Wśród gąszczu mniejszych i większych budyneczków mieszkalnych stoi niewielka, drewniana konstrukcja praktycznie nie wyróżniająca się spośród szeregu. Mieści w sobie zaledwie jeden, choć trzeba przyznać że spory, pokój służący do wszystkiego, od codziennego przebywania po podboje kulinarne czy też te... bardziej intymne. Spośród kilku półek, na których stoją rzędy pseudocennej ceramiki wyróżnia się czerwona kanapa, na tyle wygodna by utulić królewskie pośladki właściciela tejże posiadłości. Oliwkowy kolor ścian kontrastuje ze wspomnianym meblem, a jedwabny dywan na środku nadaje wyraz pewnej przytulności tego miejsca. Jeśli jakikolwiek kiedykolwiek obcy odwiedzi to pomieszczenia, prawdopodobnie napotka powszechny nieład i bałagan. W końcu nie ma to jak własny sajgon, prawda?
Ten pieprzony królik nie chciał odpuścić...
Zajęczy diabeł, morderca o białym futerku. Z tą swoją wielką marchewką pędził niczym rozwścieczony byk za czerwoną płachtą, nawołującą jednocześnie złap mnie ty skurwielu. Popękane krzesła, porozrzucane wokół białe róże spowite we krwistej czerwieni.
Czyjej?
Chłopak spojrzał na własne ręce. Ubrudzone, zniszczone, umazane w karmazynowej cieczy. Mimowolnie wytarł nimi twarz, tworząc swoiście piekielną maskę. Co to do cholery jest? Chwila nieuwagi, a uszasty przyjaciel dogonił swego celu.
Zimno w okolicach klatki piersiowej. Jezu, jak bardzo przeszywające to uczucie... rechot zwierzątka, które wbijało swoje ostre warzywko między żebra. W jednym momencie lód przemienił się w smoczy ogień, rozpalający te okolice od środka.
Splunął krwią, która ułożyła się w jedno słowo.
Placki
Wrzasnął. Przebudził się. W jakże przyjaznym i cichym miejscu. Cholera, ten koszmar wyglądał naprawdę rzeczywiście.
Lecz to nie jego krzyk go obudził. Zza okien wydobywały się o wiele głośniejsze wrzaski wyraźnie licznej grupy osób. Przeciągnął się w znak krzyża i z zaciekawieniem podszedł pod drzwi. Kilka dość atrakcyjnych kobiet rozrzucało wokół ulotki, jednocześnie zachęcając ludzi wokół do wzięcia udziału... w turnieju? Zawodach? Jeszcze dostatecznie nie kontaktujący ze światem nie do końca zrozumiał sens tej treści, acz mimo to chwycił jedną z broszur i upchnął w kieszeni, natychmiastowo wracając do środka, byleby tylko uchronić się przed zabójczo rażącymi promieniami słońca. Rzucił ją gdzieś na stoliczek, by najpierw opłukać zaspaną twarz szklanką zimnej wody. Dopiero po takim przebudzającym rytuale mógł wziąć się za nowy wątek tego poranka, jakim był ten niewielki kawałek papieru. Zawody na rynku. Początkujący Shinobi. Zapisy do... 16?
Tak pospieszali, jest przecież... ta, rano? Znów wyszedł na zewnątrz. Tym razem ogarnął spojrzeniem całą ulicę, by zdać sobie sprawę, że godziny poranne już dawno Ci państwo mają za sobą. Sen jest dziwnym zjawiskiem, dałby sobie rękę uciąć, że obudził się o zamierzonej porze. Cóż, widocznie nie jest mocno z nią przywiązany. Narzucił na siebie swoje codzienne łachmany i powędrował za seksowną grupką, by dowiedzieć się nieco więcej i... zapytać, gdzie właściwie ten rynek jest.
Prawdopodobnie to wiedział, ale jakaś część nie pozwoliła mu sobie o tym przypomnieć, popychając go w stronę zgrabnych pośladków i falujących biustów.
Aby przeżyć samotnie w tym świecie, trzeba posiadać wiele cech charakteru, a że Chunchunmaru jeszcze wszystkich ich nie odkrył, to nadrabiał innymi. Zawsze mu powtarzano, że jeśli coś udaje się wystarczająco długo, to może się to w końcu stać prawdą. I faktycznie tak było! Pamięta swoje pierwsze początki w mieścinach i miastach, kiedy to każda alejka, każdy kąt i wszystkie podejrzane knajpy wydawały mu się niebezpieczne. Minęło trochę miesięcy zanim nauczył się, że jego wygląd daje mu małą przewagę. Nie rzucał się w oczy, mógł chować się pod stolikami, a podczas ucieczki potrafił się chować w miejsca, o których dorośli mogliby tylko pomarzyć. Oczywiście jego dziecinna aparycja dawała mu się także we znaki, ale tego nie rozpatrywał raczej w kategorii specjalnych minusów. Ot był dzieckiem i tak musiało być, bo dorośli czasem lubili się mądrzyć. Ayari za to była inna. Chunchunmaru aż zmierzył ją wzrokiem po raz kolejny, żeby przekonać się czy aby na pewno nie jest jakąś fatamorganą. - Pewnie tak, chociaż ja swojej już tak dobrze nie pamiętam. Jaka była Twoja mama ojousan? - może i to pytanie było nie na miejscu, ale niestety nikt nie nauczył Chunchunmaru, że pewnych kwestii nie naruszy poruszać. Dla niego wszystko było naturalne, a bariery kulturowe czy też moralne nie istniały. W końcu jak wyjaśnić dziecku, że niektórych rzeczy nie powinno się wyciągać na światło dzienne? Dopóki może o to spytać i nie spadnie mu przy tym włos z głowy, to zapyta! - Nie wiem. Nigdy jeszcze nie spotkałem żadnej księżniczki. Słyszałem tylko, że zawsze są piękne. I jak nie chcesz, to nie mów! To, że nie umiem czytać nie znaczy, że musisz to wykorzystywać. - powiedział, pod koniec zdania naburmuszając policzki w teatralnym fochu. Pewnie i by zjadł calutki obiad, ale teraz zastanawiał się czy w formie małego buntu po prostu nie zostawić jego części. W środku niego rozgrywała się bitwa pomiędzy wrodzoną ciekawościa, a upartością i wcale nie było tak łatwo zawyrokować co wygra. - Pewnie to znak Twojego rodu i jest warty taaakieeee góry pieniędzy! Uciekłaś z domu, a ten kto Cię sprowadzi dostanie Twoją rękę i połowę ziem? - młodzieniec wybrał trzecią drogą i zaczął zgadywać. Jeśli dziewczyna sama mu nie powie, on sam też nie przeczyta, to pozostawało mu tylko takie wyjście. Oczywiście kiedy była mowa o pieniądzach, to jego niewielkie rączki musiały pokazać cały stos pieniędzy, które sobie wyobrażał. Problem tkwił jednak w tym, że nie umiał stwierdzić na co by taką stertę wydał. Chunchunmaru ostrożnie wszedł do środka, najpierw ściągając sandały i wycierając dokładnie stopy. Nie chciał komuś nabrudzić w spotkaniu, a nie tajemnicą było, że rzadko kiedy miał okazję do przebywania w takich przybytkach. Pomimo tego, że mieszkanie było jedynie jednopokojowe, to i tak uważał to za luksus. W końcu kobieta była zdolna utrzymać coś takiego w tak wielkim, kupieckim mieście! Aż ciekawe czym się zajmowała. - Mieszkasz sama, ojousan? Czemu nie masz żadnego chłopa---? - kolejne nietaktowne pytanie, które jednak zostało przerwane pytaniem kobiety - Tak, poproszę! Mięsa nie jadłem z... - zaczął coś liczyć na palcach, a jego mina wskazywała na to, że sprawia mu to niemałą trudność - Z tyle dni! - pokazał dziewięć palców, ale miał na myśli trochę więcej. W każdym razie nie było mowy, żeby przepuścił taką okazję - Pomóc jakoś? Mogę coś pokroić! Albo podjeść... - zaproponował, przystawiając wskazujący palec do dolnej wargi i zaglądając do zakupów. Co ciekawego miała kobieta?
Tupot małych stópek mógł chwytać za serce dopiero wtedy, kiedy miało siedziało się bezpiecznie w domostwie i miało się pewność, że nic złego nikomu się nie przydarzy. W tych czasach takie sytuacje miały jednak miejsce nieczęsto. Ba, sam Chunchunmaru, który przecież najlepiej wie jak to jest przymierać głodem, zapewne nie podzieliłby się kawałkiem chleba z innymi dzieciakami. W końcu to przecież jego jedzenie, które tak ciężko było skraść kupić za uczciwie zarobione pieniądze! Pomaganie innym jest bardzo ciężkie w momencie, w którym jutrzejszy dzień nie jest pewny. Młodzieniec to rozumiał i nie miał o to do nikogo żalu, ale w takim wypadku oczekiwał, że nikt nie będzie miał mu za złe drobnych kradzieży i kradzieżątek. Do tej pory, dzięki temu co nauczyła go matka, udawało mu się jakoś przeżyć i miał nadzieję, że tak też zostanie. - Mhm, mhm! Czyli była podobna do mojej. Do tej pory pamiętam, że umiała taką fajną sztuczkę... Zanim kładłem się spać, to zawsze mnie tuliła i robiło mi się wtedy taaak cieeepło! Mówię Ci, ojousan, ona musiała mieć tam jakiś przenośny piecyk. - powiedział całkowicie poważnie. Może i nie pamiętał zbyt dobrze twarzy swojej matki, ale w jego sercu nadal tliły się uczucia, które u niego wywoływała. No i on naprawdę wierzył w to, że jego rodzicielka miała takie gadżety. Albo to, albo też potrafiła wykonywać jutsu, którego uczono tylko rodziców. W końcu była kunoichi i nauczyła go parę rzeczy, o których nawet by mu się nie śniło, więc Chunchunmaru mógł spokojnie założyć, że kobieta potrafiła także robić inne cuda. - Wojownicy muszą być także niezezł... niezłomo... niezezyłomni... No muszą być uparci! A jak mam być wojownikiem, skoro nie wiem co oznacza ten głupi napis? A jakby mój przeciwnik miał też taki napis i jedyną szansą na pokonanie go byłoby odczytanie tych znaczków? Co wtedy? Gdybyś mi powiedziała, to w przyszłości byś mi pomogła, ojousan! Być może nawet uratowałabyś mi życie i została bohaterką! - malutkie rączki wymachujące energicznie w powietrzu zupełnie tak, jakby miały napchać do głowy dziewczyny sposób rozumowania Chunchunmaru, nie wspomogły jednak umiejętności erystycznych dzieciaka. Biedak chciał powiedziec "niezłomny", ale nie słyszał tego słowa zbyt często, więc miał z tym niemały problem. Grunt jednak, że wiedział mniej więcej co oznaczało i mógł je zastąpić czymś innym. Tak, tak! Chunchunmaru jest inteligentny i teraz nikt nie będzie miał w tej sprawie żadnych wątpliwości. - Ty też nie jesteś taka zła, ojousan. - odpowiedział na komplement, pocierając palcem wskazującym górną wargę i troszkę się rumieniąc. A pewnie, że był uroczym towarzystwem i bardzo dobrze, że dziewczyna to zauważyła. W końcu nie każdy ma okazję gościć w swoim domu najznamienitszego złodziejaszka tej epoki! Ayari powinna zapisać sobie ten dzień w swoim kalendarzu czy pamiętniczku, o ile takowy prowadzi - No dobrze. To ja miałem być szefem, ale skoro to Twój dom, to tym razem zrobię wyjątek! - zastrzegł, "grożąc" dziewczynie palcem i posłusznie ubierając za dużą koszulkę, ktora spokojnie mogła ciąnąć się po ziemi. Dobrze, że Chomosuke był shinobim, bo inaczej miałby problemy z poruszaniem się w tym ustrojstwie - Łaa, ojousan, jesteś jak kucharz samuraj! Nie boisz się o palce? - zawsze imponowało mu sprawne posługiwanie się ostrzami. być może podświadomie przypominało mu to o ojcu, a być może zbyt długo czasu przebywał wśród samurajów, ale mimo wszystko jego szczęka wylądowała na blacie. Sam też kiedyś chciałby się nauczyć władania ostrzem tylko nie wiedział jak się do tego zabrać. - Tak jest, kapitanie! - rzucił zaskakująco posłusznie i zabrał się za przeglądanie składników. Mięso! Sięnął po nie swoją małą rączką i narzucił go pełno do swojego naleśnika, ale miał także na uwagę gospodynię. Jej wrzucił do środka nie tylko mięso, ale także i warzywa. Sam tych drugich nie lubił, więc większą część odłożył do porcji Ayari. Teraz tylko przyglądał się ciastu, które rumieniło się pieknie na "patelni" i pilnował, żeby nie zrobiło się zbyt czarne. Skoro powierzono mu tak ważną funkcję, to zamierzał się z niej wywiązać wzorowo! A jeśli chodzi o jego złodziejcze instynkty, to... powiedzmy, że teraz nie siedziały w jego głowie. Zostął zaproszony do domu, zaoferowano mu jedzenie i jeszcze zwracano się do niego jak do kogoś równego sobie. W takim wypadku nie było mowy o tym, żeby Chunchunmaru podeptał cały ten szacunek i ukradł coś z domostwa Ayari. Dobro niekoniecznie musi być odpłacone innym dobrem, ale na pewno nie może zostać wymienione na zło. Chłopczyk wiedział to podświadmie i właśnie dlatego nawet nie rozglądął się za żadnym łupem. Teraz był kuchcikiem, a nie złodziejem!
Czekać? Czekanie było jego dobrą stroną! Wielokrotnie siedział w krzakach czekając, aż właściciel domostwa uda się na spacer, żeby pobuszować wśród jego dobytku, więc niech Ayari nie próbuje z nim tych sztuczek. Jeśli chciał, to potrafił na przykład wstrzymać oddech na dwadzieścia sekund. Jeśli to nie jest niezbity dowód na to, że czekanie nie jest mu obce, to Chunchunmaru nie miał pojęcia co innego może nim być. Musiał jednak przyznać, że wcale nie spodziewał się takiego zagrania i Ayari ostatecznie wzięła go z zaskoczenia. jego malutkie, wątłe ciałko może i było silne jak na dziecko w jego wieku, ale niestety nie potrafiło stawić oporu w obliczu takiego ciosu. Donośny śmiech Chunchunmaru zaczął roznosić się po okolicy, a przerywało go tylko łapczywe łapanie powietrza. - P...Prze-hehhe-stań, ojou...hahahhaa...saan! - próbował jakoś skomunikować się ze swoją oprawczynią, ale niestety łaskotki mu to skutecznie uniemożliwiały. Ayari była na tyle okrutna, że po policzkach chłopczyka zaczęły spływać łzy, a jego buzia zaczęła się czerwienić. Jak ta kobieta mogła znać jego jedyną słabość? Jakim cudem odkryła, że jest wrażliwy na łaskotki? To pewnie wina tych kolczyków, które ma na uszach! To one wyjawiły jego sekret. Miał nawet ochotę je ściągnąć, ale niestety nadal nie odzyskał sił po ostatnim ataku dziewczyny, więc priorytetem było spokojne łapanie powietrza do płuc. - Żebyś znowu mnie zaatakowała! Nie ze mną te numery! Ostrzegam, że znam kung fu i tym razem będę się bronił! - rzekł stanowczo, wystawiając przed siebie swoje niewielkie dłonie i przyjmując pozycję bojową. Co prawda kung fu nie znał, ale był przecież shinobim, więc jakoś sobie poradzi. Naprawdę był gotów do samoobrony mającej polegać na załaskotaniu Ayari na śmierć, ale wszystko się zmieniło w momencie, gdy dziewczyna go objęła. W pierwszym momencie, naturalną reakcją jego ciała było sięgniecie do jej żeber, żeby wywołać łaskotki, ale coś go powstrzymało. Chłopczyk nie był przytulany od dobrych parunastu miesięcy, więc prawie zapomniał jak to jest. - Jesteś taka... ciepła, ojousan. - wypowiedział cichutko, po czym jego ciało momentalnie się rozluźniło, a łapki, które miały w zamiarach łaskotać Ayari, teraz bezwiednie opadły wzdłuż jego niewielkiego ciałka. Chunchunmaru przymknął oczy i po raz pierwszy od dłuższego czasu po prostu się rozluźnił. Nie wiedział czym to jego rozluźnienie różni się od odpoczynku w cieniu drzewa, ale w tulasie od Ayari było coś, czego mu brakowało. Coś, co napełniało jego wątłe ciałko siłą i jednocześnie sprawiało, że czuł się bezbronny. I choć tego nie przyzna, zasmucił się kiedy kobieta wreszcie wypuściła go ze swoich objęć. Wiedział jednak, że te emocje będą doskonale widoczne na jego twarzyczce, więc momentalnie wbił wzrok w ziemię, żeby nie dać z siebie nic wyczytać. Jest w końcu najwspanialszym złodziejem tego świata! Wielki Chunchunmaru nie może chcieć się przytulać, czyż nie? No właśnie! - Na pewno nie jesteś moją siostrą? Jesteś piękna jak moja mama, a podobno mój tata był samurajem, więc nożami też umiał władać, skoro katanami mu wychodziło. - jego ojciec był roninem, a to nie to samo, ale matka jakoś mu tego nie przekazała. Być może sądziła, że taka wiadomość sprowadzi Chunchunmaru na złą drogę? Nawet jeśli, to niewiele to zmieniło patrząc na to, że ich synalek i tak miał lepkie rączki. - Ten jest mój! - wskazał na mięsnego naleśnika i potarł się ręką po swoim brzuchu. Już niedługo ta pyszność wyląduje w jego żołądku i da mu siły na następne dwa dni! W końcu nie często zdarza się, żeby Chunchunmaru miał okazję do zjedzenia czegoś ciepłego, więc dzisiejszy obiad może porównywać do wystawnej uczty. Dzieciak podreptał ze swoim posiłkiem, nadal będąc ubrany w przydużą koszulkę, do stolika i zabrał się za pałaszowanie naleśnika zanim Ayari wspomniała cokolwiek o jedzeniu rękoma. - Inafczej nife umfiem - powiedział z pełną buzią i niemal się zakrztusił, kiedy dziewczyna powiedziała "itadakimasu". No tak! Jak mógł o tym zapomnieć. Z matką też robił takie dziwne rzeczy przed posiłkiem. Malutka rączka zaczęła uderzać w klatkę piersiową, żeby pomóc przelecieć naleśnikowi przez przełyk, a następnie przepił wszystko wodą z manierki. - Pychota, ojousan! W ramach podzięki za tak dobre jedzonko wymyśl jedno życzenie, a ja je spełnię. Może nie wyglądam, ale nie jestem tylko najlepszym złodziejem świata. Jestem też całkiem silny! - małe przechwalanie się posłużyło również za niewielką przerwę w jedzeniu. Chunchunmaru nie chciał zjeść całego naleśnika na raz. Wolał rozłożyć go na kilka porcji tylko po to, żeby dłużej pamiętać jego smak.
Chunchunmaru w rozumowaniu Ayari, gdyby był go oczywiście świadom, znalazłby jedną lukę - założenie o jego niewinności. Być może wyglądał jak słodkie dziecko, a nawet tak się też zachowywał, ale wiedział, że świat nie jest kolorowy. Zorientował się o tym już w wieku czterech lat, kiedy inny samuraj zabrał mu ojca. W swoim przekonaniu utwierdził się zaledwie rok później w momencie, gdy obcy ludzie nie chcieli okazać jemu samemu oraz jego matce chociażby odrobiny współczucia i chęci pomocy tylko dlatego, że byli "z zewnątrz". Jak można się domyślić, fakt posiadania szczególnych umiejętności na wyspie, która uznaje wyższość stali nad technikami, w niczym nie pomagał. W efekcie Yuiyui umarła, a Chunchunmaru został sam. Gdyby w tamtym momencie nie zlitowała się nad nim pewna staruszka, to dzisiaj zapewne nie śmiałby się razem z Ayari. Zresztą, jeśli dziewczyna zakładała, że Chomosuke nigdy nie zrobił niczego niegodnego, to była tak samo w błędzie jak sam Chunchunmaru, który myśli, że księżyc zrobiony jest z sera. - Jestem szybki jak kot, silny jak żuk i wytrzymały jak drzewo! Na pewno chcesz się tak narażać, ojousan?! Moja prawa ręka powaliła kiedyś niedźwiedzia! - zaczął się przechwalać, napinając przy tym swojego niezwykle wątłego bicepsa. Pomijając oczywiście jego dziwne porównania, które mogły nie mieć sensu, to dzieciak faktycznie kiedyś powalił niedźwiedzia. Ta część, choć najbardziej nieprawdopodobna, była akurat prawdziwa. Jak do tego doszło? Ano, niedźwiedź był mniejszy od niego i na dodatek wystrugrany z drewna, a że na zewnątrz było ciemno, to tak jakoś wyszło, że niedźwiedź się przewrócił. Jeśli zaś chodzi o dalsze sprawy, to Chunchunmaru nie za bardzo wiedział jak zareagować. Ayari wydawała się przemiła i kochana, ale nadal była to dla niego obca osoba. Może i nastawiona do niego o wiele przychylniej niż reszta tylko czy to cokolwiek zmieniało? Przez te trzy lata samotności chłopak nauczył się, że dobre intencje nie zawsze są szczere. - Dziękuję, ojousan, ale nie mogę się narzucać. Jestem w końcu mężczyzną, więc jeśli już, to ja powinienem Ci zagwarantować dom i opiekę, a nie odwrotnie! Daj mi kilka lat, a wrócę i uczynię Cię jeeeeszcze szczęśliwszą! - odpowiedział entuzjastycznie i choć było to coś, co wymyślił na poczekaniu, to po dłuższym zastanowieniu mogło mieć nawet sens. Wystarczy tylko zdobyć trochę sławy, wprawić się w boju jeszcze bardziej niż dotychczas, a później odcinać kupony od rozpoznawalności i zgromadzonych pieniędzy. Na dodatek, jeśli Ayari nadal będzie po takim czasie przychylna, to Chun będzie mógł stwierdzić, że jej intencje są szczere, a wtedy wszystkie przeszkody po prostu znikną. - Prędzej odciąłbym sobie rękę, niż trafił nawet w nieruchomy cel. - odpowiedział szczerze i pomachał swoją rączką tak, jakby odganiał od siebie już samą myśl o używaniu ostrza - Umiejętności odziedziczyłem po matce, ale może kiedyś uda mi się opanować i katany. Zawsze podobało mi się jak ludzie nimi walczyli. Z ostrzem w ręku możesz atakować tak! I... tak! A później ciachasz w ten sposób! Robisz przewrót i ziuu, ciach! - tak, po sposobie opowiadania, a także po tym jak entuzjastycznie Chunchunmaru imitował wszystkie ruchy można było wywnioskować, że faktycznie podoba mu się wizja zostania szermierzem. W głębi chłopak wiedział jednak, że jeśli chce coś osiągnąć, to musi się poświęcić określonemu sposobi walki, a katany z pewnością nim nie były. Marzyć jednak wolno, nie? Nic to nie kosztuje, a może czasem pomóc w ciężkich chwilach. Matka zawsze powtarzała mu, że po jedzeniu w brzuchu powinno zawiązać się żółteczko, zanim zacznie się pracować, ale jeśli Ayari chciała zrobić to teraz, to Chunchunmaru nie miał nic przeciwko. Najpierw jednak złapał za swój talerz, a następnie za talerz dziewczyny. - Pewnie, ojousan! Nie ma sprawy. Najpierw jednak umyję talerze. Szkoda tylko, że nie znam żadnego jutsu suitonu, bo wtedy wszystko poszłoby sprawniej. Masz jakieś wiaderka albo konewki? Albo beczki! Beczka odpowiednio ukaże moją siłę! - rzucił w jej stronę, dreptając małymi stópkami w stronę jakiegoś wiaderka z wodą. Nawet drobne przepłukanie naczyń będzie z pewnością lepsze, aniżeli wyschnięty tłuszcz. Po tym wszystkim oczywiście uda się do ogrodu, gdzie zapewne Ayari wyda mu dalsze instrukcje.
No normalnie Chunchunmaru poczuł się urażony! Czy Ayari naprawdę myślała, że on kłamie i nie da sobie rady? Przecież po matce odziedziczył niezwykłe zdolności, a był pewien, że i po ojcu coś mu zostało. Kiedy mówił, że jest wielkim wojownikiem, to tak musiało być. Dziewczyna tymczasem zdawała się zupełnie tego nie dostrzegać. Przecież miał wielkie dłonie, szerokie barki, umięśnione nogi, mięśnie na brzuchu. Gdzie ona tutaj nie widziała wojownika? Czy naprawdę musiał nosić zanbatou na ramieniu, żeby każdy dostrzegł jego siłę? I tak by go nie uniósł, ale pomógłby sobie klanowymi zdolnościami tak, że wyglądałoby to naprawdę dobrze. Dlatego też całe to niedowierzanie Ayari naprawdę go ubodło. Jego policzki nadęły się pod wpływem powietrza, a skóra na nosie została delikatnie zmarszczona, kiedy oczęta małego chłopca wwiercały się w kobietę. Może i czasem zdarzało mu się koloryzować pewne sprawy, ale teraz mówił akurat prawdę! Był dość silny jak na swój wiek, a większość wioskowych zbirów nie miała z nim najmniejszych szans. Nie musiał ruszać nawet palcem, żeby z nimi wygrać. - Hmpfh! Jeszcze zobaczysz, ojousan! - odpowiedział buntowniczo i zarzucił teatralnie grzywką na bok. Jeśli jej intencją było odwiedzenie go od tego pomysłu, to teraz sprawiła, że na pewno dopnie swego! Na przekór! A skoro mowa o robieniu na przekór, to wydawało mu się, że jego duża siostrzyczka sama trochę sobie zaprzecza. On ma być dobrym wojownikiem? Że niby jakim? Takim, co rozdaje jedzenie, wszystkich ratuje, a na dodatek jeszcze walczy w słusznej sprawie. Dobre sobie! To nie był Chunchunmaru. To, że był miły dla Ayari wynikało raczej z tego, że pierwsza wyciągnęła do niego pomocną dłoń. Inaczej w ogóle by z nią nie rozmawiał, a co najwyżej podkradłby jakieś warzywko z jej zakupów. Nie za dużo, żeby nadal miała co jeść, ale też nie na tyle mało, żeby burczało mu w brzuchu. Ludzie powinni się dzielić, ale tylko wtedy, gdy dzielili się z nim. On sam był wyłączony z tej zasady. - Będę wojowniczym złodziejem! Albo złodziejowym wojownikiem... Sam jeszcze nie wiem. W każdym razie na pewno nie będę takim bohaterem, o którym się śpiewa piosenki. To nudne. - tym razem słowa rzucił w eter z pewnym entuzjazmem. Niby istniała taka możliwość, że Chunchunmaru stałby się obrońcą uciśnionych duszyczek, ale chłopiec nie widział w tym większego sensu. Nauczono go, że każdy sobie rzepkę skrobie, więc nie zamierzał się mieszać zbyt często do ogródków innych ludzi. No chyba, że chodzi o tych, którzy go karmią. Właśnie dlatego bez większego zwlekana wziął się za mniejszą konewkę, chociaż na usta cisnęło mu się marudzenie, że przecież to on jest tutaj mężczyzną i to on powinien nosić większe ciężary. O swoim niezadowoleniu zapomniał jednak w momencie, w którym zobaczył kwiatki. Jego małe usteczka rozdziawiły się w zachwycie nad ich pięknem, a sam malec ochoczo wziął się do ich podlewania, przy okazji nucąc pod nosem jakąś piosenkę własnej kompozycji. Z tego przyjemnego momentu wyrwała go Ayari, która nagle zmieniła swoje zachowanie o sto osiemdziesiąt stopni. - Aua, ojousan! Co się dzie... - próbował się dowiedzieć czemu tak go traktuje, kiedy nagle padła komenda dziewczyny. Ma zostać w domu? Dlaczego? Czyżby szukali go strażnicy w związku z wcześniejszą kradzieżą? Chunchunmaru nie mógł powstrzymać się przed tym, żeby podejrzeć kto taki odwiedził jego ojousan i już po pierwszym rzucie oka mógł stwierdzić, że to nikt miły. Znał tych ludzi, miał z nimi do czynienia. Często ganiali za nim oraz za matką. Nie typowo oni, ale inni im podobni. Rekiny żerujące na małych rybkach. Pożyczali pieniądze, a później siłą wymuszali spłatę kwoty, która znacząco przewyższała pierwotną. W momencie gdy ręka osiłka spotkała się z twarzą Ayari, Chomosuke po prostu zamarł w miejscu. W jego głowie natychmiast pojawił się obraz matki, która próbowała rozmawiać z innymi windykatorami. Wtedy Chunchunmaru był za słaby, żeby cokolwiek zrobić. Jeden cios w brzuch czterolatka wystarczył, żeby nie ruszał się przez kilka minut. A teraz? Co może zrobić teraz? Chłopaczek postawił jeden krok, ale do tyłu. Zadziałało wspomnienie i skojarzony z nim strach. Przed oczami malca przeleciał jeden owad, później drugi. Jego wzrok skupił się jednak na Ayari, która broniła dostępu do mieszkania dosłownie swoim własnym ciałem. Każdy kolejny cios wymierzany kobiecie sprawiał, że sam Chunchunmaru również odczuwał ból. Małe paluszki zacisnęły się na materiale okrywającym klatkę piersiową, aż w końcu po kolejnym kopnięciu czarnowłose dziecko wybiegło z mieszkania. Jemu nagłemu zrywowi towarzyszyło wskazanie palcem na napastnika i krzyk malca wymieszany z dziwnym brzęczeniem. - Zostaw Ayari-onēsan! - mamy krzyk, więc skąd to nagłe brzęczenie? Wskazanie palcem na zbira nie było tylko odruchem malca chcącego bronić osobę, która go nakarmiła. Ten prosty gest, choć wcale niepotrzebny, niósł za sobą o wiele większe znaczenie. Oczom osób zgromadzonych w ogródku ukazała się wielka, czarna, głośna chmura, która momentalnie doskoczyła do Ayari formując tym samym nad nią niewielką, cienką tarczę, ale to nie wszystko. Ta sama chmura oblazła nagle faceta, który do tej pory wyżywał się nad biedną dziewczyną. Czerń miała owlec całą nogę, ręce oraz część torsu mężczyzny. Czym była ta dziwna chmara? Niczym innym jak robakami, które do tej pory mieszkały w chłopcu, a które tak doskonale skrywał. Sekret jego siły wyszedł na jaw. Sekret, który u samurajów wzbudzał pogardę i obrzydzenie. Czy to samo wywoła u Ayari? O tym Chunchunmaru teraz nie myślał. Chciał ją po prostu uratować. - Odejdźcie stąd albo zostaniecie dla nich zwykłą karmą! - krzyknął raz jeszcze, a wtedy, jak na zawołanie, z jego malutkiego ciałka wyleciała kolejna chmara robaków, które w chaotyczny sposób zaczęły krążyć wokół swojego "domu". Oczekiwały na dalsze rozkazy, które Chomosuke chętnie wyda w zależności od tego, jak rozwinie się cała sytuacja.
To wszystko powinno wyglądać inaczej! Chunchunmaru wielokrotnie naoglądał się podobnych scen i wiedział jedno - rzadko kiedy osoby na ziemi zasługiwały na to, aby właśnie tam się znajdować. Zazwyczaj byli to rodzice, którzy chwytali się wszystkiego, byleby tylko przeżyć z własnymi dziećmi kolejną zimę. Pewnie, że dłużnikami stawały się także szumowiny i hazardziści, ale po tej krótkiej chwili spędzonej z Ayari malec przypuszczał, że dziewczyna do nich nie należy. Nie wydawała się zła, nie chciała go skrzywdzić, a nawet go przytuliła i nakarmiła. Chunchunmaru nie mógł znieść myśli, że mogłoby jej się coś stać, a tymczasem działo się to na jego oczach. Każde kopnięcie, rana i uderzenie bolało go w środku. Nie umiał zrozumieć jak to możliwe, ale dręczyło go to na tyle, że nie mógł posłuchać się prośby dziewczyny. Wybiegł przed dom i zaatakował dwóch zbirów licząc na pokonanie ich. W końcu był nie tylko doskonałym złodziejem, ale także całkiem dobrym shinobim. Umiejętności przekazane mu przez matkę mogły większość ludzi obrzydzać, ale prawda była taka, że jego kekkei genkai było nietypowe i niebezpieczne. Przekonał się o tym osiłek, który do tej pory był katem Ayari. Małe, czarne, nieustępliwe owady oblazły jego ciało i zaczęły niemiłosiernie kąsać delikwenta, wysysając z niego chakrę. Malec miał nadzieję, że na widok takiego przeciwnika, drugi z osiłków zwyczajnie ucieknie i nie będzie musiał się nim zajmować. Jak jednak miał się za chwilę przekonać, takie niedopatrzenie połącozne z głupia nadzieją miały sprawić, że już niedługo Chomosuke oberwie. Świat zawirował mu przed oczami, a po chwili ogródek zamienił się we wnętrze mieszkania. Chłopak przez chwilę myślał, że to iluzja, ale niedługo potem zorientował się co przed chwilą zaszło. Oberwał techniką fuutonu i to na tyle silną, żeby jego małe ciałko poleciało do tyłu jak piórko, niszcząc przy tym kawałek mieszkania Ayari. Czuł obtarcia i siniaki na całym ciele, ale w tym momencie to nie on się tutaj liczył. Swoim wzrokiem starał się omieść jak największą ilość terenu i znaleźć Ayari. To samo nakazał robakom, które do tej pory ją chroniły. Dzięki temu, że jego kekkei genkai steruje żywymi istotami z jakimś tam rozumem, to małe czarnuszki nie powinny mieć większych problemów z wpakowaniem się pod ciało dziewczyny i odciągnięciem jej na tyły ogrodu z dala od osiłków. Dwadzieścia procent robaków powinno wystarczyć. W razie potrzeby nadal będa ją chroniły. To załatwiałoby jedną osobę. Chunchunmaru nie zapomniał natomiast o facecie, który brał czynny udział w znęcaniu się nad Ayame. Jemu podarował kolejne dziesięć procent robaków mających obleźć jego ciało i wysysać z niego chakrę aż straci przytomność. Dzieciak nie miał zamiaru go zabijać. Pozostawała więc sprawa blond osiłka. - Takich jak Ty nienawidzę najbardziej! Pożyczacie ludziom pieniądze dobrze wiedząc, że nigdy nie będą w stanie spłacić takich odsetek, a później czerpiecie przyjemność z ich cierpienia. Zostaw tę dziewczynę albo zostaniesz zjedzony przez robaki! - krzyknął w jego kierunku, ale wcale nie zamierzał czekać na jego reakcję. Latające kartki papieru dały mu jednoznacznie do zrozumienia, że mężczyzna nie zamierzał się wycofać. Jego dziwne umiejętności paradoskalnie sprawiały jednak, że był podobny do Chunchunmaru. Blondyn kontrolował przedmioty martwe, dzieciak kontrolował istoty żywe, ale sama kontroloa pozostawała niezmienna. Chomosuke żywił jednak nadzieję, ze ten papier nie jest twardy jak kamień, bo wtedy szczękoczułki jego robaków z łatwością sobie z nim poradzą. Dziesięć procent żyjątek zginęło, dwadzieścia odciągało Ayari, a dziesięć pastwiło się nad pierwszym osiłkiem. To pozostawiało pięćdziesiąt procent owadów do dyspozycji Chunchunmaru, który zamierzał wykorzystać je jak najlepiej. Dwadzieścia procent żyjątek miało obleźć twory blondyna i zwyczajnie je pożreć. Malec miał nadzieję, że w tym całym rozgardiaszu część robaków została na zewnątrz, co pozwoli na zajście wrogiego osiłka od tyłu i skorzystanie z efektu zaskoczenia. Sam Chunchunmaru tymczasem wyciągnął z kabury trzy shurikeny, którymi cisnął w przeciwnika. Może i malec nie miał wielkich, efektownych technik, ale miał do pomocy tysiące małych żyjątek, które były na każde jego skinienie. Walki Chomosuke nigdy nie wyglądały jak wyjęte z legend, ale zawsze kończyły się dla niego zwycięsko po długiej walce na wytrzymałość. Tak miało być i tym razem, albowiem kolejne dziesięć procent robaków miało udać się w stronę blondyna i zacząć obłazić jego ciało, uważając przy tym na obrażenia i starając się ominąć wszelkie ataki. Kolejne dwadzieścia procent żyjątek chroniło swojego żywiciela, a sam Chunchumaru stał na wyprostowanych nogach starając się znaleźć jakieś drugie drzwi czy otwarte okno. Musiał się stąd wydostać na zewnątrz, bo kolejna technika wiatru w zamkniętej przestrzeni może się okazać dla niego tragiczna w skutkach. Chomosuke cały czas nie spuszczał jednak wzroku z przeciwnika. Chakra zjedzona przez robaczki do mnie niestety nie wraca </3
Podsumowanie:
20% robaków transportuje Ayari,
10% robaków nie żyje,
10% robaków żre osiłka,
20% robaków żre papier
10% robaków chce żreć blondyna
20% robaków broni Chunchunmaru