Dom rodziny Nijima
- Miwako
- Gracz nieobecny
- Posty: 159
- Rejestracja: 15 paź 2018, o 18:20
- Wiek postaci: 14
- Ranga: Doko
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=6501
- Multikonta: Suzu
Re: Dom rodziny Nijima
Dokładnie. Ordynarny. Było to chyba ulubione słowo Hasegawy Kokoro, co jednocześnie bardzo wiele mówiło o jej charakterze. Sama Miwako jednak nie utożsamiała słodyczy ze szczęściem, tak jak niezapaskudzona cukrem herbata nie miewała czysto słodkiego smaku, a jedynie specyficzny, rześki posmak. Kwestia doświadczeń, prawda? I choć Miwako miała wszystko, coś jednak łączyło ją z Shikaruiem. Bo ona też całe życie spędziła w klatce, po prostu innej, złotej, uplecionej z zobowiązań oraz ambicji jej rodziców, gdzie z sufitu na jej ramiona i głowę zwieszały się lśniące kokardki, opatrzone wielkimi słowami, oplątując ją niczym pajęczyna.
godność honor posłuszeństwo cnota godność honor posłuszeństwo cnota godność honor posłuszeństwo...
I choć, w przeciwieństwie do Shikaruia, nic nie blokowało drzwi jej więzienia, nigdy nawet nie próbowała przejść przez te drzwi. Nie dlatego, że w swej klatce miała wszystko. To te wstążki. Te kokardki. To wychowanie, by uzyskać posłuszną lalkę, z którym przez dwa ostatnie lata Saki próbowała walczyć, bezskutecznie. A tam, gdzie państwo Hasegawa "prezentowali" swoją córkę, niczym najrasowszego z rasowych psów, zawsze wszyscy uśmiechali się nieszczerze. Zawsze też wciskano w nią ogromne ilości drogich słodyczy.
Tygrys w żadnym razie jednak nie przypominał Motyla. A Motyl nie mógł okazać się Tygrysem. Co najważniejsze, nie miał nawet zamiaru próbować. Zresztą... jak wyglądałby taki trochę-Tygrys? Nie wszystko da się zrobić na pół gwizdka.
- Nie mogę im się przecież pokazać taka... - dotknęła swego spuchniętego policzka, palce wciąż jeszcze były w stanie odczuć obecność niedawnych łez - smutna. Myślę, gdyby nagle weszli, użyłabym henge. W siebie, tylko wyglądającą lepiej. I nie mogłabym się złościć, gdybyś śmiał się choćby i do końca tego spotkania. No chyba, że byś mnie wkopał...
Choć nie sprawiał wrażenia zbyt skorej do śmiechu osoby, nikt ostatnio nie był w tym domu tak naprawdę sobą. Ona na pewno nie była, na każdym kroku pokazując swą niedoskonałość. Nie potrafiła odnaleźć równowagi, która zazwyczaj przychodziła jej bez trudu, i tylko przyzwyczajenie do wykalkulowanych działań oraz gestów pozwalało jej jako-tako odnaleźć się w sytuacji, sprawiając wrażenie, że wszystko jest w porządku. Nie było. W tym wszystkim jednak Miwako nie zakładała wcale, że jest to jej ostatnie spotkanie z Shikaruiem, tak samo jak podzieliła się z nim myślami, które nie mogłyby zostać przeznaczone dla osoby szczerze obcej. Dla takiej, przy której trzeba wyglądać. Ani też dla bliskiej, przy której trzeba wyglądać... To o nim myślała jej babcia w tych częstych chwilach ciężkiego, smutnego zamyślenia, to na niego czekała u kresu swojego życia. Prawda była taka, że przez ostatnie cztery dni przygotowano nawet dla niego pokój w tym zdecydowanie zbyt dużym domu. Nie do Miwako należało jednak przekazanie mu, że zawsze jest tutaj mile widziany, choćby miał po prostu odwiedzać ich dla noclegu w podróży. Jasnowłosa kunoichi sama nie mieszkała tu przecież na stałe. I, jeśli jej obawy się spełnią, wkrótce zniknie stąd zupełnie.
I z początku nawet nie zrozumiała jego odpowiedzi, tak jak niejasny był dla niej sens tego uśmiechu. Ponownie. Shikarui różnił się od ludzi, do których była przyzwyczajona - nie nosił jaśniepańskiego uśmiechu, zimnego niczym brzytwa. Nie był to też uśmiech Saki, ona potrafiła obdarzać nim tak po prostu, bez żadnych słów i bez powodów, ale Miwako nigdy nie musiała zastanawiać się, co właściwie miał oznaczać. Ten młody mężczyzna o oczach w kolorze kwiatów lawendy wydawał się po prostu prawdziwy. Niechęci do gorzkich smaków nie wyjawił przecież by jej herbatę obrazić. Uśmiechał się, bo słowa rzeczywiście ułożyły się w zabawny zbieg okoliczności. Gdy rozpaczał, rozpaczał bez granic, a kiedy siedział tu spokojnie, zapewne spokój rzeczywiście udało mu się już odnaleźć. Kunoichi nie wyobrażała sobie życia w taki sposób, ale czuła się przy nim dobrze. Nawet pamiętając, jak straszny jej się wydawał przez kilka naprawdę długich chwil tam, przy łóżku babci.
- No to rzeczywiście było zabawne - pozwoliła sobie na lekki, delikatny uśmiech, taki tylko "trochę", ale wyraźnie dało się dostrzec różnicę w porównaniu do jej beznamiętnej maski. Tym bardziej, objął oczy - A co myślisz o "z całym szacunkiem"? Pokonany nie mógłby żywić urazy, bo obity został z pełnym poszanowaniem. Myślę, że to coś dla mnie.
Miwako rzadko opowiadała żarty i mogło nawet nie być jasne, że właśnie się jednym podzieliła. Zazwyczaj starała się uchodzić za poważną i dojrzałą, a takiej nie pasowały śmiesznostki. Nie znaczyło to jednak, że traktowała słowa Shikaruia jako żart. Oj nie, uwierzyła mu. I dlatego właśnie zdecydowała się nie drążyć tematu.
- Sensei nazywa się Kohta Iwashi - po reakcji Sanady starała się ocenić, czy kojarzy mężczyznę, w końcu był w jakiś sposób związany z tą osadą, chyba - Wuj Shuichi mnie do niego skierował, raz w miesiącu kontroluje moje postępy. Nie sądzę jednak, by to potrwało długo. Bez babci rodzice nie pozwolą mi tutaj zostać. To już i tak było na drodze wyjątku.
Sam fakt, że Motyl chciał przymierzyć pazury drapieżnika, musiał być nieporozumieniem.
Łomotanie do drzwi przypomniało Miwako, że jest jeszcze świat poza wypełnioną aromatem herbaty kuchnią. Więcej. Przypomniało jej, jakie okoliczności do tego doprowadziły. Blondynka zastygła, dłońmi otulając filiżankę z nieco przestygłym naparem. W domu panowała cisza, a ona nie była nawet pewna, czy Shuichi rzeczywiście przebywał obecnie w środku. Uniosła się z krzesła, miarowo wypuszczając z ust powietrze, przygotowując się do nieprzyjemnego obowiązku powitania przedwczesnych żałobników. Ceremonia miała odbyć się dopiero jutro.
- Otworzę - skłoniła się grzecznie i pozostawiła Shikaruia samego w pomieszczeniu.
Jej ciepłe, białe skarpetki, bezgłośnie przeszły po matach korytarza. Chyba bezgłośnie. Normalne ucho by nie wyłapało tego dźwięku. Tak jak i cichego puff!, kiedy rzeczywiście użyła henge w samą siebie, by ukryć czerwień wypłakiwanych od kilku dni oczu. Na sobie miała grube, czarne kimono, z pasem w tym samym kolorze, a we włosach jedną jedyną kokardę. Również żałobną. Drzwi przed Asaką otworzyła lalka, nie dziewczynka o kiepskim poczuciu humoru.
- Dzień dobry. Zapraszam - otworzyła szerzej drzwi i wpuściła nieznaną kobietę do środka, mimochodem rejestrując dziwny kształt na jej plecach i fakt, że była kobietą noszącą się w spodniach.
Ale tak samo dostrzegła zaróżowione policzki i nos, świadczące wyraźnie, że osoba ta dość już miała przebywania na mrozie. Miwako obstawiała, że jest to znajoma wuja Shuichiego, a w każdym razie niezręcznie było bezpośrednio zapytać, kim jest i co tutaj robi. Przybyła pożegnać zmarłą, prawda?
- Nazywam się Hasegawa Miwako. Wnuczka. Bardzo mi miło. - przedstawiła się więc z założeniem, że białowłosa uczyni to samo - Wezmę płaszcz, dobrze? Mogę też zaproponować miejsce dla bezpiecznego złożenia broni, choć zapewne nie jest to potrzebne - mało kto lubił rozstawać się ze swoim ekwipunkiem, nie chciała jednak wyjść na niegrzeczną, tym bardziej, że przemrożony metal na plecach raczej nie gwarantował przyjemnych doznań.
godność honor posłuszeństwo cnota godność honor posłuszeństwo cnota godność honor posłuszeństwo...
I choć, w przeciwieństwie do Shikaruia, nic nie blokowało drzwi jej więzienia, nigdy nawet nie próbowała przejść przez te drzwi. Nie dlatego, że w swej klatce miała wszystko. To te wstążki. Te kokardki. To wychowanie, by uzyskać posłuszną lalkę, z którym przez dwa ostatnie lata Saki próbowała walczyć, bezskutecznie. A tam, gdzie państwo Hasegawa "prezentowali" swoją córkę, niczym najrasowszego z rasowych psów, zawsze wszyscy uśmiechali się nieszczerze. Zawsze też wciskano w nią ogromne ilości drogich słodyczy.
Tygrys w żadnym razie jednak nie przypominał Motyla. A Motyl nie mógł okazać się Tygrysem. Co najważniejsze, nie miał nawet zamiaru próbować. Zresztą... jak wyglądałby taki trochę-Tygrys? Nie wszystko da się zrobić na pół gwizdka.
- Nie mogę im się przecież pokazać taka... - dotknęła swego spuchniętego policzka, palce wciąż jeszcze były w stanie odczuć obecność niedawnych łez - smutna. Myślę, gdyby nagle weszli, użyłabym henge. W siebie, tylko wyglądającą lepiej. I nie mogłabym się złościć, gdybyś śmiał się choćby i do końca tego spotkania. No chyba, że byś mnie wkopał...
Choć nie sprawiał wrażenia zbyt skorej do śmiechu osoby, nikt ostatnio nie był w tym domu tak naprawdę sobą. Ona na pewno nie była, na każdym kroku pokazując swą niedoskonałość. Nie potrafiła odnaleźć równowagi, która zazwyczaj przychodziła jej bez trudu, i tylko przyzwyczajenie do wykalkulowanych działań oraz gestów pozwalało jej jako-tako odnaleźć się w sytuacji, sprawiając wrażenie, że wszystko jest w porządku. Nie było. W tym wszystkim jednak Miwako nie zakładała wcale, że jest to jej ostatnie spotkanie z Shikaruiem, tak samo jak podzieliła się z nim myślami, które nie mogłyby zostać przeznaczone dla osoby szczerze obcej. Dla takiej, przy której trzeba wyglądać. Ani też dla bliskiej, przy której trzeba wyglądać... To o nim myślała jej babcia w tych częstych chwilach ciężkiego, smutnego zamyślenia, to na niego czekała u kresu swojego życia. Prawda była taka, że przez ostatnie cztery dni przygotowano nawet dla niego pokój w tym zdecydowanie zbyt dużym domu. Nie do Miwako należało jednak przekazanie mu, że zawsze jest tutaj mile widziany, choćby miał po prostu odwiedzać ich dla noclegu w podróży. Jasnowłosa kunoichi sama nie mieszkała tu przecież na stałe. I, jeśli jej obawy się spełnią, wkrótce zniknie stąd zupełnie.
I z początku nawet nie zrozumiała jego odpowiedzi, tak jak niejasny był dla niej sens tego uśmiechu. Ponownie. Shikarui różnił się od ludzi, do których była przyzwyczajona - nie nosił jaśniepańskiego uśmiechu, zimnego niczym brzytwa. Nie był to też uśmiech Saki, ona potrafiła obdarzać nim tak po prostu, bez żadnych słów i bez powodów, ale Miwako nigdy nie musiała zastanawiać się, co właściwie miał oznaczać. Ten młody mężczyzna o oczach w kolorze kwiatów lawendy wydawał się po prostu prawdziwy. Niechęci do gorzkich smaków nie wyjawił przecież by jej herbatę obrazić. Uśmiechał się, bo słowa rzeczywiście ułożyły się w zabawny zbieg okoliczności. Gdy rozpaczał, rozpaczał bez granic, a kiedy siedział tu spokojnie, zapewne spokój rzeczywiście udało mu się już odnaleźć. Kunoichi nie wyobrażała sobie życia w taki sposób, ale czuła się przy nim dobrze. Nawet pamiętając, jak straszny jej się wydawał przez kilka naprawdę długich chwil tam, przy łóżku babci.
- No to rzeczywiście było zabawne - pozwoliła sobie na lekki, delikatny uśmiech, taki tylko "trochę", ale wyraźnie dało się dostrzec różnicę w porównaniu do jej beznamiętnej maski. Tym bardziej, objął oczy - A co myślisz o "z całym szacunkiem"? Pokonany nie mógłby żywić urazy, bo obity został z pełnym poszanowaniem. Myślę, że to coś dla mnie.
Miwako rzadko opowiadała żarty i mogło nawet nie być jasne, że właśnie się jednym podzieliła. Zazwyczaj starała się uchodzić za poważną i dojrzałą, a takiej nie pasowały śmiesznostki. Nie znaczyło to jednak, że traktowała słowa Shikaruia jako żart. Oj nie, uwierzyła mu. I dlatego właśnie zdecydowała się nie drążyć tematu.
- Sensei nazywa się Kohta Iwashi - po reakcji Sanady starała się ocenić, czy kojarzy mężczyznę, w końcu był w jakiś sposób związany z tą osadą, chyba - Wuj Shuichi mnie do niego skierował, raz w miesiącu kontroluje moje postępy. Nie sądzę jednak, by to potrwało długo. Bez babci rodzice nie pozwolą mi tutaj zostać. To już i tak było na drodze wyjątku.
Sam fakt, że Motyl chciał przymierzyć pazury drapieżnika, musiał być nieporozumieniem.
Łomotanie do drzwi przypomniało Miwako, że jest jeszcze świat poza wypełnioną aromatem herbaty kuchnią. Więcej. Przypomniało jej, jakie okoliczności do tego doprowadziły. Blondynka zastygła, dłońmi otulając filiżankę z nieco przestygłym naparem. W domu panowała cisza, a ona nie była nawet pewna, czy Shuichi rzeczywiście przebywał obecnie w środku. Uniosła się z krzesła, miarowo wypuszczając z ust powietrze, przygotowując się do nieprzyjemnego obowiązku powitania przedwczesnych żałobników. Ceremonia miała odbyć się dopiero jutro.
- Otworzę - skłoniła się grzecznie i pozostawiła Shikaruia samego w pomieszczeniu.
Jej ciepłe, białe skarpetki, bezgłośnie przeszły po matach korytarza. Chyba bezgłośnie. Normalne ucho by nie wyłapało tego dźwięku. Tak jak i cichego puff!, kiedy rzeczywiście użyła henge w samą siebie, by ukryć czerwień wypłakiwanych od kilku dni oczu. Na sobie miała grube, czarne kimono, z pasem w tym samym kolorze, a we włosach jedną jedyną kokardę. Również żałobną. Drzwi przed Asaką otworzyła lalka, nie dziewczynka o kiepskim poczuciu humoru.
- Dzień dobry. Zapraszam - otworzyła szerzej drzwi i wpuściła nieznaną kobietę do środka, mimochodem rejestrując dziwny kształt na jej plecach i fakt, że była kobietą noszącą się w spodniach.
Ale tak samo dostrzegła zaróżowione policzki i nos, świadczące wyraźnie, że osoba ta dość już miała przebywania na mrozie. Miwako obstawiała, że jest to znajoma wuja Shuichiego, a w każdym razie niezręcznie było bezpośrednio zapytać, kim jest i co tutaj robi. Przybyła pożegnać zmarłą, prawda?
- Nazywam się Hasegawa Miwako. Wnuczka. Bardzo mi miło. - przedstawiła się więc z założeniem, że białowłosa uczyni to samo - Wezmę płaszcz, dobrze? Mogę też zaproponować miejsce dla bezpiecznego złożenia broni, choć zapewne nie jest to potrzebne - mało kto lubił rozstawać się ze swoim ekwipunkiem, nie chciała jednak wyjść na niegrzeczną, tym bardziej, że przemrożony metal na plecach raczej nie gwarantował przyjemnych doznań.
0 x

- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Dom rodziny Nijima
Brzydkie demony zawsze lubiły udawać piękne. I tak nic dziwnego, że córka, która wyrosła przy matce, której nigdy nie było w domu, która pracowała jako służąca, mogła czuć się pokrzywdzona. Mały, brzydki demon zalągł się w kącie jej duszy i urósł, zanim jej opiekunka zdążyła spostrzec. Nie ochroniła jej odpowiednio, bo była za bardzo zajęta niańczeniem obcych dzieci i obsługiwaniem dorosłych. W ten sposób rodziły się ambicje. Córka w pewnym momencie była na tyle duża, by wyjść za mąż, łowiąc bogatego kupca, więc spakowała walizki i wyniosła się od matki, która nie pasowała do wysokich kast, w których zaczęła się obracać. Ona też miała kiedyś swoją klatkę, ale ta nie była ani z łańcuchów, ani ze złota. Miała piętno poniżenia, przez które zapewne było dane jej przejść w dzieciństwie, kiedy nie wpasowywała się ani w tych, którzy sypali monetami w innych, ani tych, którzy schylali się, by te monety zbierać. W końcu służba wysokiej, szlacheckiej rodzinie była dobrze płatna, tylko nadal - była jedynie służbą. Stawiała człowieka na poziomie stołka, o którego zawsze możesz się oprzeć, a stołek nie będzie miał wiele do powiedzenia. Dziecko wyrosło, stało się kobietą i urodziło własną córeczkę. Już nie uchowaną w przeświadczeniu, że jest gorsza. Uchowaną w przeświadczeniu, że jest lepsza. Była lepsza. Córka rodziny kupieckiej, która miała coś tutaj do powiedzenia, otaczała się pięknem i sama była piękna. Taka idylla, w której nikt nie wierzy w utopie, bo wszyscy za mocno i za szybko chcą się edukować, przerabiając dziesiątki książek, by nachapać się wiedzy, zanim drzwi rezydencji zostaną otworzone i ujrzy się prawdziwy świat. O ile kiedykolwiek się go ujrzy.
Było zdecydowanie więcej rzeczy, które Shikarui nie lubił, niż lubił. Najwięcej tych, wobec których był całkowicie obojętny, dopóki nie wchodziły mu pod nogi i nie wymuszały na nim atencji. Wtedy, jeśli nie dało się ich ominąć, wrzucane były do worka "nie lubienia". Ale delikatne istoty opętane swoją słabością? Huh... Na pewno lubił towarzystwo ciekawych ludzi, którzy promieniowali czymś na tyle silnym, żeby wabić go jak płomień wabił ćmę. Dla niego to było ciepło, to były emocje, nawet jeśli Miwako była w środku pusta, zdystansowana, bardzo poważna i trzymająca wszystkie emocje na wodzy. Nie pozwalająca sobie na wygłupy, młodzieńcze zabawy i trywialne igraszki. Nie znał się na ludziach tak, by to dobrze wycenić, a instynktownie nie wyczuwał żadnej z tych rzeczy, które ją tak jasno i konkretnie opisywały. Na jakie ona, przede wszystkim, się kreowała. Był zbyt wycieńczony ostatnimi dniami, które ciągnęły mu się w nieskończoność, a jednocześnie były jak jedno mrugnięcie, a jego wnętrzności posiadały w sobie zbyt wielkie obciążenie, żeby nawet dostrzegać to, jak Miwako słaba teraz była. Nie wyczuwał jej cierpienia, bo nie był empatyczny. Ograniczało się to do prostszej obserwacji i wyciągania wniosków, ale znów - choć wiedział, że dziewczę opłakuje utratę babci, i jako ten dojrzały dorosły powinien, zdaje się, coś na to zaradzić, zająć się szkrabem, to nie zamierzał kiwnąć palcem. Przez jego myśl nawet nie przeszło, żeby jej pomóc. Podświadomie wyczuwał, że Miwako wcale tego nie potrzebuje. Albo właśnie potrzebowała bardziej, niż kiedykolwiek, a on był zwykłym ignorantem.
- Sprytnie. - Czyt to byłoby zabawne? Tak, teraz wydawało mu się bardzo zabawne, kiedy sobie wyobraził tę akcję. A wyobraźnię, zawsze uważał, miał raczej kiepską i mało abstrakcyjną. Tak i tu osoby, które wchodziły, pozbawione były twarze. Puste modele, których nie znał. Pewnie nigdy nie pozna. Teraz wszystko wydawało mu się zabawne. W tym załamaniu nerwowym, w którym przekroczył już linię, w której było mu tak ciężko, tak źle, w którym gniew i żałoba wypełniała go całego. Kielich goryczy, prędzej czy później, musiał zostać przelany. Niewielu wiedział, co dzieje się po tym, jak już przelany zostanie. - W okazywaniu słabości nie ma niczego złego. Im wydajesz się słabsza, tym bardziej cię ignorują. Im mocniej cię ignorują, tym większą masz przewagę. - Nie koniecznie nawiązywał teraz do rodziców. Chociaż wobec swoich własnych... ooo, wobec własnych też nigdy nie chciał okazywać słabości. Bo człowiek czasem ma jeszcze ambicje, chce wypaść dobrze, chce nie zatapiać się w ułudach, w których spojrzą na niego z pogardą. Ale właśnie to nauczyło go czegoś zupełnie innego. - Oszukiwanie wszystkich dookoła jest męczące. - W całej otoczce takie były przecież koty - leniwe. Całymi dniami wylegujące się na nasłonecznionych kamieniach, albo w swoich norach, kiedy nie chciały być niepokojone. Poruszały się leniwie i flegmatycznie. Miwako była na to wszystko zbyt dumna. Zbyt godna..
Czarnowłosy prychnął, ale nie było to prychnięcie pogardy na słowa młodej panienki. To prychnięcie miało swoją kontynuację w cichym i bardzo krótkim śmiechu. Bardzo delikatnym, bo na żaden mocniejszy nie było żadnej siły. I nie był udawany, wymuszony, co do tego Miwako mogła mieć pewność. Jak już jej powiedział - oszukiwanie i udawanie było zbyt męczące, zwłaszcza wobec kogoś, kogo uznał za swojego. Miwako stała się jego szczeniakiem, członkiem jego stada, a członków stada się wysłuchiwało, walczyło u ich boku i pozwalało im na o wiele więcej, niż byle obcemu zebranemu z ulicy.
- Dobre. Myślę, że to bardzo dobre. - Przyznał. Też sobie dziewuszka wymyśliła... ale wymyśliła dobrze! Kreatywności nie można jej było odmówić, to na pewno. I poczucia humoru. - Wzniosłaś "to nic osobistego" do kulturalnej rangi. - Doprawdy... czego jak czego, ale tego się nie spodziewał, zupełnie go zaskoczyła. Stąd też wzięła się jego reakcja. I jak tu nie lubił słodyczy? Miwako sama była słodka.
- Nie pozwolą zostać? - Zainteresował się tym. No tak, to było dziecko, a Shuichi nie był jej ojcem. Miała swoją rodzinę, o której wspominała. Która wcale nie wydawała się przyjemna ani dobra. Shikarui zdążył ich już wrzucić do worka "nie lubię". Oj pełen był ten worek, mieli się o co obijać. Nie należał do tych ludzi, którzy jakkolwiek bali się przedwczesnych ocen. Nie należał też do tych, którzy nie brali poprawek i nie potrafili poznawać na nowo. Miał tyle cierpliwości, ile cierpliwości posiadał górski strumień, który w końcu przeradzał się w rzekę, a rzeka - w ocean.
Pukanie do drzwi było tymi dzwonami, których wcześniej tutaj nie zapraszali. Łomotały pod czaszką. Nie spodziewał się tego w zupełnie inny sposób, niż żartu Miwako, chociaż oczekiwał przecież przybycia kogoś. Kogoś ważnego, kogoś bardzo słodkiego. Kogoś, przed kim można było okazać słabość i podeprzeć się w tej chwili słabości. Nie ruszył się jednak z miejsca. Czekał. To mimo wszystko mógł być ktokolwiek, choć teraz, kiedy szybko policzył w głowie dni - to rzeczywiście mogła być ona. I była. Usłyszał jej głos w drzwiach. Jego bajka, kołysanka na dobranoc. Żadna herbata nie była przy niej wystarczająco gorzka. Podniósł się od stołu, czując kolejną falę przyjemnego spokoju, która rozlała się po jego ciele. I ciepła, które nadeszło razem ze spokojem. Korytarz stał się nieco za długi, a nogi za krótkie, do pokonania odległości, która dzieliła go od drzwi wejściowych, ale w końcu dotarł do korytarza, na którego krańcu stanął, przyglądając się opatulonej w ciepły płaszcz białowłosej. Nie chciał przeszkadzać dwóm damom. Oparł się barkiem o ścianę, obserwując ruchy niewiasty, przesuwając wzrokiem po idealnej, nieskażonej twarzy Miwako. Nie, to jednak nie było śmieszne. To było tragiczne. Choć po nim nie było aż tak widać ciężaru ostatnich dni, jak po dziewczynie, to jednak - nie ciężko było zauważyć głębokie cienie pod oczami, nieco zaczerwienione oczy i ciężar na sylwetce, która zazwyczaj była na tyle lekka, że nie dotykała podłoża.
- Tęskniłem. - Odezwał się w kierunku Asaki. I wyciągnął w jej kierunku ramiona.
Było zdecydowanie więcej rzeczy, które Shikarui nie lubił, niż lubił. Najwięcej tych, wobec których był całkowicie obojętny, dopóki nie wchodziły mu pod nogi i nie wymuszały na nim atencji. Wtedy, jeśli nie dało się ich ominąć, wrzucane były do worka "nie lubienia". Ale delikatne istoty opętane swoją słabością? Huh... Na pewno lubił towarzystwo ciekawych ludzi, którzy promieniowali czymś na tyle silnym, żeby wabić go jak płomień wabił ćmę. Dla niego to było ciepło, to były emocje, nawet jeśli Miwako była w środku pusta, zdystansowana, bardzo poważna i trzymająca wszystkie emocje na wodzy. Nie pozwalająca sobie na wygłupy, młodzieńcze zabawy i trywialne igraszki. Nie znał się na ludziach tak, by to dobrze wycenić, a instynktownie nie wyczuwał żadnej z tych rzeczy, które ją tak jasno i konkretnie opisywały. Na jakie ona, przede wszystkim, się kreowała. Był zbyt wycieńczony ostatnimi dniami, które ciągnęły mu się w nieskończoność, a jednocześnie były jak jedno mrugnięcie, a jego wnętrzności posiadały w sobie zbyt wielkie obciążenie, żeby nawet dostrzegać to, jak Miwako słaba teraz była. Nie wyczuwał jej cierpienia, bo nie był empatyczny. Ograniczało się to do prostszej obserwacji i wyciągania wniosków, ale znów - choć wiedział, że dziewczę opłakuje utratę babci, i jako ten dojrzały dorosły powinien, zdaje się, coś na to zaradzić, zająć się szkrabem, to nie zamierzał kiwnąć palcem. Przez jego myśl nawet nie przeszło, żeby jej pomóc. Podświadomie wyczuwał, że Miwako wcale tego nie potrzebuje. Albo właśnie potrzebowała bardziej, niż kiedykolwiek, a on był zwykłym ignorantem.
- Sprytnie. - Czyt to byłoby zabawne? Tak, teraz wydawało mu się bardzo zabawne, kiedy sobie wyobraził tę akcję. A wyobraźnię, zawsze uważał, miał raczej kiepską i mało abstrakcyjną. Tak i tu osoby, które wchodziły, pozbawione były twarze. Puste modele, których nie znał. Pewnie nigdy nie pozna. Teraz wszystko wydawało mu się zabawne. W tym załamaniu nerwowym, w którym przekroczył już linię, w której było mu tak ciężko, tak źle, w którym gniew i żałoba wypełniała go całego. Kielich goryczy, prędzej czy później, musiał zostać przelany. Niewielu wiedział, co dzieje się po tym, jak już przelany zostanie. - W okazywaniu słabości nie ma niczego złego. Im wydajesz się słabsza, tym bardziej cię ignorują. Im mocniej cię ignorują, tym większą masz przewagę. - Nie koniecznie nawiązywał teraz do rodziców. Chociaż wobec swoich własnych... ooo, wobec własnych też nigdy nie chciał okazywać słabości. Bo człowiek czasem ma jeszcze ambicje, chce wypaść dobrze, chce nie zatapiać się w ułudach, w których spojrzą na niego z pogardą. Ale właśnie to nauczyło go czegoś zupełnie innego. - Oszukiwanie wszystkich dookoła jest męczące. - W całej otoczce takie były przecież koty - leniwe. Całymi dniami wylegujące się na nasłonecznionych kamieniach, albo w swoich norach, kiedy nie chciały być niepokojone. Poruszały się leniwie i flegmatycznie. Miwako była na to wszystko zbyt dumna. Zbyt godna..
Czarnowłosy prychnął, ale nie było to prychnięcie pogardy na słowa młodej panienki. To prychnięcie miało swoją kontynuację w cichym i bardzo krótkim śmiechu. Bardzo delikatnym, bo na żaden mocniejszy nie było żadnej siły. I nie był udawany, wymuszony, co do tego Miwako mogła mieć pewność. Jak już jej powiedział - oszukiwanie i udawanie było zbyt męczące, zwłaszcza wobec kogoś, kogo uznał za swojego. Miwako stała się jego szczeniakiem, członkiem jego stada, a członków stada się wysłuchiwało, walczyło u ich boku i pozwalało im na o wiele więcej, niż byle obcemu zebranemu z ulicy.
- Dobre. Myślę, że to bardzo dobre. - Przyznał. Też sobie dziewuszka wymyśliła... ale wymyśliła dobrze! Kreatywności nie można jej było odmówić, to na pewno. I poczucia humoru. - Wzniosłaś "to nic osobistego" do kulturalnej rangi. - Doprawdy... czego jak czego, ale tego się nie spodziewał, zupełnie go zaskoczyła. Stąd też wzięła się jego reakcja. I jak tu nie lubił słodyczy? Miwako sama była słodka.
- Nie pozwolą zostać? - Zainteresował się tym. No tak, to było dziecko, a Shuichi nie był jej ojcem. Miała swoją rodzinę, o której wspominała. Która wcale nie wydawała się przyjemna ani dobra. Shikarui zdążył ich już wrzucić do worka "nie lubię". Oj pełen był ten worek, mieli się o co obijać. Nie należał do tych ludzi, którzy jakkolwiek bali się przedwczesnych ocen. Nie należał też do tych, którzy nie brali poprawek i nie potrafili poznawać na nowo. Miał tyle cierpliwości, ile cierpliwości posiadał górski strumień, który w końcu przeradzał się w rzekę, a rzeka - w ocean.
Pukanie do drzwi było tymi dzwonami, których wcześniej tutaj nie zapraszali. Łomotały pod czaszką. Nie spodziewał się tego w zupełnie inny sposób, niż żartu Miwako, chociaż oczekiwał przecież przybycia kogoś. Kogoś ważnego, kogoś bardzo słodkiego. Kogoś, przed kim można było okazać słabość i podeprzeć się w tej chwili słabości. Nie ruszył się jednak z miejsca. Czekał. To mimo wszystko mógł być ktokolwiek, choć teraz, kiedy szybko policzył w głowie dni - to rzeczywiście mogła być ona. I była. Usłyszał jej głos w drzwiach. Jego bajka, kołysanka na dobranoc. Żadna herbata nie była przy niej wystarczająco gorzka. Podniósł się od stołu, czując kolejną falę przyjemnego spokoju, która rozlała się po jego ciele. I ciepła, które nadeszło razem ze spokojem. Korytarz stał się nieco za długi, a nogi za krótkie, do pokonania odległości, która dzieliła go od drzwi wejściowych, ale w końcu dotarł do korytarza, na którego krańcu stanął, przyglądając się opatulonej w ciepły płaszcz białowłosej. Nie chciał przeszkadzać dwóm damom. Oparł się barkiem o ścianę, obserwując ruchy niewiasty, przesuwając wzrokiem po idealnej, nieskażonej twarzy Miwako. Nie, to jednak nie było śmieszne. To było tragiczne. Choć po nim nie było aż tak widać ciężaru ostatnich dni, jak po dziewczynie, to jednak - nie ciężko było zauważyć głębokie cienie pod oczami, nieco zaczerwienione oczy i ciężar na sylwetce, która zazwyczaj była na tyle lekka, że nie dotykała podłoża.
- Tęskniłem. - Odezwał się w kierunku Asaki. I wyciągnął w jej kierunku ramiona.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Dom rodziny Nijima
Ambicja potrafiła być trucicielką życia, podstępnym jadowitym wężem kąsającym żyły i wpuszczającym w krwiobieg słodką truciznę. Zwłaszcza, gdy w swoich własnych oczach jest się gorszym, gdy spogląda się na tych lepszych i myśli się, że takie życie to dopiero życie. Ambicja by być silniejszym, bogatszym, bardziej wpływowym, lepiej sytuowanym, mądrzejszym – gra pozorów, w której główną rolę grasz ty i twoje demony. Bo innych mało to wszystko zwykle obchodzi. Obchodzą ich oni sami i ich życie, że i oni sami nie są dostatecznie… jacy? Tacy, jacy by chcieli, ot co.
I tego dnia, w przeddzień pogrzebu ukochanej matki, babki, opiekunki zebrała się tutaj trójka osób – zupełnie od siebie odmiennych, ktoś z boku powiedziałby, że zupełnie nic ich nie łączyło – ale nie była to prawda. Wystarczyło się tylko przyjrzeć, by dostrzec węgielki oczu tych demonów. Tygrys, przez większą część życia był zamknięty w prawdziwej klatce, a gdy już się z jej okowów wyrwał, poszukiwał zaginionego człowieczeństwa. Motyl też był w klatce, ale innego rodzaju – w klatce pozorów i ambicji właśnie – lecz nie swojej, a innych, wychowywana, by nie móc sama o sobie decydować, a by mogli to za nią zrobić inni, układając życie od a do z, bo była z dobrego domu, bo mieli pieniądze, bo mogli dyktować warunki. I Wilk, który też był w klatce – ale w klatce swojej ambicji, bo choć miała nazwisko, w oczach innych była nikim – i jej dyktować nikt nic nie zamierzał, bo nie było z tego korzyści żadnej. Tyle, że Wilczyca już się z tym pogodziła i wzięła życie w swoje własne ręce, przestała już też spoglądać na to co powinna, a co wypada, zresztą… więcej jej w domu nie było, niż była.
Nie czekała długo, aż drzwi otworzyły się i zobaczyła w nich… dziewczynę, na oko może w wieku jej własnej przyrodniej siostry. Blondynka była niewiele niższa od niej samej, o licu pozbawionym emocji, jak jakaś lalka, a w czerni, która absolutnie do niej nie pasowała, wyglądała iście żałobnie – to tylko Asaka zarejestrowała, nie czyniąc żadnego komentarza, ale jej podejrzenie, że coś się stało, tylko się pogłębiło. Nie wiedziała tylko za bardzo co.
- Dzień dobry – weszła do środka, zamknęła za sobą drzwi, by więcej niż to potrzebne tej zimowej zawieruchy nie dostało się do ciepłego wnętrza i ściągnęła z głowy mokry od śniegu kaptur, odsłaniając tym samym to, co do tego momentu ukryte były w cieniu. Białe, wręcz srebrzystobiałe włosy były spięte, związane w ciasny warkocz, który ginął gdzieś pod płaszczem, nie pokazując rzeczywistej długości włosów dziewczyny. Kobiety w zasadzie, ale wyglądała ona młodziej niż w rzeczywistości miała lat. Była blada, a jej alabastrowa cera była niezłym kontrastem do ciemnej oprawy złotych oczu, które teraz bardzo szybko omiotły pomieszczenie, by zaraz skupić się na dziewczynie. Dziewczynie, której nie brak było manier… ale to jak większości ludzi zamieszkujących Daishi.
„Wnuczka” niewiele jej powiedziało, jako, że… No cóż… Wiadomość, którą otrzymała była cholernie oszczędna w słowach. Sama czuła się zmieszana i choć Miwako nie zapytała co tutaj robi, by uniknąć niezręczności – to Asaka i tak to odczuła. Właśnie w tym, że sama nie miała zielonego pojęcia, dlaczego ją wezwano.
- Mori Asaka. Również mi miło – skłoniła się odrobinę, ale nie za głęboko, by zaraz nie przydzwonić niekontrolowanie i przypadkowo komuś, bądź czemuś, tą kupą zmrożonego żelastwa, którą miała na plecach. Białowłosa celowo podała to drugie, nieoficjalne nazwisko, którym przedstawiała się znacznie częściej niż tym prawdziwym. Była w wiosce Jugo, a choć sama mogła nie mieć uprzedzeń, to doskonale zdawała sobie sprawę, że oni mogą takie mieć. I po co było kogoś denerwować już na wstępie? Zresztą nie kłamała. Mori to było nazwisko jej zmarłej matki, choć to oficjalne brzmiało inaczej. - Dobrze. Tylko najpierw muszę się uwolnić od wachlarza. Jeśli jest taka możliwość, to chętnie. Wzięłam go tylko dla bezpieczeństwa na drogę – a przecież tutaj nie był jej w ogóle potrzebny. To znaczy… Ogólnie nie był jej zbyt potrzebny, sama sobie była bronią, ale jakoś czuła się bezpieczniej, czując, że ma go przy sobie. Zaraz też odpięła pas i położyła go na chwilę na ziemi, by już bez przeszkód ściągnąć z siebie gruby płaszcz oraz rękawiczki – i podała odzienie młodej Hasegawa – a także buty, jako że nie godziło się w nich wejść dalej niż poza wyznaczone miejsce.
Nie zdążyła nijak lepiej przetworzyć tej wzmianki o „wnuczce”, bo oto na końcu korytarza pojawił się powód jej przybycia tutaj. Czy raczej – dał o sobie znać po chwili przyglądania się. Jak zwykle w czerni, która akurat do niego pasowała jak ulał. Złote oczy zatrzymały się na mężczyźnie, serce zabiło nieco bardziej na jego widok i na dźwięk tego jednego słowa, które z siebie wyrzucił. Znała go. Spędzała przy nim niemal każdą chwilę przez ostatnie kilka miesiące, a teraz w mig wyczuła – po raz kolejny już – że coś jest nie tak. W jego spojrzeniu, w postawie… Wiedziała na co zwracać uwagę.
- Ja też – odparła tak po prostu i odpowiadając na zaproszenie, pokonała kilka kroków, by przytulić Shikaruia do siebie. Na tyle krótko, by nie ignorować dziewczyny, która wzięła od niej płaszcz, ale na tyle długo i mocno, by dać znać, że nie były to jedynie puste słowa. Z bliska mogła bez problemu dojrzeć te cienie pod oczami i zaczerwienione białka oczu, tak jak Shiki mógł zobaczyć jej pytające spojrzenie.
I tego dnia, w przeddzień pogrzebu ukochanej matki, babki, opiekunki zebrała się tutaj trójka osób – zupełnie od siebie odmiennych, ktoś z boku powiedziałby, że zupełnie nic ich nie łączyło – ale nie była to prawda. Wystarczyło się tylko przyjrzeć, by dostrzec węgielki oczu tych demonów. Tygrys, przez większą część życia był zamknięty w prawdziwej klatce, a gdy już się z jej okowów wyrwał, poszukiwał zaginionego człowieczeństwa. Motyl też był w klatce, ale innego rodzaju – w klatce pozorów i ambicji właśnie – lecz nie swojej, a innych, wychowywana, by nie móc sama o sobie decydować, a by mogli to za nią zrobić inni, układając życie od a do z, bo była z dobrego domu, bo mieli pieniądze, bo mogli dyktować warunki. I Wilk, który też był w klatce – ale w klatce swojej ambicji, bo choć miała nazwisko, w oczach innych była nikim – i jej dyktować nikt nic nie zamierzał, bo nie było z tego korzyści żadnej. Tyle, że Wilczyca już się z tym pogodziła i wzięła życie w swoje własne ręce, przestała już też spoglądać na to co powinna, a co wypada, zresztą… więcej jej w domu nie było, niż była.
Nie czekała długo, aż drzwi otworzyły się i zobaczyła w nich… dziewczynę, na oko może w wieku jej własnej przyrodniej siostry. Blondynka była niewiele niższa od niej samej, o licu pozbawionym emocji, jak jakaś lalka, a w czerni, która absolutnie do niej nie pasowała, wyglądała iście żałobnie – to tylko Asaka zarejestrowała, nie czyniąc żadnego komentarza, ale jej podejrzenie, że coś się stało, tylko się pogłębiło. Nie wiedziała tylko za bardzo co.
- Dzień dobry – weszła do środka, zamknęła za sobą drzwi, by więcej niż to potrzebne tej zimowej zawieruchy nie dostało się do ciepłego wnętrza i ściągnęła z głowy mokry od śniegu kaptur, odsłaniając tym samym to, co do tego momentu ukryte były w cieniu. Białe, wręcz srebrzystobiałe włosy były spięte, związane w ciasny warkocz, który ginął gdzieś pod płaszczem, nie pokazując rzeczywistej długości włosów dziewczyny. Kobiety w zasadzie, ale wyglądała ona młodziej niż w rzeczywistości miała lat. Była blada, a jej alabastrowa cera była niezłym kontrastem do ciemnej oprawy złotych oczu, które teraz bardzo szybko omiotły pomieszczenie, by zaraz skupić się na dziewczynie. Dziewczynie, której nie brak było manier… ale to jak większości ludzi zamieszkujących Daishi.
„Wnuczka” niewiele jej powiedziało, jako, że… No cóż… Wiadomość, którą otrzymała była cholernie oszczędna w słowach. Sama czuła się zmieszana i choć Miwako nie zapytała co tutaj robi, by uniknąć niezręczności – to Asaka i tak to odczuła. Właśnie w tym, że sama nie miała zielonego pojęcia, dlaczego ją wezwano.
- Mori Asaka. Również mi miło – skłoniła się odrobinę, ale nie za głęboko, by zaraz nie przydzwonić niekontrolowanie i przypadkowo komuś, bądź czemuś, tą kupą zmrożonego żelastwa, którą miała na plecach. Białowłosa celowo podała to drugie, nieoficjalne nazwisko, którym przedstawiała się znacznie częściej niż tym prawdziwym. Była w wiosce Jugo, a choć sama mogła nie mieć uprzedzeń, to doskonale zdawała sobie sprawę, że oni mogą takie mieć. I po co było kogoś denerwować już na wstępie? Zresztą nie kłamała. Mori to było nazwisko jej zmarłej matki, choć to oficjalne brzmiało inaczej. - Dobrze. Tylko najpierw muszę się uwolnić od wachlarza. Jeśli jest taka możliwość, to chętnie. Wzięłam go tylko dla bezpieczeństwa na drogę – a przecież tutaj nie był jej w ogóle potrzebny. To znaczy… Ogólnie nie był jej zbyt potrzebny, sama sobie była bronią, ale jakoś czuła się bezpieczniej, czując, że ma go przy sobie. Zaraz też odpięła pas i położyła go na chwilę na ziemi, by już bez przeszkód ściągnąć z siebie gruby płaszcz oraz rękawiczki – i podała odzienie młodej Hasegawa – a także buty, jako że nie godziło się w nich wejść dalej niż poza wyznaczone miejsce.
Nie zdążyła nijak lepiej przetworzyć tej wzmianki o „wnuczce”, bo oto na końcu korytarza pojawił się powód jej przybycia tutaj. Czy raczej – dał o sobie znać po chwili przyglądania się. Jak zwykle w czerni, która akurat do niego pasowała jak ulał. Złote oczy zatrzymały się na mężczyźnie, serce zabiło nieco bardziej na jego widok i na dźwięk tego jednego słowa, które z siebie wyrzucił. Znała go. Spędzała przy nim niemal każdą chwilę przez ostatnie kilka miesiące, a teraz w mig wyczuła – po raz kolejny już – że coś jest nie tak. W jego spojrzeniu, w postawie… Wiedziała na co zwracać uwagę.
- Ja też – odparła tak po prostu i odpowiadając na zaproszenie, pokonała kilka kroków, by przytulić Shikaruia do siebie. Na tyle krótko, by nie ignorować dziewczyny, która wzięła od niej płaszcz, ale na tyle długo i mocno, by dać znać, że nie były to jedynie puste słowa. Z bliska mogła bez problemu dojrzeć te cienie pod oczami i zaczerwienione białka oczu, tak jak Shiki mógł zobaczyć jej pytające spojrzenie.
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
- Miwako
- Gracz nieobecny
- Posty: 159
- Rejestracja: 15 paź 2018, o 18:20
- Wiek postaci: 14
- Ranga: Doko
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=6501
- Multikonta: Suzu
Re: Dom rodziny Nijima
Demony generalnie nie są skomplikowane. Można z nimi walczyć, wykazując się ogromem siły woli i samozaparcia, podobno można też z nimi wygrać, choć małe paskudy lubią wracać w chwilach słabości. Można się im poddać, z wyrzutami sumienia i zakłopotanym uśmiechem, tłumacząc się gorszym dniem. Ale była też trzecia opcja. Demony można było objąć i nakarmić, by na trupie czegoś zbudować pałac swego szczęścia. Kokoro naprawdę była zadowolona z obecnego życia, a poświęciła przecież tak "niewiele". Co za ironia, że właśnie takie imię dostała od swych rodziców. Czy nie to samo uczynił kiedyś Shikarui? Nakarmił swoje demony.
Całym problemem Miwako był fakt, że jej potwór nosił imię Perfekcja.
- No ale słabość... - zawahała się, z jednej strony nie mogła odmówić mu logiki, z drugiej nie mogła się z tymi słowami zgodzić, bo zawsze wmawiano jej, że niegodne jest okazywanie słabości - To dobra strategia, jeżeli brakuje innych możliwości. Zresztą, ja mam odwrotny problem, bo jak na razie to poważnie nie traktują mnie zleceniodawcy.
Drobna, ślicznie ubrana, z twarzą jak u lalki. Nie budziła zaufania wśród pracodawców, powierzane jej zadania były raczej dość banalne. I nie chodziło nawet o to, że serce jej rwało się ku niebezpieczeństwu i ryzyku, nie, ryzyko wcale nie leżało w sferze jej pragnień. Kiedy jednak zgłasza się by stróżować nocą przy magazynie, a zleceniodawca udaje, że nie słyszy jej oferty, coś tu już jest naprawdę nie tak. Zastanawiała się już nawet, czy ci specyficzni ninja, noszący się zawsze bandażach albo maskach, nie mają po prostu powierzchowności, przez którą nikt nie traktuje ich poważnie. Może ukrycie własnego oblicza dodałoby jej powagi?
Oszukiwanie wszystkich dookoła jest męczące - te słowa rozbrzmiały w jej głowie, ale odsunęła je od siebie, jak niepotrzebny frazes, który tak naprawdę nic nie znaczy. Może kiedyś to do niej wróci, gdy przekona się, że faktycznie można inaczej. Na razie tak nie było. Była Motylem, a ich zadaniem jest oczarowanie innych pięknem skrzydełek, aż pewnego dnia ktoś przypnie ich zimne ciałko szpilką do korkowej tablicy. Pewnie pamiętasz, jak prezentuje się motyl bez swego skarbu? No właśnie.
Miwako nie zaśmiała się wraz z Shikaruiem, ale na jej twarzy pozostał uśmiech. Nie ten przyklejony grymas, do którego się czasami zmuszała z uwagi na wymóg sytuacji. Po prostu... na chwilę w tym domu znowu stało się ciepło. Przyszło jej nawet do głowy, że mogła częściej próbować uśmiechać się dla babci. Szkoda, że z wielu rzeczy zdajemy sobie sprawę zbyt późno.
- Obawiam się tylko, że "z całym szacunkiem" mogłabym mieć problem z podstępami, a to przecież istotne w tym zawodzie. Może jakby po wszystkim przeprosić? Tylko żeby nie przesadzić, bo jeszcze biedak uzna, że się z niego kpi... - zafrasowała się, wciąż niezbyt poważnie, po prostu... ciesząc się chwilą?
Kiwnęła głową. Nie pozwolą zostać. Miała jednak wątpliwości czy rozumiała to osoba, która zdawała się żyć niczym wiatr. Z drugiej strony nie była chyba na tym świecie człowieka, który nie byłby zależny od czyjejś decyzji.
- Moi rodzice nie są shinobi, a moja przyszłość jest ogólnie zaplanowana. Mam jeszcze kilka lat na podobne kaprysy, ale w tej sytuacji... Może mogłabym jeszcze zostać gdyby wuj się ożenił, ale przecież nie mogę wymagać takich rzeczy - wyjaśniła, zapatrzona w resztkę herbaty na dnie filiżanki.
Czy ktoś mógł jej pomóc? Wątpliwe. Na pewno nie leżało to w mocy Shikaruia, który choćby i wprowadził się do Nawabari, kobietą nie był. Młodziutka panienka musiała mieć opiekunkę, ale też i rodzice musieli mieć ładną historię. Bo to, że córeczka o szlachetnym sercu towarzyszy babci na starość, brzmi zdecydowanie lepiej niż stwierdzenie, że siedzi na prowincji bogowie wiedzą po co.
Na razie jednak trzeba było porzucić te myśli i założyć inną twarz - niby swoją, a jednak fałszywą. Nazwisko Mori nic Miwako nie mówiło, nie przywodziło na myśl żadnych znajomych rodziny, bliższych ani dalszych. Coś jeszcze przykuło uwagę Hasegawy, na tyle, by wzrok jej zatrzymał się nieco dłużej na warkoczu nowej znajomej. Jej włosy miały przepiękny, bardzo szlachetny kolor, i choć w istocie nie stanowił wcale takiej rzadkości, trudno było przejść wobec niego obojętnie.
- Mam nadzieję, że podróż minęła bez przeszkód? W naszym domu nie wymaga się rozbrojenia, więc... - urwała, widząc wypadającego na korytarz Shikaruia.
Nie zdążyła za niego przeprosić, bo szybko stało się jasne, że wyskoczył tak właśnie dla niej. Bla Białej Wilczycy. Miwako odwróciła ku przesuwanym drzwiom, za którymi ukryta była obszerna szafa, tam umieściła płaszcz i buty Mori Asaki, w jednej z szuflad umieściła jej rękawice. Wydawało się, że poza wachlarzem białowłosa nie posiada więcej bagażu, skoro jednak była kunoichi, mogło to być wrażenie bardzo mylące.
- Sanada-san, myślę, że wygodnie wam będzie usiąść w ostatnim pokoju po lewej, wuj przygotował go dla ciebie. Ja pójdę zaparzyć herbatę, nic tak dobrze nie rozgrzewa.
Nie wyobrażała sobie częstować gościa tym przesadnie cierpkim napojem, którym sama chwilę temu raczyła się z Shikaruiem. Raz, że po prostu nie wypadało, dwa natomiast, ta herbata była czymś osobistym. Nawet jeśli, o dziwo, nie sprawiała teraz wrażenia czegoś więcej niż lekarstwo na ból duszy. Zakładając, że tym samym nie trzeba już się martwić o wachlarz Asaki, skłoniła się krótko i wróciła do kuchni, gdzie od razu zabrała się za gotowanie wody. Takie proste, codzienne czynności, naprawdę pomagały zająć myśli. Umysł najbardziej poddawał się truciźnie wtedy właśnie, gdy zupełnie nie miał żadnego zajęcia.
Wskazany przez Miwako pokój nie był duży, ktoś jednak wstawił tu kaganek z żarem, który nie przestał się jeszcze delikatnie tlić, ogrzewając pomieszczenie. Mebli nie było prawie wcale - jeden rozłożony futon, malutki, niski stolik z dwiema poduszkami do siedzenia po przeciwnych stronach, pusta szafa ukryta za przesuwanymi drzwiami. Nic specjalnego, ale przynajmniej było czysto.
Całym problemem Miwako był fakt, że jej potwór nosił imię Perfekcja.
- No ale słabość... - zawahała się, z jednej strony nie mogła odmówić mu logiki, z drugiej nie mogła się z tymi słowami zgodzić, bo zawsze wmawiano jej, że niegodne jest okazywanie słabości - To dobra strategia, jeżeli brakuje innych możliwości. Zresztą, ja mam odwrotny problem, bo jak na razie to poważnie nie traktują mnie zleceniodawcy.
Drobna, ślicznie ubrana, z twarzą jak u lalki. Nie budziła zaufania wśród pracodawców, powierzane jej zadania były raczej dość banalne. I nie chodziło nawet o to, że serce jej rwało się ku niebezpieczeństwu i ryzyku, nie, ryzyko wcale nie leżało w sferze jej pragnień. Kiedy jednak zgłasza się by stróżować nocą przy magazynie, a zleceniodawca udaje, że nie słyszy jej oferty, coś tu już jest naprawdę nie tak. Zastanawiała się już nawet, czy ci specyficzni ninja, noszący się zawsze bandażach albo maskach, nie mają po prostu powierzchowności, przez którą nikt nie traktuje ich poważnie. Może ukrycie własnego oblicza dodałoby jej powagi?
Oszukiwanie wszystkich dookoła jest męczące - te słowa rozbrzmiały w jej głowie, ale odsunęła je od siebie, jak niepotrzebny frazes, który tak naprawdę nic nie znaczy. Może kiedyś to do niej wróci, gdy przekona się, że faktycznie można inaczej. Na razie tak nie było. Była Motylem, a ich zadaniem jest oczarowanie innych pięknem skrzydełek, aż pewnego dnia ktoś przypnie ich zimne ciałko szpilką do korkowej tablicy. Pewnie pamiętasz, jak prezentuje się motyl bez swego skarbu? No właśnie.
Miwako nie zaśmiała się wraz z Shikaruiem, ale na jej twarzy pozostał uśmiech. Nie ten przyklejony grymas, do którego się czasami zmuszała z uwagi na wymóg sytuacji. Po prostu... na chwilę w tym domu znowu stało się ciepło. Przyszło jej nawet do głowy, że mogła częściej próbować uśmiechać się dla babci. Szkoda, że z wielu rzeczy zdajemy sobie sprawę zbyt późno.
- Obawiam się tylko, że "z całym szacunkiem" mogłabym mieć problem z podstępami, a to przecież istotne w tym zawodzie. Może jakby po wszystkim przeprosić? Tylko żeby nie przesadzić, bo jeszcze biedak uzna, że się z niego kpi... - zafrasowała się, wciąż niezbyt poważnie, po prostu... ciesząc się chwilą?
Kiwnęła głową. Nie pozwolą zostać. Miała jednak wątpliwości czy rozumiała to osoba, która zdawała się żyć niczym wiatr. Z drugiej strony nie była chyba na tym świecie człowieka, który nie byłby zależny od czyjejś decyzji.
- Moi rodzice nie są shinobi, a moja przyszłość jest ogólnie zaplanowana. Mam jeszcze kilka lat na podobne kaprysy, ale w tej sytuacji... Może mogłabym jeszcze zostać gdyby wuj się ożenił, ale przecież nie mogę wymagać takich rzeczy - wyjaśniła, zapatrzona w resztkę herbaty na dnie filiżanki.
Czy ktoś mógł jej pomóc? Wątpliwe. Na pewno nie leżało to w mocy Shikaruia, który choćby i wprowadził się do Nawabari, kobietą nie był. Młodziutka panienka musiała mieć opiekunkę, ale też i rodzice musieli mieć ładną historię. Bo to, że córeczka o szlachetnym sercu towarzyszy babci na starość, brzmi zdecydowanie lepiej niż stwierdzenie, że siedzi na prowincji bogowie wiedzą po co.
Na razie jednak trzeba było porzucić te myśli i założyć inną twarz - niby swoją, a jednak fałszywą. Nazwisko Mori nic Miwako nie mówiło, nie przywodziło na myśl żadnych znajomych rodziny, bliższych ani dalszych. Coś jeszcze przykuło uwagę Hasegawy, na tyle, by wzrok jej zatrzymał się nieco dłużej na warkoczu nowej znajomej. Jej włosy miały przepiękny, bardzo szlachetny kolor, i choć w istocie nie stanowił wcale takiej rzadkości, trudno było przejść wobec niego obojętnie.
- Mam nadzieję, że podróż minęła bez przeszkód? W naszym domu nie wymaga się rozbrojenia, więc... - urwała, widząc wypadającego na korytarz Shikaruia.
Nie zdążyła za niego przeprosić, bo szybko stało się jasne, że wyskoczył tak właśnie dla niej. Bla Białej Wilczycy. Miwako odwróciła ku przesuwanym drzwiom, za którymi ukryta była obszerna szafa, tam umieściła płaszcz i buty Mori Asaki, w jednej z szuflad umieściła jej rękawice. Wydawało się, że poza wachlarzem białowłosa nie posiada więcej bagażu, skoro jednak była kunoichi, mogło to być wrażenie bardzo mylące.
- Sanada-san, myślę, że wygodnie wam będzie usiąść w ostatnim pokoju po lewej, wuj przygotował go dla ciebie. Ja pójdę zaparzyć herbatę, nic tak dobrze nie rozgrzewa.
Nie wyobrażała sobie częstować gościa tym przesadnie cierpkim napojem, którym sama chwilę temu raczyła się z Shikaruiem. Raz, że po prostu nie wypadało, dwa natomiast, ta herbata była czymś osobistym. Nawet jeśli, o dziwo, nie sprawiała teraz wrażenia czegoś więcej niż lekarstwo na ból duszy. Zakładając, że tym samym nie trzeba już się martwić o wachlarz Asaki, skłoniła się krótko i wróciła do kuchni, gdzie od razu zabrała się za gotowanie wody. Takie proste, codzienne czynności, naprawdę pomagały zająć myśli. Umysł najbardziej poddawał się truciźnie wtedy właśnie, gdy zupełnie nie miał żadnego zajęcia.
Wskazany przez Miwako pokój nie był duży, ktoś jednak wstawił tu kaganek z żarem, który nie przestał się jeszcze delikatnie tlić, ogrzewając pomieszczenie. Mebli nie było prawie wcale - jeden rozłożony futon, malutki, niski stolik z dwiema poduszkami do siedzenia po przeciwnych stronach, pusta szafa ukryta za przesuwanymi drzwiami. Nic specjalnego, ale przynajmniej było czysto.
0 x

- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Dom rodziny Nijima
Trzy osoby, trzy różne demony. Miało ich połączyć coś więcej niż zwykłe "dzień dobry", skoro nie połączyły linie krwi. Każdy z nas przyglądał się tym cieniom w całkowitych ciemnościach, wyczuwał ruch za plecami, w czasach, kiedy Ziemia była młodsza. Oni razem z nią. Kwitli i dorastali w klatkach, które stworzone były dłońmi mar nie z tych światów. Wiecie, zabawna sprawa, bo spośród tych "mar", największy udział miały te, które były jak najbardziej z tego padołu. Nazywać je można było różnie, posiadali swoje role, jak aktorzy w przedstawieniu. Z punktu, w którym spoglądaliśmy na nie teraz, były ustalonymi schematami. Ludźmi bardziej i mniej ważnymi, którzy wpłynęli na teraźniejszość. A kiedyś? Najbardziej dzikie niewiadome, które prowadziły w jednym kierunku. Zbaczasz potem na rozdroża, ale główny znak mówił, że to Kierunek Nieprzyjemny. W końcu zetknęli się w jednym domu, Ambicja, Perfekcja i Nienawiść. Oddam duszę bogom, zastawię ją w tym zakładzie - że kiedy już się rozejdą ich drogi, coś zmieni się raz na zawsze. Nie musi to być dziś, nie musi to być nawet jutro. Może rozejdą się za lat dwadzieścia, może już po pogrzebie. Ambicja wróci do pięcia się na szczyty w swoim domu, gdzie chciała zostać doceniona, Perfekcja również, tylko kierunek obierze inny i pogrąży się w ciężkiej pracy nad samą sobą. No spójrzcie, łączyło je więcej, niż można podejrzewać. A Nienawiść? Pójdzie przed siebie. Jej ogień wygasł i mogła się teraz nazywać Wolnością. Lub gorzkością podobną do tej, którą miała zbyt długo herbata Miwako. Dzisiaj taka właśnie smakowała najbardziej.
Nie pędził, nie gonił. Nie biegł. A jednak jego kroki były naprawdę szybkie, choć to nie miało żadnego sensu. Asaka nie była królikiem, który w swojej dzikości miałby się spłoszyć, słysząc za rogiem ciężkie kroki tygrysich łap, który nawet nie próbował się kryć ze swoją obecnością. I chociaż nie miało to sensu i zdecydowanie przeczyło dobremu wychowaniu, nawet przez moment się nie wahał. Tylko po to, żeby prędzej, o milisekundy, zobaczyć osobę, której tutaj potrzebował. Na którą czekał i która była słońcem, co swe promienie przesączało przez gęste, szaro-bure chmury. W takim stanie mogły tkwić na niebie, ile tylko zapragnęły, byle pozwalały na opadanie ciepła na policzek dalej. Przecież nie miał przerywać w kulturalnej i grzecznej rozmowie, jaka tutaj została pomiędzy paniami przeprowadzona. Przecież to też nie tak, że przerywać nie zamierzał. To był efekt uboczny, jak efektem ubocznym rozpalenia ognia było spalanie się jego paliwa. Albo pożądanym dla tych, co pragnęli się ogrzać? Tak jak on teraz tego chciał, nawet jeśli główna żałoba zdążyła z niego spłynąć. Podróż, którą zaplanował na tydzień, przedłużyła się już na... trzeci tydzień? Jak zawsze stracił poczucie czasu. Już sam nie wiedział, ile to minęło, odkąd ostatnim razem widział złotooką, ale zdecydowanie zbyt długo za nią tęsknił, zbyt wiele o niej myślał, snując te plany, jak wiele rzeczy zrobi, kiedy już wróci. Zaprosi tutaj Asakę czymś więcej niż krótki "przyjedź" z instrukcjami dotarcia pod odpowiedni próg. To też - nie wypadało! I cóż? Stać się stało. Tak jak stał się on, rozrywający pewien rytuał poznania, w którym było wiele mylności i niezrozumienia. Żadne nazwisko nie mówiło czegokolwiek drugiej ze stron.
Przymknął oczy, zamykając swoje Słońce w ramionach. Była zimna i potrzebowała ogrzania. Och? Kolejne, co miało połączyć tutaj ich wszystkich. Jeszcze kilka zaczerpnięć ze studni pragnień i będzie można coś ulepić w tym dniu żałoby. Ciasto, najlepiej ze śliwkami. Takie było odpowiednio słodkie. Nie trzymał jej długo, tak jak i ona przy nim zbyt długo nie tkwiła. Wystarczająco długo, by wiadomo było, że jest coś na rzeczy. Wystarczająco krótko, by nie wprawić ich młodej gospodyni w jakikolwiek bezruch czy niezręczność traktowaną intymnymi chwilami. Teraz już, nie ważne, jak długo trzymałby Wilczycę przy sobie, zawsze byłoby mu za mało. Nie wystarczyłby mu jeden dotyk więcej, jedno więcej spojrzenie, jedno więcej słowo. Nawet jeśli tych słów byłoby miliony, spojrzeń setki tysięcy, a dotyków tysiące, byłoby to wciąż za mało. Zbyt mało jej w samej sobie, przy nim, w jego objęciach, gdzie mógł czuć uderzenia jej serca, kiedy przyciskał ją do swojej klatki piersiowej i czuć zapach jej włosów, kiedy przysuwał do nich nozdrza. Mimo to błagałby o każdą sekundę więcej, gdyby mu nakazano. Ponoć były takie rzeczy, których się nie robiło za żadną cenę. Pewne progi, na które się nie wkraczało, nawet jeśli bardzo pragnęło się czegoś najmocniej na świecie. Nie było wątpliwości, że Asaka i Miwako je posiadały - linie, których by nigdy nie przekraczały. Ale Shikarui nigdy nie posiadał jakichkolwiek. To był trudny świat, a on nie lubił skomplikowanych rozwiązań. Płaski teren, pojedyncze, wyrastające kikuty, które kiedyś były drzewami - ogród, w którym nie uraczysz płotów. Tu wszystko było proste. Szkoda tylko, że cały świat tak prostym być nie chciał.
- Poznaj proszę wnuczkę Saki, obecną gospodynię. - Przesunął dłonią po plecach Asaki, kiedy się od niej odsunął, by spojrzeć na Miwako. Słyszał, że się sobie przedstawiały, nie było to więc raczej konieczne. To imienne przedstawianie się. - Miwako, to jest moja przyszła żona, Mori Asaka. - Wskazał na białowłosą, która zdążyła się odsunąć. Taki mały wstęp do długiej, bardzo długiej historii, na której wytłumaczenie zasłużyły obie kobiety. - Dobrze. Zaczekamy tam na ciebie. Mam nadzieję, że nam potowarzysz. Jeśli masz ochotę. Nie będzie gorzko. - Obietnica, groźba, zapowiedź? Będzie słodko, bardzo słodko, ale to wcale nie tak, że gorycz miała nagle się rozpłynąć. Za wiele jej teraz nosił w sercu. Miwako przecież też. Spojrzał na Asakę i skierował się do pokoju, który został dla niego przygotowany. Tak, ten dom był zdecydowanie za duży dla jednej osoby. Był nawet za duży dla trzech osób. Piękna posiadłość z ogrodem zasługiwała na to, żeby gościło w niej życie i śpiewały kolibry. Zamiast tego mieli Śmierć i kruki.
- Przepraszam. Wszystko się bardzo przedłużyło i nie skończyło tak, jak chciałem. - Nie wydawał się rzeczywiście żałować za grzechy, kiedy to mówił, ale to był akurat część jego uroku. To, że wydawał się zupełnie szczery i jednocześnie nie zawsze do końca przepływ emocji był odpowiedni. Tylko czy naprawdę żałował? Nie. Nie było czego. Przepraszał dlatego, że nie chciał rzeczywiście, żeby to trwało tyle i tym bardziej... żeby tak się skończyło. Zresztą... teraz wiedział, że gdyby wrócił tutaj wcześniej, miał wystarczająco odwagi, nic z tego by się nie wydarzyło. To było jego przeznaczenie i jego karma. I przeznaczenie Saki, która musiała ślepo wierzyć w niego do samego końca i uważać go za światło, którym nie był. To było niemal ironiczne. To, co przekazała mu Miwako - że kiedy Saki o nim mówiła, miała światło w oczach. - Przyjechałem tu odwiedzić grób matki i znaleźć opiekunkę, która się mną zajmowała, gdy mieszkałem jeszcze w rodzinnej rezydencji. Na imię miała Saki i mieszkała w tym miejscu. - I Miwako była jej wnuczką. I ubrane miała czarne szaty. A w domu, prócz ich trójki, nie było nikogo. - Kiedy ją znalazłem, była bardzo ciężko chora. Ruszyłem na poszukiwanie leku dla niej. Zanim wróciliśmy, Saki zmarła. - Był chyba mistrzem w skracaniu historii tak, by odebrać jej cały czar dramatyzmu. Jeszcze dodając do tego typowy dla niego ton, tylko teraz nieco bardziej zmęczony, z opowieści wychodziła klapa. Cóż, dla niego to nie była "opowiastka".
Nie pędził, nie gonił. Nie biegł. A jednak jego kroki były naprawdę szybkie, choć to nie miało żadnego sensu. Asaka nie była królikiem, który w swojej dzikości miałby się spłoszyć, słysząc za rogiem ciężkie kroki tygrysich łap, który nawet nie próbował się kryć ze swoją obecnością. I chociaż nie miało to sensu i zdecydowanie przeczyło dobremu wychowaniu, nawet przez moment się nie wahał. Tylko po to, żeby prędzej, o milisekundy, zobaczyć osobę, której tutaj potrzebował. Na którą czekał i która była słońcem, co swe promienie przesączało przez gęste, szaro-bure chmury. W takim stanie mogły tkwić na niebie, ile tylko zapragnęły, byle pozwalały na opadanie ciepła na policzek dalej. Przecież nie miał przerywać w kulturalnej i grzecznej rozmowie, jaka tutaj została pomiędzy paniami przeprowadzona. Przecież to też nie tak, że przerywać nie zamierzał. To był efekt uboczny, jak efektem ubocznym rozpalenia ognia było spalanie się jego paliwa. Albo pożądanym dla tych, co pragnęli się ogrzać? Tak jak on teraz tego chciał, nawet jeśli główna żałoba zdążyła z niego spłynąć. Podróż, którą zaplanował na tydzień, przedłużyła się już na... trzeci tydzień? Jak zawsze stracił poczucie czasu. Już sam nie wiedział, ile to minęło, odkąd ostatnim razem widział złotooką, ale zdecydowanie zbyt długo za nią tęsknił, zbyt wiele o niej myślał, snując te plany, jak wiele rzeczy zrobi, kiedy już wróci. Zaprosi tutaj Asakę czymś więcej niż krótki "przyjedź" z instrukcjami dotarcia pod odpowiedni próg. To też - nie wypadało! I cóż? Stać się stało. Tak jak stał się on, rozrywający pewien rytuał poznania, w którym było wiele mylności i niezrozumienia. Żadne nazwisko nie mówiło czegokolwiek drugiej ze stron.
Przymknął oczy, zamykając swoje Słońce w ramionach. Była zimna i potrzebowała ogrzania. Och? Kolejne, co miało połączyć tutaj ich wszystkich. Jeszcze kilka zaczerpnięć ze studni pragnień i będzie można coś ulepić w tym dniu żałoby. Ciasto, najlepiej ze śliwkami. Takie było odpowiednio słodkie. Nie trzymał jej długo, tak jak i ona przy nim zbyt długo nie tkwiła. Wystarczająco długo, by wiadomo było, że jest coś na rzeczy. Wystarczająco krótko, by nie wprawić ich młodej gospodyni w jakikolwiek bezruch czy niezręczność traktowaną intymnymi chwilami. Teraz już, nie ważne, jak długo trzymałby Wilczycę przy sobie, zawsze byłoby mu za mało. Nie wystarczyłby mu jeden dotyk więcej, jedno więcej spojrzenie, jedno więcej słowo. Nawet jeśli tych słów byłoby miliony, spojrzeń setki tysięcy, a dotyków tysiące, byłoby to wciąż za mało. Zbyt mało jej w samej sobie, przy nim, w jego objęciach, gdzie mógł czuć uderzenia jej serca, kiedy przyciskał ją do swojej klatki piersiowej i czuć zapach jej włosów, kiedy przysuwał do nich nozdrza. Mimo to błagałby o każdą sekundę więcej, gdyby mu nakazano. Ponoć były takie rzeczy, których się nie robiło za żadną cenę. Pewne progi, na które się nie wkraczało, nawet jeśli bardzo pragnęło się czegoś najmocniej na świecie. Nie było wątpliwości, że Asaka i Miwako je posiadały - linie, których by nigdy nie przekraczały. Ale Shikarui nigdy nie posiadał jakichkolwiek. To był trudny świat, a on nie lubił skomplikowanych rozwiązań. Płaski teren, pojedyncze, wyrastające kikuty, które kiedyś były drzewami - ogród, w którym nie uraczysz płotów. Tu wszystko było proste. Szkoda tylko, że cały świat tak prostym być nie chciał.
- Poznaj proszę wnuczkę Saki, obecną gospodynię. - Przesunął dłonią po plecach Asaki, kiedy się od niej odsunął, by spojrzeć na Miwako. Słyszał, że się sobie przedstawiały, nie było to więc raczej konieczne. To imienne przedstawianie się. - Miwako, to jest moja przyszła żona, Mori Asaka. - Wskazał na białowłosą, która zdążyła się odsunąć. Taki mały wstęp do długiej, bardzo długiej historii, na której wytłumaczenie zasłużyły obie kobiety. - Dobrze. Zaczekamy tam na ciebie. Mam nadzieję, że nam potowarzysz. Jeśli masz ochotę. Nie będzie gorzko. - Obietnica, groźba, zapowiedź? Będzie słodko, bardzo słodko, ale to wcale nie tak, że gorycz miała nagle się rozpłynąć. Za wiele jej teraz nosił w sercu. Miwako przecież też. Spojrzał na Asakę i skierował się do pokoju, który został dla niego przygotowany. Tak, ten dom był zdecydowanie za duży dla jednej osoby. Był nawet za duży dla trzech osób. Piękna posiadłość z ogrodem zasługiwała na to, żeby gościło w niej życie i śpiewały kolibry. Zamiast tego mieli Śmierć i kruki.
- Przepraszam. Wszystko się bardzo przedłużyło i nie skończyło tak, jak chciałem. - Nie wydawał się rzeczywiście żałować za grzechy, kiedy to mówił, ale to był akurat część jego uroku. To, że wydawał się zupełnie szczery i jednocześnie nie zawsze do końca przepływ emocji był odpowiedni. Tylko czy naprawdę żałował? Nie. Nie było czego. Przepraszał dlatego, że nie chciał rzeczywiście, żeby to trwało tyle i tym bardziej... żeby tak się skończyło. Zresztą... teraz wiedział, że gdyby wrócił tutaj wcześniej, miał wystarczająco odwagi, nic z tego by się nie wydarzyło. To było jego przeznaczenie i jego karma. I przeznaczenie Saki, która musiała ślepo wierzyć w niego do samego końca i uważać go za światło, którym nie był. To było niemal ironiczne. To, co przekazała mu Miwako - że kiedy Saki o nim mówiła, miała światło w oczach. - Przyjechałem tu odwiedzić grób matki i znaleźć opiekunkę, która się mną zajmowała, gdy mieszkałem jeszcze w rodzinnej rezydencji. Na imię miała Saki i mieszkała w tym miejscu. - I Miwako była jej wnuczką. I ubrane miała czarne szaty. A w domu, prócz ich trójki, nie było nikogo. - Kiedy ją znalazłem, była bardzo ciężko chora. Ruszyłem na poszukiwanie leku dla niej. Zanim wróciliśmy, Saki zmarła. - Był chyba mistrzem w skracaniu historii tak, by odebrać jej cały czar dramatyzmu. Jeszcze dodając do tego typowy dla niego ton, tylko teraz nieco bardziej zmęczony, z opowieści wychodziła klapa. Cóż, dla niego to nie była "opowiastka".
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Dom rodziny Nijima
O tak, z demonami można było wygrać, a Asaka była tego żywym dowodem, choć Miwako nie miała szans tego wiedzieć. Ale tak właśnie było. Kiedyś była niewolnikiem Nienawiści, tak jak Shikarui, nienawidziła wszystkiego i wszystkich, a teraz? Teraz była całkiem pogodna, gadatliwa i choć lubiła raczej mniejsze niż większe towarzystwo innych, to wcale nie była odludkiem. Pozbyła się Nienawiści zamieniając ją na Ambicję właśnie, z małą pomocą swojej rodziny. I nie zamierzała pozwolić tej Wolności czy… Gorzkości, pójść samej przed siebie – już to postanowiła po drodze z Sogen do Sakai i z jedną, barzą krótką i wątłą wątpliwością, zamierzała się tego trzymać. Byłaby głupia, gdyby pozwoliła mu odejść, prawda? Nie to, że chciała go przy sobie trzymać na siłę, nie – ale mogła być sumieniem i głosem rozsądku (khe…), gdy go brakowało.
- Bez. Jest chyba za zimno, żeby bandytom chciało się okupować trakty – odparła, oddając się tej dość… niezobowiązującej rozmowie z dziewczyną, której nazwisko mówiło Asace równie niewiele co jej własne Miwako. - To nic, nie potrzebuję go przy sobie – to znaczy wachlarza. Wachlarza nie potrzebowała przy sobie. Był ogromny, widział to kto, by chodzić z nim wszędzie po domu? A przynajmniej Asace się to nie widziało – i jak już wspomniałam, nie potrzebowała go w ogóle. Po prostu podczas podróży czuła się bezpieczniej, gdy miała go przy sobie, to tyle.
Pod płaszczem miała na sobie ciemną koszulę z długim rękawem, przytrzymaną przy ciele skórzanym kubraczkiem, a do dość grubego pasa od spodni przypiętą miała torbę opierającą się o pośladek. Miała jeszcze kaburę na broń na lewym udzie i… to byłoby na tyle. Nie miała ze sobą nic więcej, ale też nie potrzebowała nic więcej – wystarczyło mieć cały swój dobytek popieczętowany w zwojach. Nic nie mokło, nie trzeba było targać ze sobą potrzebnie niepotrzebny balast – same plusy. Pannie Hasegawa dobrze się więc wydawało, bo żadnego innego bagażu nie było. Długie, spięte włosy przerzuciła przez ramię na plecy – teraz, w ciasnym warkoczu sięgały do pasa, można więc było spokojnie założyć, że gdy nie są nijak upięte, to są jeszcze dłuższe.
Resztę rozmowy urwało wtargnięcie Sanady i cała reszta sceny, w której w większości wygrywało dobre wychowanie dziewczyny i pozory, które też potrafiła sprawiać, gdy było to konieczne. A tutaj było – a przynajmniej tak jej się wydawało. Nie znała Miwako, nie miała pojęcia ile wiedziała i co, o ile w ogóle, a sądząc po jej minie, a raczej braku jakiejkolwiek reakcji, nie wiedziała nic. Tak samo jak Asaka nic nie wiedziała. Tym niemniej oboje odsunęli się od siebie dość prędko, ale nie daleko – i tak jak Shikarui chciał nadal trzymać ją w objęciach, bo było mu mało po tych (dobrze liczył!) trzech tygodniach, bo tego właśnie potrzebował, tak ona chciała tego samego. I potrzebowała tego samego. Ale milczała – a w milczeniu nie robiła nic więcej, prócz patrzenia; oczy mówiły wiele, tylko najpierw trzeba było umieć z nich czytać. Milczała dzisiaj, tak jak milczała przez wszystkie miesiące wcześniej, nie robiąc żadnego pierwszego kroku, nie dając nic znać, nie dając przyzwoleń na coś, co wcześniej wytyczone było bardzo grubą i świecącą z oddali granicą. Wtedy jednak milczała z innego powodu – żeby nic nie zepsuć. A dzisiaj milczała, bo tak wypadało.
Teraz, gdy nie miała na sobie płaszcza i gdy już się zatrzymała, czuła chłód, lekko targający jej ciałem. Nadal miała lodowaty nos i policzki, tak samo jak ręce, których palce miała skostniałe i teraz mrowiły nieprzyjemnie, wracając do swojej stałej temperatury. Gdy, Shikarui przedstawił je sobie raz jeszcze, przynajmniej minimalnie odkrywając tajemnicę o „wnuczce”, Asaka ukłoniła się raz jeszcze, nieco bardziej, skoro wachlarz już jej nie przeszkadzał i nie ryzykowała, że w coś przypadkiem uderzy. Jej policzki zarumieniły się minimalnie – albo zrobiłyby to, gdyby wciąż nie były przyczerwienione od mrozu – a serce zabiło jej mocniej, znowu przyspieszając do krótkiego galopu, gdy Shikarui nazwał ją swoją przyszłą żoną. Co prawda nie było jeszcze żadnych oświadczyn, wszystko się pokiełbasiło przez te trzy tygodnie, ale rozmawiał wtedy z jej matką tak poważnie, że każdy już w jej domu sądził, że to tylko kwestia czasu. Zaskoczył ją wtedy, tą bezpośredniością i intencją, o którą by go wcześniej nie podejrzewała, tak jak zaskoczył ją teraz – ale obie te sytuacje były tymi miłymi. I choć przyzwyczaiła się już - przynajmniej trochę – do tej myśli, to jednak usłyszeć to tutaj, teraz… Spłoniłaby rumieńcem jak dorodna piwonia, gdyby nie jej uroda, która na szczęście nie przemieniała ją w raczka. A przecież to było tylko małżeństwo, czym się tutaj ekscytować? Jednak jej nie było wszystko jedno i topniała wewnętrznie, gdy mówił to w ten sposób, jednoznacznie wskazując, że to nie są żarty. Że wtedy nie były i teraz też nie.
- Proszę, nie krępuj się – dodała jeszcze, gdy już Miwako skierowała ich do jakiegoś pokoju, a Shikarui zaprosił ją, żeby do nich dołączyła. Coś musiało być na rzeczy – i Asaka chyba już wiedziała co takiego. Czerń złocistowłosej, podkrążone i zaczerwienione oczy Sanady, Miwako przedstawiająca się jako tajemnicza „wnuczka” i nagłe wezwanie jej osoby tutaj. Brakowało tylko stempelka pod napisanym oświadczeniem, ale Asaka nie była głupia i czuła pismo nosem. Wolała jednak mieć pewność.
Dała się poprowadzić do wskazanego pomieszczenia, a po drodze rozglądała się dyskretnie acz z ciekawością, jak to miała w swoim zwyczaju. Tam, na miejscu, gdy czarnowłosy zaczął mówić, nie przeszkadzała mu, aż nie doszedł do końca opowieści. Bardzo krótkiej opowieści, równie krótkiej co ten ostatni liścik.
- Przykro mi… - powiedziała w końcu, domyślając się już do czego ta historia prowadzi. Proszę, oto miała swoje potwierdzenie. Śmierć bliskich nigdy nie była prosta, wiedziała to na własnym doświadczeniu bardzo dobrze. Tylko czy… Ta Saki była mu bliska? Nie wiedziała. Nie wiedziała, bo… Pierwszy raz słyszała to imię. Nie wiedziała więc, prócz wzmianki o byciu opiekunką, kim była i jak wielką rolę odgrywała w życiu Sanady. Tego też poskąpił. Poczuła się jeszcze bardziej zagubiona niż wcześniej – bo choć jedna karta została odkryta, to okazało się, że w jej cieniu skrywało się jeszcze kilka, które teraz patrzyły się na nią swoimi koszulkami. - Nie wiem, co ci więcej powiedzieć, więc… - więc wolała nie mówić nic i korzystając z chwili, w której byli tutaj sami, przytuliła się do niego raz jeszcze, jednak tym razem na dłużej. - Masz zadziwiającą zdolność upychania zdarzeń z trzech tygodni w trzech zdaniach – technicznie to w pięciu, ale były tak krótkie, że jawiły się Asace trzema. - Czy ona była dla ciebie kimś ważnym? – to nie był przytyk, tylko zwykłe pytanie, mające odgonić cienie niewiedzy i nieco lepiej ułożyć pewne sprawy w głowie.
Asaka zamierzała tulić go do siebie tak długo, aż sam nie będzie chciał się odsunąć, bądź do momentu, aż nie pojawi się Miwako. Niby wiedziała już co łączy tę dwójkę, ale… ech, pozory to pozory. Zwłaszcza teraz, w tym żałobnym okresie. Bo teraz wiedziała już co się stało. I gdy tylko Hasegawa pojawiła się w pokoju, białowłosa zamierzała naprawić niedopowiedzenia wynikające z niewiedzy.
- Moje kondolencje. Bardzo mi przykro z powodu twojej straty – to tylko słowa, ale słowa posiadały wielką moc. Mogły ranić i mogły leczyć. Asaka nie była nikim ważnym, do dzisiaj nie wiedziała nawet o istnieniu Saki, ale to nie znaczyła, że nie współczuła Miwako. Bo współczuła. Kiedyś niosła żal, który teraz i ona musiała podźwignąć. Powiedziałaby coś więcej, ale była dla gospodyni zupełną nieznajomą i nie chciała z butami wchodzić w jej uczucia i życie. - Przepraszam, że może to nie jest dobra chwila, ale… Gdzie mogłabym się przebrać? Chciałabym włożyć coś nieco bardziej odpowiedniego niż… to – spodnie i koszula. Tak po męsku. Zupełnie to nie pasowało do żałobnego nastroju w domu.
- Bez. Jest chyba za zimno, żeby bandytom chciało się okupować trakty – odparła, oddając się tej dość… niezobowiązującej rozmowie z dziewczyną, której nazwisko mówiło Asace równie niewiele co jej własne Miwako. - To nic, nie potrzebuję go przy sobie – to znaczy wachlarza. Wachlarza nie potrzebowała przy sobie. Był ogromny, widział to kto, by chodzić z nim wszędzie po domu? A przynajmniej Asace się to nie widziało – i jak już wspomniałam, nie potrzebowała go w ogóle. Po prostu podczas podróży czuła się bezpieczniej, gdy miała go przy sobie, to tyle.
Pod płaszczem miała na sobie ciemną koszulę z długim rękawem, przytrzymaną przy ciele skórzanym kubraczkiem, a do dość grubego pasa od spodni przypiętą miała torbę opierającą się o pośladek. Miała jeszcze kaburę na broń na lewym udzie i… to byłoby na tyle. Nie miała ze sobą nic więcej, ale też nie potrzebowała nic więcej – wystarczyło mieć cały swój dobytek popieczętowany w zwojach. Nic nie mokło, nie trzeba było targać ze sobą potrzebnie niepotrzebny balast – same plusy. Pannie Hasegawa dobrze się więc wydawało, bo żadnego innego bagażu nie było. Długie, spięte włosy przerzuciła przez ramię na plecy – teraz, w ciasnym warkoczu sięgały do pasa, można więc było spokojnie założyć, że gdy nie są nijak upięte, to są jeszcze dłuższe.
Resztę rozmowy urwało wtargnięcie Sanady i cała reszta sceny, w której w większości wygrywało dobre wychowanie dziewczyny i pozory, które też potrafiła sprawiać, gdy było to konieczne. A tutaj było – a przynajmniej tak jej się wydawało. Nie znała Miwako, nie miała pojęcia ile wiedziała i co, o ile w ogóle, a sądząc po jej minie, a raczej braku jakiejkolwiek reakcji, nie wiedziała nic. Tak samo jak Asaka nic nie wiedziała. Tym niemniej oboje odsunęli się od siebie dość prędko, ale nie daleko – i tak jak Shikarui chciał nadal trzymać ją w objęciach, bo było mu mało po tych (dobrze liczył!) trzech tygodniach, bo tego właśnie potrzebował, tak ona chciała tego samego. I potrzebowała tego samego. Ale milczała – a w milczeniu nie robiła nic więcej, prócz patrzenia; oczy mówiły wiele, tylko najpierw trzeba było umieć z nich czytać. Milczała dzisiaj, tak jak milczała przez wszystkie miesiące wcześniej, nie robiąc żadnego pierwszego kroku, nie dając nic znać, nie dając przyzwoleń na coś, co wcześniej wytyczone było bardzo grubą i świecącą z oddali granicą. Wtedy jednak milczała z innego powodu – żeby nic nie zepsuć. A dzisiaj milczała, bo tak wypadało.
Teraz, gdy nie miała na sobie płaszcza i gdy już się zatrzymała, czuła chłód, lekko targający jej ciałem. Nadal miała lodowaty nos i policzki, tak samo jak ręce, których palce miała skostniałe i teraz mrowiły nieprzyjemnie, wracając do swojej stałej temperatury. Gdy, Shikarui przedstawił je sobie raz jeszcze, przynajmniej minimalnie odkrywając tajemnicę o „wnuczce”, Asaka ukłoniła się raz jeszcze, nieco bardziej, skoro wachlarz już jej nie przeszkadzał i nie ryzykowała, że w coś przypadkiem uderzy. Jej policzki zarumieniły się minimalnie – albo zrobiłyby to, gdyby wciąż nie były przyczerwienione od mrozu – a serce zabiło jej mocniej, znowu przyspieszając do krótkiego galopu, gdy Shikarui nazwał ją swoją przyszłą żoną. Co prawda nie było jeszcze żadnych oświadczyn, wszystko się pokiełbasiło przez te trzy tygodnie, ale rozmawiał wtedy z jej matką tak poważnie, że każdy już w jej domu sądził, że to tylko kwestia czasu. Zaskoczył ją wtedy, tą bezpośredniością i intencją, o którą by go wcześniej nie podejrzewała, tak jak zaskoczył ją teraz – ale obie te sytuacje były tymi miłymi. I choć przyzwyczaiła się już - przynajmniej trochę – do tej myśli, to jednak usłyszeć to tutaj, teraz… Spłoniłaby rumieńcem jak dorodna piwonia, gdyby nie jej uroda, która na szczęście nie przemieniała ją w raczka. A przecież to było tylko małżeństwo, czym się tutaj ekscytować? Jednak jej nie było wszystko jedno i topniała wewnętrznie, gdy mówił to w ten sposób, jednoznacznie wskazując, że to nie są żarty. Że wtedy nie były i teraz też nie.
- Proszę, nie krępuj się – dodała jeszcze, gdy już Miwako skierowała ich do jakiegoś pokoju, a Shikarui zaprosił ją, żeby do nich dołączyła. Coś musiało być na rzeczy – i Asaka chyba już wiedziała co takiego. Czerń złocistowłosej, podkrążone i zaczerwienione oczy Sanady, Miwako przedstawiająca się jako tajemnicza „wnuczka” i nagłe wezwanie jej osoby tutaj. Brakowało tylko stempelka pod napisanym oświadczeniem, ale Asaka nie była głupia i czuła pismo nosem. Wolała jednak mieć pewność.
Dała się poprowadzić do wskazanego pomieszczenia, a po drodze rozglądała się dyskretnie acz z ciekawością, jak to miała w swoim zwyczaju. Tam, na miejscu, gdy czarnowłosy zaczął mówić, nie przeszkadzała mu, aż nie doszedł do końca opowieści. Bardzo krótkiej opowieści, równie krótkiej co ten ostatni liścik.
- Przykro mi… - powiedziała w końcu, domyślając się już do czego ta historia prowadzi. Proszę, oto miała swoje potwierdzenie. Śmierć bliskich nigdy nie była prosta, wiedziała to na własnym doświadczeniu bardzo dobrze. Tylko czy… Ta Saki była mu bliska? Nie wiedziała. Nie wiedziała, bo… Pierwszy raz słyszała to imię. Nie wiedziała więc, prócz wzmianki o byciu opiekunką, kim była i jak wielką rolę odgrywała w życiu Sanady. Tego też poskąpił. Poczuła się jeszcze bardziej zagubiona niż wcześniej – bo choć jedna karta została odkryta, to okazało się, że w jej cieniu skrywało się jeszcze kilka, które teraz patrzyły się na nią swoimi koszulkami. - Nie wiem, co ci więcej powiedzieć, więc… - więc wolała nie mówić nic i korzystając z chwili, w której byli tutaj sami, przytuliła się do niego raz jeszcze, jednak tym razem na dłużej. - Masz zadziwiającą zdolność upychania zdarzeń z trzech tygodni w trzech zdaniach – technicznie to w pięciu, ale były tak krótkie, że jawiły się Asace trzema. - Czy ona była dla ciebie kimś ważnym? – to nie był przytyk, tylko zwykłe pytanie, mające odgonić cienie niewiedzy i nieco lepiej ułożyć pewne sprawy w głowie.
Asaka zamierzała tulić go do siebie tak długo, aż sam nie będzie chciał się odsunąć, bądź do momentu, aż nie pojawi się Miwako. Niby wiedziała już co łączy tę dwójkę, ale… ech, pozory to pozory. Zwłaszcza teraz, w tym żałobnym okresie. Bo teraz wiedziała już co się stało. I gdy tylko Hasegawa pojawiła się w pokoju, białowłosa zamierzała naprawić niedopowiedzenia wynikające z niewiedzy.
- Moje kondolencje. Bardzo mi przykro z powodu twojej straty – to tylko słowa, ale słowa posiadały wielką moc. Mogły ranić i mogły leczyć. Asaka nie była nikim ważnym, do dzisiaj nie wiedziała nawet o istnieniu Saki, ale to nie znaczyła, że nie współczuła Miwako. Bo współczuła. Kiedyś niosła żal, który teraz i ona musiała podźwignąć. Powiedziałaby coś więcej, ale była dla gospodyni zupełną nieznajomą i nie chciała z butami wchodzić w jej uczucia i życie. - Przepraszam, że może to nie jest dobra chwila, ale… Gdzie mogłabym się przebrać? Chciałabym włożyć coś nieco bardziej odpowiedniego niż… to – spodnie i koszula. Tak po męsku. Zupełnie to nie pasowało do żałobnego nastroju w domu.
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
- Miwako
- Gracz nieobecny
- Posty: 159
- Rejestracja: 15 paź 2018, o 18:20
- Wiek postaci: 14
- Ranga: Doko
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=6501
- Multikonta: Suzu
Re: Dom rodziny Nijima
Cała rzecz w tym, że Motyl nigdy się nie czuł się źle ze swoimi demonami. Być może dlatego, że w przeciwieństwie do Tygrysa i Wilka, był doceniany i kochany, choć w sposób skrzywiony i samolubny. Czy miłość mogła być samolubna? Pewnie nie, bo można się spodziewać, że kochać to postawić drugą osobę przynajmniej równo ze sobą na drabince priorytetów. Przynajmniej. Z drugiej strony jednak, każdy kochał jak potrafił i dawał to, co w jego systemie wartości było ważne. A Miwako... po prostu się starała. Doskonaliła się jak niezliczone ilości shinobi w jej wieku, tylko materiał nie dotyczył składania pieczęci, panowania nad chakrą ani przyjmowania na klatę coraz to silniejszych i silniejszych ciosów. Potrafiła za to idealnie się prostować przez cały wieczór, prowadzić uprzejmą rozmowę właściwie z każdym, a nawet uśmiechać się gdy wymagała tego sytuacja, choć na szczęście wymagała rzadko, a ona nie nadużywała tej wątpliwej umiejętności. Uważała też, że zawsze, niezależnie od sytuacji, jest w stanie idealnie panować nad sobą.
Myliła się jednak. Coś się zmieniło w chwili, gdy jej błękitne oczy spoczęły na tym szokującym obrazku, który tak bardzo zapisał się w pamięci blondynki. Saki, zawsze ciepła i pełna życia, teraz spoczywająca na łóżku zimna i bez życia, otoczona rozpaczą bliskich sobie osób. Miwako pękło wtedy serce - czy na pewno? A może pękł lód, który je skuwał, choć nie mogła o tym wiedzieć, bo nie odpadł jeszcze, pozostając na miejscu w jeszcze doskonałym, ale już pokrytym rysami kształcie?
Wilk i Tygrys, biel i czerń. Yin i yang, pomyślała Miwako, gdy stali objęci. Narzeczeni. Tak jak Shikarui wcześniej ze zdziwieniem odkrywał kolejnych członków rodziny Saki, tak Miwako teraz poczuła się zaskoczona, że wokół czarnowłosego mężczyzny o fiołkowych oczach otwiera się inny, nieznany jej, za to bogaty świat. Mori Asaka. Również i Hasegawa skłoniła się ponownie, zupełnie jakby poprzednie zapoznanie było tylko pustym rytuałem, który należało poprawić.
- Bardzo chętnie do was dołączę - powiedziała, choć w tej chwili na nawet ona nie była w stanie powiedzieć, ile było w tym zwykłej grzeczności.
Jej własny świat natomiast się kruszył, konsekwentnie.
Kiedy kilka minut później z bambusową tacą na wysokich nóżkach zapukała i przesunęła drzwi wskazanego parze pokoju, coś się w niej zmieniło. Zgubiła po drodze maskę, którą w takim pośpiechu założyła by podjąć gości. Choć twarz nadal miała nieskorą do ekspresji, zaczerwienienie białek oczu i cienie na powiekach pokazywały wreszcie, że jest człowiekiem, nie ludzką kukłą sterowaną gdzieś zza kulis.
Wraz z herbatą - świeżą, aromatyczną, o lekkiej nutce owoców z odległego Ryuzaku - przyniosła talerzyk wypełniony różowym kwieciem wiśni. Dopiero po przyjrzeniu się można było odkryć, że w rzeczywistości są to cukierki, małe arcydzieła sztuki cukierniczej. Miwako przywiozła je ze swej podróży do Seiyamy, ostatnie wydarzenia sprawiły jednak, że nie udało jej się poczęstować nimi bliskich. Odłożyła tacę przy stoliku i skłoniła się przed Asaką, wdzięczna Shikaruiowi za to, że wyraźnie wytłumaczył już wszystko, wobec czego ona nie musiała brać tego na siebie.
- Dziękuję. Jestem wdzięczna, że jesteś z nami, Mori-san. - rzeczywiście, białowłosa zdawała się tchnąć odrobinę życia w ten wypełniony żałością dom.
Może na tym to właśnie polega - coś się kończy, coś się zaczyna. Odeszła osoba bardzo ważna dla dziewczynki, zanim jednak zdążyła utopić się rozpaczą, spotkała kogoś innego, kto tonął jak ona. I chyba, nieświadomie, zaczęli przynajmniej równać do siebie, nie opadając już niżej. Miwako trochę się bała, że Asaka pochwyci Shikaruia za rękę i wyciągnie go, pozostawiając blondynkę na dole, samą, znów zdaną wyłącznie na siebie wobec tego nieludzkiego ciśnienia ciemnej wody. Czy byli dla niej ważni? No... nie. Ale nie umiała wypuścić w dłoni podanej ręki.
- Och, no tak... Podejdź za mną, Mori-san. Oprowadzę cię przy okazji - w końcu nie mogła z każdą najmniejszą potrzebą prosić o pomoc - Czuj się jak u siebie.
Układ domu nie był trudny do zapamiętania, choć niestety pokoje niebędące obecnie w użytku stały zagracone, bo nikt się nimi po prostu nie przejmował. Wuj Shuichi ogarnął tylko jeden pokój - ten, który przeznaczony został dla Shikaruia. Do wieczora trzeba było naprawić ten błąd, na razie jednak Miwako zaprosiła Asakę do swojego pokoju.
- Mam nadzieję, że nie boisz się gryzoni? Zimuje u mnie stadko ryjówek. Są trochę zadziorne, ale to dobre zwierzaki.
Weszła pierwsza i upewniła się, że większość puszystych kłębków po prostu śpi w ustawionym w kącie, szerokim koszyku. Stadko to trochę mylące stwierdzenie, bardziej by zapewne pasowało - armia. Było ich w końcu kilka dziesiątek, a przytulone do siebie puchate kulki mogły w pierwszej chwili skojarzyć się ze zwiniętym psem lub kotem. Kilka ruchomych pyszczków uniosło się z ciekawością.
Poza tym pokój nie był wcale nadzwyczajny. Wszystkie szafy były pozamykane, w jednej ukryty był złożony futon. Na przytulonym do ściany, szerokim stoliku, równo ułożony był długi rząd książek, obłożonych dla ochrony ozdobnym papierem, przez co nie dało się dostrzec ich grzbietów. Na jednej z pólek leżały równo piątki shurikenów i kunai, obok nich natomiast leżał mały zwój shinobi. Ścianę zdobiło rozłożone na drewnianym wieszaku, bardzo ozdobne kimono - czerwone, przedstawiające żurawia zastygłego nieruchomo w otoczeniu rozległych, subtelnie zarysowanych wód.
Oczywiście, jeśli Asace jednak przeszkadzały ryjówki, kunoichi wyprosiła je krótkim poleceniem, a wówczas one posłusznie opuściły pomieszczenie przez otwarte na chwilę drzwi, te wychodzące na ganek i pokryty śniegiem ogród. Sama kunoichi usunęła się na korytarz chwilę później, proponując jeszcze Asace kąpiel. Gdyby chciała, w miarę szybko można było podgrzać wodę.
Tak czy siak, w końcu mogły wrócić do Shikaruia i dzbanka z parującą herbatą. Trzy okrągłe filiżanki już wcześniej rozstawione zostały na stoliku, teraz pozostawało je wypełnić - choć czarnowłosy zapewne zdążył zająć się własną. Miwako pozwoliła Asace wrócić na zajmowane wcześniej miejsce, sama zasiadła przy wolnym brzegu. I kiedy przyszło się odezwać dotarło do niej, jak bardzo nic nie wie o osobach, z którymi dzieliła teraz gorący napar.
- Sądzę, że jako jedyna mieszkam w Nawabari. Daleką macie za sobą drogę? - zapytała, w duchu lokowała Asakę jakoś na terenie prowincji skoro dotarła szybciej niż jej rodzice, z shinobi jednak nigdy nie można być niczego pewnym.
Myliła się jednak. Coś się zmieniło w chwili, gdy jej błękitne oczy spoczęły na tym szokującym obrazku, który tak bardzo zapisał się w pamięci blondynki. Saki, zawsze ciepła i pełna życia, teraz spoczywająca na łóżku zimna i bez życia, otoczona rozpaczą bliskich sobie osób. Miwako pękło wtedy serce - czy na pewno? A może pękł lód, który je skuwał, choć nie mogła o tym wiedzieć, bo nie odpadł jeszcze, pozostając na miejscu w jeszcze doskonałym, ale już pokrytym rysami kształcie?
Wilk i Tygrys, biel i czerń. Yin i yang, pomyślała Miwako, gdy stali objęci. Narzeczeni. Tak jak Shikarui wcześniej ze zdziwieniem odkrywał kolejnych członków rodziny Saki, tak Miwako teraz poczuła się zaskoczona, że wokół czarnowłosego mężczyzny o fiołkowych oczach otwiera się inny, nieznany jej, za to bogaty świat. Mori Asaka. Również i Hasegawa skłoniła się ponownie, zupełnie jakby poprzednie zapoznanie było tylko pustym rytuałem, który należało poprawić.
- Bardzo chętnie do was dołączę - powiedziała, choć w tej chwili na nawet ona nie była w stanie powiedzieć, ile było w tym zwykłej grzeczności.
Jej własny świat natomiast się kruszył, konsekwentnie.
Kiedy kilka minut później z bambusową tacą na wysokich nóżkach zapukała i przesunęła drzwi wskazanego parze pokoju, coś się w niej zmieniło. Zgubiła po drodze maskę, którą w takim pośpiechu założyła by podjąć gości. Choć twarz nadal miała nieskorą do ekspresji, zaczerwienienie białek oczu i cienie na powiekach pokazywały wreszcie, że jest człowiekiem, nie ludzką kukłą sterowaną gdzieś zza kulis.
Wraz z herbatą - świeżą, aromatyczną, o lekkiej nutce owoców z odległego Ryuzaku - przyniosła talerzyk wypełniony różowym kwieciem wiśni. Dopiero po przyjrzeniu się można było odkryć, że w rzeczywistości są to cukierki, małe arcydzieła sztuki cukierniczej. Miwako przywiozła je ze swej podróży do Seiyamy, ostatnie wydarzenia sprawiły jednak, że nie udało jej się poczęstować nimi bliskich. Odłożyła tacę przy stoliku i skłoniła się przed Asaką, wdzięczna Shikaruiowi za to, że wyraźnie wytłumaczył już wszystko, wobec czego ona nie musiała brać tego na siebie.
- Dziękuję. Jestem wdzięczna, że jesteś z nami, Mori-san. - rzeczywiście, białowłosa zdawała się tchnąć odrobinę życia w ten wypełniony żałością dom.
Może na tym to właśnie polega - coś się kończy, coś się zaczyna. Odeszła osoba bardzo ważna dla dziewczynki, zanim jednak zdążyła utopić się rozpaczą, spotkała kogoś innego, kto tonął jak ona. I chyba, nieświadomie, zaczęli przynajmniej równać do siebie, nie opadając już niżej. Miwako trochę się bała, że Asaka pochwyci Shikaruia za rękę i wyciągnie go, pozostawiając blondynkę na dole, samą, znów zdaną wyłącznie na siebie wobec tego nieludzkiego ciśnienia ciemnej wody. Czy byli dla niej ważni? No... nie. Ale nie umiała wypuścić w dłoni podanej ręki.
- Och, no tak... Podejdź za mną, Mori-san. Oprowadzę cię przy okazji - w końcu nie mogła z każdą najmniejszą potrzebą prosić o pomoc - Czuj się jak u siebie.
Układ domu nie był trudny do zapamiętania, choć niestety pokoje niebędące obecnie w użytku stały zagracone, bo nikt się nimi po prostu nie przejmował. Wuj Shuichi ogarnął tylko jeden pokój - ten, który przeznaczony został dla Shikaruia. Do wieczora trzeba było naprawić ten błąd, na razie jednak Miwako zaprosiła Asakę do swojego pokoju.
- Mam nadzieję, że nie boisz się gryzoni? Zimuje u mnie stadko ryjówek. Są trochę zadziorne, ale to dobre zwierzaki.
Weszła pierwsza i upewniła się, że większość puszystych kłębków po prostu śpi w ustawionym w kącie, szerokim koszyku. Stadko to trochę mylące stwierdzenie, bardziej by zapewne pasowało - armia. Było ich w końcu kilka dziesiątek, a przytulone do siebie puchate kulki mogły w pierwszej chwili skojarzyć się ze zwiniętym psem lub kotem. Kilka ruchomych pyszczków uniosło się z ciekawością.
Poza tym pokój nie był wcale nadzwyczajny. Wszystkie szafy były pozamykane, w jednej ukryty był złożony futon. Na przytulonym do ściany, szerokim stoliku, równo ułożony był długi rząd książek, obłożonych dla ochrony ozdobnym papierem, przez co nie dało się dostrzec ich grzbietów. Na jednej z pólek leżały równo piątki shurikenów i kunai, obok nich natomiast leżał mały zwój shinobi. Ścianę zdobiło rozłożone na drewnianym wieszaku, bardzo ozdobne kimono - czerwone, przedstawiające żurawia zastygłego nieruchomo w otoczeniu rozległych, subtelnie zarysowanych wód.
Oczywiście, jeśli Asace jednak przeszkadzały ryjówki, kunoichi wyprosiła je krótkim poleceniem, a wówczas one posłusznie opuściły pomieszczenie przez otwarte na chwilę drzwi, te wychodzące na ganek i pokryty śniegiem ogród. Sama kunoichi usunęła się na korytarz chwilę później, proponując jeszcze Asace kąpiel. Gdyby chciała, w miarę szybko można było podgrzać wodę.
Tak czy siak, w końcu mogły wrócić do Shikaruia i dzbanka z parującą herbatą. Trzy okrągłe filiżanki już wcześniej rozstawione zostały na stoliku, teraz pozostawało je wypełnić - choć czarnowłosy zapewne zdążył zająć się własną. Miwako pozwoliła Asace wrócić na zajmowane wcześniej miejsce, sama zasiadła przy wolnym brzegu. I kiedy przyszło się odezwać dotarło do niej, jak bardzo nic nie wie o osobach, z którymi dzieliła teraz gorący napar.
- Sądzę, że jako jedyna mieszkam w Nawabari. Daleką macie za sobą drogę? - zapytała, w duchu lokowała Asakę jakoś na terenie prowincji skoro dotarła szybciej niż jej rodzice, z shinobi jednak nigdy nie można być niczego pewnym.
0 x

- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Dom rodziny Nijima
Nie potrzebuję go przy sobie.Ach, wachlarza! Oczywiście, że chodziło o wachlarz. Nie wolno co prawda tutaj mówić nam "nigdy", bo na powiedzenie tego słowa nigdy nie było za późno. Za często było za wcześnie i trawiło światy mylnymi obietnicami i zapewnieniami. Tym nie mniej Shikarui nigdy nie pomyślałby, że jest Asace niepotrzebny, więc może zostać odstawiony w kąt. To też nie wyglądało tak, że uważał siebie samego, z jej perspektywy, za jednostkę niezastąpioną. Każdego zastąpić się dało. Nawet taką Saki. Niee, to nieprawda. Nawet on tak nie myślał. Zdążył już zauważyć, że chociaż było tylu ludzi na tym świecie i można było sobie dobierać znajomości, jak tylko się chciało, zmieniać ludzi jak rękawiczki, jak ciuchy, o które zamiast dbać i prać przed ponownym włożeniem, wyrzucało się do śmieci. Szkoda roboty z praniem, skoro nowe dostaniesz za pół darmo. Tylko że bliższe znajomości wymagały zaangażowania. Im bliżej jesteś, tym więcej siebie musisz dać, żeby dostać kawałek drugiej osoby. Czy na to zasługujesz, czy za bardzo się ociągasz, było już pejoratywne. Dostosowane do sytuacji, w jaką samego siebie wkopałeś. Więc chociaż zawsze można znaleźć sobie nowa miłość, to żadna nie będzie jak ta poprzednia. Nie będzie tak samo smakować i oczy nie będą te same. Nie te same gesty i nie te same włosy przeczesywane palcami. Nie to samo ciało dopasowane do twoich ramion. Można to było spłycić, oczywiście. Nie zawsze też to, co było inne niż pierwsze, było gorsze. Niemal mogłabym się pokusić o stwierdzenie, że im dalej tym bardziej człowiek zaczyna doceniać rzeczy, na które wcześniej nie zwracał uwagi. Nabierasz doświadczenia, robisz się więc uważniejszy. Mądrzejszy. Potrafisz więcej wybaczyć i więcej wybaczane jest tobie. Przede wszystkim - potrafisz pogodzić się z samym sobą. Nie tym było dorastanie? Rozrywanie na strzępy złudzeń. Potem zbierasz je z podłogi i układasz to, co dziś nazwaliby nindo. Ja nazywam to po prostu: prawdą. Twoją własną, najszczerszą prawdą. Nie koniecznie musi być ona zgodna z czyjąkolwiek inną i tak oto rodziło się piękne kłamstwo, które chciało się podtrzymywać, by zachować spokój ducha. Pewność siebie, bez której zostałbyś pożarty. Shikarui miał pewność, że Asaka go kocha i był pewien, że on kocha ją. Więc nie mógł jej wypuścić, pozwolić odejść i samemu zniknąć, bo o swoje rzeczy trzeba dbać. Swoją własność w postaci Saki opuścił - i żałował tego. Jak to teraz ślicznie wyglądałoby na papierku - on, spokojnie żyjący, mający kompletnie gdzieś starą kobietę! Tyle że nigdy nie miał jej gdzieś. Przybycie do tej wioski, do tego domu, kosztowało go więcej odwagi niż cokolwiek innego. Podniesienie ręki na ojca, w afekcie, było o wiele prostsze.
- Mi też jest przykro. Pogodziłem się z jej śmiercią. Saki nie była słabą osobą, żyła długo i godnie. Nadszedł na nią czas. - Więc musiała się temu czasu poddać. Zaś czarnowłosy nie wyglądał, jakby mu było przykro. Przyglądał się Asace, czarne kosmyki włosów zsuwały się na jego barki. Długie, już naprawdę długie, w porównaniu z tym, co było jeszcze dwa lata temu. Rzeczywiście - biel i czerń. A każde zło posiadało w sobie odrobinę dobra, dobro zaś nie imało się od odrobiny zła. Słyszałam jednak pewną teorię, że nie ma ludzi złych. Są tylko ci, których zło dotknęło bardziej niż innych.
- Tak, jest tu więcej do opowiedzenia. - Nie odpowiedział od razu, najpierw uniósł lekko brwi, widać było po nim minimalne zainteresowanie i zdziwienie. Dogłębne procesy tentegowania w głowie, oto co teraz zachodziło pod kopułą jego czaszki. - Chciałem wyjaśnić ogół. Opowiem ci o wszystkim. - Mógł jej opowiedzieć o wszystkim, ta bariera, która nie pozwalała im obu mówić o tym, co bolało, zniknęła. Została rozkruszona - w obu wypadkach tym samym. Śmiercią i kurhanem polewanym sake. - Była mi jak matka. Przebiśniegiem mojej długiej zimy. Teraz mam ciebie. Moja rozpacz nie mogła trwać długo. Zasiałaś dla mnie całe pole przebiśniegów, które od srogiej zimy pomogła uchować Saki. Ten mały kawałek ziemi, na którym ciągle może coś zakwitnąć. - Shikarui nie był romantykiem, nie był nawet kimś o wielkim sercu, które mogło pałać czystymi emocjami, nieskalanymi egoizmem. Asaka nie była też naiwną dziewczynką, która skakała w ramiona księcia, krzycząc o miłości platonicznej, co trwać będzie wiecznie. Jego więź z białowłosą była prawdziwa. Tego miał pewność.
Oparł głowę na ramieniu białowłosej i ani myślał jej podnosić, kiedy wróciła Miwako. Dopiero, kiedy usiadła razem z nimi, usiadł prosto, spoglądając na to młode szczenie. Wyceniał ją na 11 lat. Wszystko dlatego, że głupi, oj głupi był! Nie miał oka do takich rzeczy! Za to widział już mordujących jedenastolatków. To wystarczające, żeby uwierzyć, że to dziewczę może mieć właśnie tyle.
- Tak wyglądasz o wiele ładniej. - Pochwalił Miwako, kiedy wróciła do nich bez swojej sztucznej maski, która przykrywałaby jej wdzięki. Bo wdziękiem był ból. Wdziękiem były łzy. Tym wdziękiem była szczerość, kochanie. Napisałabym, że Shikarui nigdy nie krył się ze swoim sadyzmem, ale, oh, to byłoby niedopowiedzenie roku! Nie krył się, to prawda. Tylko jakoś nie było go widać do pewnego momentu. - Chcesz się przytulić? - Wyciągnął zapraszająco ręce w kierunku Miwako, kiedy Asaka się minimalnie odsunęła, a Miwako ustawiła już herbatę i... oh! OOOH! OOoOOOOooO słodki Jeżu! CUKSY! Ale takiego cudu chyba jeszcze nie widział. I dlatego zajął się nim skrzętnie, kiedy dwie damy odeszły robić swoje damskie rzeczy, czyli oprowadzać się po domu i zapoznawać z ryjówkami. Więc gdy wróciły, to pan Sanada obłaskawił miseczkę z cukierkami, przytulając ją do piersi jakby była największym skarbem znalezionym na tym świecie, a proces rozpływania się, kiedy memłał cukierka, był wręcz wymalowany na jego zawsze kamiennej facjacie. Skupiał się na każdym elemencie smaku tego łakocia. Nic więc dziwnego, że chwilowo herbaty nie tknął.
- To zależy. Zdążyłem przebyć kontynent wszerz dwa razy od opuszczenia Nawabari. - Mlasnął cukierkiem. Asaka znowu też aż tak daleko nie miała. W końcu - Koseki. I on też, ha! Odkąd zaczął, ekhem... GOŚCIĆ u panienki Mori. JESZCZE panienki. - Czy to są cukierki? - Wyciągnął miskę w kierunku Miwako, ale zaraz ją cofnął do siebie. Jego cukierki. Chciał tylko pokazać o co mu chodzi. - Ale dobre... Jakie dobre... Sama je zrobiłaś? Asaka, powinnaś się nauczyć. Chcesz spróbować? - Nooo, ostatecznie pomyśaaał, że jeedym możee się podzieeeliiić... Może nawet dwoma? Bo jeszcze jednym z Miwako. W końcu do niej też zapraszająco wyciągnął miseczkę, na moment przestając nawet memlać. Miał taką postawę i taką minę, jakby w gruncie rzeczy miał rozerwać rękę paszczą ostrych kłów każdego, kto tylko do cukierków się zbliży. Ale to tylko wrażeni, bo podzielić się chciał szczerze, AŻ tak skąpy nie był. Kłamię.
- Mi też jest przykro. Pogodziłem się z jej śmiercią. Saki nie była słabą osobą, żyła długo i godnie. Nadszedł na nią czas. - Więc musiała się temu czasu poddać. Zaś czarnowłosy nie wyglądał, jakby mu było przykro. Przyglądał się Asace, czarne kosmyki włosów zsuwały się na jego barki. Długie, już naprawdę długie, w porównaniu z tym, co było jeszcze dwa lata temu. Rzeczywiście - biel i czerń. A każde zło posiadało w sobie odrobinę dobra, dobro zaś nie imało się od odrobiny zła. Słyszałam jednak pewną teorię, że nie ma ludzi złych. Są tylko ci, których zło dotknęło bardziej niż innych.
- Tak, jest tu więcej do opowiedzenia. - Nie odpowiedział od razu, najpierw uniósł lekko brwi, widać było po nim minimalne zainteresowanie i zdziwienie. Dogłębne procesy tentegowania w głowie, oto co teraz zachodziło pod kopułą jego czaszki. - Chciałem wyjaśnić ogół. Opowiem ci o wszystkim. - Mógł jej opowiedzieć o wszystkim, ta bariera, która nie pozwalała im obu mówić o tym, co bolało, zniknęła. Została rozkruszona - w obu wypadkach tym samym. Śmiercią i kurhanem polewanym sake. - Była mi jak matka. Przebiśniegiem mojej długiej zimy. Teraz mam ciebie. Moja rozpacz nie mogła trwać długo. Zasiałaś dla mnie całe pole przebiśniegów, które od srogiej zimy pomogła uchować Saki. Ten mały kawałek ziemi, na którym ciągle może coś zakwitnąć. - Shikarui nie był romantykiem, nie był nawet kimś o wielkim sercu, które mogło pałać czystymi emocjami, nieskalanymi egoizmem. Asaka nie była też naiwną dziewczynką, która skakała w ramiona księcia, krzycząc o miłości platonicznej, co trwać będzie wiecznie. Jego więź z białowłosą była prawdziwa. Tego miał pewność.
Oparł głowę na ramieniu białowłosej i ani myślał jej podnosić, kiedy wróciła Miwako. Dopiero, kiedy usiadła razem z nimi, usiadł prosto, spoglądając na to młode szczenie. Wyceniał ją na 11 lat. Wszystko dlatego, że głupi, oj głupi był! Nie miał oka do takich rzeczy! Za to widział już mordujących jedenastolatków. To wystarczające, żeby uwierzyć, że to dziewczę może mieć właśnie tyle.
- Tak wyglądasz o wiele ładniej. - Pochwalił Miwako, kiedy wróciła do nich bez swojej sztucznej maski, która przykrywałaby jej wdzięki. Bo wdziękiem był ból. Wdziękiem były łzy. Tym wdziękiem była szczerość, kochanie. Napisałabym, że Shikarui nigdy nie krył się ze swoim sadyzmem, ale, oh, to byłoby niedopowiedzenie roku! Nie krył się, to prawda. Tylko jakoś nie było go widać do pewnego momentu. - Chcesz się przytulić? - Wyciągnął zapraszająco ręce w kierunku Miwako, kiedy Asaka się minimalnie odsunęła, a Miwako ustawiła już herbatę i... oh! OOOH! OOoOOOOooO słodki Jeżu! CUKSY! Ale takiego cudu chyba jeszcze nie widział. I dlatego zajął się nim skrzętnie, kiedy dwie damy odeszły robić swoje damskie rzeczy, czyli oprowadzać się po domu i zapoznawać z ryjówkami. Więc gdy wróciły, to pan Sanada obłaskawił miseczkę z cukierkami, przytulając ją do piersi jakby była największym skarbem znalezionym na tym świecie, a proces rozpływania się, kiedy memłał cukierka, był wręcz wymalowany na jego zawsze kamiennej facjacie. Skupiał się na każdym elemencie smaku tego łakocia. Nic więc dziwnego, że chwilowo herbaty nie tknął.
- To zależy. Zdążyłem przebyć kontynent wszerz dwa razy od opuszczenia Nawabari. - Mlasnął cukierkiem. Asaka znowu też aż tak daleko nie miała. W końcu - Koseki. I on też, ha! Odkąd zaczął, ekhem... GOŚCIĆ u panienki Mori. JESZCZE panienki. - Czy to są cukierki? - Wyciągnął miskę w kierunku Miwako, ale zaraz ją cofnął do siebie. Jego cukierki. Chciał tylko pokazać o co mu chodzi. - Ale dobre... Jakie dobre... Sama je zrobiłaś? Asaka, powinnaś się nauczyć. Chcesz spróbować? - Nooo, ostatecznie pomyśaaał, że jeedym możee się podzieeeliiić... Może nawet dwoma? Bo jeszcze jednym z Miwako. W końcu do niej też zapraszająco wyciągnął miseczkę, na moment przestając nawet memlać. Miał taką postawę i taką minę, jakby w gruncie rzeczy miał rozerwać rękę paszczą ostrych kłów każdego, kto tylko do cukierków się zbliży. Ale to tylko wrażeni, bo podzielić się chciał szczerze, AŻ tak skąpy nie był. Kłamię.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Dom rodziny Nijima
Łatwo powiedzieć, że nie ma ludzi niezastąpionych. Więc dlaczego za niektórymi się tęskni – tak bardzo tęskni – gdy w naszym życiu ich zabraknie? Owszem, na ich miejsce znajdzie się ktoś inny, ktoś, kto będzie spełniał dokładnie tę samą rolę… Ale jednak serce nie sługa i jednak te zrywy, te wołania do brakujących części układanki dalej były prawdziwe. Bo to, że w to brakujące miejsce wpasuje się bardzo podobny klocek to nic nie znaczy… W końcu zobaczysz, że tak naprawdę tam nie pasuje. Że jego barwa nieco różni się od pozostałych, a jego miejsce… jest gdzieś indziej. Dlatego też Asaka nie uważała, by każdego człowieka dało się zastąpić. Prawdą jednak było, że czasami ten nowy puzzel, ten, który wydawał się nie pasować wcześniej, dlatego na jego miejsce wstawiło się ten zły, był w rzeczywistości tym odpowiednim. I wtedy ta tęsknota za tym co było… Nie istniała.
„Kochać” piękne słowo… Tyle, że czy ta dwójka mogła o nim mówić? Znali się… pół roku… jakoś? Troszkę mniej? Zgoda, spędzali ze sobą niemalże cały ten czas, dzień czy noc, ale czy w ogóle mogli powiedzieć, że się znają? Było pomiędzy nimi tak wiele niedopowiedzeń – i to nie dlatego, że okłamywali się wzajemnie, a dlatego, że oboje woleli nie zapuszczać się w pewne rejony. A potem wszystko się wywróciło do góry nogami podczas jednego wieczoru, po którym pewne niewypowiedziane rzeczy powinny jednak zostać nazwane. Ale czy była to miłość? Inaczej – czy już była to miłość, czy jednak jeszcze tylko zainteresowanie, zafascynowanie… zakochanie? Asaka nie wiedziała; nie wiedziała i dlatego też milczała, dając sobie i jemu czas na chwilę, gdy będzie miała pewność i gdy z czystym sumieniem będzie mogła wypowiedzieć pewne dwa słowa. A które wtedy nie będą li tylko pustym stwierdzeniem bez pokrycia, nie będą wyobrażeniem stworzonym przez ułudę buzujących hormonów czy niespokojnych uczuć. A małżeństwo? Małżeństwo nie miało z tym nic wspólnego. Każda osoba wychowana w Karmazynowych Szczytach wiedziała o tym doskonale.
Godnie. Więc zrozumiał, co kiedyś chciała mu przekazać, tłumacząc, że chciałaby żyć godnie, by nie mieć sobie nic do zarzucenia, by móc patrzeć swojemu odbiciu w lustrze prosto w oczy. Tak czuła, że zrozumiał i że dobór słów nie był tutaj przypadkowy. To było… trochę uderzające, dlatego właśnie zwróciła na to uwagę – ale też miłe, że nie puścił tego mimo uszu.
- W porządku. Więc poczekam na odpowiedni moment – kiwnęła nawet głową, by dać znać, że faktycznie poczeka na pełną historię, skoro jest tu więcej do opowiedzenia. To było jasne, że było więcej. - Więc tym bardziej mi przykro… - była więc matka, która zmarła, gdy miał mniej-więcej tyle lat ile Asaka, gdy zmarła jej matka, i była obca kobieta, która tę matkę zastąpiła. Brzmiało to tak bardzo podobnie, że zrobiło jej się jeszcze bardziej smutno. Co ona by zrobiła, gdyby Minako zmarła? Wolała sobie tego nie wyobrażać nawet. - Ale cieszę się, że tak o mnie myślisz. I że mogę w jakiś sposób pomóc – nawet jeśli to był sposób bardzo niebezpośredni. Nawet, jeśli tym sposobem była jedynie świadomość że ona tutaj jest. Ale nawet nie podejrzewała go o jakieś romantyczne zapędy, choć miał momenty, w których taki właśnie się wydawał i był wtedy absolutnie przesłodki.
- Jak tylko będę mogła pomóc, to proszę się nie krępować… - zwróciła się do Miwako, gdy ta już się pojawiła w pokoju. Ta rodzina potrzebowała teraz wsparcia. W tych trudnych chwilach po stracie kogoś ważnego. A po co innego byli inni żałobnicy – nie bezpośrednia rodzina, która odczuwała swój żal? Właśnie do tego, by wspierać. Mogła nie znać Saki, ale przecież była tutaj. Była i mogła się na coś przydać.
Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc tą bezpośredniość Shikiego. Od kiedy z niego taki miś-przytulas? To było doń absolutnie niepodobne, ale czy mogła go winić? Stracił swoją drugą matkę, tak jak Miwako straciła swoją babkę. I teraz, bez swojej iluzorycznej maski, wyglądała znacznie bardziej jak człowiek pogrążony w smutku. To przystoiło. Nie było przecież sensu udawać, że nic się nie stało – bo się stało. A kiedy był czas na opłakiwanie zmarłego jak nie teraz? Za rok? Za dwa lata, gdy jego ciało już rozsypie się w proch…? Nie, to był właśnie odpowiedni moment.
Asaka wstała i ruszyła wraz z Miwako, która pokazała jej, gdzie co znajduje się w domu.
- Proszę, mów mi po imieniu. Nazwisko nie jest potrzebne – grzeczność grzecznością, ale Asaka nie wymagała jej na każdym kroku. No i nie załatwiała tutaj żadnych spraw biznesowych. Była tutaj absolutnie prywatnie. - Ryjówki mi nie przeszkadzają, spokojnie – nie była strachliwa. I istniało naprawdę niewiele rzeczy, których się bała, a wielkie stado ryjówek nie było jedną z tych rzeczy.
Kobieta rozglądnęła się po pokoju ciekawie, ale nie była wścibska i nie dotykała żadnej z rzeczy. Po chwili też wyciągnęła z torby mały zwój, który odpieczętowała, by wybrać ze stosiku czystych ubrań coś odpowiedniejszego. A więc czarne kimono, które nosiła ze sobą na wszelki wypadek. W tym zawodzie śmierć czyhała na każdym kroku… Po chwili wszystko, łącznie ze spodniami i resztą swoich rzeczy, zapieczętowała, a zwój schowała do torby, którą teraz trzymała w ręce. Po wszystkim poprosiła jeszcze, by Miwako faktycznie wskazała jej tę łazienkę. Była zgrzana od szybkiej podróży i nie przystoiło tak siedzieć przy stole. Kąpiel była wręcz wskazana, chociaż Asaka uwinęła się bardzo szybko, tak, że obie ze złotowłosą mogły się pojawić w pokoju w momencie, gdy jeszcze jakieś cukierki w miseczce nie zostały pochłonięte przez Shikaruia. Włosy Asaki, teraz rozpuszczone, dość upiornie i faktycznie żałobnie podbijały czerń jej ubioru. Właśnie dlatego nie nosiła się tak na co dzień.
- Moja była niedaleka. Byłam aktualnie u rodziny w Seiyamie, gdzie czekałam na Shikaruia – odpowiedziała Miwako. Sama nie podróżowała tyle, co czarnowłosy. Jej jedyna podróż zaniosła ją do Sogen, gdzie obijała się przez kilka długich miesięcy, aż nie trafiła na to utrapienie. Hasegawa dobrze więc założyła, lokując ją gdzieś w granicach prowincji. Zresztą akcent, jakim posługiwała się Asaka, niczym nie różnił się od mowy ludzi w Nawabari.
Zmarszczyła brew, gdy lawendowooki mlasnął nieelegancko. Daj mu słodycze, to nagle jego osobowość i podejście do życia zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni.
- Uczyłam się na garbarza, a nie na cukiernika – mruknęła pod nosem. Może i umiała gotować, ale bez przesady z tymi cukierkami. Kto by miał na to czas? Jednak oczy Shikiego świeciły się jak u małego dziecka.
Czy chciała spróbować? Niech mu będzie, wzięła więc jednego cukierka, którego zaraz wsadziła sobie do buzi, ale na pewno nie mlaskała i nie memłała tak przy tym jak Shiki, ani nie miała tak rozmarzonego wyrazu twarzy, jak on. Nie było też potrzeby, by tak tulił ten talerzyk. Nikt by mu go nie zabrał przecież. Chyba.
- Chyba podobne cukierki można dostać w Seiyami – zagadnęła po chwili, bo znała smak, który rozlał jej się po języku.
„Kochać” piękne słowo… Tyle, że czy ta dwójka mogła o nim mówić? Znali się… pół roku… jakoś? Troszkę mniej? Zgoda, spędzali ze sobą niemalże cały ten czas, dzień czy noc, ale czy w ogóle mogli powiedzieć, że się znają? Było pomiędzy nimi tak wiele niedopowiedzeń – i to nie dlatego, że okłamywali się wzajemnie, a dlatego, że oboje woleli nie zapuszczać się w pewne rejony. A potem wszystko się wywróciło do góry nogami podczas jednego wieczoru, po którym pewne niewypowiedziane rzeczy powinny jednak zostać nazwane. Ale czy była to miłość? Inaczej – czy już była to miłość, czy jednak jeszcze tylko zainteresowanie, zafascynowanie… zakochanie? Asaka nie wiedziała; nie wiedziała i dlatego też milczała, dając sobie i jemu czas na chwilę, gdy będzie miała pewność i gdy z czystym sumieniem będzie mogła wypowiedzieć pewne dwa słowa. A które wtedy nie będą li tylko pustym stwierdzeniem bez pokrycia, nie będą wyobrażeniem stworzonym przez ułudę buzujących hormonów czy niespokojnych uczuć. A małżeństwo? Małżeństwo nie miało z tym nic wspólnego. Każda osoba wychowana w Karmazynowych Szczytach wiedziała o tym doskonale.
Godnie. Więc zrozumiał, co kiedyś chciała mu przekazać, tłumacząc, że chciałaby żyć godnie, by nie mieć sobie nic do zarzucenia, by móc patrzeć swojemu odbiciu w lustrze prosto w oczy. Tak czuła, że zrozumiał i że dobór słów nie był tutaj przypadkowy. To było… trochę uderzające, dlatego właśnie zwróciła na to uwagę – ale też miłe, że nie puścił tego mimo uszu.
- W porządku. Więc poczekam na odpowiedni moment – kiwnęła nawet głową, by dać znać, że faktycznie poczeka na pełną historię, skoro jest tu więcej do opowiedzenia. To było jasne, że było więcej. - Więc tym bardziej mi przykro… - była więc matka, która zmarła, gdy miał mniej-więcej tyle lat ile Asaka, gdy zmarła jej matka, i była obca kobieta, która tę matkę zastąpiła. Brzmiało to tak bardzo podobnie, że zrobiło jej się jeszcze bardziej smutno. Co ona by zrobiła, gdyby Minako zmarła? Wolała sobie tego nie wyobrażać nawet. - Ale cieszę się, że tak o mnie myślisz. I że mogę w jakiś sposób pomóc – nawet jeśli to był sposób bardzo niebezpośredni. Nawet, jeśli tym sposobem była jedynie świadomość że ona tutaj jest. Ale nawet nie podejrzewała go o jakieś romantyczne zapędy, choć miał momenty, w których taki właśnie się wydawał i był wtedy absolutnie przesłodki.
- Jak tylko będę mogła pomóc, to proszę się nie krępować… - zwróciła się do Miwako, gdy ta już się pojawiła w pokoju. Ta rodzina potrzebowała teraz wsparcia. W tych trudnych chwilach po stracie kogoś ważnego. A po co innego byli inni żałobnicy – nie bezpośrednia rodzina, która odczuwała swój żal? Właśnie do tego, by wspierać. Mogła nie znać Saki, ale przecież była tutaj. Była i mogła się na coś przydać.
Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc tą bezpośredniość Shikiego. Od kiedy z niego taki miś-przytulas? To było doń absolutnie niepodobne, ale czy mogła go winić? Stracił swoją drugą matkę, tak jak Miwako straciła swoją babkę. I teraz, bez swojej iluzorycznej maski, wyglądała znacznie bardziej jak człowiek pogrążony w smutku. To przystoiło. Nie było przecież sensu udawać, że nic się nie stało – bo się stało. A kiedy był czas na opłakiwanie zmarłego jak nie teraz? Za rok? Za dwa lata, gdy jego ciało już rozsypie się w proch…? Nie, to był właśnie odpowiedni moment.
Asaka wstała i ruszyła wraz z Miwako, która pokazała jej, gdzie co znajduje się w domu.
- Proszę, mów mi po imieniu. Nazwisko nie jest potrzebne – grzeczność grzecznością, ale Asaka nie wymagała jej na każdym kroku. No i nie załatwiała tutaj żadnych spraw biznesowych. Była tutaj absolutnie prywatnie. - Ryjówki mi nie przeszkadzają, spokojnie – nie była strachliwa. I istniało naprawdę niewiele rzeczy, których się bała, a wielkie stado ryjówek nie było jedną z tych rzeczy.
Kobieta rozglądnęła się po pokoju ciekawie, ale nie była wścibska i nie dotykała żadnej z rzeczy. Po chwili też wyciągnęła z torby mały zwój, który odpieczętowała, by wybrać ze stosiku czystych ubrań coś odpowiedniejszego. A więc czarne kimono, które nosiła ze sobą na wszelki wypadek. W tym zawodzie śmierć czyhała na każdym kroku… Po chwili wszystko, łącznie ze spodniami i resztą swoich rzeczy, zapieczętowała, a zwój schowała do torby, którą teraz trzymała w ręce. Po wszystkim poprosiła jeszcze, by Miwako faktycznie wskazała jej tę łazienkę. Była zgrzana od szybkiej podróży i nie przystoiło tak siedzieć przy stole. Kąpiel była wręcz wskazana, chociaż Asaka uwinęła się bardzo szybko, tak, że obie ze złotowłosą mogły się pojawić w pokoju w momencie, gdy jeszcze jakieś cukierki w miseczce nie zostały pochłonięte przez Shikaruia. Włosy Asaki, teraz rozpuszczone, dość upiornie i faktycznie żałobnie podbijały czerń jej ubioru. Właśnie dlatego nie nosiła się tak na co dzień.
- Moja była niedaleka. Byłam aktualnie u rodziny w Seiyamie, gdzie czekałam na Shikaruia – odpowiedziała Miwako. Sama nie podróżowała tyle, co czarnowłosy. Jej jedyna podróż zaniosła ją do Sogen, gdzie obijała się przez kilka długich miesięcy, aż nie trafiła na to utrapienie. Hasegawa dobrze więc założyła, lokując ją gdzieś w granicach prowincji. Zresztą akcent, jakim posługiwała się Asaka, niczym nie różnił się od mowy ludzi w Nawabari.
Zmarszczyła brew, gdy lawendowooki mlasnął nieelegancko. Daj mu słodycze, to nagle jego osobowość i podejście do życia zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni.
- Uczyłam się na garbarza, a nie na cukiernika – mruknęła pod nosem. Może i umiała gotować, ale bez przesady z tymi cukierkami. Kto by miał na to czas? Jednak oczy Shikiego świeciły się jak u małego dziecka.
Czy chciała spróbować? Niech mu będzie, wzięła więc jednego cukierka, którego zaraz wsadziła sobie do buzi, ale na pewno nie mlaskała i nie memłała tak przy tym jak Shiki, ani nie miała tak rozmarzonego wyrazu twarzy, jak on. Nie było też potrzeby, by tak tulił ten talerzyk. Nikt by mu go nie zabrał przecież. Chyba.
- Chyba podobne cukierki można dostać w Seiyami – zagadnęła po chwili, bo znała smak, który rozlał jej się po języku.
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
- Miwako
- Gracz nieobecny
- Posty: 159
- Rejestracja: 15 paź 2018, o 18:20
- Wiek postaci: 14
- Ranga: Doko
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=6501
- Multikonta: Suzu
Re: Dom rodziny Nijima
Dokładnie, nie każdego da się zastąpić. Spotkamy ludzi, którzy będą tak samo weseli, ciepli i oddani, mogą robić równie dobre kanapki, wygrywać strunami te same melodie, prowadzić tak samo porywające dyskusje. Ale... nie będą nimi. Nie da się przywiązać innej osoby do zerwanej wcześniej, czerwonej niteczki. Dostanie nową, własną, piękną i głęboką - i tak samo ważną. Może nawet bardziej. Ale zerwane niteczki pozostaną, sunąc smętnie za naszymi plecami i przypominając, że kiedyś był tam ktoś, bez kogo powinien zatrzymać się świat... ale świat kręci się dalej. Świat zawsze kręci się dalej.
Mała gospodyni trochę speszona się czuła, trafiając na dzielących się bliskością Asakę i Shikaruia. Objęli się wcześniej, obejmowali teraz, gdy weszła do pokoju. Jak w książkach, które czytywała czasem podczas spotkań z innymi córkami majętnych rodzin, z tą różnicą jednak, że tam zakochani zawsze widywali się w sekrecie, z zachowaniem tajemnicy i wielkim dramatem w tle, a tutaj... tutaj po prostu czuło się ciepło. A Miwako w końcu Motylem jest, czy Ćmą? Bo przez chwilę rzeczywiście chciała po prostu zbliżyć się do tego ich światła i zamknąć tam oczy. I co w ogóle Shikarui mógł mieć na myśli twierdząc, że tak wygląda ładniej? Znowu wypowiedział coś, co nie mieściło jej się w głowie. Jej nudną naturę nazwał zabawną, jej brzydką twarz ładną, jej słabość - siłą. Bogowie! Co miała zrobić, by właściwie ją odebrał? Jaką maskę przybrać, by widział w niej to, co chciała pokazać? Wystarczająco już rozchwiana była przez odejście babci, a on nie dawał jej wcale wrócić do stabilnego pionu, kołysał dalej, jakby chciał wyrzucić całą jej osobę z obecnych fundamentów.
Nie chcę!
Spadnę!
Zanim jednak zdążyła odpowiedzieć coś na ten przedziwny komplement, padły kolejne słowa. Chcesz się przytulić? Wciągnęła głośno powietrze, zaciskając piąstki po obu bokach. Nie dlatego, że nie chciała. Chciała. Zszokowała ją bezpośredniość pytania, które według znanych jej reguł nie miało prawa paść, nie między ludźmi, którzy prawie się nie znali, których łączyła tylko... zbyt cierpka herbata wypita po stracie ukochanej opiekunki.
Kucnęła i przytuliła się bez słowa. Do Asaki. Miała przecież swoją godność i nikt nie powie, że panienka Hasegawa w żałobie daje się przytulać niespokrewnionym ze sobą mężczyznom, nawet jeśli w istocie był to tylko przyjacielski gest, a nad wszystkim czuwała narzeczona jegomościa.To była pułapka. Przecież nie oszuka jego oczu, on wiedział na pewno, że Miwako w istocie pragnęła fizycznie poczuć bliskość innej osoby, że nie jest teraz sama, że zazdrościła mu Asaki, która dzieliła się z nim swoim ciepłem. Uniesienie się dumą i odmowa naraziłaby ją na śmieszność, a Miwako nie lubiła być śmieszna. Dlatego poratowała się obecnością Asaki, mając nadzieję, że białowłosa nie będzie mieć nic przeciwko. To chyba w porządku, prawda?
Myślała, że się rozpłacze, ale łzy jakoś nie popłynęły, choć przez ostatnich kilka dni kompletnie nie potrafiła nad nimi zapanować. Coś się zmieniło? Chyba tak. W tej przerażającej ciemności, w której się znalazła, naprawdę pojawiło się światło. Jeszcze odległe, niewyraźne i tylko częściowo zdefiniowane - ale było. Na wargach dziewczynki pojawił się blady uśmiech, a z oczu jednak poleciały łzy - ale nie te żałosne, pełne bólu. To były łzy ulgi. To przecież takie proste. Nigdy nie była Motylem. Była Ćmą i chciała polecieć za światłem, dokądkolwiek miało ją zaprowadzić. Chyba po raz pierwszy w życiu znalazła swoje serce, choć sama nie była pewna, dlaczego i jak.
Miała tylko nadzieję, że nikt nie zwrócił na to większej uwagi, co było bardzo możliwe, bo Shikarui akurat z entuzjazmem sześciolatka odkrywał zawartość miseczki z cukierkami. Wyszła z Asaką i czekając na nią, przejrzała się w lustrze w korytarzu. I uśmiechnęła się do swoich myśli. Wyglądała okropnie, chyba najgorzej w całym swoim życiu. Rodzice będą w szoku gdy mnie taką zobaczą...
Bez problemu poczekała przy łazience, cisza jej nie przeszkadzała, a w głowie miała chaos. Nie trwało to zresztą długo, chwilę później mogły wrócić do pozostawionego towarzysza. Już nie z Mori-san, z Asaką-san. Bo z honoryfików Miwako rezygnować nie zamierzała. Lubiła je.
- Przebyłeś kontynent? Cały? Jak długo ci to zajęło? - zapytała, bo przecież było to i jej celem, choć nie własnym, odziedziczonym.
Celem, którego miała się wkrótce wyrzec wobec twardej decyzji rodziców. To takie bezmyślne ze strony przyjaciela, by umierając prosić ją, lalkę swych rodziców, by opuściła dom i zwiedziła w jego imieniu świat. Co za samolub... Ale chciała, naprawdę. Nawet nie zdając sobie sprawy z faktu, że w istocie jego prośba nie była ani trochę samolubna.
- Zgadza się, sama przed kilkoma dniami wróciłam z Seiyamy. Zawsze z rodzicami odwiedzamy zimowy festiwal, handlują kimonami. Więc niestety, nie potrafię robić cukierków. Jestem natomiast pewna, że można je dostać także poza okresem festiwalowym.
Ciężko było zachować powagę wobec tak żywej ekscytacji Shikaruia. Odruchowo też wzięła od niego cukierka, w końcu wypada przyjąć, gdy częstują... Nie potrafiła policzyć, jak wiele razy znalazła się w podobnej sytuacji, spięta, skupiona na tym, by nie popełnić najmniejszego błędu, z poczuciem, że znalazła się na wojnie, a każde jej niewłaściwe słowo czy zły grymas zostanie później rozliczone. Nadgryzła brzeg swojego cukierka i omal znowu się nie rozpłakała. Nie z żalu. Sama już przestała rozumieć, co właściwie dzieje się w jej głowie. Wiedziała natomiast, że dalej nie smakują jej słodycze.
- Okropne - wyznała szczerze i zaśmiała się pod nosem, rozbawiona tym, jak bardzo się z Shikaruiem różnili.
Mała gospodyni trochę speszona się czuła, trafiając na dzielących się bliskością Asakę i Shikaruia. Objęli się wcześniej, obejmowali teraz, gdy weszła do pokoju. Jak w książkach, które czytywała czasem podczas spotkań z innymi córkami majętnych rodzin, z tą różnicą jednak, że tam zakochani zawsze widywali się w sekrecie, z zachowaniem tajemnicy i wielkim dramatem w tle, a tutaj... tutaj po prostu czuło się ciepło. A Miwako w końcu Motylem jest, czy Ćmą? Bo przez chwilę rzeczywiście chciała po prostu zbliżyć się do tego ich światła i zamknąć tam oczy. I co w ogóle Shikarui mógł mieć na myśli twierdząc, że tak wygląda ładniej? Znowu wypowiedział coś, co nie mieściło jej się w głowie. Jej nudną naturę nazwał zabawną, jej brzydką twarz ładną, jej słabość - siłą. Bogowie! Co miała zrobić, by właściwie ją odebrał? Jaką maskę przybrać, by widział w niej to, co chciała pokazać? Wystarczająco już rozchwiana była przez odejście babci, a on nie dawał jej wcale wrócić do stabilnego pionu, kołysał dalej, jakby chciał wyrzucić całą jej osobę z obecnych fundamentów.
Nie chcę!
Spadnę!
Zanim jednak zdążyła odpowiedzieć coś na ten przedziwny komplement, padły kolejne słowa. Chcesz się przytulić? Wciągnęła głośno powietrze, zaciskając piąstki po obu bokach. Nie dlatego, że nie chciała. Chciała. Zszokowała ją bezpośredniość pytania, które według znanych jej reguł nie miało prawa paść, nie między ludźmi, którzy prawie się nie znali, których łączyła tylko... zbyt cierpka herbata wypita po stracie ukochanej opiekunki.
Kucnęła i przytuliła się bez słowa. Do Asaki. Miała przecież swoją godność i nikt nie powie, że panienka Hasegawa w żałobie daje się przytulać niespokrewnionym ze sobą mężczyznom, nawet jeśli w istocie był to tylko przyjacielski gest, a nad wszystkim czuwała narzeczona jegomościa.To była pułapka. Przecież nie oszuka jego oczu, on wiedział na pewno, że Miwako w istocie pragnęła fizycznie poczuć bliskość innej osoby, że nie jest teraz sama, że zazdrościła mu Asaki, która dzieliła się z nim swoim ciepłem. Uniesienie się dumą i odmowa naraziłaby ją na śmieszność, a Miwako nie lubiła być śmieszna. Dlatego poratowała się obecnością Asaki, mając nadzieję, że białowłosa nie będzie mieć nic przeciwko. To chyba w porządku, prawda?
Myślała, że się rozpłacze, ale łzy jakoś nie popłynęły, choć przez ostatnich kilka dni kompletnie nie potrafiła nad nimi zapanować. Coś się zmieniło? Chyba tak. W tej przerażającej ciemności, w której się znalazła, naprawdę pojawiło się światło. Jeszcze odległe, niewyraźne i tylko częściowo zdefiniowane - ale było. Na wargach dziewczynki pojawił się blady uśmiech, a z oczu jednak poleciały łzy - ale nie te żałosne, pełne bólu. To były łzy ulgi. To przecież takie proste. Nigdy nie była Motylem. Była Ćmą i chciała polecieć za światłem, dokądkolwiek miało ją zaprowadzić. Chyba po raz pierwszy w życiu znalazła swoje serce, choć sama nie była pewna, dlaczego i jak.
Miała tylko nadzieję, że nikt nie zwrócił na to większej uwagi, co było bardzo możliwe, bo Shikarui akurat z entuzjazmem sześciolatka odkrywał zawartość miseczki z cukierkami. Wyszła z Asaką i czekając na nią, przejrzała się w lustrze w korytarzu. I uśmiechnęła się do swoich myśli. Wyglądała okropnie, chyba najgorzej w całym swoim życiu. Rodzice będą w szoku gdy mnie taką zobaczą...
Bez problemu poczekała przy łazience, cisza jej nie przeszkadzała, a w głowie miała chaos. Nie trwało to zresztą długo, chwilę później mogły wrócić do pozostawionego towarzysza. Już nie z Mori-san, z Asaką-san. Bo z honoryfików Miwako rezygnować nie zamierzała. Lubiła je.
- Przebyłeś kontynent? Cały? Jak długo ci to zajęło? - zapytała, bo przecież było to i jej celem, choć nie własnym, odziedziczonym.
Celem, którego miała się wkrótce wyrzec wobec twardej decyzji rodziców. To takie bezmyślne ze strony przyjaciela, by umierając prosić ją, lalkę swych rodziców, by opuściła dom i zwiedziła w jego imieniu świat. Co za samolub... Ale chciała, naprawdę. Nawet nie zdając sobie sprawy z faktu, że w istocie jego prośba nie była ani trochę samolubna.
- Zgadza się, sama przed kilkoma dniami wróciłam z Seiyamy. Zawsze z rodzicami odwiedzamy zimowy festiwal, handlują kimonami. Więc niestety, nie potrafię robić cukierków. Jestem natomiast pewna, że można je dostać także poza okresem festiwalowym.
Ciężko było zachować powagę wobec tak żywej ekscytacji Shikaruia. Odruchowo też wzięła od niego cukierka, w końcu wypada przyjąć, gdy częstują... Nie potrafiła policzyć, jak wiele razy znalazła się w podobnej sytuacji, spięta, skupiona na tym, by nie popełnić najmniejszego błędu, z poczuciem, że znalazła się na wojnie, a każde jej niewłaściwe słowo czy zły grymas zostanie później rozliczone. Nadgryzła brzeg swojego cukierka i omal znowu się nie rozpłakała. Nie z żalu. Sama już przestała rozumieć, co właściwie dzieje się w jej głowie. Wiedziała natomiast, że dalej nie smakują jej słodycze.
- Okropne - wyznała szczerze i zaśmiała się pod nosem, rozbawiona tym, jak bardzo się z Shikaruiem różnili.
0 x

- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Dom rodziny Nijima
Tu, w tym oddalonym zakątku świata, miłość zdobywało się posagiem i pozycją. Przywilejami, które można było dać pannie młodej. Była ulotna, krucha i zdradliwa. Wbijała miecz w plecy, bo nie miała w rzeczywistości niczego wartościowego do zaoferowania - tylko ładne ciało, gorącą noc i kilka czułych gestów tuż po niej. Rankiem jajecznica do czarnej kawy, mocniej, żebyś zmył z siebie słodycz ostatnich godzin i przypomniał sobie, że świat nie smakował landrynkami obsypanymi pudrem. Miwako pokochałaby więc tego, który dałby jej kawę. Przynajmniej dzisiejszego dnia. Widzisz? Tak zbudowane było to uczucie - na niepewnych emocjach i stabilnym gruncie. Jeśli wystarczająco wierzysz, że możesz rozbudzić w sobie miłość do kogoś, komu zostałaś sprzedana przez rodziców, pewnie w końcu tak się stanie. Tylko lepiej uwierz mocno i uzbrój się w cierpliwość, a potem módl do wszystkich bóstw, by tego człowieka w ogóle dało się pokochać. Bo tego, który teraz towarzyszył dwóm kobietom, dało się pokochać jak najbardziej. Z tym, że znowu on nie mógł mówić wielkimi słowami. Miłość, przyjaźń, nadzieja, wiara - posiadał je wszystkie w swoim umyśle. Do serca przesiąkały rzadko i oszczędnie. Widział, że miały swoje plusy i minusy, były ludzkie aż do bólu, powodowały, że człowiek przestawał myśleć logicznie. Uczył się ich jedno po drugim. I wiecie co? Nie było czego żałować.
Nie zamienił się w nagłego przytulaka. Nie to, żeby nadmiernie stronił przed kontaktem fizycznym, ale nie przepadał za nadmiernym tykaniem. Ten gest nie był jednak tak kompletnie pusty, nawet jeśli nie miał on dla Shikaruiego większego znaczenia. Wydawało mu się, że Miwako tego potrzebowała, więc wysunął tę potrzebę naprzód. W dobrej woli i dobrym geście. On miał osobę, która pompowała ciepło do jego żył, a przy Miwako zrobiło się nagle całkowicie pusto. Tylko duch zmarłej stał za jej plecami i z łagodnym uśmiechem przyglądał się jej plecom. Tym samym, na których nosiła swoje ćmie skrzydełka. Pokraczne, bo w przeciwieństwie do motyli ćmy nie były piękne i nie zachwycano się ich walorami. Odganiano je od płomienia świecy, bo tylko przeszkadzały. Koniec końców nawet nie pozwalano im godnie umrzeć. Odmówiono tego i Miwako, nakazując wrócić do złotej klatki. Pokazując ją krańcami palca. Wytykając te kraty z tysiąca karatów. Lubił bliskość z Asaką, przynosiła mu ona spokój ducha i przyjemność, ale nie koniecznie przepadał za tym w stosunku do obcych. A Miwako? Była przecież dopiero co poznaną dziewczynką, której imię tylko przewijało się gdzieś wcześniej. Nie przeszkadzało mu to w najmniejszym stopniu, że Miwako przytuliła się do Asaki, że odmówiła jemu. Chociaż czarnowłosy naprawdę nie lubił, kiedy mówiło mu się "nie". Na szczęście to nie było coś, czego by faktycznie chciał. W ten czy inny sposób czynowi stało się zadość. Było lepiej? Dla obu pań? Tak, promień słońca w ciemnym dniu. Mori Asaka we własnej osobie.
- U Asaki się zatrzymałem. - Uzupełnił to, co powiedziała Asaka, żeby nie było wątpliwości, skąd konkretnie trafił do... tego konkretnego domu. Tej wioski, w której Jugo żyli sobie cicho, więc lider prowincji starał się udawać, że ta sól w jego oku nie istnieje. - To nie była podróż w tę i z powrotem. Powrót do Nawabari zajął mi cztery lata. - Cztery lata czekania Saki. Cztery lata zastanawiania się, czy jeszcze żyje. Cztery lata szukania, a on... po prostu sobie żył. Nigdy tak o tym nie myślał. Wydawało mu się, że kobieta darzy go szczerą niechęcią, jeśli w ogóle żyje, że oszalała po tych wszystkich ciężkich latach, które przeszła. Zdaje się, że trzymał ją Syndrom Sogeński na tyle silny, że nie mogła odpuścić. Nie odpuszczała nawet po śmierci. Uśmiechnął się minimalnie pod nosem na drobną sekundę.
- Nie potrzebuję ubrań, potrzebuję cukierków. - Wskazał na miseczkę z cukierkami, gdyby Asaka miała jeszcze jakiekolwiek inne wątpliwości co do tego, czego mężczyźnie do szczęścia potrzeba. - To w porządku. - Obwieścił, kiedy w końcu ustalono, gdzie można te cukierki kupić. I lepiej, żeby cukiernicy je naprawdę robili poza terminem karnawałowym, albo pan Sanada rozbierze im cukiernie na części pierwsze w poszukiwaniu tych łakoci. Więc nawet, jeśli pieniądze same z siebie szczęścia nie dawały, to na pewno ułatwiały dotarcie do tego szczęścia. - A dango potrafisz robić? Dango mi bardziej smakuje. Chciałbym też zjeść bezy. - Bo widzicie, w wolnych chwilach od mordowania i doprowadzania ludzi do płaczu, Shikarui zajmował się kolekcjonowaniem słodyczy.
Każdy ma jakiś hobby, nawet psychopaci.
- Prawda? Zupełnie jak twoja herbata. - Uśmiechnął się krzywo, ale to nie był uśmiech ironiczny czy sarkastyczny. W żadnym wypadku! Był lekkim rozbawieniem na reakcję Miwako. Tak, zdecydowanie się ze sobą nie zgadzali. Wcale nie przeszkadzało mu to polubić tego dziewczęcia. Odstawił w końcu miseczkę z cukierkami na stół. - Nalałabyś mi herbaty? - Nie wypadało przecież nalewać samemu sobie, to byłoby nie w porządku w stosunku do gospodyni! Tak więc - jak Shikarui się starał, to potrafił. Odkąd poznał Asakę to staranie się przestało go kosztować tyle co kiedyś i coraz naturalnie mu to przychodziło.
- Chcesz dowiedzieć się, co łączyło mnie i Saki? - Asace już zapowiedział, że jej wszystko zdradzi. Jej opowie to i wiele, wiele więcej. Zamierzał tylko upewnić się, czy Miwako chce wiedzieć. Czy nie wolałaby pozwolić temu odejść w zupełną niepamięć. To nie była długa historia. A raczej - byłaby długa, gdyby nie to, że Shikarui był w końcu mistrzem streszczania wszystkiego.
Nie zamienił się w nagłego przytulaka. Nie to, żeby nadmiernie stronił przed kontaktem fizycznym, ale nie przepadał za nadmiernym tykaniem. Ten gest nie był jednak tak kompletnie pusty, nawet jeśli nie miał on dla Shikaruiego większego znaczenia. Wydawało mu się, że Miwako tego potrzebowała, więc wysunął tę potrzebę naprzód. W dobrej woli i dobrym geście. On miał osobę, która pompowała ciepło do jego żył, a przy Miwako zrobiło się nagle całkowicie pusto. Tylko duch zmarłej stał za jej plecami i z łagodnym uśmiechem przyglądał się jej plecom. Tym samym, na których nosiła swoje ćmie skrzydełka. Pokraczne, bo w przeciwieństwie do motyli ćmy nie były piękne i nie zachwycano się ich walorami. Odganiano je od płomienia świecy, bo tylko przeszkadzały. Koniec końców nawet nie pozwalano im godnie umrzeć. Odmówiono tego i Miwako, nakazując wrócić do złotej klatki. Pokazując ją krańcami palca. Wytykając te kraty z tysiąca karatów. Lubił bliskość z Asaką, przynosiła mu ona spokój ducha i przyjemność, ale nie koniecznie przepadał za tym w stosunku do obcych. A Miwako? Była przecież dopiero co poznaną dziewczynką, której imię tylko przewijało się gdzieś wcześniej. Nie przeszkadzało mu to w najmniejszym stopniu, że Miwako przytuliła się do Asaki, że odmówiła jemu. Chociaż czarnowłosy naprawdę nie lubił, kiedy mówiło mu się "nie". Na szczęście to nie było coś, czego by faktycznie chciał. W ten czy inny sposób czynowi stało się zadość. Było lepiej? Dla obu pań? Tak, promień słońca w ciemnym dniu. Mori Asaka we własnej osobie.
- U Asaki się zatrzymałem. - Uzupełnił to, co powiedziała Asaka, żeby nie było wątpliwości, skąd konkretnie trafił do... tego konkretnego domu. Tej wioski, w której Jugo żyli sobie cicho, więc lider prowincji starał się udawać, że ta sól w jego oku nie istnieje. - To nie była podróż w tę i z powrotem. Powrót do Nawabari zajął mi cztery lata. - Cztery lata czekania Saki. Cztery lata zastanawiania się, czy jeszcze żyje. Cztery lata szukania, a on... po prostu sobie żył. Nigdy tak o tym nie myślał. Wydawało mu się, że kobieta darzy go szczerą niechęcią, jeśli w ogóle żyje, że oszalała po tych wszystkich ciężkich latach, które przeszła. Zdaje się, że trzymał ją Syndrom Sogeński na tyle silny, że nie mogła odpuścić. Nie odpuszczała nawet po śmierci. Uśmiechnął się minimalnie pod nosem na drobną sekundę.
- Nie potrzebuję ubrań, potrzebuję cukierków. - Wskazał na miseczkę z cukierkami, gdyby Asaka miała jeszcze jakiekolwiek inne wątpliwości co do tego, czego mężczyźnie do szczęścia potrzeba. - To w porządku. - Obwieścił, kiedy w końcu ustalono, gdzie można te cukierki kupić. I lepiej, żeby cukiernicy je naprawdę robili poza terminem karnawałowym, albo pan Sanada rozbierze im cukiernie na części pierwsze w poszukiwaniu tych łakoci. Więc nawet, jeśli pieniądze same z siebie szczęścia nie dawały, to na pewno ułatwiały dotarcie do tego szczęścia. - A dango potrafisz robić? Dango mi bardziej smakuje. Chciałbym też zjeść bezy. - Bo widzicie, w wolnych chwilach od mordowania i doprowadzania ludzi do płaczu, Shikarui zajmował się kolekcjonowaniem słodyczy.
Każdy ma jakiś hobby, nawet psychopaci.
- Prawda? Zupełnie jak twoja herbata. - Uśmiechnął się krzywo, ale to nie był uśmiech ironiczny czy sarkastyczny. W żadnym wypadku! Był lekkim rozbawieniem na reakcję Miwako. Tak, zdecydowanie się ze sobą nie zgadzali. Wcale nie przeszkadzało mu to polubić tego dziewczęcia. Odstawił w końcu miseczkę z cukierkami na stół. - Nalałabyś mi herbaty? - Nie wypadało przecież nalewać samemu sobie, to byłoby nie w porządku w stosunku do gospodyni! Tak więc - jak Shikarui się starał, to potrafił. Odkąd poznał Asakę to staranie się przestało go kosztować tyle co kiedyś i coraz naturalnie mu to przychodziło.
- Chcesz dowiedzieć się, co łączyło mnie i Saki? - Asace już zapowiedział, że jej wszystko zdradzi. Jej opowie to i wiele, wiele więcej. Zamierzał tylko upewnić się, czy Miwako chce wiedzieć. Czy nie wolałaby pozwolić temu odejść w zupełną niepamięć. To nie była długa historia. A raczej - byłaby długa, gdyby nie to, że Shikarui był w końcu mistrzem streszczania wszystkiego.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Dom rodziny Nijima
Dlatego na terenach Karmazynowych Szczytów tak rzadkim zjawiskiem było, że ktoś żenił się, bądź wychodził za mąż, z pobudek innych niż korzyść dla siebie, swojej rodziny, swojego nazwiska. Czy takich ludzi łączyły później jakieś uczucia? Jakiś zalążek miłości? Może… Choć chyba w większości wypadków było to poczucie obowiązku i przyzwyczajenie. Przywiązanie nie wynikające z głębszych uczuć, a z tego, że tak trzeba było, z tego, że zapewniało się tym prestiż swojej rodzinie, bogactwo, że pojawiły się dzieci, przedłużające linię rodu… Asaka, pod tym względem, nie miała wielkiej wartości. Nie liczyła nigdy na to, że dobrze zostanie wydana za mąż – ani, że w ogóle zostanie prawdę mówiąc, biorąc pod uwagę swoich rodziców. Jej jedyną nadzieją było wyszkolenie się w fachu na tyle dobrze, by dostrzegł ją lider klanu, i by mógł wykorzystać ją do jakiegoś politycznego mariażu. Tylko tak mogła się do czegoś przydać i zmazać błąd swojego ojca. A Los była przewrotna i to jej podarowała kekkei genkai, a nie na przykład, jej bratu. Tak przynajmniej sądziła do tej pory – że tak właśnie będzie wyglądać jej życie. Więc się szkoliła, wyruszyła w podróż i… Trafiła na Shikaruia, który sam zaproponował jej macosze, by ją za niego wydali. Wtedy jeszcze nie wiedział, jak skomplikowana jest jej sytuacja. Ale nie wyglądało na to, by zdanie zmienił mimo tej wiedzy. Asaka mogła tylko dziękować Amaterasu, że po całym życiu w przeświadczeniu, że jest nieprzydatna dla swojej rodziny, trafiła na kogoś, kto będzie ją chciał i komu będzie wszystko jedno czy jest dobrze, czy źle urodzona. Taki właśnie był Shikarui. Z pewnością dało się go pokochać.
Asaka była mimo wszystko zdziwiona propozycją Shikiego odnośnie tulenia, tym niemniej nie miała mu tego za złe. Raczej nie była zazdrośnicą, zresztą o co tu się złościć? Ta dziewczynka, Miwako, straciła niedawno swoją ukochaną babcię i potrzebowała wsparcia. Wątpiła jednak, by młoda chciała się tak spoufalać z mężczyzną. Sądziła jednak, że nie zrobi nic. Jakież więc było jej zdziwienie, gdy złotowłosa przysunęła się do niej i przytuliła. Asaka nie była zła; chwilowe zaskoczenie minęło szybko, objęła więc jedną ręką plecy dziewczyny, ściskając jej ramię, by dodać jej otuchy. By wiedziała, że nie jest tutaj sama, że może na nich liczyć. Nawet na nią, na białowłosą obcą, która dopiero dzisiaj pojawiła się w życiu panienki Hasegawa.
- Smutek nie jest niczym złym. Kiedy jak nie teraz? – to nie było pytanie, na które oczekiwała odpowiedzi. Asaka rozumiała aż za dobrze położenie Miwako. Łzy mogły nie lecieć, ale to nie znaczyło, że się nie smuciła. Ani, że nie mogła – jak najwyraźniej starała się pokazać, gdy otwierała jej drzwi. Łzy też nie były niczym złym. Asaka ich co prawda nie zauważyła, ale nawet gdyby, to Jugo nie doczekałaby się żadnego komentarza. A chwilę później była zbyt zajęta doprowadzaniem się do godnego stanu, by przypatrywać się jeszcze bardziej zaczerwienionym oczom dziewczyny, tym samym dając jej czas, na opanowanie emocji.
- Tak właśnie mi się wydawało, że to podobne cukierki. Moja siostra je czasem przynosi do domu. Na pewno można je dostać przez cały rok – Asaka średnio za nimi przepadała, ale jednak czasami napadała ją okropna ochota, by zjeść coś paskudnie słodkiego. Wtedy nie było zmiłuj. A dzisiaj? Ten jeden cukierek w zupełności jej wystarczył. Shiki mógł je sobie zjeść absolutnie wszystkie. - Nie potrzebujesz ubrań? Ciekawe – Asaka zmrużyła oczy, całkiem rozbawiona. Nie zamierzała bawić się w krawca, no ale tak, potrafiła szyć i potrafiła oprawić skórę. Przynajmniej kiedyś potrafiła. W tym dawnym życiu. - Zrobię ci kiedyś dango. To nie jest trudne – skoro ma to sprawić, że Shikarui będzie szczęśliwy tak, jaki wydawał się teraz, to chyba można było, prawda? Zwłaszcza, że to akurat naprawdę nie było skomplikowane danie. Po chwili przyglądania się rozmarzonemu Shikiemu, przeniosła spojrzenie na dziewczynę. - Twoi rodzice są kupcami? – zagaiła, ciekawa zresztą tego, kim była Miwako, pomijając, że wnuczką Saki. No i chciała zająć ją rozmową, by nie rozmyślała o życiu i śmierci; w nocy zapewne będzie miała na to sporo czasu. W najbliższych dniach zresztą też. - I przepraszam za ciekawość… widziałam w twoim pokoju uzbrojenie typowe dla shinobich – nie dokończyła pytania, jedynie zostawiła pewną sugestię, zakończoną delikatnym uśmiechem. To córka kupców czy kunoichi?
Białowłosa niewiele zrozumiała z rozmowy o herbacie, ale wcale się tym nie zraziła. Znaczy… No dziwne. Nawet nie spróbował tej herbaty, a już mówił, że jest okropna, ale nie skomentowała tego – jedynie zmarszczyła brwi skonsternowana.
Asaka była mimo wszystko zdziwiona propozycją Shikiego odnośnie tulenia, tym niemniej nie miała mu tego za złe. Raczej nie była zazdrośnicą, zresztą o co tu się złościć? Ta dziewczynka, Miwako, straciła niedawno swoją ukochaną babcię i potrzebowała wsparcia. Wątpiła jednak, by młoda chciała się tak spoufalać z mężczyzną. Sądziła jednak, że nie zrobi nic. Jakież więc było jej zdziwienie, gdy złotowłosa przysunęła się do niej i przytuliła. Asaka nie była zła; chwilowe zaskoczenie minęło szybko, objęła więc jedną ręką plecy dziewczyny, ściskając jej ramię, by dodać jej otuchy. By wiedziała, że nie jest tutaj sama, że może na nich liczyć. Nawet na nią, na białowłosą obcą, która dopiero dzisiaj pojawiła się w życiu panienki Hasegawa.
- Smutek nie jest niczym złym. Kiedy jak nie teraz? – to nie było pytanie, na które oczekiwała odpowiedzi. Asaka rozumiała aż za dobrze położenie Miwako. Łzy mogły nie lecieć, ale to nie znaczyło, że się nie smuciła. Ani, że nie mogła – jak najwyraźniej starała się pokazać, gdy otwierała jej drzwi. Łzy też nie były niczym złym. Asaka ich co prawda nie zauważyła, ale nawet gdyby, to Jugo nie doczekałaby się żadnego komentarza. A chwilę później była zbyt zajęta doprowadzaniem się do godnego stanu, by przypatrywać się jeszcze bardziej zaczerwienionym oczom dziewczyny, tym samym dając jej czas, na opanowanie emocji.
- Tak właśnie mi się wydawało, że to podobne cukierki. Moja siostra je czasem przynosi do domu. Na pewno można je dostać przez cały rok – Asaka średnio za nimi przepadała, ale jednak czasami napadała ją okropna ochota, by zjeść coś paskudnie słodkiego. Wtedy nie było zmiłuj. A dzisiaj? Ten jeden cukierek w zupełności jej wystarczył. Shiki mógł je sobie zjeść absolutnie wszystkie. - Nie potrzebujesz ubrań? Ciekawe – Asaka zmrużyła oczy, całkiem rozbawiona. Nie zamierzała bawić się w krawca, no ale tak, potrafiła szyć i potrafiła oprawić skórę. Przynajmniej kiedyś potrafiła. W tym dawnym życiu. - Zrobię ci kiedyś dango. To nie jest trudne – skoro ma to sprawić, że Shikarui będzie szczęśliwy tak, jaki wydawał się teraz, to chyba można było, prawda? Zwłaszcza, że to akurat naprawdę nie było skomplikowane danie. Po chwili przyglądania się rozmarzonemu Shikiemu, przeniosła spojrzenie na dziewczynę. - Twoi rodzice są kupcami? – zagaiła, ciekawa zresztą tego, kim była Miwako, pomijając, że wnuczką Saki. No i chciała zająć ją rozmową, by nie rozmyślała o życiu i śmierci; w nocy zapewne będzie miała na to sporo czasu. W najbliższych dniach zresztą też. - I przepraszam za ciekawość… widziałam w twoim pokoju uzbrojenie typowe dla shinobich – nie dokończyła pytania, jedynie zostawiła pewną sugestię, zakończoną delikatnym uśmiechem. To córka kupców czy kunoichi?
Białowłosa niewiele zrozumiała z rozmowy o herbacie, ale wcale się tym nie zraziła. Znaczy… No dziwne. Nawet nie spróbował tej herbaty, a już mówił, że jest okropna, ale nie skomentowała tego – jedynie zmarszczyła brwi skonsternowana.
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
- Miwako
- Gracz nieobecny
- Posty: 159
- Rejestracja: 15 paź 2018, o 18:20
- Wiek postaci: 14
- Ranga: Doko
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=6501
- Multikonta: Suzu
Re: Dom rodziny Nijima
Na liście wyznawanych w Karmazynowych Szczytach wartości miłość nigdy nie figurowała wysoko. Wielkie namiętności były wspaniałym tematem dla książek, w których z zapałem i rumieńcami na twarzach zaczytywały się młode panienki, ale w prawdziwym życiu? To sprawa zbyt nieprzewidywalna, zbyt ślepa, zbyt cierpliwa jest, łaskawa jest, by wyjść naprzeciw potrzebom tej bardzo krytycznej i surowej w osądach społeczności. Można nawet powiedzieć, że cały ten system miał ochronić panienki przed wychodzeniem za mąż z powodu zaślepienia, które bezwarunkowo akceptuje wszystkie wady i braki drugiej osoby. Przypadek Miwako nie był w żaden sposób wyjątkowy i była ona tego świadoma. Miała też pewność, że pewnego dnia przyjdzie jej połączyć dwie kupieckie rodziny, a szczytem wyrozumiałości rodziców będzie zapytanie jej, który z przedstawionych kandydatów przypadł jej do gustu najbardziej - choć i tak odpowiedź wcale nie będzie posiadać mocy decyzyjnej.
W poukładanym świecie blondynki coś jednak zaczęło się zmieniać. Już samo mieszkanie w Nawabari miało na nią swój wpływ, choć brakowało jej zdolności by to dostrzec. Sam ciepły uśmiech babci i słowa "dobra robota, postarałaś się" wówczas, gdy odnosiła porażki, był jak strumień, który nie poddawał się w starciu ze skałą. Smutek nie jest niczym złym. W okazywaniu słabości nie ma niczego złego. Asaka i Shikarui pewnie nie zdawali sobie sprawy, że użyli bardzo podobnych zwrotów, tak jak nie mogli wiedzieć, jak głęboko te słowa zapiszą się w głowie dziewczyny nauczonej ślepego dążenia do doskonałości. Więc niedoskonałość nie jest zła? Czy tego właśnie przez cały czas próbowała ją nauczyć Saki?
Pasja do słodyczy, jaką wykazał się Shikarui, była naprawdę niesamowita. Miwako odruchowo zaczęła zastanawiać się, jak wiele był on w stanie uczynić po prostu dla cukierków, wyobraziła też sobie jego przyszłe wesele... zerknęła ukradkiem na Asakę, być może powinna zadbać, by opchał się słodyczami jakoś przed podejściem do stołu, albo ograniczyć ich obecność tam. Słuchała, patrzyła i wartościowała, bo tego była nauczona. Na szczęście jednak nie znajdywali się w miejscu publicznym, można więc było przymknąć oko na to zachowanie, jakby w swym życiu czarnowłosy nigdy cukierków nie widział. Skąd mogła wiedzieć, z jak głębokiej ciemności wyczołgał się przed czterema laty?
- Moja herbata miała defekt zamierzony. Wykalkulowany - odruchowo broniła się, używając mądrych słów - niby to takie luźne przytyki, ale pierwszy raz w życiu usłyszała, że coś, co zrobiła, było o k r o p n e, i naprawdę wywarło to na niej wrażenie - chociaż możliwe, że gdyby połączyć jedno z drugim, efekt byłby całkiem znośny. Ale herbata naprawdę nie była taka zła - dodała z usprawiedliwieniem, zwracając się do Asaki - A ta już będzie zupełnie w porządku.
Rzeczywiście, nie wprowadzili białowłosej towarzyszki w temat, ale mogła już chyba zorientować się, że dzielili ten napój wcześniej. Teraz mieli przed sobą nowy czajniczek i nowy, świeższy, łagodniejszy smak. Nie była to ceremonialna herbata, którą należało delikatnie roztrzepać pędzelkiem w czarkach i podać gościom do wypicia przy zachowaniu szeregu rytuałów. Zwyczajny napar, rozdzielony już z mieszanką aromatycznych listków i owocowych skórek, by pozostać przy optymalnym nasączeniu smakiem. Rozlała ją do okrągłych filiżanek i podała każdemu do rąk.
- Chcę - przyznała w odpowiedzi na pytanie Shikaruia, bo w tej swojej niewiedzy czuła się trochę, jakby spacerowała po szkle.
Sama jednak też stanowiła zagadkę, dla każdego z nich różną, nadal jednak zagadkę. W odpowiedzi na niedokończone pytanie Asaki skinęła głową, nie widząc powodu, by cokolwiek tutaj ukrywać. Tym bardziej, że właściwie nie rozwiewała żadnych wątpliwości, uzupełniała po prostu detale, których w tym wszystkim brakowało. Zszywała córkę kupców i wnuczkę shinobi w jedną osobę.
- Mój dziadek był shinobi, mój wuj też nim jest. Matka urodziła się słaba fizycznie i chorowita, a nasza krew jest... to znaczy... - nie wiedziała, jak dużo Asaka słyszała na temat Jugo, ale ciężko było tak wprost przyznać się do szkarady senninki, która zamieniała ludzi w potwory - nie nadawała się do walki i nie chciała. A ponieważ była piękna i mądra, to wyszła za mąż za kupca, mojego tatę. Ja właściwie też nie chciałam nigdy zostać kunoichi, ale muszę zobaczyć świat, zanim wybiorą mi męża. Chociaż ja też jestem raczej słaba... - zawiesiła się i spojrzała na Shikaruia z otwartą buzią.
Czy te jej fizyczne ograniczenia mogły wskazywać na obecność choroby, z którą przez te wszystkie lata walczyła jej babcia? Oznaczałoby to, że może wcale nie była takim beztalenciem, jak się po cichu spodziewała. Może nawet była dla niej jakaś nadzieja teraz, gdy zażyła tę miksturę, ostatni dar od Saki. Dopiero teraz tak naprawdę poczuła wdzięczność za lekarstwo, które przyniósł jej Shikarui, tak obcesowo podając gdy topiła się w żalu.
- Ale i ty wspominałaś, że uczyłaś się na garbarza, Asaka-san. To znaczy, że też późno zostałaś kunoichi? - zapytała, chcąc podtrzymać w miarę neutralną rozmowę.
W poukładanym świecie blondynki coś jednak zaczęło się zmieniać. Już samo mieszkanie w Nawabari miało na nią swój wpływ, choć brakowało jej zdolności by to dostrzec. Sam ciepły uśmiech babci i słowa "dobra robota, postarałaś się" wówczas, gdy odnosiła porażki, był jak strumień, który nie poddawał się w starciu ze skałą. Smutek nie jest niczym złym. W okazywaniu słabości nie ma niczego złego. Asaka i Shikarui pewnie nie zdawali sobie sprawy, że użyli bardzo podobnych zwrotów, tak jak nie mogli wiedzieć, jak głęboko te słowa zapiszą się w głowie dziewczyny nauczonej ślepego dążenia do doskonałości. Więc niedoskonałość nie jest zła? Czy tego właśnie przez cały czas próbowała ją nauczyć Saki?
Pasja do słodyczy, jaką wykazał się Shikarui, była naprawdę niesamowita. Miwako odruchowo zaczęła zastanawiać się, jak wiele był on w stanie uczynić po prostu dla cukierków, wyobraziła też sobie jego przyszłe wesele... zerknęła ukradkiem na Asakę, być może powinna zadbać, by opchał się słodyczami jakoś przed podejściem do stołu, albo ograniczyć ich obecność tam. Słuchała, patrzyła i wartościowała, bo tego była nauczona. Na szczęście jednak nie znajdywali się w miejscu publicznym, można więc było przymknąć oko na to zachowanie, jakby w swym życiu czarnowłosy nigdy cukierków nie widział. Skąd mogła wiedzieć, z jak głębokiej ciemności wyczołgał się przed czterema laty?
- Moja herbata miała defekt zamierzony. Wykalkulowany - odruchowo broniła się, używając mądrych słów - niby to takie luźne przytyki, ale pierwszy raz w życiu usłyszała, że coś, co zrobiła, było o k r o p n e, i naprawdę wywarło to na niej wrażenie - chociaż możliwe, że gdyby połączyć jedno z drugim, efekt byłby całkiem znośny. Ale herbata naprawdę nie była taka zła - dodała z usprawiedliwieniem, zwracając się do Asaki - A ta już będzie zupełnie w porządku.
Rzeczywiście, nie wprowadzili białowłosej towarzyszki w temat, ale mogła już chyba zorientować się, że dzielili ten napój wcześniej. Teraz mieli przed sobą nowy czajniczek i nowy, świeższy, łagodniejszy smak. Nie była to ceremonialna herbata, którą należało delikatnie roztrzepać pędzelkiem w czarkach i podać gościom do wypicia przy zachowaniu szeregu rytuałów. Zwyczajny napar, rozdzielony już z mieszanką aromatycznych listków i owocowych skórek, by pozostać przy optymalnym nasączeniu smakiem. Rozlała ją do okrągłych filiżanek i podała każdemu do rąk.
- Chcę - przyznała w odpowiedzi na pytanie Shikaruia, bo w tej swojej niewiedzy czuła się trochę, jakby spacerowała po szkle.
Sama jednak też stanowiła zagadkę, dla każdego z nich różną, nadal jednak zagadkę. W odpowiedzi na niedokończone pytanie Asaki skinęła głową, nie widząc powodu, by cokolwiek tutaj ukrywać. Tym bardziej, że właściwie nie rozwiewała żadnych wątpliwości, uzupełniała po prostu detale, których w tym wszystkim brakowało. Zszywała córkę kupców i wnuczkę shinobi w jedną osobę.
- Mój dziadek był shinobi, mój wuj też nim jest. Matka urodziła się słaba fizycznie i chorowita, a nasza krew jest... to znaczy... - nie wiedziała, jak dużo Asaka słyszała na temat Jugo, ale ciężko było tak wprost przyznać się do szkarady senninki, która zamieniała ludzi w potwory - nie nadawała się do walki i nie chciała. A ponieważ była piękna i mądra, to wyszła za mąż za kupca, mojego tatę. Ja właściwie też nie chciałam nigdy zostać kunoichi, ale muszę zobaczyć świat, zanim wybiorą mi męża. Chociaż ja też jestem raczej słaba... - zawiesiła się i spojrzała na Shikaruia z otwartą buzią.
Czy te jej fizyczne ograniczenia mogły wskazywać na obecność choroby, z którą przez te wszystkie lata walczyła jej babcia? Oznaczałoby to, że może wcale nie była takim beztalenciem, jak się po cichu spodziewała. Może nawet była dla niej jakaś nadzieja teraz, gdy zażyła tę miksturę, ostatni dar od Saki. Dopiero teraz tak naprawdę poczuła wdzięczność za lekarstwo, które przyniósł jej Shikarui, tak obcesowo podając gdy topiła się w żalu.
- Ale i ty wspominałaś, że uczyłaś się na garbarza, Asaka-san. To znaczy, że też późno zostałaś kunoichi? - zapytała, chcąc podtrzymać w miarę neutralną rozmowę.
0 x

- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Dom rodziny Nijima
Widział to teraz niewyraźnie - podobieństwa tych dwóch niewiast. Niewyraźnie, bo przecież były od siebie skrajnie różne! Nie szukał przyczyn i powodów, dla niego były podobne, to całkowicie wystarczyło. Dlaczego? Pytanie nieistotne. Jak pytać o to, czemu człowiek tu jest i dlaczego dzielili ze sobą ten pokój w tej konkretnej sytuacji. Wyczuł między nimi delikatną nić porozumienia, która wywiązała się albo teraz, albo kiedy zniknęły z pokoju, pozostawiając go na randce z cukierkami, o które Asaka na szczęście nie musiała być zazdrosna. Tak samo jak nie mogła być zazdrosna o Miwako! Dziecko... ha, wcale nie takie dziecko. Gdyby Shikarui wiedział, ile miała lat, pytałby ją, czemu jeszcze nie została wydana za mąż! Kobiety w jej wieku przecież już mogły mieć dzieci! Tym nie mniej nie wiedział, zresztą nie interesowało go to - była szczeniakiem, więc mogła pozwalać sobie na bardzo wiele rzeczy. W tym i piękniej wyglądała, kiedy płakała, niż kiedy udawała, że żaden płacz nią nie wstrząsał. Za to między innymi kochał Asakę, że ona niczego nie udawała. Była naturalna, prawdziwa i nie zgrywała bardzo hardej, kiedy sytuacja była kiepska, a kiedy nie musiała trzymać się w ryzach.
- Szycie ubrań za długo trwa, wolę je kupić, niż zajmować nimi twój czas. - Który spożytkować można na przeróżne inne sposoby. Ciekawsze. Bardziej... no zgoda, nie koniecznie produktywne. Shikarui przestał być taki skąpy, odkąd jego sytuacja materialna się ustabilizowała i zobaczył, że przestało być potrzebne mordowanie za każdego grosika, którego odjęli od wynagrodzenia. Im więcej umiesz i im silniejszy jesteś, tym trudniejszych zadań możesz się podejmować i tym więcej i lepiej ci za to płacą. Proste. Misje podpisywane rangą C stały się dla niego spacerkiem, dłuższym czy krótszym, właściwie nigdy się nie dłużył, dopóki był w towarzystwie białowłosej. No chyba, że obok był Teiren. Wtedy wszystko się dłużyło niemiłosiernie. Pokrzepiało go to, że akurat po cukierki nie będzie trzeba robić żadnej misji. Wystarczy wyjść z domu i je kupić. Co prawda to też potrafiło być przedsięwzięciem, bo czarnowłosy należał do naprawdę leniwych bestii, czego w ogóle nie było po nim widać. Opięte mięśnie pod skórą, napinające się przy każdym ruchu, smukła sylwetka. Co najwyżej można to było wypatrzyć we flegmatyczności jego gestów i leniwości spojrzeń, ale teraz, ze względu na skupienie na cukierkach, nie było tego nawet widać. W przeciwieństwie do Asaki, która cały czas sprawiała wrażenie napiętej i skupionej, jak spłoszony wilk, który wyczuł innego drapieżnika na swoim terenie. I wcale nie zamierzał przed nim uciekać.
- Dziękuję. - Pochylił się i musnął wargami policzek kobiety, zaraz wracając do swojej poprzedniej pozycji. Z lekkim uśmiechem. Bardzo prosty gest, a przecież potrafił być tak miły. Shikarui był święcie przekonany o kolejnej rzeczy. - Twoje dango będzie najlepsze na świecie. - Asaka nie musiała być mistrzem kulinarnym, nie musiała być geniuszem, prawdziwym alchemikiem dań. Wystarczyło, że było jej. Tak samo jak jej kuchnia smakowała mu najbardziej, chociaż zwiedzili sporo knajpek w swoich podróżach. No cóż, czarnowłosy po prostu lubił jeść. I lubił zjeść dobrze.
- Tak. Miała efekt zamierzony. I nigdy lepszej paskudnej herbaty nie piłem. - Brzmiało, jakby nie miało sensu, ale miało go aż za dużo. Wiedzieli oboje, dlaczego. Co czyniło tę jedną herbatę tak wyjątkową. - Miwako zaparzyła wcześniej herbatę. Sądziła, że jej gorzkość obmyje gorycz jej serca. - Zwrócił się do Asaki bez najmniejszego skrępowania. Taka mała tajemnica, która zostanie tutaj, zasypana śniegiem prószącym za oknem, który niedługo zacznie topnieć i wybiją pierwsze przebiśniegi. Lecz jeszcze nie teraz, jeszcze nie teraz.
- Miwako jest Jugo. - Powiedział wprost to, co było tak okrężnie tłumaczone, rozbijając delikatną banieczkę złudzeń i ślicznych splotów. - Chcesz zobaczyć świat? Hmm... - Spojrzał na Asakę. - Chciałem wybrać się do Cesarstwa po naszym ślubie. Moglibyśmy zabrać ze sobą Miwako, co o tym sądzisz? - Kwestia bycia córką kupców... nie to, że go to nie interesowało zupełnie i że kompletnie nie zwracał na to uwagi, w jego oczach wszyscy byli równi. Sam wywodził się ze szlachetnego, starego rodu, który był tu zanim narodziła się chakra, a jednak rolnicy traktowali nawet lepiej swoje psy, niż traktowano jego. Całość była tylko otoczką, wszystko było nazwami, by ułatwić sobie funkcjonowanie w tym świecie. Dlatego dla niego też sytuacja Asaki nie była w żadnym stopniu skomplikowana, a Miwako mogła być nawet z rodziny karczmarzy. I tu zaczynało się podobieństwo obu pań.
- Szycie ubrań za długo trwa, wolę je kupić, niż zajmować nimi twój czas. - Który spożytkować można na przeróżne inne sposoby. Ciekawsze. Bardziej... no zgoda, nie koniecznie produktywne. Shikarui przestał być taki skąpy, odkąd jego sytuacja materialna się ustabilizowała i zobaczył, że przestało być potrzebne mordowanie za każdego grosika, którego odjęli od wynagrodzenia. Im więcej umiesz i im silniejszy jesteś, tym trudniejszych zadań możesz się podejmować i tym więcej i lepiej ci za to płacą. Proste. Misje podpisywane rangą C stały się dla niego spacerkiem, dłuższym czy krótszym, właściwie nigdy się nie dłużył, dopóki był w towarzystwie białowłosej. No chyba, że obok był Teiren. Wtedy wszystko się dłużyło niemiłosiernie. Pokrzepiało go to, że akurat po cukierki nie będzie trzeba robić żadnej misji. Wystarczy wyjść z domu i je kupić. Co prawda to też potrafiło być przedsięwzięciem, bo czarnowłosy należał do naprawdę leniwych bestii, czego w ogóle nie było po nim widać. Opięte mięśnie pod skórą, napinające się przy każdym ruchu, smukła sylwetka. Co najwyżej można to było wypatrzyć we flegmatyczności jego gestów i leniwości spojrzeń, ale teraz, ze względu na skupienie na cukierkach, nie było tego nawet widać. W przeciwieństwie do Asaki, która cały czas sprawiała wrażenie napiętej i skupionej, jak spłoszony wilk, który wyczuł innego drapieżnika na swoim terenie. I wcale nie zamierzał przed nim uciekać.
- Dziękuję. - Pochylił się i musnął wargami policzek kobiety, zaraz wracając do swojej poprzedniej pozycji. Z lekkim uśmiechem. Bardzo prosty gest, a przecież potrafił być tak miły. Shikarui był święcie przekonany o kolejnej rzeczy. - Twoje dango będzie najlepsze na świecie. - Asaka nie musiała być mistrzem kulinarnym, nie musiała być geniuszem, prawdziwym alchemikiem dań. Wystarczyło, że było jej. Tak samo jak jej kuchnia smakowała mu najbardziej, chociaż zwiedzili sporo knajpek w swoich podróżach. No cóż, czarnowłosy po prostu lubił jeść. I lubił zjeść dobrze.
- Tak. Miała efekt zamierzony. I nigdy lepszej paskudnej herbaty nie piłem. - Brzmiało, jakby nie miało sensu, ale miało go aż za dużo. Wiedzieli oboje, dlaczego. Co czyniło tę jedną herbatę tak wyjątkową. - Miwako zaparzyła wcześniej herbatę. Sądziła, że jej gorzkość obmyje gorycz jej serca. - Zwrócił się do Asaki bez najmniejszego skrępowania. Taka mała tajemnica, która zostanie tutaj, zasypana śniegiem prószącym za oknem, który niedługo zacznie topnieć i wybiją pierwsze przebiśniegi. Lecz jeszcze nie teraz, jeszcze nie teraz.
- Miwako jest Jugo. - Powiedział wprost to, co było tak okrężnie tłumaczone, rozbijając delikatną banieczkę złudzeń i ślicznych splotów. - Chcesz zobaczyć świat? Hmm... - Spojrzał na Asakę. - Chciałem wybrać się do Cesarstwa po naszym ślubie. Moglibyśmy zabrać ze sobą Miwako, co o tym sądzisz? - Kwestia bycia córką kupców... nie to, że go to nie interesowało zupełnie i że kompletnie nie zwracał na to uwagi, w jego oczach wszyscy byli równi. Sam wywodził się ze szlachetnego, starego rodu, który był tu zanim narodziła się chakra, a jednak rolnicy traktowali nawet lepiej swoje psy, niż traktowano jego. Całość była tylko otoczką, wszystko było nazwami, by ułatwić sobie funkcjonowanie w tym świecie. Dlatego dla niego też sytuacja Asaki nie była w żadnym stopniu skomplikowana, a Miwako mogła być nawet z rodziny karczmarzy. I tu zaczynało się podobieństwo obu pań.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Dom rodziny Nijima
Z kolei Asaka nie była jakoś nadmiernie zaskoczona tym, jak Shikarui reagował i jak bardzo cieszył się, widząc słodycze. I, że miał je praktycznie tylko dla siebie, bo żadna z panien nie wykazywała zainteresowania cukierkami. Miwako uważała je za obrzydliwie słodkie, a Asaka… Asaka po pierwszym już zaspokoiła swoje chęci na słodkie, zresztą nie miała serca podbierać cukierasków Shikiemu. Teraz był naprawdę jak dziecko; szczęśliwy i spokojny, choć kilka dni temu odeszła bardzo ważna dla niego osoba i do dzisiaj było widać po nim tego oznaki. Białowłosa niezbyt zresztą przejmowała się ewentualną walką o coś słodkiego na weselu. Miała przeczucie, że sama będzie tak zestresowana, że nie zdoła nic zjeść, a wtedy mogłaby Shikaruiemu przemycać swoje porcje. I wszyscy będą szczęśliwi.
Szycie ubrań może i trwało długo, ale nie zawsze po drodze były sklepy. A jak ktoś chciał chodzić z dziurą na tyłku, to proszę bardzo, Asaka mogła sobie popatrzeć i płakać wewnętrznie ze śmiechu. Tak jak podczas pierwszej wspólnej przygody na drodze z Sogen do Daishi – choć wtedy się nie śmiała, nie było z czego, a bandaż skutecznie zakrywał dziury w spodniach na nogach fioletowookiego.
Lekki, jak zwykle blady rumieniec oblał policzki dziewczyny, gdy czarnowłosy pochylił się i musnął ustami jej policzek. Takie drobne gesty, niewielkie okazanie czułości sprawiało, że serce biło jej mocniej, i rozczulało ją to – stąd ten lekki uśmieszek zakręcił się na jej twarzy.
- Zobaczymy – ale i tak miło było usłyszeć, że właśnie w to wierzył. Uniosła wyżej obie brwi, gdy usłyszała historię o paskudnej, gorzkiej herbacie. W pewnym sensie było to śmieszne, a z drugiej tragiczne, że ktoś chciał zalać tę ziejącą pustką dziurę w sercu po stracie kochanej osoby właśnie czymś takim. Jakby to miało zadziałać. Niestety życie nie było tak proste. Tak jak śmierć nie była prosta – nie dla najbliższych osób, a ich wspomnienie? Mogło koić do pewnego stopnia, że spotkało się ich na drodze, ale przynosiło też smutek i bezsilność. Nigdy więcej się już nie zobaczycie. - Gorzka herbata jest lekarstwem na ból brzucha, nie na ból serca – powiedziała po chwili i uśmieszek, który wcześniej pojawił się po geście Shikiego, skierowała teraz do dziewczyny.
Naprawdę z całego serca jej współczuła.
Asaka wzięła w smukłe, drobne dłonie filiżankę z naparem i napiła się. Ta faktycznie nie była taka zła. W ogóle nie była zła.
Zdawała się nie zauważać tego zająknięcia, zamyślenia, niepewności w głosie dziewczyny, gdy opowiadała o swojej rodzinie. O shinobich, którzy w niej byli, o chorowitej matce. Wydawała się – ale zauważyła. Po prostu nic nie powiedziała; była dla niej obca, nie musiała wiedzieć wszystkiego. Shikarui jednak się wtrącił i Miwako mogła zobaczyć, że ta informacja nie zrobiła większego wrażenia na kunoichi. To nie była gra – to faktycznie nie była dla niej żadna nowość, czego Hasegawa nie mogła wiedzieć. Nie to, by Asaka podejrzewała złotowłosą o bycie posiadaczką tej klątwy, po prostu… Ostatniemu Jugo dała w zęby, miała też u boku Shikaruia. I jakoś tak… Nie wydawało się to aż takie straszne. Nie do końca też zrozumiała, dlaczego dziewczyna na końcu tak urwała i wydawała się zdziwiona, ale Shikarui nie dał za dużo czasu na rozmyślanie.
- Piękne marzenie – dodała po chwili, a gdy Shiki wyszedł ze swoją propozycją – zaskoczył ją, co było widać. Nie sądziła, że Sanada sam jeszcze kogoś poprosi o dotrzymanie mu towarzystwa, zwykle unikał tego jak ognia, a tutaj…? I czy Asaka była przeciwna? Ano nie była. - Jeśli tylko będziesz chciała… I jeśli twoi rodzice nie będą mieli nic przeciwko… to właściwie czemu nie?
Napiła się jeszcze herbaty i dopiero teraz tak naprawdę rozejrzała się nieco bardziej otwarcie po pokoju, w którym właśnie siedzieli. Jednak pytanie błękitnookiej wyrwało ją z zamyślenia i to na nią ponownie przeniosła swoją uwagę.
- Bardzo późno. Jakikolwiek podstawowy trening zaczęłam dopiero w wieku jedenastu lat. Bardzo więc odstawałam od reszty, która w tym wieku powoli zaczynała swoje pierwsze misje, a ja dopiero uczyłam się jak poprawnie trzymać kunai, jak rzucić shurikenem i jak skupić czy mieszać chakrę, nie mówiąc już o nadaniu jej żywiołu – chociaż z perspektywy czasu cieszyła się, że tak właśnie wyszło. Uniknęła brawury i świętym przekonaniu o swojej nieśmiertelności.
Szycie ubrań może i trwało długo, ale nie zawsze po drodze były sklepy. A jak ktoś chciał chodzić z dziurą na tyłku, to proszę bardzo, Asaka mogła sobie popatrzeć i płakać wewnętrznie ze śmiechu. Tak jak podczas pierwszej wspólnej przygody na drodze z Sogen do Daishi – choć wtedy się nie śmiała, nie było z czego, a bandaż skutecznie zakrywał dziury w spodniach na nogach fioletowookiego.
Lekki, jak zwykle blady rumieniec oblał policzki dziewczyny, gdy czarnowłosy pochylił się i musnął ustami jej policzek. Takie drobne gesty, niewielkie okazanie czułości sprawiało, że serce biło jej mocniej, i rozczulało ją to – stąd ten lekki uśmieszek zakręcił się na jej twarzy.
- Zobaczymy – ale i tak miło było usłyszeć, że właśnie w to wierzył. Uniosła wyżej obie brwi, gdy usłyszała historię o paskudnej, gorzkiej herbacie. W pewnym sensie było to śmieszne, a z drugiej tragiczne, że ktoś chciał zalać tę ziejącą pustką dziurę w sercu po stracie kochanej osoby właśnie czymś takim. Jakby to miało zadziałać. Niestety życie nie było tak proste. Tak jak śmierć nie była prosta – nie dla najbliższych osób, a ich wspomnienie? Mogło koić do pewnego stopnia, że spotkało się ich na drodze, ale przynosiło też smutek i bezsilność. Nigdy więcej się już nie zobaczycie. - Gorzka herbata jest lekarstwem na ból brzucha, nie na ból serca – powiedziała po chwili i uśmieszek, który wcześniej pojawił się po geście Shikiego, skierowała teraz do dziewczyny.
Naprawdę z całego serca jej współczuła.
Asaka wzięła w smukłe, drobne dłonie filiżankę z naparem i napiła się. Ta faktycznie nie była taka zła. W ogóle nie była zła.
Zdawała się nie zauważać tego zająknięcia, zamyślenia, niepewności w głosie dziewczyny, gdy opowiadała o swojej rodzinie. O shinobich, którzy w niej byli, o chorowitej matce. Wydawała się – ale zauważyła. Po prostu nic nie powiedziała; była dla niej obca, nie musiała wiedzieć wszystkiego. Shikarui jednak się wtrącił i Miwako mogła zobaczyć, że ta informacja nie zrobiła większego wrażenia na kunoichi. To nie była gra – to faktycznie nie była dla niej żadna nowość, czego Hasegawa nie mogła wiedzieć. Nie to, by Asaka podejrzewała złotowłosą o bycie posiadaczką tej klątwy, po prostu… Ostatniemu Jugo dała w zęby, miała też u boku Shikaruia. I jakoś tak… Nie wydawało się to aż takie straszne. Nie do końca też zrozumiała, dlaczego dziewczyna na końcu tak urwała i wydawała się zdziwiona, ale Shikarui nie dał za dużo czasu na rozmyślanie.
- Piękne marzenie – dodała po chwili, a gdy Shiki wyszedł ze swoją propozycją – zaskoczył ją, co było widać. Nie sądziła, że Sanada sam jeszcze kogoś poprosi o dotrzymanie mu towarzystwa, zwykle unikał tego jak ognia, a tutaj…? I czy Asaka była przeciwna? Ano nie była. - Jeśli tylko będziesz chciała… I jeśli twoi rodzice nie będą mieli nic przeciwko… to właściwie czemu nie?
Napiła się jeszcze herbaty i dopiero teraz tak naprawdę rozejrzała się nieco bardziej otwarcie po pokoju, w którym właśnie siedzieli. Jednak pytanie błękitnookiej wyrwało ją z zamyślenia i to na nią ponownie przeniosła swoją uwagę.
- Bardzo późno. Jakikolwiek podstawowy trening zaczęłam dopiero w wieku jedenastu lat. Bardzo więc odstawałam od reszty, która w tym wieku powoli zaczynała swoje pierwsze misje, a ja dopiero uczyłam się jak poprawnie trzymać kunai, jak rzucić shurikenem i jak skupić czy mieszać chakrę, nie mówiąc już o nadaniu jej żywiołu – chociaż z perspektywy czasu cieszyła się, że tak właśnie wyszło. Uniknęła brawury i świętym przekonaniu o swojej nieśmiertelności.
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości