Chłopak odrazu poszedł na głęboką wodę. Wybrał jedno z bardziej potężnych jutsu - Ikazuchi no Kiba. Ale co takiego skrywała technika na której efekty trzeba było czekać i nie gwarantowała natychmiastowej śmierci? Cały sekret tkwił w dystansie. Mianowicie był on nieograniczony. Wystarczyło znać dokładne położenie celu. Tak więc technika była idealna do stylu młodzieńca - szybkiego eliminowania przeciwnika z zaskoczenia.
Kiedy Niebieskowłosy już dobrze przemyślał co będzie robił, udał się na placyk za domem i rozpoczął standardową rozgrzewkę. Po chwili był gotów. Skupił chakrę i skierował ją do dzierżonych broni - w prawej dłoni obusiecznego miecza, którego nazywał Igłą, a także w lewej zwykłego kunaia. Następnie poprzez złączenie broni starał się wytworzyć impuls magnetyczny i wysłać go w niebo. Jak nietrudno się domyślić, pierwsze próby kończyły się fiaskiem. Jednakże za którymś razem sztuczka przebiegła poprawnie, a w górę poszybowały dwa wielkie, zbudowane z błyskawic kły. Akoraito aż poskoczył z radości, triumfalnie krzycząc. Przez to lekko się rozkojarzył, jednak pomyślna próba dała mu motywacyjnego kopa i już po chwili sytuacja się powtórzyła. Teraz należał nauczyć się kierować wysłanym ładunkiem.
Od podstawowego wytworzenia burzy, przez minimalną odległość, praktyki zakończyły się na dystansie kamienia na drugim końcu posiadłości, którego struktura była bardzo wątpliwego stanu. Raito uznał to za wystarczający wyczyn i na tym postanowił zakończyć.
Trochę porozciągał nadwyrężone od wysiłku ciało i udał się do domu na zasłużony odpoczynek. Wiedział, iż jeśli ta technika nie sprawiła mu większych kłopotów, to inne jutsu rangi B także pójdą sprawnie.