jedynie znacząco w jego pytanie o wartość jaką przejawia. Raczej nie spodziewał się, że powie mu, iż jest w jej oczach niezwykle cenny. Nie znała go tak dobrze, ale przynajmniej wiedziała, że jakąś wartość posiada, a jeszcze większą może mieć. Niestety nie dała mu tej satysfakcji, dzieląc się z nim tą myślą. Jeżeli dostatecznie dobrze ją pozna i ma na tyle oleju w głowie, to powinien wpaść na to, że Youmu z byle kim się nie zadaje, toteż on nie mógł być po prostu ścierwem czy robactwem, którego czarnowłosa tak nienawidziła.
Kolejny raz zyskał w jej oczach, gdy wyraził brak wiary w bóstwa. Ona również nie wierzyła, bo na świecie nie dało się znaleźć dowodów, że bogowie istnieli. Wszystko rządziło się swoimi prawami, w których brakowało śladów ingerencji sił wyższych. Nie było tu miejsca nawet na dyskusję, bo nie było o czym. Dla panny Nanatsuki każdy kto czcił którekolwiek z wielu bóstw, był zwyczajnym idiotą i istotą bardzo kruchą, wymagającą wsparcia ze strony bajek, aby kroczyć przez życie. Toshiro odbił piłeczkę i zapytał o to samo Youmu - czy wierzy, a ona uśmiechnęła się, zwracając głowę w jego stronę, by spojrzeć mu w oczy tak, jak robiła to niemalże zawsze, gdy do niego mówiła.
- Nie tak dawno temu podjęłam się zadania, które polegało na rozwiązaniu sprawy zaginięć w jednej z osad głęboko wierzących w Amaterasu. Twierdzili, że zaginieni ludzie są wybrańcami Bogini, która ich zabrała do siebie. Na miejscu porozmawiałam z opiekunem wioski, który nawet nie nazywał siebie liderem czy przywódcą, bo od tego była ich ukochana Amaterasu. Wydał mi się podejrzany, od razu dostrzegłam, że nie wierzy tak, jak reszta mieszkańców. Zabiłam go i wiesz co odkryłam? W jego domu był pokój tortur z jeszcze żywym wybrańcem Amaterasu, zaś na wieszaku wisiały dziesiątki ubrań innych, których Bogini zaprosiła do swojego królestwa. - ta krótka opowieść miała wyrazić co ona myśli na temat sił wyższych, które to rzekomo sprawowały opiekę nad ludźmi. Opowiadała o manipulacji, o absurdalnej głupocie i brutalności. Wystarczająca, by zanegować istnienie któregokolwiek z bóstw. Przecież osadnicy z Sanibare naprawdę wierzyli w Amaterasu, naprawdę składali jej cześć i gorliwie się do niej modlili. - Ich bogini nie przyszła ich uratować, ale zrobiłam to ja. Godne zastępstwo, nieprawdaż? - zapytała retorycznie, uśmiechając się szeroko, dumnie i z teatralną gracją przenosząc wzrok na arenę, na której akurat jeszcze niewiele się działo. Mozolnie zaczynali swoje przedstawienie pierwsi uczestnicy. Wpatrywała się w nich tak długo, aż Toshiro nie zaczął tłumaczyć swojego podejścia do osób, które uwielbiają zabijać. Prychnęła lekko, gdy powiedział, że sam akt zabijania może być satysfakcjonujący. Raczej nie takich słów oczekuje się od kogoś, kto dotychczas wydawał się być osobą zdecydowanie dobrą. Rozumiała jednak co miał na myśli i nawet zgadzała się w z nim, lecz jej satysfakcja z mordu z całą pewnością wymagała mniej powodów, niż jego. Ponownie Nishiyama odbił piłeczkę, zadając jej to samo pytanie, które ona jemu. Zanim jednak odpowiedziała, wlepiła wzrok w Shinsa, który stał na arenie i kiwnęła głową, jakby chciała na niego wskazać.
- On lubuje się w patroszeniu ludzi. Wysadza ich od środka. Chwalił mi się, że zamordował w ten sposób mężczyznę na oczach jego rodziny. Jego wnętrzności zostały rozrzucone na wszystkie strony, brudząc jego żonę i potomstwo. - mówiła beznamiętnie, chociaż na jej twarzy gościł nieznaczny uśmieszek. Może brzmiała teraz tak, jakby przejmowała się tą zbrodnią, ale w gruncie rzeczy miała to głęboko gdzieś. Nawet uważała, że taki sposób zabicia nieszczęśnika jest całkiem artystyczny oraz ciekawy. W końcu gdy Nendouhito o tym opowiedział, to ona się roześmiała. Czuła jak bardzo było to dla niego satysfakcjonujące. Sama nie była lepsza, bo wspomniany wcześniej opiekun Sanibare, którego zabiła, zginął poprzez zmiażdżenie głowy. Głośniejsze, niż jego krzyki, było tylko chrupnięcie czaszki, która wreszcie poddała się naciskowi. Wspomnienie tej sytuacji wywołało szerszy uśmiech na twarzy Youmu, ale nie z powodu brutalności, lecz świadomości, że mężczyzna nie miał z nią najmniejszych szans, chociaż byli na, niemalże, jednakowym poziomie opanowania Jitonu.
- Satysfakcja to jakaś wartość, ale niewielka. Mogłabym zabić kogoś tylko po to, by poczuć się lepiej, ale wymaga to wielu innych informacji. Zabicie niewinnej osoby wiąże się z problemami, które przerosną wielokrotnie satysfakcję z morderstwa. Wszystko jest rachunkiem zysków i strat. Również tych potencjalnych. - wyjaśniła swoje spojrzenie na sprawę rozmiłowania się w zabijaniu innych i przeniosła wzrok na arenę, ponownie. - Nie każdy zasłużył, aby zginąć z mojej ręki. Nie każdy zasługuje, bym traciła na niego czas i siły. Nie raduje mnie zabijanie, gdy nie przynosi mi ono zysków. - dodała półgłosem, jakby nieobecna, wpatrzona w jeden punkt na arenie, a tym punktem był Douhito. Chociaż mówiła, to myślami krążyła wokół tematu wykorzystania tej nienawiści Nishiyamy, by pozbyć się Shinsa. Ale co z tego by miała? Satysfakcję, owszem, ale nie było to nic aż tak wartościowego. Gdyby chciała, to zabiłaby go własnoręcznie. Znacznie bardziej intrygujący był temat pozbawienia Yoshimitsu kompana, który to w ich duecie był tym szalonym i silnym. Ciekawe jak poradziłby sobie bez niego?
Z zamyślenia wyrwał ją jakiś wariat, który coś krzyczał i skakał po trybunach jak opętany. Youmu zmrużyła oczy, przyglądając się białowłosemu przygłupowi, który to aktualnie znajdował się na murku odgradzającym arenę od widowni. Postanowiła przemilczeć widowisko, jakie zgotował wszystkim zebranym, bo nie było ono warte jej słów. Można było się spodziewać, że w takim zagęszczeniu ludzi znajdzie się i taki osobnik, który zwyczajnie jest pojebany. I to tak widocznie, dosłownie, nie tak jak Kaguya, który stwarzał chociażby pozory normalnego.
- Mówiłeś, że zazdrościsz mi pasji. Co w takim razie robisz w wolnym czasie, gdy chcesz odpocząć od bycia ninja? - dla Youmu właśnie taką odskocznią było krawiectwo, ale Nishiyama mówił jedynie o podróżach i pracy. Samo przemieszczanie się z miejsca na miejsce mogło być interesujące, ale raczej nie na tyle pochłaniające, żeby zajmować się tym zawsze, gdy się człowiekowi nudziło. Postanowiła go nieco naprowadzić na to, co może zostać jego hobby, jeżeli takowego nie posiada. Nie wiedziała jak się szuka własnej pasji, ale może to był ten sposób? Może, dla przykładu, śpiewał albo tańczył? Chętnie obejrzałaby występ kogoś utalentowanego. Może wykuł sobie broń i zbroję, którą nosił? I w tym przypadku byłby użyteczny dla czarnowłosej, zatem chciała mu pomóc znaleźć to pasjonujące zainteresowanie, bo mogła je wykorzystać, a sama przecież nic nie traciła. Rozmowa z nim była jakąś przyjemnością i chociaż czarnooki nie był tego świadomy, to lwia część społeczeństwa mogła liczyć jedynie na "mhm" i obelgi ze strony Youmu, a nie normalną konwersację, w której nawet momentami się przepychają słownie. Innym potoczyłby się już łeb po podłodze za taką zuchwałość.
Uniosła brew, gdy Toshiro wyraził zrozumienie w kwestii rozdzielenia pasji od zarobku. Zazwyczaj ludzie powtarzali takie bzdury, że "uczyń z pasji pracę, a nie przepracujesz ani dnia" co było bardzo krótkowzroczne. Pasja była czymś, czemu Youmu oddawała się z najwyższą przyjemnością, bez myślenia o zarobku, bez rozważania czy komuś się spodoba jej kreacja. Po prostu tworzyła najpiękniejsze szaty, jakie potrafiła i doskonale się przy tym bawiła, mogąc przestać kiedy tylko zechce, aby przewietrzyć głowę czy nabrać nowej weny. Należało być pozbawionym wyobraźni, by nie wpaść na to, że w przypadku uczynienia z hobby metody na wzbogacenie się, odbieramy sobie swobodę, przestajemy robić to dla przyjemności, gdy najdzie nas ochota. Panna Nanatsuki nie chciała nawet myśleć o scenariuszu, w którym zmuszałaby się do szycia. Była to wizja gorsza od śmierci, jakkolwiek absurdalnie to nie brzmiało.
Miała do niego kolejne pytanie, ale postanowiła je przemilczeć do momentu, aż znajdą się na trybunach. Nawet uśmiechnęła się jedynie znacząco w jego pytanie o wartość jaką przejawia. Raczej nie spodziewał się, że powie mu, iż jest w jej oczach niezwykle cenny. Nie znała go tak dobrze, ale przynajmniej wiedziała, że jakąś wartość posiada, a jeszcze większą może mieć. Niestety nie dała mu tej satysfakcji, dzieląc się z nim tą myślą. Jeżeli dostatecznie dobrze ją pozna i ma na tyle oleju w głowie, to powinien wpaść na to, że Youmu z byle kim się nie zadaje, toteż on nie mógł być po prostu ścierwem czy robactwem, którego czarnowłosa tak nienawidziła.
Kolejny raz zyskał w jej oczach, gdy wyraził brak wiary w bóstwa. Ona również nie wierzyła, bo na świecie nie dało się znaleźć dowodów, że bogowie istnieli. Wszystko rządziło się swoimi prawami, w których brakowało śladów ingerencji sił wyższych. Nie było tu miejsca nawet na dyskusję, bo nie było o czym. Dla panny Nanatsuki każdy kto czcił którekolwiek z wielu bóstw, był zwyczajnym idiotą i istotą bardzo kruchą, wymagającą wsparcia ze strony bajek, aby kroczyć przez życie. Toshiro odbił piłeczkę i zapytał o to samo Youmu - czy wierzy, a ona uśmiechnęła się, zwracając głowę w jego stronę, by spojrzeć mu w oczy tak, jak robiła to niemalże zawsze, gdy do niego mówiła.
- Nie tak dawno temu podjęłam się zadania, które polegało na rozwiązaniu sprawy zaginięć w jednej z osad głęboko wierzących w Amaterasu. Twierdzili, że zaginieni ludzie są wybrańcami Bogini, która ich zabrała do siebie. Na miejscu porozmawiałam z opiekunem wioski, który nawet nie nazywał siebie liderem czy przywódcą, bo od tego była ich ukochana Amaterasu. Wydał mi się podejrzany, od razu dostrzegłam, że nie wierzy tak, jak reszta mieszkańców. Zabiłam go i wiesz co odkryłam? W jego domu był pokój tortur z jeszcze żywym wybrańcem Amaterasu, zaś na wieszaku wisiały dziesiątki ubrań innych, których Bogini zaprosiła do swojego królestwa. - ta krótka opowieść miała wyrazić co ona myśli na temat sił wyższych, które to rzekomo sprawowały opiekę nad ludźmi. Opowiadała o manipulacji, o absurdalnej głupocie i brutalności. Wystarczająca, by zanegować istnienie któregokolwiek z bóstw. Przecież osadnicy z Sanibare naprawdę wierzyli w Amaterasu, naprawdę składali jej cześć i gorliwie się do niej modlili. - Ich bogini nie przyszła ich uratować, ale zrobiłam to ja. Godne zastępstwo, nieprawdaż? - zapytała retorycznie, uśmiechając się szeroko, dumnie i z teatralną gracją przenosząc wzrok na arenę, na której akurat jeszcze niewiele się działo. Mozolnie zaczynali swoje przedstawienie pierwsi uczestnicy. Wpatrywała się w nich tak długo, aż Toshiro nie zaczął tłumaczyć swojego podejścia do osób, które uwielbiają zabijać. Prychnęła lekko, gdy powiedział, że sam akt zabijania może być satysfakcjonujący. Raczej nie takich słów oczekuje się od kogoś, kto dotychczas wydawał się być osobą zdecydowanie dobrą. Rozumiała jednak co miał na myśli i nawet zgadzała się w z nim, lecz jej satysfakcja z mordu z całą pewnością wymagała mniej powodów, niż jego. Ponownie Nishiyama odbił piłeczkę, zadając jej to samo pytanie, które ona jemu. Zanim jednak odpowiedziała, wlepiła wzrok w Shinsa, który stał na arenie i kiwnęła głową, jakby chciała na niego wskazać.
- On lubuje się w patroszeniu ludzi. Wysadza ich od środka. Chwalił mi się, że zamordował w ten sposób mężczyznę na oczach jego rodziny. Jego wnętrzności zostały rozrzucone na wszystkie strony, brudząc jego żonę i potomstwo. - mówiła beznamiętnie, chociaż na jej twarzy gościł nieznaczny uśmieszek. Może brzmiała teraz tak, jakby przejmowała się tą zbrodnią, ale w gruncie rzeczy miała to głęboko gdzieś. Nawet uważała, że taki sposób zabicia nieszczęśnika jest całkiem artystyczny oraz ciekawy. W końcu gdy Nendouhito o tym opowiedział, to ona się roześmiała. Czuła jak bardzo było to dla niego satysfakcjonujące. Sama nie była lepsza, bo wspomniany wcześniej opiekun Sanibare, którego zabiła, zginął poprzez zmiażdżenie głowy. Głośniejsze, niż jego krzyki, było tylko chrupnięcie czaszki, która wreszcie poddała się naciskowi. Wspomnienie tej sytuacji wywołało szerszy uśmiech na twarzy Youmu, ale nie z powodu brutalności, lecz świadomości, że mężczyzna nie miał z nią najmniejszych szans, chociaż byli na, niemalże, jednakowym poziomie opanowania Jitonu.
- Satysfakcja to jakaś wartość, ale niewielka. Mogłabym zabić kogoś tylko po to, by poczuć się lepiej, ale wymaga to wielu innych informacji. Zabicie niewinnej osoby wiąże się z problemami, które przerosną wielokrotnie satysfakcję z morderstwa. Wszystko jest rachunkiem zysków i strat. Również tych potencjalnych. - wyjaśniła swoje spojrzenie na sprawę rozmiłowania się w zabijaniu innych i przeniosła wzrok na arenę, ponownie. - Nie każdy zasłużył, aby zginąć z mojej ręki. Nie każdy zasługuje, bym traciła na niego czas i siły. Nie raduje mnie zabijanie, gdy nie przynosi mi ono zysków. - dodała półgłosem, jakby nieobecna, wpatrzona w jeden punkt na arenie, a tym punktem był Douhito. Chociaż mówiła, to myślami krążyła wokół tematu wykorzystania tej nienawiści Nishiyamy, by pozbyć się Shinsa. Ale co z tego by miała? Satysfakcję, owszem, ale nie było to nic aż tak wartościowego. Gdyby chciała, to zabiłaby go własnoręcznie. Znacznie bardziej intrygujący był temat pozbawienia Yoshimitsu kompana, który to w ich duecie był tym szalonym i silnym. Ciekawe jak poradziłby sobie bez niego?
Z zamyślenia wyrwał ją jakiś wariat, który coś krzyczał i skakał po trybunach jak opętany. Youmu zmrużyła oczy, przyglądając się białowłosemu przygłupowi, który to aktualnie znajdował się na murku odgradzającym arenę od widowni. Postanowiła przemilczeć widowisko, jakie zgotował wszystkim zebranym, bo nie było ono warte jej słów. Można było się spodziewać, że w takim zagęszczeniu ludzi znajdzie się i taki osobnik, który zwyczajnie jest pojebany. I to tak widocznie, dosłownie, nie tak jak Kaguya, który stwarzał chociażby pozory normalnego.
- Mówiłeś, że zazdrościsz mi pasji. Co w takim razie robisz w wolnym czasie, gdy chcesz odpocząć od bycia ninja? - dla Youmu właśnie taką odskocznią było krawiectwo, ale Nishiyama mówił jedynie o podróżach i pracy. Samo przemieszczanie się z miejsca na miejsce mogło być interesujące, ale raczej nie na tyle pochłaniające, żeby zajmować się tym zawsze, gdy się człowiekowi nudziło. Postanowiła go nieco naprowadzić na to, co może zostać jego hobby, jeżeli takowego nie posiada. Nie wiedziała jak się szuka własnej pasji, ale może to był ten sposób? Może, dla przykładu, śpiewał albo tańczył? Chętnie obejrzałaby występ kogoś utalentowanego. Może wykuł sobie broń i zbroję, którą nosił? I w tym przypadku byłby użyteczny dla czarnowłosej, zatem chciała mu pomóc znaleźć to pasjonujące zainteresowanie, bo mogła je wykorzystać, a sama przecież nic nie traciła. Rozmowa z nim była jakąś przyjemnością i chociaż czarnooki nie był tego świadomy, to lwia część społeczeństwa mogła liczyć jedynie na "mhm" i obelgi ze strony Youmu, a nie normalną konwersację, w której nawet momentami się przepychają słownie. Innym potoczyłby się już łeb po podłodze za taką zuchwałość.
0 x

☾ | Youmu Nanatsuki | ☽
Embrace | the | Perfection
- Yami
- Posty: 2968
- Rejestracja: 25 paź 2017, o 20:14
- Wiek postaci: 25
- Link do KP: https://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33&t=4268
- Kuroi Kuma
- Posty: 1525
- Rejestracja: 23 lis 2017, o 20:52
- Wiek postaci: 43
- Ranga: Akoraito
- Krótki wygląd: Średniego wzrostu mężczyzna z kilkudniowym zarostem na twarzy. Widać że jest trochę starszy, jednak nie aż tak znacznie. Głos niski, lekko chrypiący od palenia. Trochę dłuższe, czarne włosy, przy szyi luźno obwiązany bandaż trochę jak szalik
- Widoczny ekwipunek: Gurda
Plecak
Wielki wachlarz - Link do KP: https://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=4367
- GG/Discord: Michu#5925
Re: Trybuna wschodnia
Ponownie na szlaku! Kuroi znowu poczuł uczucie radości, ekscytacji, szczęścia. Ten malutki dreszczyk emocji, który pojawiał się za każdym razem, gdy wyruszał w trasę. Miał w końcu odrobinę spokoju z dala od bandytów, bez żadnych wojen, bez dziwnych, obłąkanych ludzi - na bezpiecznym szlaku, gdzie mógł po prostu przestać myśleć. Po prostu iść, kroczek za kroczkiem, lewa, prawa, powtórz. Lewa, prawa, powtórz. Było ciepło, w końcu mógł z siebie zrzucić płaszcz, pozwolić sobie wystawić nieco ciałka na słońce, rozkoszować się ciepłymi promieniami liżącego jego ciało. W końcu! Zero zmartwień tylko on i droga. Kołysanie się na trakcie góra-dół, mijające obok drzewa. Było w tym coś, co go nakręcało. Obserwowanie jak miejsca się zmieniają, jak wioski się rozbudowują. Do tego piękno tej pory roku, która po prostu zaskakiwała kolorami. W takich właśnie chwilach staruszek zdawał sobie sprawę, że jest po co żyć, że tak wiele jest jeszcze przed nami ukryte, tyle miejsc go może zaskoczyć. Bo kto normalny mu uwierzy, że są miejsca, gdzie nie można normalnie oddychać, powietrze po prostu jest inne, nie można na nim tak bardzo polegać. Że ludzie mogą mieszkać pod ziemią, skrywać się tam przez wiele dni.
-Świat jest cudowny - powtórzył sobie na głos. Na trakcie nie było bowiem ludzi, szedł sam, bez niczyjego towarzystwa. Nie doskwierała mu samotność, chciał, by ten czas był tylko i wyłącznie dla niego. Wybierał się na turniej, miejsce ogromnego natłoku ludzi, więc wolał mieć trochę odpoczynku od innych. Tylko tak mógł na spokojnie się zastanowić co robić dalej. Dołączył do Klepsydry tylko... co dalej? Dla niego znaczyło to całkiem sporo, sam nigdy nie wchodził w jakieś grupki, w sumie nawet przynależność pod lidera Sabaku średnio mu pasowało, a tu proszę. Pewnie uda mu się spotkać tam Ocirka, ten chyba nigdy nie opuszczał miejsc, w których coś się działo. Zwykle w takich warunkach go spotykał i zwykle kończyło się to w jakiś ciekawy sposób. A to jakaś wojna, a to pojawiał się mistyczny stwór, o którym tylko krążyły legendy, a tak można było go zobaczyć na własne oczy, był na wyciągnięcie ręki. Miał przed sobą względnie krótką drogę, lecz chłonął ją w pełni. To nie cel był ważny, lecz to w jaki sposób do niego się dotrze. Cel był zawsze ten sam, każdy żywot kiedyś się kończył niezależnie od tego co się działo po drodze. Czy tego chcesz, czy też nie, to koniec kiedyś musiał nastąpić. Piaskowy Dziadek wiedział o tym chyba najlepiej, nierzadko jego wiek był dwukrotnie wyższy od innych, a ostatnio jeszcze kolejny krzyżyk styknął, kolejny rok bliżej śmierci. Nie dopadniesz mnie tak szybko kochaniutka - zabrzmiało w jego głowie, bowiem jeszcze nie zamierzał przechodzić na drugą stronę.
A skoro o drugiej stronie mowa, to w końcu udało mu się przebyć morze i dotrwać do wioski samurajów! No i znowu trzeba było założyć płaszcz. Niech was szlag przeklęci miecznicy! Jednak przybycie tutaj było warte dla samego widoku. Górzyste szczyty, powietrze pełne soli od pobliskiego morza, a do tego jeszcze ten charakterystyczny "smak" dla tak ukształtowanego terenu. Jednak zanim wszedł do wioski postanowił zrobić nieco odejść ze szlaku, a tam po raz pierwszy spróbować przyzwać kogoś ze swojej nowej Rodziny. Najpierw wyciągnął fajkę, wsadził tam nieco ziela i odpalił, jednocześnie korzystając z okazji napełnił ją, by ta ponownie nabrała pełni mocy. Zaciągnął się kilka razy, tak dla odwagi. Nakłuł palec, złożył odpowiednie pieczęci i przyłożył maźniętą krwią rękę do ziemi. Obłok dymu, charakterystyczne puffnięcie. Kuroi wyglądał szukając niedźwiedzia podobnego do tego, którego widział uprzednio, lecz ten mocno odbiegał od jego wyobrażenia. Gdy tylko dym opadł, Kuroi zobaczył dosłownie małego misia o dziwnym ubarwieniu. Schylił się do niego, zerknął na te wielkie oczyska spoglądające na świat. W sumie nawet podobny do tego, w którym żył normalnie. Uklęknął tuż przy nim kładąc ręce na kolanach.
-Hej maluszku. Jak Cię nazywają? - zapytał przechylając głowę i odruchowo się uśmiechając. Słodziak dalej obserwował wszystko, to pewnie pierwszy raz, gdy spotkał człowieka.
-Momo - odpowiedział tylko i wskazał palcem na fajkę w ustach Sabaku.
-Jestem Kuroi, a to... to nie dla takich malców- zmieszał się nieco, wyjął ją z ust i przygasił żarzące się jeszcze ziele - Skoro już tu jesteśmy, to może pójdziemy razem zobaczyć coś fajnego, hm? - spodziewał się nieco innej reakcji, kogoś kto opowie mu nieco więcej na temat świata niedźwiedzi, ale skoro już pojawił się ten maluch, to czemu by nie pokazać mu świata ludzi? Wziął go na barana, mimo małych rozmiarów nie był aż tak lekki, jak można było się spodziewać. Drogi pamiętniczku, misie w paski są ciężkie, zanotować, zapamiętać - powtórzył sobie w głowie i ruszył do wioski, a później prosto na arenę.
Zaczął się rozglądać szukając jakichś znajomych twarzy, lecz co i rusz przeszkadzała mu mała istotka, która siedziała na jego barkach, która wyciągała zachłanne łapki po jedzenie, którego w okolicach areny było aż za nadto. Kuma postanowił jednak iść od razu do miejsca, gdzie odbywały się walki - tam bowiem spodziewał się spotkać samuraja. Jak turniej odbywał się tutaj, w pobliżu Teiz, to on też powinien się pojawić, czyż nie? W końcu jego czujne oczy wypatrzyły lalusia Ocirka, bowiem jego osoby ciężko było nie wypatrzeć w tłumie. Obwieszony czym tylko się da, ostatnim razem z wielką klepsydrą na klacie - czy tutaj trzeba było mówić coś więcej? Uniósł rękę mu na przywitanie, a zaraz później ujrzał także drugiego członka Zegarków. Ściągnął plecak z ramion, na szybko oderwał nieco mięska z racji i kawałek chleba, by złożyć w charakterystyczny przysmak. Był tam jeszcze ktoś - dzierżący miecz młodziak, może też uczestnik?
-Dobry! W tym też bierzesz udział i będzie potrzeba trochę szczęścia? - wystawił w kierunku Seinara magiczny przedmiot okryty chwałą. Sławetna kanapka, która przyniosła Pastuszkowi zwycięstwo. Nie jakieś tam umiejętności szermierza, tylko ten posiłek pełny wartości odżywczych. Później przeniósł wzrok na Ocirka -Szykuje się coś? W innych okolicznościach chyba się nie widzimy - a na samym końcu na chłopaczka, bowiem inaczej nie dało się go nazwać. Niebieskie, czujne oczy, ubrany naprawdę dostojnie (jak na standardy Kumy, który chodził z workiem piachu) i sporo niższy.-Dobry, a tu się nie znamy chyba - ukłonił się nieco głową, bowiem bardziej nie mógł. Panda siedząca na jego ramionach mamrotała coś niezrozumiałego wyciągając ręce do wspomnianej już wcześniej kanapki.
-A to... mój nowy towarzysz Momo - rzucił pełen rozpierającej go dumy, chociaż niedźwiadek nie wyglądał zbyt reprezentatywnie.
-Świat jest cudowny - powtórzył sobie na głos. Na trakcie nie było bowiem ludzi, szedł sam, bez niczyjego towarzystwa. Nie doskwierała mu samotność, chciał, by ten czas był tylko i wyłącznie dla niego. Wybierał się na turniej, miejsce ogromnego natłoku ludzi, więc wolał mieć trochę odpoczynku od innych. Tylko tak mógł na spokojnie się zastanowić co robić dalej. Dołączył do Klepsydry tylko... co dalej? Dla niego znaczyło to całkiem sporo, sam nigdy nie wchodził w jakieś grupki, w sumie nawet przynależność pod lidera Sabaku średnio mu pasowało, a tu proszę. Pewnie uda mu się spotkać tam Ocirka, ten chyba nigdy nie opuszczał miejsc, w których coś się działo. Zwykle w takich warunkach go spotykał i zwykle kończyło się to w jakiś ciekawy sposób. A to jakaś wojna, a to pojawiał się mistyczny stwór, o którym tylko krążyły legendy, a tak można było go zobaczyć na własne oczy, był na wyciągnięcie ręki. Miał przed sobą względnie krótką drogę, lecz chłonął ją w pełni. To nie cel był ważny, lecz to w jaki sposób do niego się dotrze. Cel był zawsze ten sam, każdy żywot kiedyś się kończył niezależnie od tego co się działo po drodze. Czy tego chcesz, czy też nie, to koniec kiedyś musiał nastąpić. Piaskowy Dziadek wiedział o tym chyba najlepiej, nierzadko jego wiek był dwukrotnie wyższy od innych, a ostatnio jeszcze kolejny krzyżyk styknął, kolejny rok bliżej śmierci. Nie dopadniesz mnie tak szybko kochaniutka - zabrzmiało w jego głowie, bowiem jeszcze nie zamierzał przechodzić na drugą stronę.
A skoro o drugiej stronie mowa, to w końcu udało mu się przebyć morze i dotrwać do wioski samurajów! No i znowu trzeba było założyć płaszcz. Niech was szlag przeklęci miecznicy! Jednak przybycie tutaj było warte dla samego widoku. Górzyste szczyty, powietrze pełne soli od pobliskiego morza, a do tego jeszcze ten charakterystyczny "smak" dla tak ukształtowanego terenu. Jednak zanim wszedł do wioski postanowił zrobić nieco odejść ze szlaku, a tam po raz pierwszy spróbować przyzwać kogoś ze swojej nowej Rodziny. Najpierw wyciągnął fajkę, wsadził tam nieco ziela i odpalił, jednocześnie korzystając z okazji napełnił ją, by ta ponownie nabrała pełni mocy. Zaciągnął się kilka razy, tak dla odwagi. Nakłuł palec, złożył odpowiednie pieczęci i przyłożył maźniętą krwią rękę do ziemi. Obłok dymu, charakterystyczne puffnięcie. Kuroi wyglądał szukając niedźwiedzia podobnego do tego, którego widział uprzednio, lecz ten mocno odbiegał od jego wyobrażenia. Gdy tylko dym opadł, Kuroi zobaczył dosłownie małego misia o dziwnym ubarwieniu. Schylił się do niego, zerknął na te wielkie oczyska spoglądające na świat. W sumie nawet podobny do tego, w którym żył normalnie. Uklęknął tuż przy nim kładąc ręce na kolanach.
-Hej maluszku. Jak Cię nazywają? - zapytał przechylając głowę i odruchowo się uśmiechając. Słodziak dalej obserwował wszystko, to pewnie pierwszy raz, gdy spotkał człowieka.
-Momo - odpowiedział tylko i wskazał palcem na fajkę w ustach Sabaku.
-Jestem Kuroi, a to... to nie dla takich malców- zmieszał się nieco, wyjął ją z ust i przygasił żarzące się jeszcze ziele - Skoro już tu jesteśmy, to może pójdziemy razem zobaczyć coś fajnego, hm? - spodziewał się nieco innej reakcji, kogoś kto opowie mu nieco więcej na temat świata niedźwiedzi, ale skoro już pojawił się ten maluch, to czemu by nie pokazać mu świata ludzi? Wziął go na barana, mimo małych rozmiarów nie był aż tak lekki, jak można było się spodziewać. Drogi pamiętniczku, misie w paski są ciężkie, zanotować, zapamiętać - powtórzył sobie w głowie i ruszył do wioski, a później prosto na arenę.
Zaczął się rozglądać szukając jakichś znajomych twarzy, lecz co i rusz przeszkadzała mu mała istotka, która siedziała na jego barkach, która wyciągała zachłanne łapki po jedzenie, którego w okolicach areny było aż za nadto. Kuma postanowił jednak iść od razu do miejsca, gdzie odbywały się walki - tam bowiem spodziewał się spotkać samuraja. Jak turniej odbywał się tutaj, w pobliżu Teiz, to on też powinien się pojawić, czyż nie? W końcu jego czujne oczy wypatrzyły lalusia Ocirka, bowiem jego osoby ciężko było nie wypatrzeć w tłumie. Obwieszony czym tylko się da, ostatnim razem z wielką klepsydrą na klacie - czy tutaj trzeba było mówić coś więcej? Uniósł rękę mu na przywitanie, a zaraz później ujrzał także drugiego członka Zegarków. Ściągnął plecak z ramion, na szybko oderwał nieco mięska z racji i kawałek chleba, by złożyć w charakterystyczny przysmak. Był tam jeszcze ktoś - dzierżący miecz młodziak, może też uczestnik?
-Dobry! W tym też bierzesz udział i będzie potrzeba trochę szczęścia? - wystawił w kierunku Seinara magiczny przedmiot okryty chwałą. Sławetna kanapka, która przyniosła Pastuszkowi zwycięstwo. Nie jakieś tam umiejętności szermierza, tylko ten posiłek pełny wartości odżywczych. Później przeniósł wzrok na Ocirka -Szykuje się coś? W innych okolicznościach chyba się nie widzimy - a na samym końcu na chłopaczka, bowiem inaczej nie dało się go nazwać. Niebieskie, czujne oczy, ubrany naprawdę dostojnie (jak na standardy Kumy, który chodził z workiem piachu) i sporo niższy.-Dobry, a tu się nie znamy chyba - ukłonił się nieco głową, bowiem bardziej nie mógł. Panda siedząca na jego ramionach mamrotała coś niezrozumiałego wyciągając ręce do wspomnianej już wcześniej kanapki.
-A to... mój nowy towarzysz Momo - rzucił pełen rozpierającej go dumy, chociaż niedźwiadek nie wyglądał zbyt reprezentatywnie.
0 x
- Akarui
- Postać porzucona
- Posty: 1567
- Rejestracja: 8 cze 2017, o 01:03
- Krótki wygląd: Jak na avku brązowy płaszcz z kożuszkiem - mamy zimę! ;)
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=54569#p54569
Re: Trybuna wschodnia
Ach, ten ognisty temperament!
Całe podniecenie, euforia i chęć sprawdzenia swoich umiejętności w walce, jakie gromadziły się w Kyoushi'm od czasu rozpoczęcia podróży z Shigashi no Kibu narosły do tego stopnia, że nawet kubłem zimnej wody ze zwoju Yami;ego nie potrafił ostudzić jego zapału. Sytuacje były dość komiczne, jednak sam Akarui postanowił nie ingerować bezpośrednio, a jedynie śmiać się z bezpiecznego dystansu i podążać dalej za swoimi przyjaciółmi. Przy okazji rozglądał się na boki, chcąc wyłapać inne znajome twarze. Na pytanie młodszego kolegi co do wejścia schodami na trybunę wschodnią mężczyzna jedynie przymknął z aprobatą roześmiane oczy.
Temperament Kyoushi'ego nie został ostudzony nawet o parę stopni. Jego obelgi rzucane w kierunku strażników o mały włos nie przyprawiły medyka o mini-zawał. Już widział, jak będzie musiał wybulić kaucję, by wyciągnąć białowłosego z celi. Potem było jeszcze ciekawiej, gdy ten wariat postanowił oznajmić całej trybunie swoją obecność, wrzeszcząc z murka, który oddzielał trybuny od niższych pięter. Medyk na ten widok jedynie klepnął się otwartą dłonią w czoło, nie potrafiąc zamknąć ust ze zdziwienia. Serio? Misiek, weź się opanuj... Yami postanowił usiąść trochę dalej i wcale to nie zdziwiło Akarui'ego, który t=nie spuszczając Kyoushi'ego z oczu, odpowiedział dość niemrawo: - Spoko... To ja popilnuję tego wariata...
Jego nagłe przedstawienie miało również dobre strony. Zadziałało jak dobra zanęta na grubą rybę. Idąc bowiem w kierunku swojego kolegi, by ściągnąć go z barierki i posadzić na krzesełku, zauważył tego, na kogo spotkaniu im właśnie zależało. Scenka Kyoushi'ego przywołała do nas Ichirou. Medyk zszedł do ich miejsca spotkania z drugiej strony, na wprost Piaskowego Księcia i stanął obok, witając się pochyleniem głowy: - Ichirou-sama, ciesze się, że tak szybko zdołaliśmy się odnaleźć. A potem do Kyoushi'ego: - Może wystarczy misiek, co? Zejdźże, bo zrobisz krzywdę sobie. Albo komuś...
Dotyczy: Yami / Ichirou / Kyoushi.
Całe podniecenie, euforia i chęć sprawdzenia swoich umiejętności w walce, jakie gromadziły się w Kyoushi'm od czasu rozpoczęcia podróży z Shigashi no Kibu narosły do tego stopnia, że nawet kubłem zimnej wody ze zwoju Yami;ego nie potrafił ostudzić jego zapału. Sytuacje były dość komiczne, jednak sam Akarui postanowił nie ingerować bezpośrednio, a jedynie śmiać się z bezpiecznego dystansu i podążać dalej za swoimi przyjaciółmi. Przy okazji rozglądał się na boki, chcąc wyłapać inne znajome twarze. Na pytanie młodszego kolegi co do wejścia schodami na trybunę wschodnią mężczyzna jedynie przymknął z aprobatą roześmiane oczy.
Temperament Kyoushi'ego nie został ostudzony nawet o parę stopni. Jego obelgi rzucane w kierunku strażników o mały włos nie przyprawiły medyka o mini-zawał. Już widział, jak będzie musiał wybulić kaucję, by wyciągnąć białowłosego z celi. Potem było jeszcze ciekawiej, gdy ten wariat postanowił oznajmić całej trybunie swoją obecność, wrzeszcząc z murka, który oddzielał trybuny od niższych pięter. Medyk na ten widok jedynie klepnął się otwartą dłonią w czoło, nie potrafiąc zamknąć ust ze zdziwienia. Serio? Misiek, weź się opanuj... Yami postanowił usiąść trochę dalej i wcale to nie zdziwiło Akarui'ego, który t=nie spuszczając Kyoushi'ego z oczu, odpowiedział dość niemrawo: - Spoko... To ja popilnuję tego wariata...
Jego nagłe przedstawienie miało również dobre strony. Zadziałało jak dobra zanęta na grubą rybę. Idąc bowiem w kierunku swojego kolegi, by ściągnąć go z barierki i posadzić na krzesełku, zauważył tego, na kogo spotkaniu im właśnie zależało. Scenka Kyoushi'ego przywołała do nas Ichirou. Medyk zszedł do ich miejsca spotkania z drugiej strony, na wprost Piaskowego Księcia i stanął obok, witając się pochyleniem głowy: - Ichirou-sama, ciesze się, że tak szybko zdołaliśmy się odnaleźć. A potem do Kyoushi'ego: - Może wystarczy misiek, co? Zejdźże, bo zrobisz krzywdę sobie. Albo komuś...
Dotyczy: Yami / Ichirou / Kyoushi.
0 x
MOWA
- Seinaru
- Martwa postać
- Posty: 2526
- Rejestracja: 5 lip 2017, o 13:55
- Wiek postaci: 29
- Ranga: Samuraj
- Krótki wygląd: Trupioblada cera, charakterystyczny brak głowy
- Widoczny ekwipunek: Nagrobek
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=3828
Re: Trybuna wschodnia
- Oh, w takim razie chętnie się podzielę swoją wiedzą. Twoje Koguty mogą mieć dużo wspólnego z moimi Kurczakami. A jak chcesz i Ci się uda to... - Seinaru zmrużył oczy i podniósł się z miejsca, bo pewna osoba na arenie przykuła jego uwagę. Wytężył wzrok i przez chwilę uważnie się jej przyjrzał, po czym z zaskoczeniem w głosie dokończył.
- ...to możesz zapytać tamtą sędzinę...? Panią sędzię. - Wskazał na walkę, gdzie właśnie rozpoczęto mocnymi strumieniami katonu (Yuu vs Aka).
- To mistrzyni ze szkoły Ryu, która razem z pozostałymi mistrzami zleciła mi to zadanie. Potem ci opowiem. - Zakończył na razie, bo gdyby zaczęli teraz dyskutować o samurajskich problemach, to temat walk razem z Ichirou naprawdę zszedłby na dalszy plan, a przecież byli tutaj we trójkę.
Kei zajął ponownie swoje miejsce i odniósł się do szkolenia Sabaku na szermierza. Nie widział po prostu dostojnego i dumnego Ichirou w roli wojownika która bije, tnie i krwawi. Władanie piaskiem, jego chyba największy atut, miało w sobie o wiele więcej dostojeństwa niż droga miecza, która wymagała jednak ogromnej pokory, której u Asahiego póki co nie dostrzegł. Nie była to wada charakteru, ale cecha która na pewno nie szła w parze z Iaido, Battodo i pozostałymi kluczowymi samurajskimi hasłami.
- Szczerze mówiąc to nigdy nie szkoliłem się w walce mieczem, tylko broniach drzewcowych jak kij albo naginata, teraz włócznia. - Wskazał wzrokiem na Nihongou opartą obok. Ciekawe czy Ichirou dostrzeże w niej kosę z Midori.
- Ale jak chcesz to mogę Cię przetestować w bukijutsu. Zobaczymy czy masz potencjał. - Zaśmiał się i przeskoczył na kolejny temat, tym razem niezbyt wesoły. Musiał wtrącić te kilka zdań dla Asagiego, aby ten dowiedział się smutnej prawdy.
- Niestety Asagi, ale Hime z turnieju z Hanamury na pewno tutaj nie dotrze. Zginęła na naszych oczach podczas wyprawy w Midori. Byliśmy tam z Ichirou i widzieliśmy. Z tamtych zawodów zostałem już chyba tylko ja, o którym coś słychać. - Miał cichą nadzieję, że przekąska którą w międzyczasie otrzymali osłodzi trochę Kakicie gorycz tej informacji. Od tamtych wydarzeń minęło już jednak tyle czasu, że Seinaru nie opłakiwał już nikogo, lecz po prostu podawał suche fakty i nie wpłynęło to na jego nastrój.
- Ja-a? Dz-dziewczynę? Nie no co ty... - Zawstydził się momentalnie, gdy Ichirou wypalił z naprawdę osobistym pytaniem. Seinaru nie miał nigdy nawet przyjaciółki, nie wspominając nawet o jakiejś romantycznej czy, o zgrozo, intymnej relacji.
Na szczęście wątek ten ponownie został przerwany i skierowany na nowe tory, a to przez pojawienie się pretendenta do tytułu mistrza areny, który chciał podbić serca publiki z trybun.
- Oh, no rzeczywiście to on. - Potwierdził Kei, ale to w zasadzie była cała jego reakcja. Pozostał na swoim miejscu i patrzył tylko co robi Ichirou i jak na to zareaguje zarówno Kyoushi, jak i Asagi. A jakby tego było mało, wyrósł przed nim kolejny miły gość - stary koleś z Hanamury.
- Witaj... kolego. - Ni cholery nie pamiętał imienia, ale kanapkę drapnął bez namysłu. I tak teraz siedział nasz drogi samuraj w pełnej zbroi, z morderczoczarną włócznią obok, z kanapką w jednej ręce i smażoną rybą na patyku w drugiej, oglądając jak ku jego uciesze zabijają się jakieś młodziki. Chyba tak wyglądał raj...
dotyczy: ichirou, asagi, kuroi
- ...to możesz zapytać tamtą sędzinę...? Panią sędzię. - Wskazał na walkę, gdzie właśnie rozpoczęto mocnymi strumieniami katonu (Yuu vs Aka).
- To mistrzyni ze szkoły Ryu, która razem z pozostałymi mistrzami zleciła mi to zadanie. Potem ci opowiem. - Zakończył na razie, bo gdyby zaczęli teraz dyskutować o samurajskich problemach, to temat walk razem z Ichirou naprawdę zszedłby na dalszy plan, a przecież byli tutaj we trójkę.
Kei zajął ponownie swoje miejsce i odniósł się do szkolenia Sabaku na szermierza. Nie widział po prostu dostojnego i dumnego Ichirou w roli wojownika która bije, tnie i krwawi. Władanie piaskiem, jego chyba największy atut, miało w sobie o wiele więcej dostojeństwa niż droga miecza, która wymagała jednak ogromnej pokory, której u Asahiego póki co nie dostrzegł. Nie była to wada charakteru, ale cecha która na pewno nie szła w parze z Iaido, Battodo i pozostałymi kluczowymi samurajskimi hasłami.
- Szczerze mówiąc to nigdy nie szkoliłem się w walce mieczem, tylko broniach drzewcowych jak kij albo naginata, teraz włócznia. - Wskazał wzrokiem na Nihongou opartą obok. Ciekawe czy Ichirou dostrzeże w niej kosę z Midori.
- Ale jak chcesz to mogę Cię przetestować w bukijutsu. Zobaczymy czy masz potencjał. - Zaśmiał się i przeskoczył na kolejny temat, tym razem niezbyt wesoły. Musiał wtrącić te kilka zdań dla Asagiego, aby ten dowiedział się smutnej prawdy.
- Niestety Asagi, ale Hime z turnieju z Hanamury na pewno tutaj nie dotrze. Zginęła na naszych oczach podczas wyprawy w Midori. Byliśmy tam z Ichirou i widzieliśmy. Z tamtych zawodów zostałem już chyba tylko ja, o którym coś słychać. - Miał cichą nadzieję, że przekąska którą w międzyczasie otrzymali osłodzi trochę Kakicie gorycz tej informacji. Od tamtych wydarzeń minęło już jednak tyle czasu, że Seinaru nie opłakiwał już nikogo, lecz po prostu podawał suche fakty i nie wpłynęło to na jego nastrój.
- Ja-a? Dz-dziewczynę? Nie no co ty... - Zawstydził się momentalnie, gdy Ichirou wypalił z naprawdę osobistym pytaniem. Seinaru nie miał nigdy nawet przyjaciółki, nie wspominając nawet o jakiejś romantycznej czy, o zgrozo, intymnej relacji.
Na szczęście wątek ten ponownie został przerwany i skierowany na nowe tory, a to przez pojawienie się pretendenta do tytułu mistrza areny, który chciał podbić serca publiki z trybun.
- Oh, no rzeczywiście to on. - Potwierdził Kei, ale to w zasadzie była cała jego reakcja. Pozostał na swoim miejscu i patrzył tylko co robi Ichirou i jak na to zareaguje zarówno Kyoushi, jak i Asagi. A jakby tego było mało, wyrósł przed nim kolejny miły gość - stary koleś z Hanamury.
- Witaj... kolego. - Ni cholery nie pamiętał imienia, ale kanapkę drapnął bez namysłu. I tak teraz siedział nasz drogi samuraj w pełnej zbroi, z morderczoczarną włócznią obok, z kanapką w jednej ręce i smażoną rybą na patyku w drugiej, oglądając jak ku jego uciesze zabijają się jakieś młodziki. Chyba tak wyglądał raj...
dotyczy: ichirou, asagi, kuroi
0 x
Jeśli czytasz ten podpis to znaczy, że jestem już martwy...
- Kakita Asagi
- Gracz nieobecny
- Posty: 1831
- Rejestracja: 15 gru 2017, o 17:45
- Wiek postaci: 28
- Ranga: Samuraj (Hatamoto)
- Krótki wygląd: Mężczyzna o ciemnych włosach i niebieskich oczach, wzrostu około 170 cm. Ubrany w kremowe kosode, z brązową hakama oraz granatowym haori z rodowym symbolem. Na głowie wysłużony, ale nadal w dobrym stanie kapelusz.
- Widoczny ekwipunek: - Zbroja
- Tachi + Wakizashi
- Długi łuk + Kołczan - Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33&t=4518
- GG/Discord: 9017321
- Multikonta: Hayabusa Jin
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Trybuna wschodnia
Działo się. Kiedy Seinaru wskazał na jedną z sędzin, Kakita przeniósł tam swoje oczy. Kobieta wyglądała istotnie na silną wojowniczkę, z resztą, skoro powierzono jej sędziowanie w tak ważnym turnieju, gdzie zawodnicy się nie wzajemnie nie oszczędzają potrzebny jest naprawdę sprawny arbiter by zamieszanie zażegnać. Asagi widział, jak wyglądały walki w Hanamurze, więc podejrzewał, że starcia jakie się tutaj rozegrają również nie będą ustępować tamtym ani zaciekłością, ani popisowością, szczególnie intrygowało go starcie do jakiego stanął uzbrojony w wakizashi, jedyny samuraj Yasuo - pamiętał go z poprzedniego turnieju, kiedy ciskał technikami issen na lewo i prawo. Czyżby zdecydował się poprawić poprzednią porażkę? Nie był on z resztą jedynym szermierzem, na sąsiednim polu trwała bowiem walka innego, uzbrojonego w krótki miecz wojownika, który dosłownie elektryzował otoczenie. Fakt, że jeszcze nie dobył miecza sprawiał, że Kakita zastanawiał się, czy nie jest on jakimś dziwny trafem zaznajomiony z samurajskimi technikami walki, ale wszystko po kolei...
- Bardzo dziękuje Kei-san, na pewno skorzystam z tej możliwości. Byłoby dla mnie zaszczytem, gdybyś mnie jej przedstawił. - odpowiedział pogodnie powracając do swojego rozmówcy i chyba trzeba było ratować sytuację, bowiem obecny Sabaku poczuł się nietraktowany poważnie - a dokładnie nie taka była intencja samuraja. Na szczęście, Seinaru, jako najpewniej lepiej obeznany z Księciem Pustyni, postanowił sytuację wyratować i jakoś go udobruchać. Mimo wszystko, Kakita zdecydował się dorzucić swoje trzy grosze, niewielkie, ale lepiej mieć czyste konto i jasno postawione sprawy, czyż nie? Poza tym, no jego jego szkoła nie była jakąś tam po pierdółką...
- Asahi-sama, chyba nas pan nie do końca zrozumiał. Najbardziej skuteczne techniki to te z pozoru tylko najprostsze. Jak mawiał jeden z dawnych mistrzów "nie obawiam się tego, kto zna dziesięć tysięcy cięć, lecz tego, kto dziesięć tysięcy razy ćwiczył jedno cięcie" - To właśnie droga miecza, którą wyznaję - zakończył spokojnie, ale z pewną powagą. Nawet przy tak ważnej personie niebieskooki traktował drogę miecza niezwykle poważnie. Miecz, to było coś więcej niż narzędzie, dla samuraja była to część jego ciała. Coś, czym zarabiał na życie, coś co pozwalało mu doskonalić ów życie, coś co to życie pozwalało ocalić. Ninja poznawali rozliczne sztuki i techniki korzystania z chakry, Kakita znał je dobrze - widział władających rozlicznymi żywiołami czy też posiadającymi niezwykłe wrodzone moce wojowników, którym przeciwstawiał... swój miecz. Jego miecz był tak sprawny, jak było jego ciało, a ciało swoje pielęgnował tak, jak pielęgnuje się miecz - tylko zadbany, naostrzony zachowywał ostrość i zdolność ratowania życia przez niesienie śmierci...
No, ale nie odpływajmy za daleko, bowiem w między czasie działo się dalej wiele. Kakita odebrał swoją rybkę, dobrze przygotowaną i sympatyczną.
- Bardzo dziękuje, Asahi-sama. - podziękował za ten dar i już zachęcony zapachem chciał spróbować, gdy Seinaru oznajmił mu... że Chise tutaj nie dotrze. Nie dotrze ani tutaj, ani nigdzie indziej. Kakita, dotychczas spokojny i stonowany otworzył szerzej oczy. To była chwila, kiedy opadła maska zdystansowanego samuraja. Nie spodziewał się tego, znaczy się, wiedział czym "siostra w drodze miecza" się zajmuje, jego profesja też nie należała do najbezpieczniejszych, ale... jak to nie żyje? Wdech, wydech... znów odzyskujemy zmącony spokój.
- Kei-san, jak do tego doszło i kiedy? Powiedz mi proszę... - Kakita był mocno poruszony tą rewelacją. Nie tego się spodziewał. Zabawne, bo przecież nie spędzili z Chise dużo czasu. Spotkali się raptem dwa razy, ale to wystarczyło, by poznał jej dusze. Uchiha-hime miała w sobie coś znajomego, coś co sprawiło, że widział w niej pewną cząstkę siebie. Duma z jaką opowiadała kiedy opowiadała o służbie na murze i pasja, kiedy walczyli. Niektórzy powiadają, że nie można poznać szermierza inaczej niż przez skrzyżowanie z nim ostrzy. Kakita wyznawał tą zasadę. Kiedy Chise zasypywała go swoimi ciosami, stanowiącymi najbardziej absurdalną mieszankę chaosu i harmonii czuł, że żyje. Chise podobnie jak on był uwięzionym ptakiem. Splątani trudną etykietą i rodzinną powinnością, musieli robić nie tylko to co lubię, ale często to, co wypada. Niebieskooki przywykł do tej "klatki" czyniąc z niej swoją drogą. Nie był pewny jak poradziła sobie Uchiha-hime. Nie wiedział i już się nie dowie. Mieli plany, chcieli się razem udać ponownie do Hanamury, odnaleźć Yuki-sama, ponownie skrzyżować ostrza. Cóż, droga miecza jest drogą śmierci, ale śmierci, która powinna dawać życie. Kakita miał nadzieje, że śmierć dziewczyny była dobra...
Niewiele było jednak czasu na dalsze rozmowy, albowiem na Arenę, a w zasadzie Trybunę wkroczył kolejny, tym razem niezwykły jegomość. Głośny i zdecydowany, ruszył biegiem wraz ze swoim mieczem za pasem w stronę barierki. Kakita momentalnie spoważniał i zwolnił oddech. Jego lewa ręka powędrowała do saya tachi, kciuk znalazł się na tsubie, a palce wskazujący i środkowy gotowe były by wypchnąć klingę z koiguchi. Nie wiedzieć czemu, nie był tutaj przecież na służbie, Asagi czuł się odpowiedzialny za turniej, który rozgrywał się w jego domu. Już zadziałały odruchy, już zaczął liczyć dystans potrzebny by przebyć go i zadać uderzenie, cóż z tego, że w plecy. Jeśli ten wariat miał zagrozić turniejowi, to nikt nie będzie mu tego miał za złe. Tylko jeden, jeszcze jeden głupi ruch i...
Słysząc, jak Asahi zwraca się do krzykacza, a potem do Seinaru, niebieskooki momentalnie wyluzował mięśnie. Czyli to był ich kolejny towarzysz... no dobrze, trochę nazbyt odważnie powiedziane wnosząc po dalszych słowach - ich kolega. Ok, skoro Seinaru nie reagował aż tak nerwowo jak Kakita, to ten nie zamierzał atakować, chociaż gardy w pełni nie opuszczał. Miast tego przeniósł uwagę na... człowieka z czapką z pandy? Czekaj na co? Asagi musiał puścić miecz lewą ręką by lekko podnieść kapelusz i upewnić się, że dobrze widzi. A co widział? Kilkudniowy zarost, wielki wachlarz, kanapka i... miś. Co dalej? Gurda... a więc jakiś krewniak Asahi-sama, w zasadzie, kolejny. Sporo było tutaj gości z pustyni, ale ten tutaj jeśli był krewnym Ichirou, to z jakiejś zdecydowanie bardziej ubogiej linii rodowej. No i ta panda. Niebieskooki mimo wszystko nie mógł oderwać wzroku od miśka znajdującego się na głowie mężczyzny, to było bardziej niż dziwne, a samuraj widział już troszeczkę w swoim życiu.
- Kakita Asagi, hatamoto ze szkoły Taka. - Kakita był dobrze wychowany i jeśli ktoś się z nim wita i posyła ukłon, odpowie również odpowiednio. Tak więc wstał i się ukłonił, zarówno nieznajomemu, jak i jego niecodziennemu towarzyszowi. Pytanie, co będzie dalej?
Dotyczy: Seinaru, Ichirou, Kuroi, Kyoshi?
- Bardzo dziękuje Kei-san, na pewno skorzystam z tej możliwości. Byłoby dla mnie zaszczytem, gdybyś mnie jej przedstawił. - odpowiedział pogodnie powracając do swojego rozmówcy i chyba trzeba było ratować sytuację, bowiem obecny Sabaku poczuł się nietraktowany poważnie - a dokładnie nie taka była intencja samuraja. Na szczęście, Seinaru, jako najpewniej lepiej obeznany z Księciem Pustyni, postanowił sytuację wyratować i jakoś go udobruchać. Mimo wszystko, Kakita zdecydował się dorzucić swoje trzy grosze, niewielkie, ale lepiej mieć czyste konto i jasno postawione sprawy, czyż nie? Poza tym, no jego jego szkoła nie była jakąś tam po pierdółką...
- Asahi-sama, chyba nas pan nie do końca zrozumiał. Najbardziej skuteczne techniki to te z pozoru tylko najprostsze. Jak mawiał jeden z dawnych mistrzów "nie obawiam się tego, kto zna dziesięć tysięcy cięć, lecz tego, kto dziesięć tysięcy razy ćwiczył jedno cięcie" - To właśnie droga miecza, którą wyznaję - zakończył spokojnie, ale z pewną powagą. Nawet przy tak ważnej personie niebieskooki traktował drogę miecza niezwykle poważnie. Miecz, to było coś więcej niż narzędzie, dla samuraja była to część jego ciała. Coś, czym zarabiał na życie, coś co pozwalało mu doskonalić ów życie, coś co to życie pozwalało ocalić. Ninja poznawali rozliczne sztuki i techniki korzystania z chakry, Kakita znał je dobrze - widział władających rozlicznymi żywiołami czy też posiadającymi niezwykłe wrodzone moce wojowników, którym przeciwstawiał... swój miecz. Jego miecz był tak sprawny, jak było jego ciało, a ciało swoje pielęgnował tak, jak pielęgnuje się miecz - tylko zadbany, naostrzony zachowywał ostrość i zdolność ratowania życia przez niesienie śmierci...
No, ale nie odpływajmy za daleko, bowiem w między czasie działo się dalej wiele. Kakita odebrał swoją rybkę, dobrze przygotowaną i sympatyczną.
- Bardzo dziękuje, Asahi-sama. - podziękował za ten dar i już zachęcony zapachem chciał spróbować, gdy Seinaru oznajmił mu... że Chise tutaj nie dotrze. Nie dotrze ani tutaj, ani nigdzie indziej. Kakita, dotychczas spokojny i stonowany otworzył szerzej oczy. To była chwila, kiedy opadła maska zdystansowanego samuraja. Nie spodziewał się tego, znaczy się, wiedział czym "siostra w drodze miecza" się zajmuje, jego profesja też nie należała do najbezpieczniejszych, ale... jak to nie żyje? Wdech, wydech... znów odzyskujemy zmącony spokój.
- Kei-san, jak do tego doszło i kiedy? Powiedz mi proszę... - Kakita był mocno poruszony tą rewelacją. Nie tego się spodziewał. Zabawne, bo przecież nie spędzili z Chise dużo czasu. Spotkali się raptem dwa razy, ale to wystarczyło, by poznał jej dusze. Uchiha-hime miała w sobie coś znajomego, coś co sprawiło, że widział w niej pewną cząstkę siebie. Duma z jaką opowiadała kiedy opowiadała o służbie na murze i pasja, kiedy walczyli. Niektórzy powiadają, że nie można poznać szermierza inaczej niż przez skrzyżowanie z nim ostrzy. Kakita wyznawał tą zasadę. Kiedy Chise zasypywała go swoimi ciosami, stanowiącymi najbardziej absurdalną mieszankę chaosu i harmonii czuł, że żyje. Chise podobnie jak on był uwięzionym ptakiem. Splątani trudną etykietą i rodzinną powinnością, musieli robić nie tylko to co lubię, ale często to, co wypada. Niebieskooki przywykł do tej "klatki" czyniąc z niej swoją drogą. Nie był pewny jak poradziła sobie Uchiha-hime. Nie wiedział i już się nie dowie. Mieli plany, chcieli się razem udać ponownie do Hanamury, odnaleźć Yuki-sama, ponownie skrzyżować ostrza. Cóż, droga miecza jest drogą śmierci, ale śmierci, która powinna dawać życie. Kakita miał nadzieje, że śmierć dziewczyny była dobra...
Niewiele było jednak czasu na dalsze rozmowy, albowiem na Arenę, a w zasadzie Trybunę wkroczył kolejny, tym razem niezwykły jegomość. Głośny i zdecydowany, ruszył biegiem wraz ze swoim mieczem za pasem w stronę barierki. Kakita momentalnie spoważniał i zwolnił oddech. Jego lewa ręka powędrowała do saya tachi, kciuk znalazł się na tsubie, a palce wskazujący i środkowy gotowe były by wypchnąć klingę z koiguchi. Nie wiedzieć czemu, nie był tutaj przecież na służbie, Asagi czuł się odpowiedzialny za turniej, który rozgrywał się w jego domu. Już zadziałały odruchy, już zaczął liczyć dystans potrzebny by przebyć go i zadać uderzenie, cóż z tego, że w plecy. Jeśli ten wariat miał zagrozić turniejowi, to nikt nie będzie mu tego miał za złe. Tylko jeden, jeszcze jeden głupi ruch i...
Słysząc, jak Asahi zwraca się do krzykacza, a potem do Seinaru, niebieskooki momentalnie wyluzował mięśnie. Czyli to był ich kolejny towarzysz... no dobrze, trochę nazbyt odważnie powiedziane wnosząc po dalszych słowach - ich kolega. Ok, skoro Seinaru nie reagował aż tak nerwowo jak Kakita, to ten nie zamierzał atakować, chociaż gardy w pełni nie opuszczał. Miast tego przeniósł uwagę na... człowieka z czapką z pandy? Czekaj na co? Asagi musiał puścić miecz lewą ręką by lekko podnieść kapelusz i upewnić się, że dobrze widzi. A co widział? Kilkudniowy zarost, wielki wachlarz, kanapka i... miś. Co dalej? Gurda... a więc jakiś krewniak Asahi-sama, w zasadzie, kolejny. Sporo było tutaj gości z pustyni, ale ten tutaj jeśli był krewnym Ichirou, to z jakiejś zdecydowanie bardziej ubogiej linii rodowej. No i ta panda. Niebieskooki mimo wszystko nie mógł oderwać wzroku od miśka znajdującego się na głowie mężczyzny, to było bardziej niż dziwne, a samuraj widział już troszeczkę w swoim życiu.
- Kakita Asagi, hatamoto ze szkoły Taka. - Kakita był dobrze wychowany i jeśli ktoś się z nim wita i posyła ukłon, odpowie również odpowiednio. Tak więc wstał i się ukłonił, zarówno nieznajomemu, jak i jego niecodziennemu towarzyszowi. Pytanie, co będzie dalej?
Dotyczy: Seinaru, Ichirou, Kuroi, Kyoshi?
0 x

Poza tym, uważam, że należy skasować Henge i Kawarimi.
Heroic battle Theme|Asagi-sensei Theme|Bank|Punkty historii|Własne techniki| Przedmioty z Kuźni | Inne ujęcie | Pieczątka
Lista samurajek, które były na forum, ale nie zostały moimi uczennicami i na pewno przez to nie grają.
- Mokoto (walczyła na Murze)
- Mitsuyo (nigdy nie opuściła Yinzin)
- Inari (była uczennicą Seinara)
- Sakiko (byłą roninką, obierała ziemniaki na misji D)
- Kyoushi
- Posty: 2683
- Rejestracja: 13 maja 2015, o 12:48
- Wiek postaci: 28
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białe, rozczochrane włosy. Różnokolorowe oczy - prawe czarne jak smoła, lewe czerwone, czarny garnitur, zbroja z białym futrem przy szyi oraz czarny płaszcz z wyhaftowanym szarym logo Klepsydry na plecach
- Widoczny ekwipunek: Wakizashi przy lewej nodze. Katana z białą rękojeścią w czerwonej pochwie przy pasie od lewej strony, katana przy lędźwi w czarnej pochwie.
- Link do KP: https://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=3574#p3574
- GG/Discord: Kjoszi#3136
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Trybuna wschodnia
- Woda, którą wylał na jego głowę Yami ani trochę go nie ostudziła. Gdyby tylko można było się mu przyjrzeć widać by było jak ta woda zaczyna parować z jego ciała. Proste i oczywiste, w końcu nikt nie był tak gorący jak on. A przynajmniej pod względem temperamentu i charakteru, płomienny chłopak od razu dał się poznać. Yami wraz z Akaruiem mieli po prostu przesrane, jeśli odczuwali wstyd lub zażenowanie zachowaniem czerwonookiego szermierza. Ten natomiast totalnie miał to gdzieś co myślą inni i realizował siebie w każdej chwili. Dotarcie na trybunę tylko wszystko podkręciło. Shiroyasha wiedział, że jest w swoim żywiole, a zejście na dół, na arenę to kwestia czasu. Nie był zapisany ani też zaproszony, ale kto powiedział, że nie może się wprosić? Pewnie ktoś by się znalazł, dlatego w jego głowie jednak zapaliła się czerwona lampka, jednak nie z powodu strachu. Coś go zatrzymało i były to dochodzące głosy.
Yami szybko uciekł od Jinchuuriki, pozostał tylko Akarui, który postanowił się zaopiekować szermierzem wyprawiającym cuda na arenie i na murku, z którego lada chwila miał zeskoczyć. Stąd pojawił się bliżej Akarui, który postanowił pomóc Kyoszowi w uspokojeniu się i usadzeniu go w pierwszym rzędzie, najbliżej barierek.
- Ta przestań, ja chcę tam zejść. Dlaczego nikt nie da mi walczyć z nimi?! - zastanawiał się sam, nie posiadając odpowiedzi, pytając także Ruia, który też jej nie będzie posiadał. A może będzie. Białowłosy dał się jednak zaciągnąć na krzesełko, gdzie w międzyczasie pojawił się głos Pustynnego Księcia, Ichirou. "To on?" Zapytał sam siebie, spoglądając w jego kierunku. Widać było, że Sabaku musiał trochę podejść, ponieważ byli dość daleko od aktualnego położenia białowłosego i kruczowłosego. Powiedział coś dość głośno, gdy ten stał jeszcze na murku.
- Teraz?! Chciałem walczyć. - powiedział w jego kierunku, a palcem wskazującym rzucał na dół, gdzie toczyły się już walki. Był trochę rozczarowany, jak dziecko które nie otrzymało cukierka, jednak rozumiał tę sytuację. Na słowa Akaruia dał się namówić i zeskoczył z murku na trybunę na której obecnie przebywał. - Cholera, a było tak blisko... - powiedział do niego, rozglądając się powoli gdzie był Yami. W końcu gdzieś go wcięło, no ale trudno, nie mógł oczekiwać od niego, że będą stali tutaj jak trzy kołki, a oni będą go powstrzymywali. W końcu nie musieli już dłużej kombinować, ponieważ białowłosy wrócił do smutnej normalności. Mimo to, że chciał się zabawić to mu nie pozwolono. Spojrzawszy w stronę Ichirou, zauważył, że tylko on odszedł trochę od grupki gdzie przebywało aż tylu ludzi... "Szermierz, kolejny gość, który... Kojarzył go skądś... Z iglicy, tak, to był on. Seinaru? Zdecydowanie. Do tego kolejny gość z Iglicy, ratujący ludzi. Tak, piaskiem. Kuroi? Ale co to za śmieszna małpa na jego barku taka włochata? No i gdzie ten Yamochłon się schował?" Rozglądał się dookoła, ale nie mógł go dostrzec. Trudno. Postanowił jednak podejść do Ichirou, gdy ten jeszcze nie wrócił do reszty. Prawdopodobnie Akarui ruszył wraz z nim, ponieważ on się pierwszy odezwał w jego stronę jeszcze chwilę wcześniej.
- Ichirou, też chciałem z tobą porozmawiać. Ba, szukałem cię rozpoczynając od pustyni. Widzę, że jesteś nieco zajęty, więc może później? - powiedziawszy swoje, zachowywał się naturalnie, opierając łokieć o wystającą rękojeść miecza, gdzie drugą ręką równie naturalnie przeleciał po swoich świeżych śnieżnobiałych włosach, odgarniając chaos i nieład w tył.
0 x
Posta dajże Kjuszowi, klawiaturą potrząśnij...


- Ichirou
- Posty: 4033
- Rejestracja: 18 kwie 2015, o 18:25
- Wiek postaci: 35
- Ranga: Seinin
- Krótki wygląd: Chodzące piękno.
- Widoczny ekwipunek: Hiramekarei, gurda, fūma shuriken, torba, dwie kabury
- Link do KP: https://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33&t=320
- Lokalizacja: Atsui
- Kuroi Kuma
- Posty: 1525
- Rejestracja: 23 lis 2017, o 20:52
- Wiek postaci: 43
- Ranga: Akoraito
- Krótki wygląd: Średniego wzrostu mężczyzna z kilkudniowym zarostem na twarzy. Widać że jest trochę starszy, jednak nie aż tak znacznie. Głos niski, lekko chrypiący od palenia. Trochę dłuższe, czarne włosy, przy szyi luźno obwiązany bandaż trochę jak szalik
- Widoczny ekwipunek: Gurda
Plecak
Wielki wachlarz - Link do KP: https://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=4367
- GG/Discord: Michu#5925
Re: Trybuna wschodnia
-Od kiedy jesteśmy kolegami? - uniósł brew ku górze spoglądając na samuraja, który od ich ostatniego spotkania nieco się zmienił. Z nierozgarniętego chłopaka, który pilnował owieczek, obecnie prezentował się w pełnej zbroi z włócznią przy boku. Zmrużył oczy przyglądając się dokładniej jego broni. Zbliżył twarz do samuraja dokładnie tak, jakby coś mu w tej całej stylistyce nie pasowało. Rozumiał, że ludzie się zmieniają, ale...
-Zgubiłeś to, co ostatnio ode mnie dostałeś? - patrzył to na samuraja, to na włócznię, bo jakby nie patrzeć to po części przypominała zgarnięty fant z ich niedawnego spotkania. Daj coś takiemu a weźmie i zepsuje. Zamyślił się na chwilę odgradzając się od świata go otaczającego i pomyślał, że w sumie ten rodzaj broni faktycznie lepiej do niego pasował, jakby nie patrzeć Pastuszek cały czas używał kija, a kosa było nieco mniej wykwintna i niewygodna. Machać trzeba, a i wielkie to to. Przez chwilę pomyślał o tym, że mógł sobie zostawić ową kosę, tylko na cholerę mu ona była, skoro i tak nie miał jak i kiedy jej wykorzystać? Korzystanie z piachu jednak czasami robiło się monotonne, ale lepsze to, niż dać się zarżnąć jak prosię. Pokiwał w końcu z uznaniem dla włóczni, bo mimo że nie była to to samo narzędzie mordu, to jednak prezentowała się całkiem dobrze i dopełniała całego obrazu włącznie ze zbroją modliszki. Obok niego był nieco mniej "walecznie" ubrany, jednak nadal kolega po fachu.
-Kuroi, po prostu - odpowiedział tylko i w sumie można by to interpretować na wiele tysięcy różnych sposobów. Sam nie uznawał żadnych tytułów, bycie Akoraito było dla niego nic nie znaczącym tytułem, ot nic to nie zmieniało w jego życiu prócz faktu, że lider nieco inaczej spoglądał na takiego człeka. Szkoła Taka jak i hatamoto nie mówiła Kumie kompletnie nic. Potaknął więc głową udając że cokolwiek mu to mówi, za to zainteresował go symbol, który Kakita nosił na swoim ubraniu. Stworzonko wszyte w materiał. Wyciągnął palec w stronę symbolu na tyle blisko, że prawie dotknął ubrania samuraja.
-Co to takiego? - przechylił głowę na bok i popatrzył prosto w ślepia Asagiego. Czyżby to był emblemat podobny do tego, który tak jebitnie nosił Ociroł? Może zamierzał zacząć współpracę z jakąś inną organizacją, której ten człowiek był przedstawicielem? Za to Momo w tym czasie zajęty był czymś innym, bowiem pojawiło się JEDZENIE. Możesz oferować pieniądze, skarby, kobiety, a nawet filmy fabularyzowane z udziałem kilku napalonych kolesi przebranych za Pandy, lecz ta jedna rzecz zawsze, ale to zawsze będzie ważniejsza. Nic innego się nie liczyło, nawet jakiekolwiek zdanie Kumy (który akurat był zajęty teraz czymś innym) by nie pomogło. Widząc rybkę oferowaną przez Ocirka oczy Momo momentalnie stały się wielkie, a Diaboł Pustyni został jego dozgonnym przyjacielem. Nikt bowiem nie był tak dobry, jak człowiek oferujący darmową wyżerkę.
-Oby! Ano taki się trafił - uśmiechnął się w kierunku Diabołka, bo chwilowo Dziadek miał ochotę na odrobinę spokoju i po prostu korzystania, że nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Ot młodziaki klepią się po mordach poniżej, same dobro. Podniósł się, wyprostował, poklepał małego zwierzaczka po nodze, by ten wrócił do swojego świata. W jednej chwili poofnął sobie i zniknął tak szybko jak się pojawił. A więc tak to działa... - zadumał się, bo jakby nie spojrzeć pierwszy raz obcował z tymi stworzeniami. Wracając - zmierzył Asagiego wzrokiem, a ten wyglądał cóż... normalnie. I oczywiście nie było to w złym tego słowa znaczeniu, wręcz przeciwnie. Gdy ostatnio bowiem znalazł się na trybunach na swojej drodze spotkał człeka, który usilnie twierdził, że żywi się krwią i robi inne dziwne rzeczy. Tutaj widział postawnego młodego człowieka, zachowującego się całkiem poważnie jak na ten wiek, ale może po prostu mu się tak tylko wydawało. Zbliżył się do trybun, popatrzył na walczących na dole i ze smutkiem stwierdził, że nikogo z nich nie kojarzy. Wrócił wzrokiem do samurajów, którzy wręcz idealnie by się nadawali do walki na arenie i to byłoby coś, co Piaskowy Dziadek chętnie by zobaczył
-Może wy się pokusicie pokazać tym młodziakom jak to powinno wyglądać? - wyszczerzył kły i kiwnął głową na arenę, zachęcając dwójkę do pokazania swoich możliwości. Miecznik przeciwko włócznikowi - to byłoby naprawdę coś. Był jednak ktoś jeszcze, ktoś kto także niedawno dołączył do sławetnych Zegarków. Przez dłuższą chwilę nie mógł przypomnieć sobie jego imienia, w sumie to wydawało mu się że wcale się nie przedstawiał, jednak zasięgnięcie głęboko w odmęty pamięci w końcu coś dało! Kyu - tak ten białogłowy się nazywał, teraz w końcu dotarło do staruszka. W sumie to nie wiedział o nim za wiele, ot że ludź ten ma coś do ukrycia i może kiedyś to z siebie wypluje niczym kłaczek albo coś takiego.
-Widzę mamy wszystkich, a to Ci przypadek. - uniósł rękę w kierunku Kociaka, ot tak dla przywitania. Robiło się powolutku tłoczno, lecz czy to był jakikolwiek problem? Spodobała mu się wizja biesiady, bo w sumie czemu by nie? Spojrzał wymownie na Diaboła i wyciągnął z kieszeni fajkę, po czym puścił mu oczko. Ten powinien zorientować się o co chodziło Kuroiowi, bowiem ich poznanie niosło za sobą dosyć ciekawe okoliczności, a przecież stare, dobre czasy najlepiej się wspominało.
-Coś się pojawiło ciekawego na horyzoncie? - dodał po chwili, bowiem skoro już byli w tych całych Zegarkach, to liczył że się to z czymś wiąże, aniżeli tylko noszeniem wielkiego emblematu i rozgłaszaniem tego wszem i wobec.
Dotyczy: Pastuszek, Żuraw, Diaboł Pustyni, Kociak
-Zgubiłeś to, co ostatnio ode mnie dostałeś? - patrzył to na samuraja, to na włócznię, bo jakby nie patrzeć to po części przypominała zgarnięty fant z ich niedawnego spotkania. Daj coś takiemu a weźmie i zepsuje. Zamyślił się na chwilę odgradzając się od świata go otaczającego i pomyślał, że w sumie ten rodzaj broni faktycznie lepiej do niego pasował, jakby nie patrzeć Pastuszek cały czas używał kija, a kosa było nieco mniej wykwintna i niewygodna. Machać trzeba, a i wielkie to to. Przez chwilę pomyślał o tym, że mógł sobie zostawić ową kosę, tylko na cholerę mu ona była, skoro i tak nie miał jak i kiedy jej wykorzystać? Korzystanie z piachu jednak czasami robiło się monotonne, ale lepsze to, niż dać się zarżnąć jak prosię. Pokiwał w końcu z uznaniem dla włóczni, bo mimo że nie była to to samo narzędzie mordu, to jednak prezentowała się całkiem dobrze i dopełniała całego obrazu włącznie ze zbroją modliszki. Obok niego był nieco mniej "walecznie" ubrany, jednak nadal kolega po fachu.
-Kuroi, po prostu - odpowiedział tylko i w sumie można by to interpretować na wiele tysięcy różnych sposobów. Sam nie uznawał żadnych tytułów, bycie Akoraito było dla niego nic nie znaczącym tytułem, ot nic to nie zmieniało w jego życiu prócz faktu, że lider nieco inaczej spoglądał na takiego człeka. Szkoła Taka jak i hatamoto nie mówiła Kumie kompletnie nic. Potaknął więc głową udając że cokolwiek mu to mówi, za to zainteresował go symbol, który Kakita nosił na swoim ubraniu. Stworzonko wszyte w materiał. Wyciągnął palec w stronę symbolu na tyle blisko, że prawie dotknął ubrania samuraja.
-Co to takiego? - przechylił głowę na bok i popatrzył prosto w ślepia Asagiego. Czyżby to był emblemat podobny do tego, który tak jebitnie nosił Ociroł? Może zamierzał zacząć współpracę z jakąś inną organizacją, której ten człowiek był przedstawicielem? Za to Momo w tym czasie zajęty był czymś innym, bowiem pojawiło się JEDZENIE. Możesz oferować pieniądze, skarby, kobiety, a nawet filmy fabularyzowane z udziałem kilku napalonych kolesi przebranych za Pandy, lecz ta jedna rzecz zawsze, ale to zawsze będzie ważniejsza. Nic innego się nie liczyło, nawet jakiekolwiek zdanie Kumy (który akurat był zajęty teraz czymś innym) by nie pomogło. Widząc rybkę oferowaną przez Ocirka oczy Momo momentalnie stały się wielkie, a Diaboł Pustyni został jego dozgonnym przyjacielem. Nikt bowiem nie był tak dobry, jak człowiek oferujący darmową wyżerkę.
-Oby! Ano taki się trafił - uśmiechnął się w kierunku Diabołka, bo chwilowo Dziadek miał ochotę na odrobinę spokoju i po prostu korzystania, że nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Ot młodziaki klepią się po mordach poniżej, same dobro. Podniósł się, wyprostował, poklepał małego zwierzaczka po nodze, by ten wrócił do swojego świata. W jednej chwili poofnął sobie i zniknął tak szybko jak się pojawił. A więc tak to działa... - zadumał się, bo jakby nie spojrzeć pierwszy raz obcował z tymi stworzeniami. Wracając - zmierzył Asagiego wzrokiem, a ten wyglądał cóż... normalnie. I oczywiście nie było to w złym tego słowa znaczeniu, wręcz przeciwnie. Gdy ostatnio bowiem znalazł się na trybunach na swojej drodze spotkał człeka, który usilnie twierdził, że żywi się krwią i robi inne dziwne rzeczy. Tutaj widział postawnego młodego człowieka, zachowującego się całkiem poważnie jak na ten wiek, ale może po prostu mu się tak tylko wydawało. Zbliżył się do trybun, popatrzył na walczących na dole i ze smutkiem stwierdził, że nikogo z nich nie kojarzy. Wrócił wzrokiem do samurajów, którzy wręcz idealnie by się nadawali do walki na arenie i to byłoby coś, co Piaskowy Dziadek chętnie by zobaczył
-Może wy się pokusicie pokazać tym młodziakom jak to powinno wyglądać? - wyszczerzył kły i kiwnął głową na arenę, zachęcając dwójkę do pokazania swoich możliwości. Miecznik przeciwko włócznikowi - to byłoby naprawdę coś. Był jednak ktoś jeszcze, ktoś kto także niedawno dołączył do sławetnych Zegarków. Przez dłuższą chwilę nie mógł przypomnieć sobie jego imienia, w sumie to wydawało mu się że wcale się nie przedstawiał, jednak zasięgnięcie głęboko w odmęty pamięci w końcu coś dało! Kyu - tak ten białogłowy się nazywał, teraz w końcu dotarło do staruszka. W sumie to nie wiedział o nim za wiele, ot że ludź ten ma coś do ukrycia i może kiedyś to z siebie wypluje niczym kłaczek albo coś takiego.
-Widzę mamy wszystkich, a to Ci przypadek. - uniósł rękę w kierunku Kociaka, ot tak dla przywitania. Robiło się powolutku tłoczno, lecz czy to był jakikolwiek problem? Spodobała mu się wizja biesiady, bo w sumie czemu by nie? Spojrzał wymownie na Diaboła i wyciągnął z kieszeni fajkę, po czym puścił mu oczko. Ten powinien zorientować się o co chodziło Kuroiowi, bowiem ich poznanie niosło za sobą dosyć ciekawe okoliczności, a przecież stare, dobre czasy najlepiej się wspominało.
-Coś się pojawiło ciekawego na horyzoncie? - dodał po chwili, bowiem skoro już byli w tych całych Zegarkach, to liczył że się to z czymś wiąże, aniżeli tylko noszeniem wielkiego emblematu i rozgłaszaniem tego wszem i wobec.
Dotyczy: Pastuszek, Żuraw, Diaboł Pustyni, Kociak
0 x
- Seinaru
- Martwa postać
- Posty: 2526
- Rejestracja: 5 lip 2017, o 13:55
- Wiek postaci: 29
- Ranga: Samuraj
- Krótki wygląd: Trupioblada cera, charakterystyczny brak głowy
- Widoczny ekwipunek: Nagrobek
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=3828
Re: Trybuna wschodnia
Zanim wszystko ogarnął minęło kilka dobrych chwil. Dopiero gdy ugryzł kanapkę, a Kuroi wskazał na włócznię, Seinaru przez głowę przewinęła się cała eskapada w Midori. Jak mógł nie skojarzyć staruszka, z którym tak ściśle współpracowali podczas tamtej wyprawy?
- Oh... przepraszam. - Zaczął swoje wytłumaczenie, próbując jednocześnie ogarnąć kto przychodzi, odchodzi, gdzie idzie i co mówi w rosnącej zbieraninie. Kei jednak skupiony był głównie na tych, którzy znajdowali się najbliżej - Kuroiu i Asagim. Cały czas siedział na swoim miejscu, bo nie dało się prowadzić rozmowy z czterema czy pięcioma osobami naraz.
- Dopiero gdy wspomniałeś o kosie dotarło do mnie jak ostatnio latałem na twoich chmurkach. Kuroi Kuma. - Wypowiedział na koniec jego imię, aby udowodnić, że naprawdę pamięta.
Zanim zdążył zachwycić się małą pandką ta już zniknęła i chociaż Kei nie do końca wiedział czym są pakty i jak działa to pojawianie się i znikanie summonów, postarał się przejść nad tym do porządku dziennego.
- Ano znalazłem kowala w Kantai, który przerobił mi ją na coś bardziej poręcznego. Okazało się, że to nie jest taka zwyczajna broń, wiesz? A co do pokazywania... nigdy nie odmawiam sparingom, ale ja już czekam na swoją kolej po finale. - Wyjaśnił Kumie, że organizatorzy już zorganizowali mu pofinałową walkę pokazową, więc już niedługo Seinaru będzie miał okazję do pokazania swoich umiejętności.
W zaistniałych okolicznościach, Kakita musiał zrozumieć i chyba rozumiał, że paplania o tym jak zginęła Hime byłoby chyba trochę nie na miejscu, podczas gdy inni jedli, krzyczeli i żartowali. Na wszystko przyjdzie czas i na pewno wrócą jeszcze do rozmowy, co wydarzyło się wtedy podczas starcia z Gobim. Na razie to ichirou brylował w towarzystwie, przyćmiewając innych swoją osobą nie tylko w kwestii bogatego ubioru. W jaki sposób udawało mu się tak zręcznie poruszać wśród tylu ludzi, z których każdy chciał wyrwać od niego pięć minut dla siebie? Zupełnie jakby był otoczony przez stado fanek, na co zdecydowanie nie miał zamiaru narzekać. Gdy jednak Asahi poprosił, a raczej zechciał od Seinaru aby ten coś "załatwił", Kei nie wiedział za bardzo co odpowiedzieć. Nie był typem który pstryka na służbę i korzysta ze swojej pozycji, aby kazać sobie coś przynosić i usługiwać, więc wybrnął tylko jednym zdaniem.
- Mówiłem Ci, że sam jestem tutaj gościem. Wokół jest pełno jedzenia i picia, wystarczy się rozejrzeć. - Drugie zdanie było wskazówką dla wszystkich. Jeśli mieli na coś ochotę, wystarczyło to namierzyć i się poczęstować. W loży vipowskiej chyba nikt nie będzie od nich żądał zapłaty. A drugą wskazówką jaką mieli w tym usłyszeć było to, żeby nie prosili o takie przysługi samuraja.
// dotyczy: Kuroi, Asagi, Ichirou, Kyoushi i kto tam chce bo ja już nie wiem. Przepraszam jeśli coś pominąłem, już się gubię w tym kto, gdzie i z kim stoi.
- Oh... przepraszam. - Zaczął swoje wytłumaczenie, próbując jednocześnie ogarnąć kto przychodzi, odchodzi, gdzie idzie i co mówi w rosnącej zbieraninie. Kei jednak skupiony był głównie na tych, którzy znajdowali się najbliżej - Kuroiu i Asagim. Cały czas siedział na swoim miejscu, bo nie dało się prowadzić rozmowy z czterema czy pięcioma osobami naraz.
- Dopiero gdy wspomniałeś o kosie dotarło do mnie jak ostatnio latałem na twoich chmurkach. Kuroi Kuma. - Wypowiedział na koniec jego imię, aby udowodnić, że naprawdę pamięta.
Zanim zdążył zachwycić się małą pandką ta już zniknęła i chociaż Kei nie do końca wiedział czym są pakty i jak działa to pojawianie się i znikanie summonów, postarał się przejść nad tym do porządku dziennego.
- Ano znalazłem kowala w Kantai, który przerobił mi ją na coś bardziej poręcznego. Okazało się, że to nie jest taka zwyczajna broń, wiesz? A co do pokazywania... nigdy nie odmawiam sparingom, ale ja już czekam na swoją kolej po finale. - Wyjaśnił Kumie, że organizatorzy już zorganizowali mu pofinałową walkę pokazową, więc już niedługo Seinaru będzie miał okazję do pokazania swoich umiejętności.
W zaistniałych okolicznościach, Kakita musiał zrozumieć i chyba rozumiał, że paplania o tym jak zginęła Hime byłoby chyba trochę nie na miejscu, podczas gdy inni jedli, krzyczeli i żartowali. Na wszystko przyjdzie czas i na pewno wrócą jeszcze do rozmowy, co wydarzyło się wtedy podczas starcia z Gobim. Na razie to ichirou brylował w towarzystwie, przyćmiewając innych swoją osobą nie tylko w kwestii bogatego ubioru. W jaki sposób udawało mu się tak zręcznie poruszać wśród tylu ludzi, z których każdy chciał wyrwać od niego pięć minut dla siebie? Zupełnie jakby był otoczony przez stado fanek, na co zdecydowanie nie miał zamiaru narzekać. Gdy jednak Asahi poprosił, a raczej zechciał od Seinaru aby ten coś "załatwił", Kei nie wiedział za bardzo co odpowiedzieć. Nie był typem który pstryka na służbę i korzysta ze swojej pozycji, aby kazać sobie coś przynosić i usługiwać, więc wybrnął tylko jednym zdaniem.
- Mówiłem Ci, że sam jestem tutaj gościem. Wokół jest pełno jedzenia i picia, wystarczy się rozejrzeć. - Drugie zdanie było wskazówką dla wszystkich. Jeśli mieli na coś ochotę, wystarczyło to namierzyć i się poczęstować. W loży vipowskiej chyba nikt nie będzie od nich żądał zapłaty. A drugą wskazówką jaką mieli w tym usłyszeć było to, żeby nie prosili o takie przysługi samuraja.
// dotyczy: Kuroi, Asagi, Ichirou, Kyoushi i kto tam chce bo ja już nie wiem. Przepraszam jeśli coś pominąłem, już się gubię w tym kto, gdzie i z kim stoi.
0 x
Jeśli czytasz ten podpis to znaczy, że jestem już martwy...
- Toshiro
- Posty: 1355
- Rejestracja: 25 lis 2018, o 23:42
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Akoraito | San
- Krótki wygląd: Ubiór: https://i.imgur.com/4b7w2iP.png
Maska: https://i.imgur.com/NQByJxc.png - Widoczny ekwipunek: 2 wakizashi przy lewym boku, duża torba na dole pleców
- Link do KP: https://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=105025#p105025
- GG/Discord: Harikken#4936
Re: Trybuna wschodnia
Nie każdy zawsze dostaje to czego by chciał, nieprawdaż? Toshiro niejednokrotnie musiał się w życiu spotykać z tym, że nie mógł brać tego czego chciał. Nie otrzymywał tego czego pragnął. Chociaż nie mógł też narzekać, że nie miał nic zupełnie. W końcu dalej żył, miał się z czego utrzymywać. Miał dom, w którym mieszkał. To już całkiem sporo dla niektórych ludzi. Jednak nie dla niego, jemu ciągle było mało, ponieważ nie spełniał się na innych płaszczyznach. Sam nie wiedział czy wynikało to z tego, że nie miał na to czasu, czy po prostu nie znalazł jeszcze swojego sposobu na to wszystko. Od jakiegoś czasu bardzo rzadko zostaje gdzieś na dłużej. Tutaj podróż do Sabishi, potem Midori, potem Ryuzaku no taki, potem jakieś okolice... Ciągle w ruchu od jakiegoś czasu, więc nawet nie miał chwili aby zatrzymać się i o tym wszystkim pomyśleć. Poza tym ostatnie perypetie raczej skupiały jego myśli wokół bardziej bieżących tematów. Głównie myślał o tym jak stać się silniejszy, aby następnym razem nie być praktycznie bezużytecznym gdyby doszło do kolejnego starcia z tak wielką bestią, albo kimś kto taką bestię potrafiłby kontrolować. Niestety jak na razie marnie widział swoje szanse. Nie zamierzał jednak z tego powodu składać broni i właśnie po to tutaj przybył, aby poszerzyć swoje horyzonty, poznać umiejętności innych. Dzięki temu będzie mógł się lepiej przygotować na każdą ewentualność.
Nishiyama z dużą uwagą słuchał historii, którą opowiadała mu jego rozmówczyni patrząc jej prosto w oczy. Było to ciekawym zjawiskiem, z którym już się kiedyś spotkał. Zwalanie tragedii na ingerencję boską i zostawianie problemu samemu sobie. Gdy ludzie czegoś nie wiedzieli, nie byli w stanie zrobić lub czegoś się dowiedzieć po prostu najłatwiej było im zwalić na to, że to jakiś bóg się na nich uwziął albo to jego sprawka. Często prawda bywała jednak bolesna i bardziej przyziemna. Nigdy nie słyszał o zsyłaniu gromu z niego czy też jakichś deszczów krwi, kamieni czy czegokolwiek. Wszystkiemu zawsze byli winni ludzie, nie bogowie. Bogowie byli jedynie słabą wymówką dla ich parszywych czynów, niemocy i wielu innych rzeczy. Łatwiej było się schować przecież za czymś, co tak na prawdę nie istniało, nieprawdaż? Poniekąd Toshiro bardzo dobrze znał się na tej sztuce jednak to on w niej grał Boga, a nie się nim zasłaniał. Na szczęście okazało się, że dziewczyna również jest mniej więcej tego samego zdania co on. O dziwo, na wielu płaszczyznach udawało im się znaleźć porozumienie i wspólny język pomimo tak różnego charakteru. Cały czas trochę go to dziwiło, ale z drugiej strony zachęcało do tego aby jeszcze lepiej poznać Youmu. Chłopak parsknął śmiechem gdy ta zapytała go o to czy była godnym zastępstwem.
-Jeśli wykonałaś dobrze swoją robotę to pewnie. Pośród nas nie ma bogów. Są tylko ludzie.- pomimo tego, że było to pytanie retoryczne postanowił wtrącić jeszcze krótką odpowiedź. Czarnowłosy w większej mierze ludzi nie lubił i ich też po prostu unikał, bo im nie ufał. Często rozmawiał z nimi tylko i wyłącznie wtedy gdy go zaczepili lub jeśli musiał się czegoś dowiedzieć. Inaczej ciężko było mu nawiązać kontakt z kimś obcym. Tak też było teraz w tym przypadku, to Nanatsuki pierwsza go zaczepiła. Teoretycznie mógł jej tylko powiedzieć, że nic nie wie i ją zbyć, ale przecież nie po to ostatnio postanowił sobie zmianę w tym aspekcie, żeby potem od razu zrobić to co zazwyczaj by zrobił. Gdy tak słuchał co ma mu jeszcze do powiedzenia na temat Shinsa to sam zrobił rachunek sumienia w swojej głowie i wyszło, że on tak na prawdę nigdy nie zbijał jeśli nie musiał i nie zmusiła go do tego sytuacja. Ostatnim razem trochę go poniosło i chciał dać upust emocjom, jednak uniemożliwiła mu to po prostu straż, która przybyła w odpowiednią porę dla nieszczęśników, którzy mieli paść ofiarami ostrz Toshiro. Nishiyama słuchał z poważną miną i patrzył się na domniemanego oprawcę. Na jego twarzy pojawił się w końcu słabo widoczny wyraz niezadowolenia połączony z chłodem. Pokręcił tylko nieznacznie głową gdy ta skończyła mówić o jego dokonaniach. Tak na prawdę nie wiedział za bardzo jak to wszystko skomentować i po co jego rozmówczyni mu to mówiła.
-Oczywiście nie mówiłem o zabijaniu niewinnych osób. Tak samo o satysfakcji mówiłem w przypadku gdy ma się jakiś konkretny i twardy powód po to, aby zabić, a nie dla samego aktu morderstwa. Dobrym przykładem może być zemsta.- oj tak. Było to coś czego zdecydowanie pragnął Toshiro jednak zdawał sobie sprawę z tego, że na ten moment było to całkowicie nieosiągalne. Aby to zrobić również musiał być silniejszy dlatego mógł upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. -Zabijanie dla zysków to też nie jest coś co rozumiem i pochwalam. Ja robię to tylko jeśli zajdzie taka konieczność i tego się trzymam. Nie ma po co brudzić się krwią innych jeśli nie ma takiej potrzeby.- no chyba, że w ramach zemsty, ale to chyba łatwo było wywnioskować z jego słów. Było to uczucie, z którym jeszcze nie był w stanie sobie poradzić i raczej długo jeszcze nad nim nie zapanuje. Palące od środka, cały czas pogłębiające swoje piętno. Wtedy jednak ni stąd ni zowąd pojawił się Kyoushi, który zaczął drzeć się jak ktoś chory psychicznie. Gdy widział go w Midori zdecydowanie nie zachowywał się w taki sposób. No cóż, najwidoczniej nie tylko on przeszedł swoistą przemianę po tych wydarzeniach. Nie znał go na tyle dobrze, aby podejść i się przywitać, więc po prostu po spojrzeniu na niego jak na debila odwrócił swój wzrok z powrotem w kierunku swojej towarzyszki.
-To dobre pytanie, bo ostatnio nie miewam go zbyt dużo. Praktycznie... W ogóle. Jak mówiłem, sporo podróżuję, jak nie podróżuję to trenuję, jak nie trenuję to jestem na misji, a jak nie jestem na misji... To po prostu spędzałem czas z bliskimi mi osobami. Czasem jak podróżuję to lubię się zatrzymać na trochę i przyglądać się naturze podziwiając jej piękno, a mogę Cię zapewnić, że góry często oferują ładne widoki.- odpowiedział po chwili zastanowienia. Jego życie było całkowicie monotonne. Jak na razie nic nie zdołało go wyrwać z tej monotonni. Choć zdecydowanie misje, w których na szali stawiało się swoje życie nie były nudne to jednak sprowadzały się zawsze do tego samego - zabij albo zgiń. Gdy kończył wypowiedź w jego głowę trafił jakiś przedmiot. Momentalnie odwrócił się w kierunku, z którego przyleciał patyczek i zmierzył wzrokiem dużą grupę ludzi, którzy potencjalnie mogli go wyrzucić. Jak się szybko okazało był to okolice loży dla bardziej znanych osób lub... Sama loża. Nikt akurat nie patrzył się w jego kierunku, a wszyscy zdawali się być zajęci rozmową. Przeleciał jedynie wzrokiem po Ichirou, Seinaru i całej badzie, z którą wcześniej ich widział, a także po tłumie, który znajdował się w okolicy. Jak na jego to żeby pokonać taką odległość to musiałby ktoś to zrobić specjalnie. Tym bardziej, że mniejsze tłumy znajdowały się wyżej na trybunie, co oznaczało, że ktoś z dołu musiał rzucić patyczkiem w górę. Niemniej jednak posłał tylko piorunujące spojrzenie w tamtym kierunku, więc jeśli ktoś by się odwrócił w jego kierunku to mógłby dostrzec jego niezadowoloną minę.
-Ech, co za hołota. Właśnie dlatego też nie lubię tłumu. Zawsze znajdzie się jakiś bałwan, który ma w dupie wszystkich innych i robi co mu się żywnie podoba.- westchnął ciężko spoglądając na coś co trafiła go w głowę. Okazał się to być patyk po rybie, którą jak się okazało własnie jedli w loży. Nie miał pojęcia czy ktokolwiek mógł zrobić to specjalnie, bo choć go kojarzyli to raczej nie zwracał na siebie zbytniej uwagi, a na dodatek za dużo nie rozmawiał wtedy z innymi, więc po co ktokolwiek stamtąd miałby próbować zwrócić na siebie jego uwagę? Jeszcze raz spojrzał się na osoby znajdujące się w loży. Większość należała do grupy z Midori... Ciekawe, że zebrały się tutaj takie osobistości, a nikt nie brał udziału w turnieju. Być może nawet powinien w pewnym momencie podejść i się przywitać? Chociaż raczej wątpił by ktokolwiek z nich przywiązywał jakąkolwiek uwagę do jego obecności tutaj. W końcu nie wykazał się niczym szczególnym oprócz przesłuchania.
Nishiyama z dużą uwagą słuchał historii, którą opowiadała mu jego rozmówczyni patrząc jej prosto w oczy. Było to ciekawym zjawiskiem, z którym już się kiedyś spotkał. Zwalanie tragedii na ingerencję boską i zostawianie problemu samemu sobie. Gdy ludzie czegoś nie wiedzieli, nie byli w stanie zrobić lub czegoś się dowiedzieć po prostu najłatwiej było im zwalić na to, że to jakiś bóg się na nich uwziął albo to jego sprawka. Często prawda bywała jednak bolesna i bardziej przyziemna. Nigdy nie słyszał o zsyłaniu gromu z niego czy też jakichś deszczów krwi, kamieni czy czegokolwiek. Wszystkiemu zawsze byli winni ludzie, nie bogowie. Bogowie byli jedynie słabą wymówką dla ich parszywych czynów, niemocy i wielu innych rzeczy. Łatwiej było się schować przecież za czymś, co tak na prawdę nie istniało, nieprawdaż? Poniekąd Toshiro bardzo dobrze znał się na tej sztuce jednak to on w niej grał Boga, a nie się nim zasłaniał. Na szczęście okazało się, że dziewczyna również jest mniej więcej tego samego zdania co on. O dziwo, na wielu płaszczyznach udawało im się znaleźć porozumienie i wspólny język pomimo tak różnego charakteru. Cały czas trochę go to dziwiło, ale z drugiej strony zachęcało do tego aby jeszcze lepiej poznać Youmu. Chłopak parsknął śmiechem gdy ta zapytała go o to czy była godnym zastępstwem.
-Jeśli wykonałaś dobrze swoją robotę to pewnie. Pośród nas nie ma bogów. Są tylko ludzie.- pomimo tego, że było to pytanie retoryczne postanowił wtrącić jeszcze krótką odpowiedź. Czarnowłosy w większej mierze ludzi nie lubił i ich też po prostu unikał, bo im nie ufał. Często rozmawiał z nimi tylko i wyłącznie wtedy gdy go zaczepili lub jeśli musiał się czegoś dowiedzieć. Inaczej ciężko było mu nawiązać kontakt z kimś obcym. Tak też było teraz w tym przypadku, to Nanatsuki pierwsza go zaczepiła. Teoretycznie mógł jej tylko powiedzieć, że nic nie wie i ją zbyć, ale przecież nie po to ostatnio postanowił sobie zmianę w tym aspekcie, żeby potem od razu zrobić to co zazwyczaj by zrobił. Gdy tak słuchał co ma mu jeszcze do powiedzenia na temat Shinsa to sam zrobił rachunek sumienia w swojej głowie i wyszło, że on tak na prawdę nigdy nie zbijał jeśli nie musiał i nie zmusiła go do tego sytuacja. Ostatnim razem trochę go poniosło i chciał dać upust emocjom, jednak uniemożliwiła mu to po prostu straż, która przybyła w odpowiednią porę dla nieszczęśników, którzy mieli paść ofiarami ostrz Toshiro. Nishiyama słuchał z poważną miną i patrzył się na domniemanego oprawcę. Na jego twarzy pojawił się w końcu słabo widoczny wyraz niezadowolenia połączony z chłodem. Pokręcił tylko nieznacznie głową gdy ta skończyła mówić o jego dokonaniach. Tak na prawdę nie wiedział za bardzo jak to wszystko skomentować i po co jego rozmówczyni mu to mówiła.
-Oczywiście nie mówiłem o zabijaniu niewinnych osób. Tak samo o satysfakcji mówiłem w przypadku gdy ma się jakiś konkretny i twardy powód po to, aby zabić, a nie dla samego aktu morderstwa. Dobrym przykładem może być zemsta.- oj tak. Było to coś czego zdecydowanie pragnął Toshiro jednak zdawał sobie sprawę z tego, że na ten moment było to całkowicie nieosiągalne. Aby to zrobić również musiał być silniejszy dlatego mógł upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. -Zabijanie dla zysków to też nie jest coś co rozumiem i pochwalam. Ja robię to tylko jeśli zajdzie taka konieczność i tego się trzymam. Nie ma po co brudzić się krwią innych jeśli nie ma takiej potrzeby.- no chyba, że w ramach zemsty, ale to chyba łatwo było wywnioskować z jego słów. Było to uczucie, z którym jeszcze nie był w stanie sobie poradzić i raczej długo jeszcze nad nim nie zapanuje. Palące od środka, cały czas pogłębiające swoje piętno. Wtedy jednak ni stąd ni zowąd pojawił się Kyoushi, który zaczął drzeć się jak ktoś chory psychicznie. Gdy widział go w Midori zdecydowanie nie zachowywał się w taki sposób. No cóż, najwidoczniej nie tylko on przeszedł swoistą przemianę po tych wydarzeniach. Nie znał go na tyle dobrze, aby podejść i się przywitać, więc po prostu po spojrzeniu na niego jak na debila odwrócił swój wzrok z powrotem w kierunku swojej towarzyszki.
-To dobre pytanie, bo ostatnio nie miewam go zbyt dużo. Praktycznie... W ogóle. Jak mówiłem, sporo podróżuję, jak nie podróżuję to trenuję, jak nie trenuję to jestem na misji, a jak nie jestem na misji... To po prostu spędzałem czas z bliskimi mi osobami. Czasem jak podróżuję to lubię się zatrzymać na trochę i przyglądać się naturze podziwiając jej piękno, a mogę Cię zapewnić, że góry często oferują ładne widoki.- odpowiedział po chwili zastanowienia. Jego życie było całkowicie monotonne. Jak na razie nic nie zdołało go wyrwać z tej monotonni. Choć zdecydowanie misje, w których na szali stawiało się swoje życie nie były nudne to jednak sprowadzały się zawsze do tego samego - zabij albo zgiń. Gdy kończył wypowiedź w jego głowę trafił jakiś przedmiot. Momentalnie odwrócił się w kierunku, z którego przyleciał patyczek i zmierzył wzrokiem dużą grupę ludzi, którzy potencjalnie mogli go wyrzucić. Jak się szybko okazało był to okolice loży dla bardziej znanych osób lub... Sama loża. Nikt akurat nie patrzył się w jego kierunku, a wszyscy zdawali się być zajęci rozmową. Przeleciał jedynie wzrokiem po Ichirou, Seinaru i całej badzie, z którą wcześniej ich widział, a także po tłumie, który znajdował się w okolicy. Jak na jego to żeby pokonać taką odległość to musiałby ktoś to zrobić specjalnie. Tym bardziej, że mniejsze tłumy znajdowały się wyżej na trybunie, co oznaczało, że ktoś z dołu musiał rzucić patyczkiem w górę. Niemniej jednak posłał tylko piorunujące spojrzenie w tamtym kierunku, więc jeśli ktoś by się odwrócił w jego kierunku to mógłby dostrzec jego niezadowoloną minę.
-Ech, co za hołota. Właśnie dlatego też nie lubię tłumu. Zawsze znajdzie się jakiś bałwan, który ma w dupie wszystkich innych i robi co mu się żywnie podoba.- westchnął ciężko spoglądając na coś co trafiła go w głowę. Okazał się to być patyk po rybie, którą jak się okazało własnie jedli w loży. Nie miał pojęcia czy ktokolwiek mógł zrobić to specjalnie, bo choć go kojarzyli to raczej nie zwracał na siebie zbytniej uwagi, a na dodatek za dużo nie rozmawiał wtedy z innymi, więc po co ktokolwiek stamtąd miałby próbować zwrócić na siebie jego uwagę? Jeszcze raz spojrzał się na osoby znajdujące się w loży. Większość należała do grupy z Midori... Ciekawe, że zebrały się tutaj takie osobistości, a nikt nie brał udziału w turnieju. Być może nawet powinien w pewnym momencie podejść i się przywitać? Chociaż raczej wątpił by ktokolwiek z nich przywiązywał jakąkolwiek uwagę do jego obecności tutaj. W końcu nie wykazał się niczym szczególnym oprócz przesłuchania.
0 x
- Akarui
- Postać porzucona
- Posty: 1567
- Rejestracja: 8 cze 2017, o 01:03
- Krótki wygląd: Jak na avku brązowy płaszcz z kożuszkiem - mamy zimę! ;)
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=54569#p54569
Re: Trybuna wschodnia
Skoro już się przywitaliśmy, a o interesach nie będziemy w takim miejscu rozmawiać...
Dopiero, gdy Ichirou postanowił podejść i się przywitać, czerwonooki zdołał dostrzec za jego plecami większą grupę, z której parę osób nawet kojarzył, oczywiście z sytuacji pod Iglicą. Zauważył również rzucające się w oczy emblematy Klepsydry i tak zaczął się zastanawiać... Gdyby było mu dane jeden z takich nosić na sobie? Czy musiałby się z nim obnosić tak, jak wszyscy inni, czy może daliby mu małą wszywkę, którą mógłby umieścić na wewnętrznej stronie kurtki? Wchodziłby do budynku, odsłaniał poły i rozglądając się z wykałaczką między zębami, mówił: "- Klepsydra, przejmujemy sprawę."
Starczy jednak tej sfery marzeń, można tu zamienić słówko z paroma osobami. Wszyscy stojący za Ichirou, tak samo Ci, których zdążył poznać jak Ci, których jeszcze nigdy na oczy nie widział, a ich wzrok się napotkał, zostali poczęstowali skinieniem głowy i uśmiechem. Pogadać będą mogli kiedy indziej, może w bardziej kameralnym miejscu, kiedy to okoliczności będą bardziej sprzyjające do zapamiętania nowych imion. Nie chciał też odpowiadać Kyoushi'emu na jego zarzuty, czemu to nikt nie chce z nim walczyć. Toż to było oczywiste! Spóźnili się na zapisy, koniec, finito, kropka! Teraz jednak medyk skupił się bardziej na tym jednym człowieku, który miał do nich sprawę.
Białowłosy jak i Książę Pustyni zgodzili się w jednej rzeczy. To nie jest bowiem dobre miejsce do omawiania wszystkich przygód, jakie miały miejsce po wydostaniu się z Midori. O Yami'm, demonie wewnątrz niego jak i całej sytuacji z Tajemniczego Lasu powinno wiedzieć jak najmniej osób. Mimo to Ichirou szukał chłopaka wzrokiem, więc medyk postanowił mu w tym pomóc: - Wiesz, widząc zachowanie naszego gorącokrwistego kolegi postanowił usiąść w spokoju w sektorze obok. Mówiąc ostatnie wskazał palcem na wystającą gdzieś za jego plecami czuprynę chłopaka. Mimo całej sytuacji z krzykliwym białowłosym , nie spuszczał swojego drugiego kolegi z oczu.
Dotyczy: Ichirou, Seinaru, inni co chcą zauważyć, mają zdawkowe kiwnięcie głową i flagowy uśmiech
Dopiero, gdy Ichirou postanowił podejść i się przywitać, czerwonooki zdołał dostrzec za jego plecami większą grupę, z której parę osób nawet kojarzył, oczywiście z sytuacji pod Iglicą. Zauważył również rzucające się w oczy emblematy Klepsydry i tak zaczął się zastanawiać... Gdyby było mu dane jeden z takich nosić na sobie? Czy musiałby się z nim obnosić tak, jak wszyscy inni, czy może daliby mu małą wszywkę, którą mógłby umieścić na wewnętrznej stronie kurtki? Wchodziłby do budynku, odsłaniał poły i rozglądając się z wykałaczką między zębami, mówił: "- Klepsydra, przejmujemy sprawę."
Starczy jednak tej sfery marzeń, można tu zamienić słówko z paroma osobami. Wszyscy stojący za Ichirou, tak samo Ci, których zdążył poznać jak Ci, których jeszcze nigdy na oczy nie widział, a ich wzrok się napotkał, zostali poczęstowali skinieniem głowy i uśmiechem. Pogadać będą mogli kiedy indziej, może w bardziej kameralnym miejscu, kiedy to okoliczności będą bardziej sprzyjające do zapamiętania nowych imion. Nie chciał też odpowiadać Kyoushi'emu na jego zarzuty, czemu to nikt nie chce z nim walczyć. Toż to było oczywiste! Spóźnili się na zapisy, koniec, finito, kropka! Teraz jednak medyk skupił się bardziej na tym jednym człowieku, który miał do nich sprawę.
Białowłosy jak i Książę Pustyni zgodzili się w jednej rzeczy. To nie jest bowiem dobre miejsce do omawiania wszystkich przygód, jakie miały miejsce po wydostaniu się z Midori. O Yami'm, demonie wewnątrz niego jak i całej sytuacji z Tajemniczego Lasu powinno wiedzieć jak najmniej osób. Mimo to Ichirou szukał chłopaka wzrokiem, więc medyk postanowił mu w tym pomóc: - Wiesz, widząc zachowanie naszego gorącokrwistego kolegi postanowił usiąść w spokoju w sektorze obok. Mówiąc ostatnie wskazał palcem na wystającą gdzieś za jego plecami czuprynę chłopaka. Mimo całej sytuacji z krzykliwym białowłosym , nie spuszczał swojego drugiego kolegi z oczu.
Dotyczy: Ichirou, Seinaru, inni co chcą zauważyć, mają zdawkowe kiwnięcie głową i flagowy uśmiech

0 x
MOWA
- Kyoushi
- Posty: 2683
- Rejestracja: 13 maja 2015, o 12:48
- Wiek postaci: 28
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białe, rozczochrane włosy. Różnokolorowe oczy - prawe czarne jak smoła, lewe czerwone, czarny garnitur, zbroja z białym futrem przy szyi oraz czarny płaszcz z wyhaftowanym szarym logo Klepsydry na plecach
- Widoczny ekwipunek: Wakizashi przy lewej nodze. Katana z białą rękojeścią w czerwonej pochwie przy pasie od lewej strony, katana przy lędźwi w czarnej pochwie.
- Link do KP: https://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=3574#p3574
- GG/Discord: Kjoszi#3136
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Trybuna wschodnia
- Cholera, nie był tu sam. Te tłumy jednak nie robiły sobie nic z jego obecności, a on z ich. W sumie nic go to nie interesowało. Nawet widok Ichira nie ostudził jego temperamentu, jednocześnie przestawił w głowie białowłosego wszelkie priorytety które nakreślił. To on był celem numer jeden, a nie walka na turnieju, w której wziąć udziału po prostu nie mógł. Chociaż to, że mu nie pozwolili to nie wciąż nie znaczyło, że w tym udziału nie weźmie, co to to nie. Jeszcze daleko było do końca, a po prostu jak wleci tam jak z procy, pokona wygranego to będzie zwycięzcą, czyż nie? Matatabi ewidentnie nie mogła się nudzić z tym kretynem. Gdy nie był tak pewny siebie jak dziś mógł wyglądać na nieco bardziej przygaszonego czy spokojnego. Niestety, wstąpił w niego prawdziwy diabeł, a obecność przyjaciół tylko to potęgowała. Nibi chyba mogła dzięki temu się wyluzować - mimo nienawiści do ludzi to teraz miała współpracować z prawdziwym szaleńcem.
Nikt nie raczył go uprzedzić, że powinni się pospieszyć na ten turniej, a przy okazji nikt nie wyjaśnił szermierzowi dlaczego nie może wziąć udziału. No przecież to, że się zaczęło to nic nie zmienia. Dla niego powinni zmienić zasady gry, w końcu nie jest byle kim. W końcu jest młodym Uchiha, który przejmuje ten teren! Przejmuje ten turniej do cholery! Gdyby tylko inni podzielali jego zapał i determinację byłoby łatwiej, ale niestety wszyscy inni decydowali się na ciszę i spoglądanie na niego spod byka. Smutno i przykro. Jednak nie czerwonookiemu, który teraz zmienił priorytety. Klepsydra.
- Co mu we mnie nie pasuje teraz?! A TRENOWAĆ TO BY CHCIAŁ CO! - powiedział pierwsze pytanie retoryczne do Akaruia normalnie, natomiast obracając się w stronę Yamiego, z uśmiechem na ustach krzyknął w jego kierunku, gdy tyko Rui wskazał miejsce gdzie siedzi. Nie tylko się uśmiechał, ale jeszcze intensywnie machał w jego stronę ręką, by wkurwić Yamiego jeszcze bardziej i narobić mu jeszcze więcej wstydu. Teraz wszyscy wiedzieli, że przyszli tu razem i są ziomami na dobre i na złe.
Wychodząc nieco wyżej rzeczywiście rozpoznał wszystkich, którzy brali udział w walce pod iglicą. Delikatny uśmiech do panów, nie sugerował niczego homo - wszystko było normalne i pod kontrolą, po prostu chciał dać o sobie znać w ramach tego, że doskonale pamiętał nie tylko Seinaru, ale i Kumę. Ten drugi pozytywnie zareagował na widok Shiroyasha, unosząc w jego kierunku rękę, ten nie czekał długo by odwzajemnić gest. Po chwili przypomniał sobie o ziołowych szlugach, które miał skitrane w wewnętrznej kieszonce kruczoczarnego płaszcza do połowy ud, który przysłaniał czarną zbroję na klacie. Wyjąwszy jednego, wsadził go do pyska. Widząc także fajkę u Kumy podszedł czym prędzej:
- Kuroi dziadku, poczęstuj ognia. Miło cię widzieć! A to co to za małpa na ramieniu? - zapytał z zaciekawieniem i szlugiem w pysku, jego źrenice z zaciekawienia się rozszerzyły, a lewa ręka powolutku z wysuniętym wskazującym palcem przenosiła się w kierunku misia, którego strasznie chciał pogłaskać. Wracając do Ichirou, nie musiał nic mówić. On powiedział już wystarczająco dużo na temat tego o czym myśleli. Spotkanie należało jak najmniejszej ilości ludzi, więc to na pewno nie tu. Przysłuchał się jednak tylko tego co mówił. "Szogunie? Lider samurajów tak - szogun. Szogun? Seinaru Szogunem? Osz kurwa." To było zaiste interesujące. Nie mógł się nadziwić, ale pamiętał co działo się na dnie iglicy. Jeden z nielicznych, który postanowił walczyć w zwarciu z bestią. Należało mu się.
- Wszystko poszło po mojej myśli. Sytuacja opanowana! Szczegóły przegadamy... - powiedział śmiało, wyciągając fajka z ust (jeżeli Kuma go odpalił tak jak go prosił) i dmucha sobie w górę z lekkim uśmieszkiem na ustach, odwracając się pierwszy raz w kierunku areny, doglądając tego co się działo. Wokół niego zbierało się naprawę mnóstwo dymu z jego fajek. Mnóstwo także wydmuchiwał, takie już były... - A skoro już tu jesteśmy... Czemu nie mogę wziąć udziału co?! - zapytał z jedną ręką w kieszeni, spoglądając najpierw na Seinaru, a później na Kakita, którego w sumie pierwszy raz widział na oczy. Liczył na jakąś odpowiedź albo chociaż zaczepkę. Jego katana w czarnej pochwie poruszała się z każdym jego intensywniejszym obrotem, których wykonywał całe mnóstwo. Dobrze czuł się w tym towarzystwie. Chyba mu to pasowało.
0 x
Posta dajże Kjuszowi, klawiaturą potrząśnij...


- Kakita Asagi
- Gracz nieobecny
- Posty: 1831
- Rejestracja: 15 gru 2017, o 17:45
- Wiek postaci: 28
- Ranga: Samuraj (Hatamoto)
- Krótki wygląd: Mężczyzna o ciemnych włosach i niebieskich oczach, wzrostu około 170 cm. Ubrany w kremowe kosode, z brązową hakama oraz granatowym haori z rodowym symbolem. Na głowie wysłużony, ale nadal w dobrym stanie kapelusz.
- Widoczny ekwipunek: - Zbroja
- Tachi + Wakizashi
- Długi łuk + Kołczan - Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33&t=4518
- GG/Discord: 9017321
- Multikonta: Hayabusa Jin
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Trybuna wschodnia
Informacja. Co mogło być informacją? Mogły nią być zarówno słowa wypowiedziane, jak i te przemilczane. Informacją było również zachowanie, mimika, oddech i metoda ruchu. Jednym słowem wszystko, a sprawny wojownik musiał umieć je rejestrować i wyciągać wnioski. Krótka uwaga Księcia Pustyni odnośnie tego, jak bardzo nietypowa sytuacja spotkała Uchiha-hime jak i przemilczenie tego przez Seinaru stanowiło wyraźną informację - to, co się tam zdarzyło nie należało do rzeczy, jakie opowiada się w miejscach publicznych. Niebieskooki nie zamierzał więc dopytywać, w każdym razie nie teraz. Oczywiście, będzie chciał się dowiedzieć co takiego spotkało fechtmistrzynię, ale co dalej z tym zrobi? To będzie musiał przemyśleć, a w między czasie, jako, że na chwilę uwaga wszystkich skupiła się na białowłosym shinobi mógł rzucić okiem na starcia i zobaczyć, co się stanie...
Na rozglądanie się nie było za wiele czasu, bowiem Kuroi i jego "zwierzątko" skupiali wokół siebie sporo uwagi no i sam "piaskowy dziadek" zainteresował się niebieskookim samurajem, niemalże dotykając jego osoby, co oczywiście było dla naszego bohatera małym szokiem - zachowywanie dystansu i szacunek do przestrzeni osobistej uważał za bardzo ważną sprawę, ale nie będzie też tutaj z byle powodu wymachiwał mieczem - goście mają swoje prawa, a on był niejako gospodarzem.
- To kamon mojego rodu: żuraw z obnażonym ostrzem. Niektóre samurajskie rodziny o dłuższym wojskowym rodowodzie takowe posiadają. Ułatwia to rozpoznanie kto jest z skąd. - odpowiedział spokojnie niebieskooki, w duchu przypominając sobie, że istnieją jeszcze inne rody używające żurawia jako symbolu, jego bardzo dalecy krewniacy. Symbol jaki nosił oznaczał jasno z kim ma się do czynienie: z wojownikami, na to wskazywała obnażona katana, gdyby była schowana w saya, wtedy oznaczałoby to bardziej pokojowy ród, ale Kakita tacy nie byli. Swoją drogą, było to dosyć zabawne, że nawet w obrębie rzekomo równych względem siebie samurajów pojawiały się rodziny, które mogły się poszczycić wojskowym pochodzeniem z dziada-pradziada (co wcale nie oznaczało, że są w jakiś sposób nad wyraz bitni, nie wszystko można odziedziczyć).
Dalsza dyskusja przeszła na broń, jaką dzierżył Seinaru i nie ma to tamto, Kakita był zainteresowany niecodzienną włócznią yari, której wykonanie zdradzało, że nie jest to pierwsza lepsza broń drzewcowa. Fakt, że wykuto ją w kantai również zastanawiał, podobno tamtejsi rzemieślnicy dorównywali, a w zasadzie, przewyższali to, co potrafili wykonać mistrzowie z Yinzin, chociaż akurat Asagi w to nie wierzył, co się zaś tyczy pokazywanie młodzierzy jak się walczy...
- Jestem przekonany Kuroi-san, że młodzież sobie poradzi. Poza tym, nie byłby ze mnie godny przeciwnik dla takiego mistrza jak Kei-san. - wybrnął spokojnie niebieskooki, nawet jedną rękę podniósł w geście "ja tam niewiele umiem i niewiele mogę", po czym przeniósł uwagę na Seinaru.
- Z przyjemnością zobaczę twoje umiejętności, senpai. Nie mogę tego przegapić. - dodał z bez udawanej szczerości. Kakita widział już w akcji Seinaru i podejrzewał, że skoro ten miał zostać podniesiony do zaszczytnej rangi shoguna, to jego umiejętności nie tylko wzrosły, ale wręcz osiągnęły niewiarygodny poziom. Shogun, to nie takie byle co - to najwyższa z ogólnodostępnych rang samurajskich, zwykle otrzymywali ją wojownicy dużo starsi niż Kei, bowiem szło za nią nie tylko biegłość w walce ale przede wszystkim umiejętność dowodzenia oddziałami i pewność siebie, a ta... Cóż, Kakita miał nieodparte wrażenie, że Asahi-sama nieco nabija się z Kei'a próbując go postawić w coraz to bardziej niezręcznych sytuacjach. To było... ciekawe. Musiał przyznać, że nie tak sobie wyobrażał sławnego wojownika. Mistrzowie Amatsurama czy też Zenpachi jednym skinieniem głowy wydawali polecenia podwładnym, każdy przy nich czuł, że nie ma żartów, szczególnie "wąsacz" niepokoił Kakite, bowiem o ile Zenpachi był po prostu groźny, to "mały mistrz" się uśmiechał i udawał sympatycznego - to budowało poczucie niepokoju. Lider samurajów również był silnym człowiekiem, dobijał 70 lat, a trzymał wszystkich twardą ręką i nikt mu się nie sprzeciwiał, w każdym razie nie otwarcie. Sam Asagi również szedł tym "stylem" - nie obnosił się swoją rangą, jednakże umiał wydawać polecenia i nie pouchwalał się z tzw. młodzieżą. Kei natomiast... Kei był nieco inny, a przy tym w odczuciu niebieskookiego niezwykle szczery w gestach i słowach. To było ciekawe i wymagało więcej uwagi od naszego bohatera...
Co się natomiast tyczy uwagi, to znów się zagęszczało i Kakita czuł się nieco mniej swobodnie. Co więcej, wszystko wskazywało na to, że towarzysze Asahi-sama znają się nie tylko dobrze, ale przede wszystkim łączy ich jakaś poważniejsza inicjatywa. Nie, Kakita nie podejrzewał ich o plany podboju Yinzin, bardziej nieco czuł się jak ktoś kto wprosił się na przyjęcie starych znajomych, gdzie każdy wie jakie podarki się przynosi i komu, a on tutaj wlazł i siedzi niejako przy okazji. Nie było w tym oczywiście nic złego, bowiem póki go sami nie "wyproszą" to kultura wymaga by cieszyć się towarzystwem i nie "dziczeć" - trzeba poznawać ludzi, by wiedzieć z kim trzymać, a kogo trzymać "blisko" a kogo "najbliżej", a skoro o tym mowa... Zniknięcie Momo było dla Kakity zjawiskiem tak niecodziennym, że otworzył szerzej oczy i nawet nieco otworzył usta.
- Kuroi-san, gdzie jest Momo? - zapytał kierując się dziecinną wręcz ciekawością... ale ta szybko ustąpiła naturalniejszym dla niego odruchom, bowiem jasnowłosy krzykacz podszedł bliżej, począł robić "zadymę" i jeszcze machać mieczem na prawo i lewo. No, może to ostatnie nie, ale katana która kołysze się to tu, to tam, za moment kogoś zdzieli i będzie niewesoło.
- Proponuję byś uważał na swój miecz. - Kakita zwrócił się bezpośrednio do białowłosego, po czym dodał.
- Niefortunnym by było, gdybyś komuś wybił saya oko... - rzekł już nieco bardziej poważnym tonem i lekko mrużąc oczy. Nie było w tym jeszcze wyzwania, ale zbyt nerwowo poruszanie mieczem zawsze działało mu na nerwy. Mało tego, niech przybysz przyfasoli komuś o mniejszej dozie cierpliwości, albo niech go chociaż potrąci to pojedynek i rozlew krwi murowany, a po co komu incydent dyplomatyczny? Po tym trzeba sprzątać...
Dotyczy: Seinaru, Kuroi, Kyoshi, Ichirou?
Na rozglądanie się nie było za wiele czasu, bowiem Kuroi i jego "zwierzątko" skupiali wokół siebie sporo uwagi no i sam "piaskowy dziadek" zainteresował się niebieskookim samurajem, niemalże dotykając jego osoby, co oczywiście było dla naszego bohatera małym szokiem - zachowywanie dystansu i szacunek do przestrzeni osobistej uważał za bardzo ważną sprawę, ale nie będzie też tutaj z byle powodu wymachiwał mieczem - goście mają swoje prawa, a on był niejako gospodarzem.
- To kamon mojego rodu: żuraw z obnażonym ostrzem. Niektóre samurajskie rodziny o dłuższym wojskowym rodowodzie takowe posiadają. Ułatwia to rozpoznanie kto jest z skąd. - odpowiedział spokojnie niebieskooki, w duchu przypominając sobie, że istnieją jeszcze inne rody używające żurawia jako symbolu, jego bardzo dalecy krewniacy. Symbol jaki nosił oznaczał jasno z kim ma się do czynienie: z wojownikami, na to wskazywała obnażona katana, gdyby była schowana w saya, wtedy oznaczałoby to bardziej pokojowy ród, ale Kakita tacy nie byli. Swoją drogą, było to dosyć zabawne, że nawet w obrębie rzekomo równych względem siebie samurajów pojawiały się rodziny, które mogły się poszczycić wojskowym pochodzeniem z dziada-pradziada (co wcale nie oznaczało, że są w jakiś sposób nad wyraz bitni, nie wszystko można odziedziczyć).
Dalsza dyskusja przeszła na broń, jaką dzierżył Seinaru i nie ma to tamto, Kakita był zainteresowany niecodzienną włócznią yari, której wykonanie zdradzało, że nie jest to pierwsza lepsza broń drzewcowa. Fakt, że wykuto ją w kantai również zastanawiał, podobno tamtejsi rzemieślnicy dorównywali, a w zasadzie, przewyższali to, co potrafili wykonać mistrzowie z Yinzin, chociaż akurat Asagi w to nie wierzył, co się zaś tyczy pokazywanie młodzierzy jak się walczy...
- Jestem przekonany Kuroi-san, że młodzież sobie poradzi. Poza tym, nie byłby ze mnie godny przeciwnik dla takiego mistrza jak Kei-san. - wybrnął spokojnie niebieskooki, nawet jedną rękę podniósł w geście "ja tam niewiele umiem i niewiele mogę", po czym przeniósł uwagę na Seinaru.
- Z przyjemnością zobaczę twoje umiejętności, senpai. Nie mogę tego przegapić. - dodał z bez udawanej szczerości. Kakita widział już w akcji Seinaru i podejrzewał, że skoro ten miał zostać podniesiony do zaszczytnej rangi shoguna, to jego umiejętności nie tylko wzrosły, ale wręcz osiągnęły niewiarygodny poziom. Shogun, to nie takie byle co - to najwyższa z ogólnodostępnych rang samurajskich, zwykle otrzymywali ją wojownicy dużo starsi niż Kei, bowiem szło za nią nie tylko biegłość w walce ale przede wszystkim umiejętność dowodzenia oddziałami i pewność siebie, a ta... Cóż, Kakita miał nieodparte wrażenie, że Asahi-sama nieco nabija się z Kei'a próbując go postawić w coraz to bardziej niezręcznych sytuacjach. To było... ciekawe. Musiał przyznać, że nie tak sobie wyobrażał sławnego wojownika. Mistrzowie Amatsurama czy też Zenpachi jednym skinieniem głowy wydawali polecenia podwładnym, każdy przy nich czuł, że nie ma żartów, szczególnie "wąsacz" niepokoił Kakite, bowiem o ile Zenpachi był po prostu groźny, to "mały mistrz" się uśmiechał i udawał sympatycznego - to budowało poczucie niepokoju. Lider samurajów również był silnym człowiekiem, dobijał 70 lat, a trzymał wszystkich twardą ręką i nikt mu się nie sprzeciwiał, w każdym razie nie otwarcie. Sam Asagi również szedł tym "stylem" - nie obnosił się swoją rangą, jednakże umiał wydawać polecenia i nie pouchwalał się z tzw. młodzieżą. Kei natomiast... Kei był nieco inny, a przy tym w odczuciu niebieskookiego niezwykle szczery w gestach i słowach. To było ciekawe i wymagało więcej uwagi od naszego bohatera...
Co się natomiast tyczy uwagi, to znów się zagęszczało i Kakita czuł się nieco mniej swobodnie. Co więcej, wszystko wskazywało na to, że towarzysze Asahi-sama znają się nie tylko dobrze, ale przede wszystkim łączy ich jakaś poważniejsza inicjatywa. Nie, Kakita nie podejrzewał ich o plany podboju Yinzin, bardziej nieco czuł się jak ktoś kto wprosił się na przyjęcie starych znajomych, gdzie każdy wie jakie podarki się przynosi i komu, a on tutaj wlazł i siedzi niejako przy okazji. Nie było w tym oczywiście nic złego, bowiem póki go sami nie "wyproszą" to kultura wymaga by cieszyć się towarzystwem i nie "dziczeć" - trzeba poznawać ludzi, by wiedzieć z kim trzymać, a kogo trzymać "blisko" a kogo "najbliżej", a skoro o tym mowa... Zniknięcie Momo było dla Kakity zjawiskiem tak niecodziennym, że otworzył szerzej oczy i nawet nieco otworzył usta.
- Kuroi-san, gdzie jest Momo? - zapytał kierując się dziecinną wręcz ciekawością... ale ta szybko ustąpiła naturalniejszym dla niego odruchom, bowiem jasnowłosy krzykacz podszedł bliżej, począł robić "zadymę" i jeszcze machać mieczem na prawo i lewo. No, może to ostatnie nie, ale katana która kołysze się to tu, to tam, za moment kogoś zdzieli i będzie niewesoło.
- Proponuję byś uważał na swój miecz. - Kakita zwrócił się bezpośrednio do białowłosego, po czym dodał.
- Niefortunnym by było, gdybyś komuś wybił saya oko... - rzekł już nieco bardziej poważnym tonem i lekko mrużąc oczy. Nie było w tym jeszcze wyzwania, ale zbyt nerwowo poruszanie mieczem zawsze działało mu na nerwy. Mało tego, niech przybysz przyfasoli komuś o mniejszej dozie cierpliwości, albo niech go chociaż potrąci to pojedynek i rozlew krwi murowany, a po co komu incydent dyplomatyczny? Po tym trzeba sprzątać...
Dotyczy: Seinaru, Kuroi, Kyoshi, Ichirou?
0 x

Poza tym, uważam, że należy skasować Henge i Kawarimi.
Heroic battle Theme|Asagi-sensei Theme|Bank|Punkty historii|Własne techniki| Przedmioty z Kuźni | Inne ujęcie | Pieczątka
Lista samurajek, które były na forum, ale nie zostały moimi uczennicami i na pewno przez to nie grają.
- Mokoto (walczyła na Murze)
- Mitsuyo (nigdy nie opuściła Yinzin)
- Inari (była uczennicą Seinara)
- Sakiko (byłą roninką, obierała ziemniaki na misji D)
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości