Szlak transportowy
- Kisho
- Gracz nieobecny
- Posty: 455
- Rejestracja: 19 paź 2016, o 19:49
- Wiek postaci: 20
- Ranga: Wyrzutek D
- Krótki wygląd: Długie brązowo-blond włosy, błękitne oczy, jasna karnacja, czarne spodnie, czerwono-czarna bluza i jasnobrązowy bezrękawnik z kominem
- Widoczny ekwipunek: kabura na broń (na prawym udzie) i torba (na lewym pośladku)
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33 ... 523#p38523
Re: Szlak transportowy
Wiara w ludzi, choćby nie wiadomo jak wielka, ma swoje momenty próby. Kisho właśnie miał jeden z takich momentów przed sobą. Co by się nie działo, liczył na swego kompana. Niemniej, zawiódł się całkowicie i to dość szybko. Rudzielec zdradził swoje intencje w momencie ataku. I pomyśleć, że jeszcze kilka minut temu Kisho miał go za podobnego sobie... Spotkała ich podobna historia, w której za pomoc drugiemu człowiekowi nieźle oberwali. Myślał, że są zbliżenie do siebie, jeśli chodzi o charakter i pomoc innym, a tu proszę, jednak nie.
Przez ułamek sekundy poczuł się, jakby coś ciężkiego uderzyło go w brzuch. Z całą mocą i bez krzty litości. Rozczarowanie drugim człowiekiem? Smutek wywołany zdradą? Poczucie, że cokolwiek by nie zrobił, ludzie wciąż będą zepsuci w środku? Zapewne było tego jeszcze więcej, a wszystko uderzało z równą siłą.
Patrzył bez wyrazu na to, jak porażony Masaru odlatuje w bok po ciosie rudzielca. Jakaś część nadal nie mogła w to uwierzyć, natomiast druga aż straciła chęć do życia. Ile jeszcze razy zawiedzie się na kimś, zanim się przełamie i odpuści? No ile...
Szybko złożył pieczęć, praktycznie nie myśląc już wcale. Naprawdę zaczynał mieć już tego dość. Obrał cel na ziemi, w zasadzie miejsce docelowe, w które odskakiwał rudzielec. Wszytko działało się automatycznie. Nagromadził spore pokłady chakry i stało się. Dziesięć kolców, wyrosło spod ziemi jak pułapka zastawiona na zwierzynę. Przy takiej ilości, w takim zasięgu i z wiedzą, w którym miejscu stanie po skoku raczej trudno byłoby mu się całkowicie ocalić. Kisho w tym momencie jakby nawet nie przejmował się tym, co może mu zrobić. Zabije go? Możliwe. Nie zastanawiał się nad tym.
EKWIPUNEK
PRZEDMIOTY PRZY SOBIE (WIDOCZNE):
Przez ułamek sekundy poczuł się, jakby coś ciężkiego uderzyło go w brzuch. Z całą mocą i bez krzty litości. Rozczarowanie drugim człowiekiem? Smutek wywołany zdradą? Poczucie, że cokolwiek by nie zrobił, ludzie wciąż będą zepsuci w środku? Zapewne było tego jeszcze więcej, a wszystko uderzało z równą siłą.
Patrzył bez wyrazu na to, jak porażony Masaru odlatuje w bok po ciosie rudzielca. Jakaś część nadal nie mogła w to uwierzyć, natomiast druga aż straciła chęć do życia. Ile jeszcze razy zawiedzie się na kimś, zanim się przełamie i odpuści? No ile...
Szybko złożył pieczęć, praktycznie nie myśląc już wcale. Naprawdę zaczynał mieć już tego dość. Obrał cel na ziemi, w zasadzie miejsce docelowe, w które odskakiwał rudzielec. Wszytko działało się automatycznie. Nagromadził spore pokłady chakry i stało się. Dziesięć kolców, wyrosło spod ziemi jak pułapka zastawiona na zwierzynę. Przy takiej ilości, w takim zasięgu i z wiedzą, w którym miejscu stanie po skoku raczej trudno byłoby mu się całkowicie ocalić. Kisho w tym momencie jakby nawet nie przejmował się tym, co może mu zrobić. Zabije go? Możliwe. Nie zastanawiał się nad tym.
Ukryty tekst
Ukryty tekst
EKWIPUNEK
PRZEDMIOTY PRZY SOBIE (WIDOCZNE):
- kabura na broń (na prawym i lewym udzie)
- torba (na lewym i prawym pośladku)
Ukryty tekst
0 x

- Kisho
- Gracz nieobecny
- Posty: 455
- Rejestracja: 19 paź 2016, o 19:49
- Wiek postaci: 20
- Ranga: Wyrzutek D
- Krótki wygląd: Długie brązowo-blond włosy, błękitne oczy, jasna karnacja, czarne spodnie, czerwono-czarna bluza i jasnobrązowy bezrękawnik z kominem
- Widoczny ekwipunek: kabura na broń (na prawym udzie) i torba (na lewym pośladku)
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33 ... 523#p38523
Re: Szlak transportowy
Nie wiedział, co robi. Albo może przeciwnie, wiedział i chciał chociaż raz coś szybko zakończyć, pójść na skróty jak inni i mieć tak zwany święty spokój? W głowie miał pustkę, totalną pustkę. Ciało reagowało jakby samo, wyuczone stosowało określone ruchy, tak specyficzne jedynie dla jednego zawodu nastawionego na zabijanie. Podobno zwą to pamięcią ciała, ale to chyba zły trop, jeśli ktoś chciałby usprawiedliwić to, co właśnie się stało. Bronił się? Dajcie spokój, widać było, że przesadził w środkach i to znacznie, a i coby nie było, mógł przestać tuż po pierwszym zranieniu rudzielca, ale tego nie uczynił. Granica obrony koniecznej, nawet jeśliby i wtedy istniała wraz z ogólnymi NASZYMI zasadami, została przekroczona.
Patrzył tępym wzrokiem na podziurawione ciało. Dopiero po czasie zaczął słyszeć coraz mocniejsze krzyki. Miał wrażenie, jakby ktoś wszystko uciszył, a teraz powolutku kręcił magiczną gałką i wzmacniał wszelkie dźwięki. Przeraził się niemal natychmiast i z miejsca opadł na kolana. Przez drgawki nie mógł normalnie stać, a trząsł się cały. Oddychał szybko i chaotycznie, rozglądając się po ciele rudzielca, jakby licząc, że za chwilę się poruszy, że mimo wszystko jeszcze żyje i zdoła go uratować. Doszło do niego, co zrobił. Dopiero teraz zrozumiał. Zabił.
Pójście na skróty rzeczywiście było łatwe i szybkie. Raz dwa i praktycznie wszystko gotowe. To trzeba było przyznać, ale... No i właśnie to „ale" wszystko zmieniało. Cała rzeczywistość Kisho właśnie się rozpadła. Chłopak chciał się schować, zaszyć przed światem w jakiejś norze i nigdy z niej nie wyjść. Czuł się winny, jak jeszcze nigdy dotąd.
Po dłuższym czasie nieco ochłonął, przynajmniej na tyle, by myśleć w miarę trzeźwo i logicznie. Ponownie nerwowo zaczął się oglądać, tym razem jednak we wszystkich kierunkach. Dostrzegł drugie ciało. Masaru. Od razu ze strachu pomyślał, że może i jego zabił, ale nie, żył i miał się dobrze, przynajmniej jak na kogoś sparaliżowanego. Przeczołgał się do niego na czworaka i delikatnie poklepał po policzku. Nie wiedział, czy zdoła go szybko ocucić, więc kontrolne uderzenie w twarz jako bodziec mogła dać mu pewne zorientowanie. Jeśli po tym choćby lekko zareagował albo chwilowo oprzytomniał, to nic z nim nie robił, a jedynie czekał. Powinien dojść do siebie w ciągu kilku minut. Jeśli jednak nie, przeszedł do środków bezpośrednich i rozłożył nad nim dłonie.
Początkowo nie potrafił się skupić i pozbierać myśli, ale spiął się i powolutku, niemal tak jak na pierwszych treningach medycznego jutsu zaczął gromadzić chakrę w opuszkach palców, by później „przelać" ją na organizm Masaru. Nie miał ran, więc nie chodziło o typowe leczenie, a raczej pozbycie się paraliżu. Nawet nie miał pojęcia czy jego podstawowe Irojutsu sobie z tym poradzi, ale miał nadzieję. Paraliż potraktował jak jakiś wirus, coś, co blokuje lub wprowadza chaos w organizmie, jak i przebiegu chakry poszkodowanego i to w tym kierunku działał. Starał się oczyścić a może i nawet przeczyścić całe ciało, przywracając mu pełną funkcjonalność. Coś na zasadzie resetu.
Co dalej? Sam nie wiedział. Chciał by Masaru oprzytomniał i może on... Może on jakoś by mu pomógł. Znalazł rozwiązanie.
EKWIPUNEK
PRZEDMIOTY PRZY SOBIE (WIDOCZNE):
Patrzył tępym wzrokiem na podziurawione ciało. Dopiero po czasie zaczął słyszeć coraz mocniejsze krzyki. Miał wrażenie, jakby ktoś wszystko uciszył, a teraz powolutku kręcił magiczną gałką i wzmacniał wszelkie dźwięki. Przeraził się niemal natychmiast i z miejsca opadł na kolana. Przez drgawki nie mógł normalnie stać, a trząsł się cały. Oddychał szybko i chaotycznie, rozglądając się po ciele rudzielca, jakby licząc, że za chwilę się poruszy, że mimo wszystko jeszcze żyje i zdoła go uratować. Doszło do niego, co zrobił. Dopiero teraz zrozumiał. Zabił.
Pójście na skróty rzeczywiście było łatwe i szybkie. Raz dwa i praktycznie wszystko gotowe. To trzeba było przyznać, ale... No i właśnie to „ale" wszystko zmieniało. Cała rzeczywistość Kisho właśnie się rozpadła. Chłopak chciał się schować, zaszyć przed światem w jakiejś norze i nigdy z niej nie wyjść. Czuł się winny, jak jeszcze nigdy dotąd.
Po dłuższym czasie nieco ochłonął, przynajmniej na tyle, by myśleć w miarę trzeźwo i logicznie. Ponownie nerwowo zaczął się oglądać, tym razem jednak we wszystkich kierunkach. Dostrzegł drugie ciało. Masaru. Od razu ze strachu pomyślał, że może i jego zabił, ale nie, żył i miał się dobrze, przynajmniej jak na kogoś sparaliżowanego. Przeczołgał się do niego na czworaka i delikatnie poklepał po policzku. Nie wiedział, czy zdoła go szybko ocucić, więc kontrolne uderzenie w twarz jako bodziec mogła dać mu pewne zorientowanie. Jeśli po tym choćby lekko zareagował albo chwilowo oprzytomniał, to nic z nim nie robił, a jedynie czekał. Powinien dojść do siebie w ciągu kilku minut. Jeśli jednak nie, przeszedł do środków bezpośrednich i rozłożył nad nim dłonie.
Początkowo nie potrafił się skupić i pozbierać myśli, ale spiął się i powolutku, niemal tak jak na pierwszych treningach medycznego jutsu zaczął gromadzić chakrę w opuszkach palców, by później „przelać" ją na organizm Masaru. Nie miał ran, więc nie chodziło o typowe leczenie, a raczej pozbycie się paraliżu. Nawet nie miał pojęcia czy jego podstawowe Irojutsu sobie z tym poradzi, ale miał nadzieję. Paraliż potraktował jak jakiś wirus, coś, co blokuje lub wprowadza chaos w organizmie, jak i przebiegu chakry poszkodowanego i to w tym kierunku działał. Starał się oczyścić a może i nawet przeczyścić całe ciało, przywracając mu pełną funkcjonalność. Coś na zasadzie resetu.
Co dalej? Sam nie wiedział. Chciał by Masaru oprzytomniał i może on... Może on jakoś by mu pomógł. Znalazł rozwiązanie.
Ukryty tekst
Ukryty tekst
EKWIPUNEK
PRZEDMIOTY PRZY SOBIE (WIDOCZNE):
- kabura na broń (na prawym i lewym udzie)
- torba (na lewym i prawym pośladku)
Ukryty tekst
0 x

- Kisho
- Gracz nieobecny
- Posty: 455
- Rejestracja: 19 paź 2016, o 19:49
- Wiek postaci: 20
- Ranga: Wyrzutek D
- Krótki wygląd: Długie brązowo-blond włosy, błękitne oczy, jasna karnacja, czarne spodnie, czerwono-czarna bluza i jasnobrązowy bezrękawnik z kominem
- Widoczny ekwipunek: kabura na broń (na prawym udzie) i torba (na lewym pośladku)
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33 ... 523#p38523
Re: Szlak transportowy
Faktycznie, to nie pierwszy raz, kiedy Kisho kogoś zabił. Fach ninja, co by nie było, wiązał się z walką i to w dużej mierze nastawionej na walkę na śmierć i życie. Chłopakowi więc nie raz zdarzyło się spotkać kogoś, kogo musiał odesłać na ten tak zwany drugi świat. Przeważnie jednak robił to z czystej konieczności i braku innego wyjścia czy też opcji, ale zawsze uwzględniał wartość życia i jeśli tylko mógł, starał się co najwyżej mocno zranić przeciwnika, by zniechęcić bądź całkowicie wykluczyć go z walki. Stosował się do własnych zasad i wolałby dać komuś drugą szansę, nawet jeśli naprawdę ten ktoś mocno narozrabiał, a niżeli odebrać życie. Poza tym, tkwił w przekonaniu, że złoczyńca czy przestępca jest w stanie w jakiś sposób, choćby niewielki odkupić swoje winy czy zapracować na łaskę i naprawdę niewartym jest zabijanie ich. Śmierć w takim wypadku była zwykłym ułatwieniem, niezmieniającym w człowieku nic a nic.
Ten przypadek był natomiast inny, tak cholernie różniący się od wszystkich tym, że Kisho wyprowadzając atak, nie kierował się tak naprawdę niczym. Zasady, jak i sumienie znikło. Pozostał sam instynkt przetrwania nakazujący zabicie przeciwnika, nawet jeśli tak naprawdę ów przeciwnik był dobrą osobą, która miała jedynie chwilę zawahania i popełniła naprawdę niewielki błąd w swoim życiu. Życiu, którego już niema, a które było straszliwą ceną za naukę, jaką otrzymał dzięki temu Kisho.
- Wybacz - przeprosił instynktownie, widząc, że uderzenia w policzek zabolały Masaru. Na szczęście dzięki nim chłopak oprzytomniał i wcale nie wymagał żadnego dodatkowego wsparcia medycznego. Musiał jedynie dojść do siebie. - Nic ci nie jest? - Odezwał się szybko ponownie. Jako medyk, a także dość wrażliwa i pomocna osoba, często przejmował się losem innych i wypytywał innych o stan czy to fizyczny, czy psychiczny. Czasem przesadzał z tą swoją opiekuńczością.
Widząc, że Masaru próbuje wstać, zbliżył się i postarał się go wspomóc. Zapewne część mięśni nadal byłą w szoku po porażeniu więc potrzebował jak na razie pewnego wsparcia w postaci właśnie na przykład podtrzymania i dźwignięcia. Obserwował go z miejsca i gdy ponownie się odezwał, natychmiastowo spuścił wzrok w dół. Starał się go pocieszyć, ale Kisho dobrze wiedział, że to nie prawda, że wcale nie zrobił, co musiał i to bynajmniej nie w czystej obronie.
Kolejne słowa Masaru wywołały lekkie zamieszanie w głowie Ranmaru. Ktoś ich zaatakował? Atak na podróżujących szlakiem? Co? Nie mógł niczemu zrozumieć, ale chwilę później pojął całą sytuację i plan, na jaki wpadł. Genialny, to trzeba było przyznać, ale Kisho już postanowił, że więcej nie pójdzie już na skróty, że nie skorzysta z łatwiejszej drogi tylko dlatego, że tak jest wygodniej czy mniej uciążliwie.
- Wiem, że starasz się pomóc, ale ja nie zamierzał kłamać. - Zacisnął dłonie ze złości na samego siebie. Nienawidził się tak bardzo. - Jestem winny jego śmierci. - Przyznanie się do zamordowania człowieka było jak na razie najtrudniejszą rzeczą w jego życiu. Już zdecydowanie łatwiej było wziąć na siebie wybuch notki wycelowanej w nieznanego samuraja, który przez pomyłkę wziął go za wroga i próbował zabić. Podszedł do leżącego i zakrwawionego dawnego towarzysza i z drżącymi rękoma spróbował pomóc Masaru zdjąć ciało z kolców. - Odpowiadam za ta, co się stało, ja i tylko ja. Ty masz swoje zmartwienia i swoje problemy, którym także musimy stawić czoła - dodał, chcąc zapewnić rzekomego zbrodniarza, że w dalszej mierze ma czyste konto, jeśli chodzi o jego występki, a także że ma jego pełne wsparcie, jakie zapewniał mu w karczmie. Dla niego nic się nie zmieniło, no może obietnica pomocy w poszukiwaniu towarzysza mogła się nieco przedłużyć się w czasie, ale to akurat zależało jedynie od osądu władzy. Zmierzali do straży tak czy owak, tym razem jednak jakby nie było, mieli nie jednego podejrzanego, a dwóch i co ciekawe tak naprawdę winnym był nie ten, na którego wypisano list gończy, a jedynie Kisho.
Ten przypadek był natomiast inny, tak cholernie różniący się od wszystkich tym, że Kisho wyprowadzając atak, nie kierował się tak naprawdę niczym. Zasady, jak i sumienie znikło. Pozostał sam instynkt przetrwania nakazujący zabicie przeciwnika, nawet jeśli tak naprawdę ów przeciwnik był dobrą osobą, która miała jedynie chwilę zawahania i popełniła naprawdę niewielki błąd w swoim życiu. Życiu, którego już niema, a które było straszliwą ceną za naukę, jaką otrzymał dzięki temu Kisho.
- Wybacz - przeprosił instynktownie, widząc, że uderzenia w policzek zabolały Masaru. Na szczęście dzięki nim chłopak oprzytomniał i wcale nie wymagał żadnego dodatkowego wsparcia medycznego. Musiał jedynie dojść do siebie. - Nic ci nie jest? - Odezwał się szybko ponownie. Jako medyk, a także dość wrażliwa i pomocna osoba, często przejmował się losem innych i wypytywał innych o stan czy to fizyczny, czy psychiczny. Czasem przesadzał z tą swoją opiekuńczością.
Widząc, że Masaru próbuje wstać, zbliżył się i postarał się go wspomóc. Zapewne część mięśni nadal byłą w szoku po porażeniu więc potrzebował jak na razie pewnego wsparcia w postaci właśnie na przykład podtrzymania i dźwignięcia. Obserwował go z miejsca i gdy ponownie się odezwał, natychmiastowo spuścił wzrok w dół. Starał się go pocieszyć, ale Kisho dobrze wiedział, że to nie prawda, że wcale nie zrobił, co musiał i to bynajmniej nie w czystej obronie.
Kolejne słowa Masaru wywołały lekkie zamieszanie w głowie Ranmaru. Ktoś ich zaatakował? Atak na podróżujących szlakiem? Co? Nie mógł niczemu zrozumieć, ale chwilę później pojął całą sytuację i plan, na jaki wpadł. Genialny, to trzeba było przyznać, ale Kisho już postanowił, że więcej nie pójdzie już na skróty, że nie skorzysta z łatwiejszej drogi tylko dlatego, że tak jest wygodniej czy mniej uciążliwie.
- Wiem, że starasz się pomóc, ale ja nie zamierzał kłamać. - Zacisnął dłonie ze złości na samego siebie. Nienawidził się tak bardzo. - Jestem winny jego śmierci. - Przyznanie się do zamordowania człowieka było jak na razie najtrudniejszą rzeczą w jego życiu. Już zdecydowanie łatwiej było wziąć na siebie wybuch notki wycelowanej w nieznanego samuraja, który przez pomyłkę wziął go za wroga i próbował zabić. Podszedł do leżącego i zakrwawionego dawnego towarzysza i z drżącymi rękoma spróbował pomóc Masaru zdjąć ciało z kolców. - Odpowiadam za ta, co się stało, ja i tylko ja. Ty masz swoje zmartwienia i swoje problemy, którym także musimy stawić czoła - dodał, chcąc zapewnić rzekomego zbrodniarza, że w dalszej mierze ma czyste konto, jeśli chodzi o jego występki, a także że ma jego pełne wsparcie, jakie zapewniał mu w karczmie. Dla niego nic się nie zmieniło, no może obietnica pomocy w poszukiwaniu towarzysza mogła się nieco przedłużyć się w czasie, ale to akurat zależało jedynie od osądu władzy. Zmierzali do straży tak czy owak, tym razem jednak jakby nie było, mieli nie jednego podejrzanego, a dwóch i co ciekawe tak naprawdę winnym był nie ten, na którego wypisano list gończy, a jedynie Kisho.
0 x

- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Szlak transportowy
W tym domu nie gościł już kurz. Był zapach cudownych potraw, które potrafiła gotować Asaka i które mogli gotować wspólnie dzięki czasu, którego... mieli dużo. Zapowiedzieli, że wrócą - i tak miało się stać. Ta podróż miała ciągnąć się jak słodycz po ugryzionym arbuzie. Zadowalać tak, jak krystaliczna woda zadowalała w gorące dni. Taka była. Mimo skrzeku mew, których kobieta tak nie lubiła i tego, że ten wyjazd przeciągał się właśnie w tym punkcie - centrum wszechświata, chciałoby się wydawać. Dla Shikiego centrum świata było tam, gdzie był z Asaką. Łatwo było zrzucić z ramion ambicje i po prostu cieszyć się chwilą. Odwiedzinami. Podróżami. Oglądaniem długiego i wielkiego Muru, zadając sobie pytanie, dlaczego Dzicy nie próbują przepłynąć łodziami. Och, na pewno próbowali. Z jakiegoś powodu niektórzy przedstawiciele pojawiali się w granicach tego pięknego świata, który wciąż miał wiele niepoznanych zakamarków, o których jeszcze ich dwójka nie myślała. Dumali o wysokich górach i puszczach, nieprzebytych terenach, ale było zbyt wiele tego, co człowiek poznał, by myśleć o tym, co niepoznane dla kogokolwiek. Wciąż było miejsce na poprawki. Na zapełnienie kleksów na mapach wyraźnymi liniami. Lecz wszystko w swoim czasie. Wszystko w swoim czasie. Tylko że czarnowłosy nie należał do osób, które porzucają ambicje. Asaka też nie. Siebie warci, dwójka złego, dla siebie pełne dobro. Doskonale rozumiejąca potrzeby drugiej strony. Znali się na wylot, nawet jeśli były niektóre cechy, których w sobie nie lubili. Jakże nudno by było, gdyby kochali się od stóp do głów? Okazuje się, że wcale. Widzisz, przyjacielu, bo drugiego człowieka kochasz za jego wady - ledwie lubisz za zalety.
Tak mijało to życie, że dom nie chciał zajść kurzem. Nawet gdy już się wyprowadzili, a czarnowłosy zabrał resztkę swoich rzeczy. Niewiele ich było. Zdał grzecznie klucze, wyjaśnił ostatnie formalności, które pozostały. Tak smakowała wolność - miała posmak słodkiej cytryny na krańcach warg białowłosej kunoichi, która podróżowała u jego boku. Wyrazista, intensywna i jednocześnie tak przyjemna, że można się było od niej uzależnić. Więc brałeś dokładnie tyle, ile chciałeś. A przecież, mimo całego swojego stoicyzmu i tego, że czarnowłosy był tą całkowicie uległą stroną, gdy chciał - to brał. I nie konieczne pytał wtedy kogokolwiek o zdanie. Dom zaszedł kurem dopiero wtedy, gdy rzeczywiście przestali do niego zaglądać i zamienili go na karczmę. Było ich stać, bo niby czemu nie? W te piękne, ciepłe i słoneczne dni spali pod gołym niebem. W namiotach, przy skrzącym się ognisku. Byli dokładnie tam, gdzie chcieli być - nigdzie indziej. Nie było siły, która goniłaby na złamanie karku do Cesarstwa i z powrotem. Ta mała podróż, planowana przecież, choć na o wiele krótszy okres czasu, okazała się być bogatą w doświadczenia. Przynajmniej dla czarnowłosego, który w końcu porządniej nauczył się czytać i teraz zamiast wpatrywać się w przestrzeń - wpatrywał się w książki. Często mamrał do siebie znaki pod nosem, próbując je rozszyfrować, śmiesznie marszczył wtedy brwi, gdy to skupienie stawało się przerostem formy nad treścią. Jak często, kiedy próbował zrozumieć coś, czego jego umysł nie chciał do końca przyswoić. Często rozszyfrowywał je z Asaką, gdy ta chciała. Równie często też namawiał ją, by mu najzwyczajniej w świecie poczytała. Wpatrywał się wtedy w jej twarz jak dziecko w święty obraz, który został mu dany, by objawiła się bogini. Albo centrum wszechświata. Nie wiem. Najlepiej wybierzcie sami. Na szczęście dał sobie przemówić do rozsądku, że są w podróży i nie może zatrzymać wszystkich książek. Bo rzecz jasna chciał gromadzić je wszystkie. W końcu były jego. Asaka mu na szczęście przemówiła do rozsądku i wymieniał je w końcu na kolejne. To oszczędzało sporo przestrzeni. Czytał rzeczy od najbardziej trywialnych, tych dla dzieci, by uczyć się znaków, co miały bardziej bawić, przy okazji ucząc, nawet nie to, że mu się podobały. Zapytany twierdził, że nie. Więc co mu się podobało? Sam akt czytania. A najbardziej to, jak to u przeciętnego faceta, że mógł zdobyć atencję swojej kobiety i spędzić z nią czas w ciekawy sposób. Dlatego często namawiał białowłosą, by to ona coś wybrała.
W końcu załatwili wszystko, co załatwić chcieli i odwiedzili wszystko i wszystkich, których odwiedzić mieli. Ten czas słodyczy należało przenieść do innego zakamarka ziemi. Słodycz, rzecz jasna, zabierając ze sobą. Lejąc trasę mlekiem i miodem. Czarnowłosy czuł się jak bardzo ospały tygrys, którego zbudzono z niesamowicie długiego i dobrego snu. Nawet skrzekot mew, których Asaka tak nienawidziła, nie mógł tego popsuć. Zresztą - on lubił ten dźwięk. Tak jak lubił szum miasta. Jego cały gwar i zgiełk, który wypełniał jego duszę, dając dowód na to, że żyje. Przez cały ten czas wiele się zmieniło. Nie zmieniło się jednak to, że wnętrze Shikaruiego zbudowane było z dwóch rzeczy, które walczyły o miejsce dla siebie - kasy fiskalnej i pazurów, które bardzo chętnie by coś rozerwały. Zaś serce? Och, przecież je, na całe szczęście, chroniła w swojej własnej piersi Asaka. Zaś to od niej, choć tak duże, doskonale mieściło się w kasie. Jego kochana, Jego własna. Skarb, który kochał najbardziej na świecie. Najcenniejszy. Niemożliwy do podmienienia.
Tak mijało to życie, że dom nie chciał zajść kurzem. Nawet gdy już się wyprowadzili, a czarnowłosy zabrał resztkę swoich rzeczy. Niewiele ich było. Zdał grzecznie klucze, wyjaśnił ostatnie formalności, które pozostały. Tak smakowała wolność - miała posmak słodkiej cytryny na krańcach warg białowłosej kunoichi, która podróżowała u jego boku. Wyrazista, intensywna i jednocześnie tak przyjemna, że można się było od niej uzależnić. Więc brałeś dokładnie tyle, ile chciałeś. A przecież, mimo całego swojego stoicyzmu i tego, że czarnowłosy był tą całkowicie uległą stroną, gdy chciał - to brał. I nie konieczne pytał wtedy kogokolwiek o zdanie. Dom zaszedł kurem dopiero wtedy, gdy rzeczywiście przestali do niego zaglądać i zamienili go na karczmę. Było ich stać, bo niby czemu nie? W te piękne, ciepłe i słoneczne dni spali pod gołym niebem. W namiotach, przy skrzącym się ognisku. Byli dokładnie tam, gdzie chcieli być - nigdzie indziej. Nie było siły, która goniłaby na złamanie karku do Cesarstwa i z powrotem. Ta mała podróż, planowana przecież, choć na o wiele krótszy okres czasu, okazała się być bogatą w doświadczenia. Przynajmniej dla czarnowłosego, który w końcu porządniej nauczył się czytać i teraz zamiast wpatrywać się w przestrzeń - wpatrywał się w książki. Często mamrał do siebie znaki pod nosem, próbując je rozszyfrować, śmiesznie marszczył wtedy brwi, gdy to skupienie stawało się przerostem formy nad treścią. Jak często, kiedy próbował zrozumieć coś, czego jego umysł nie chciał do końca przyswoić. Często rozszyfrowywał je z Asaką, gdy ta chciała. Równie często też namawiał ją, by mu najzwyczajniej w świecie poczytała. Wpatrywał się wtedy w jej twarz jak dziecko w święty obraz, który został mu dany, by objawiła się bogini. Albo centrum wszechświata. Nie wiem. Najlepiej wybierzcie sami. Na szczęście dał sobie przemówić do rozsądku, że są w podróży i nie może zatrzymać wszystkich książek. Bo rzecz jasna chciał gromadzić je wszystkie. W końcu były jego. Asaka mu na szczęście przemówiła do rozsądku i wymieniał je w końcu na kolejne. To oszczędzało sporo przestrzeni. Czytał rzeczy od najbardziej trywialnych, tych dla dzieci, by uczyć się znaków, co miały bardziej bawić, przy okazji ucząc, nawet nie to, że mu się podobały. Zapytany twierdził, że nie. Więc co mu się podobało? Sam akt czytania. A najbardziej to, jak to u przeciętnego faceta, że mógł zdobyć atencję swojej kobiety i spędzić z nią czas w ciekawy sposób. Dlatego często namawiał białowłosą, by to ona coś wybrała.
W końcu załatwili wszystko, co załatwić chcieli i odwiedzili wszystko i wszystkich, których odwiedzić mieli. Ten czas słodyczy należało przenieść do innego zakamarka ziemi. Słodycz, rzecz jasna, zabierając ze sobą. Lejąc trasę mlekiem i miodem. Czarnowłosy czuł się jak bardzo ospały tygrys, którego zbudzono z niesamowicie długiego i dobrego snu. Nawet skrzekot mew, których Asaka tak nienawidziła, nie mógł tego popsuć. Zresztą - on lubił ten dźwięk. Tak jak lubił szum miasta. Jego cały gwar i zgiełk, który wypełniał jego duszę, dając dowód na to, że żyje. Przez cały ten czas wiele się zmieniło. Nie zmieniło się jednak to, że wnętrze Shikaruiego zbudowane było z dwóch rzeczy, które walczyły o miejsce dla siebie - kasy fiskalnej i pazurów, które bardzo chętnie by coś rozerwały. Zaś serce? Och, przecież je, na całe szczęście, chroniła w swojej własnej piersi Asaka. Zaś to od niej, choć tak duże, doskonale mieściło się w kasie. Jego kochana, Jego własna. Skarb, który kochał najbardziej na świecie. Najcenniejszy. Niemożliwy do podmienienia.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Szlak transportowy
Przede wszystkim – ta podróż nie miała zakończyć się w Sogen, które było li tylko przystankiem na drodze. Mieli dostać się na Wyspy, a Shikarui miał coś do załatwienia w Kotei. Tylko tyle. Tyle, że „tylko tyle” zamieniło się w nieco dłuższy czas i po tym, gdy już Sanada załatwił to, po co tutaj przyszli… Wszystko się rozwlekło. Asaka miała tutaj kogoś do odwiedzenia, do porozmawiania, do podzielenia się opowieściami, dokładnie tak, jak to obiecała małej Inori. A potem… Zachciało im się pozwiedzać Sogen. Znienawidzoną przez białowłosą prowincję, w której tylko smród błota i irytujący skrzek mew – i to doprowadzało dziewczynę do szału, ale jednak dzielnie towarzyszyła Shikiemu który był dla niej osłodą tego miejsca. Zawsze był osłodą, ale tutaj szczególnie. Bo Sogen nie podobało się złotookiej z wielu powodów; ludzie nie tacy, pogoda nie taka, krajobraz nie taki. Zwyczajnie było tutaj zbyt płasko i oczy kobiety tęskniły już do stromych i niebezpiecznych wzniesień. Do jezior, do licznych gorących źródeł. Do jeleni i łosi, które można było zobaczyć co i rusz – a tutaj… Ach, aż szkoda strzępić ryja. Dziewczyna mogłaby pół dnia spędzić wymieniając cechy, które tak bardzo dawały jej się we znaki w tej konkretnie prowincji Wietrznych Równin (bo, co c a ł k o w i c i e zrozumiałe i logiczne, inne prowincje, jak Sakai czy Yusetsu, zupełnie jej nie przeszkadzały; ach, to na pewno te mewy. Na pewno).
Słodycze nie były zdrowie, każda mama to wiedziała i wie. A choć dla Shikaruia nie była matką, na całe szczęście, to kto inny, jak nie ona, miał o niego dbać? O załatanie wielkiej dziury zwanej jego edukacją, z czytaniem i pisaniem na czele – a za tym ciągnęło się mnóstwo innych spraw. O dopilnowanie, by się chłopak nie przesłodził, ani nie zrobiło mu się od tej słodkości mdło. Sielanka nie mogła więc trwać w nieskończoność, bo oboje zgnuśnieją i nawet nie zauważą ani nie zareagują, gdy już znajdą się po pas w gównie. Treningów nie wolno było zaniedbywać – swojego rozwoju, absolutnie! A przecież mieli plany na przyszłość, i to takie, które nie ziszczą się same, gdy oni będą opalać się na łące. Nie, trzeba było do tego pracy własnych rąk i własnego potu z czoła. Zarobić pieniądze, postawić za to dom… Mieć dla siebie mały skrawek świata gdzie… słodycz jak najbardziej była dozwolona. Asaka lubiła sobie poleniuchować, ale nie w nieskończoność. Lubiła nic nie robić, ale tylko przez chwilę. Nogi wręcz jej się rwały do wyruszenia przed siebie, do zobaczenia świata, którego złote oczy jeszcze nie widziały. A Sogen widziała. Aż za dobrze i za długo… Więc chodźmy przed siebie – powiedziała któregoś razu pomiędzy kolejnym słodkim włóczeniem się, a kolejną słodką nocą w ryokanie. I poszli. Zabrali swoje rzeczy i poszli, tak po prostu, naprzód. Za Kotei, na szlak. Byle dalej.
Byle przed siebie.
Z widmem pocałunku na nieco spierzchniętych ustach, z sercem schowanym głęboko pod ubraniem. Nie swoim rzecz jasna. Bo to swoje nie znajdowało się już w ich własnych rękach. Tylko w posiadaniu tej drugiej osoby. Te serca absolutnie nie były na sprzedaż.
Słodycze nie były zdrowie, każda mama to wiedziała i wie. A choć dla Shikaruia nie była matką, na całe szczęście, to kto inny, jak nie ona, miał o niego dbać? O załatanie wielkiej dziury zwanej jego edukacją, z czytaniem i pisaniem na czele – a za tym ciągnęło się mnóstwo innych spraw. O dopilnowanie, by się chłopak nie przesłodził, ani nie zrobiło mu się od tej słodkości mdło. Sielanka nie mogła więc trwać w nieskończoność, bo oboje zgnuśnieją i nawet nie zauważą ani nie zareagują, gdy już znajdą się po pas w gównie. Treningów nie wolno było zaniedbywać – swojego rozwoju, absolutnie! A przecież mieli plany na przyszłość, i to takie, które nie ziszczą się same, gdy oni będą opalać się na łące. Nie, trzeba było do tego pracy własnych rąk i własnego potu z czoła. Zarobić pieniądze, postawić za to dom… Mieć dla siebie mały skrawek świata gdzie… słodycz jak najbardziej była dozwolona. Asaka lubiła sobie poleniuchować, ale nie w nieskończoność. Lubiła nic nie robić, ale tylko przez chwilę. Nogi wręcz jej się rwały do wyruszenia przed siebie, do zobaczenia świata, którego złote oczy jeszcze nie widziały. A Sogen widziała. Aż za dobrze i za długo… Więc chodźmy przed siebie – powiedziała któregoś razu pomiędzy kolejnym słodkim włóczeniem się, a kolejną słodką nocą w ryokanie. I poszli. Zabrali swoje rzeczy i poszli, tak po prostu, naprzód. Za Kotei, na szlak. Byle dalej.
Byle przed siebie.
Z widmem pocałunku na nieco spierzchniętych ustach, z sercem schowanym głęboko pod ubraniem. Nie swoim rzecz jasna. Bo to swoje nie znajdowało się już w ich własnych rękach. Tylko w posiadaniu tej drugiej osoby. Te serca absolutnie nie były na sprzedaż.
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Szlak transportowy
Właśnie - nie śpieszyło się im. Chociaż odrobina rozrywki by się przydała, co? Jedna kropla. Ze dwie może..? Głębokiego karminu, och tak głębokiego szkarłatu... Tęskni dusza do miejsc, do których nie wędrowało się na piechotę. Miejsc ciemnych, pochłoniętych mchem, cieniem i zapomnieniem. Gdzie zlewano z ołtarza gorącą krew, która zamieniła się potem w gnijące gówno. Kości murszały i nie zostawało po nich nawet wspomnienie. Nikt nie wpadł na pomysł, by na ścianach upamiętniać imiona zmarłych. Właśnie - coś bym tu tak... zepsuł. Na przykład. Złamał... dla przykładu. Odciął. Dla zasady. Lub przeciął - co kto woli, ale dekapitacja (i wybuchy) z wystarczająco soczystą satysfakcją zaspokajały potrzebę zniszczenia. Upewnienia się, że można jeszcze sprzedać swoje pazury i nie zerdzewiały one nawet o jotę. Je sprzedawać można było - bo to cenne serduszko rzeczywiście na sprzedaż nie było. Chyba jako jedne z nielicznych rzeczy, których nie przerobiłby na pieniądze, bo miały zbyt wysoką wartość. Przynosiły stałą wartość naukową, duchową, emocjonalną. Krzywa wciąż rosła i rosła, zmieniało się tylko jej cyferki na coraz większe, żeby nie wydłużać diagramu w nieskończoność. To się nazywało inwestycją doskonałą. Nawet jeśli nie zawsze doskonale było.
Zawsze ubezpieczony Sanada (bo przezorny) miał to w swoim zwyczaju, że sprawdzał trasę co jakiś czas. Zasięg oczu pozwalał mu na wiele - w praktycznie nieistniejących kosztach. A tu zerknąć, czy jacyś bandyci nie czają się za rogiem. A tam się upewnić, że jakiś diabeł nie zamieszkał tego zagajnika i nie zechce nadziać ich na swoje rogi. Spodziewasz się niespodziewanego i jednocześnie zupełnie na nic nie czekasz. Ale ze wszystkich rzeczy nie oczekujesz właśnie tego, że napotkasz na swojej drodze shinobi na służbie. Ich twarze były nieznane, ale ciężko by było znać wszystkich najemników Uchiha, kiedy nie koniecznie pchało się wścibski nos w sprawy rodu. W końcu był tylko najzwyczajniejszym na świecie ninją. Im więcej by wiedział, tym ciężej by się było wywinąć ze zobowiązań. Choć... na początku wcale tego nie planował. Zatrzymał gestem dłoni białowłosą, widząc dwie sylwetki - i worek. Na początku osądził ich jako zbirów. W tym pierwszym wrażeniu - kiedy wszystko odbierasz za zagrożenie. To jedna z tych rzeczy, która w czarnowłosym się nie zmieniła.
- Przed nami są ninja. Dwójka, przy zakrytym ciele. - Opuścił rękę i ruszył powoli dalej drogą w kierunku niewielkich punktów, do których się zbliżali. - Ciało zostało spaczone chorobą. Może być to choroba zakaźna, przyczyna zgonu nieznana według mężczyzny badającego zwłoki. - Poinformował gładko swoją małżonkę, kierując się przed siebie i w pełni skupiając na obrazku przed nimi. - Uciekinier? Wspomnieli o tym, że przedostał się przez granicę. - Czy to było interesujące? Otóż tak. Bo przez jaką granicę? Skąd ta choroba? Mieli do przemierzenia jeszcze kawałek kontynentu w drodze na Hyuo, gdzie mieli zakupić zbroje na zamówienie za zebrane pieniądze. Jeżeli wewnętrzna kasa fiskalna Sanady na coś pieniędzy nie szczędziła, to właśnie uzbrojenie.
Takim sposobem dotarli do miejsca zdarzenia. Ciężko ich było wziąć za zwykłych podróżnych biorąc pod uwagę to, jak się prezentowali - i z powodu uzbrojenia. Shikarui powoli stawał się chodzącą zbrojownią. W końcu nikt normalny nie zakładał, że jakiś popierdolony ninja może nosić ze sobą 50 notek wybuchowych. Tak w razie gdyby naprawdę zapragnął coś wysadzić - albo kogoś - bardzo porządnie. Dosadnie. Ze swoistym przekazem "ale pan to wypierdala".
- A dalej jest bezpiecznie? - Zadał to strategiczne pytanie, które według niego wcale nie było oczywiste. Ciało wyglądało tak, jakby za życia przyszło drogą, w którą właśnie zmierzali. Skoro dotarł aż tu... to jaka gwarancja, że w dalszym punkcie nikogo nie zaraził? O ile to było zaraźliwe. Biorąc pod uwagę jak zachowywali się shinobi Uchiha - raczej tak.
Zawsze ubezpieczony Sanada (bo przezorny) miał to w swoim zwyczaju, że sprawdzał trasę co jakiś czas. Zasięg oczu pozwalał mu na wiele - w praktycznie nieistniejących kosztach. A tu zerknąć, czy jacyś bandyci nie czają się za rogiem. A tam się upewnić, że jakiś diabeł nie zamieszkał tego zagajnika i nie zechce nadziać ich na swoje rogi. Spodziewasz się niespodziewanego i jednocześnie zupełnie na nic nie czekasz. Ale ze wszystkich rzeczy nie oczekujesz właśnie tego, że napotkasz na swojej drodze shinobi na służbie. Ich twarze były nieznane, ale ciężko by było znać wszystkich najemników Uchiha, kiedy nie koniecznie pchało się wścibski nos w sprawy rodu. W końcu był tylko najzwyczajniejszym na świecie ninją. Im więcej by wiedział, tym ciężej by się było wywinąć ze zobowiązań. Choć... na początku wcale tego nie planował. Zatrzymał gestem dłoni białowłosą, widząc dwie sylwetki - i worek. Na początku osądził ich jako zbirów. W tym pierwszym wrażeniu - kiedy wszystko odbierasz za zagrożenie. To jedna z tych rzeczy, która w czarnowłosym się nie zmieniła.
- Przed nami są ninja. Dwójka, przy zakrytym ciele. - Opuścił rękę i ruszył powoli dalej drogą w kierunku niewielkich punktów, do których się zbliżali. - Ciało zostało spaczone chorobą. Może być to choroba zakaźna, przyczyna zgonu nieznana według mężczyzny badającego zwłoki. - Poinformował gładko swoją małżonkę, kierując się przed siebie i w pełni skupiając na obrazku przed nimi. - Uciekinier? Wspomnieli o tym, że przedostał się przez granicę. - Czy to było interesujące? Otóż tak. Bo przez jaką granicę? Skąd ta choroba? Mieli do przemierzenia jeszcze kawałek kontynentu w drodze na Hyuo, gdzie mieli zakupić zbroje na zamówienie za zebrane pieniądze. Jeżeli wewnętrzna kasa fiskalna Sanady na coś pieniędzy nie szczędziła, to właśnie uzbrojenie.
Takim sposobem dotarli do miejsca zdarzenia. Ciężko ich było wziąć za zwykłych podróżnych biorąc pod uwagę to, jak się prezentowali - i z powodu uzbrojenia. Shikarui powoli stawał się chodzącą zbrojownią. W końcu nikt normalny nie zakładał, że jakiś popierdolony ninja może nosić ze sobą 50 notek wybuchowych. Tak w razie gdyby naprawdę zapragnął coś wysadzić - albo kogoś - bardzo porządnie. Dosadnie. Ze swoistym przekazem "ale pan to wypierdala".
- A dalej jest bezpiecznie? - Zadał to strategiczne pytanie, które według niego wcale nie było oczywiste. Ciało wyglądało tak, jakby za życia przyszło drogą, w którą właśnie zmierzali. Skoro dotarł aż tu... to jaka gwarancja, że w dalszym punkcie nikogo nie zaraził? O ile to było zaraźliwe. Biorąc pod uwagę jak zachowywali się shinobi Uchiha - raczej tak.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Szlak transportowy
Przyjemnie było wędrować w absolutnym spokoju, gdzie drogi nie zagradza ci jakiś tajemniczy wędrowiec i nie zawraca ci dupy, bo oto spotkał po drodze kompana. Kompana, któremu dobrze było wędrować samemu, ale do tego przypadkowego podróżnika absolutnie to nie docierało. Asaka zwykle starała się być cierpliwa do tego typu osobników, na szczęście nie pojawiali się zbyt często, jednak, gdy miała zły humor, potrafiła być wtedy wyjątkowo niedelikatna i bezpośrednia. By nie powiedzieć bezczelna i nieprzyjemna. Mając u boku Shikaruia sprawa komplikowała się jeszcze bardziej. Bo to on sprawiał wrażenie pogodnego włóczykija, który chętnie porozmawia z drugą osobą (by dowiedzieć się, czy gdzieś po drodze przypadkiem nie można ładnie zarobić, ale ćśśś), a ona była tą, która rzucała nieprzyjemne spojrzenia i robiła miny. Więc… w sumie to zwykle mieli spokój. Ale szlak tak naprawdę rzadko kiedy bywał opustoszały. Zawsze się kogoś mijało, albo wyprzedzało… albo było wyprzedzanym, bo Asaka to lubiła sobie się wlec, gryźć trawkę między zębami i określać kształty obłoczków przesuwających się po niebieskim niebie. Więc całkowicie opustoszały trakt, choć z początku przywitany wręcz nadmiernym entuzjazmem, w końcu okazał się… podejrzany. Nie było ani kogo zwyzywać, ani na kogo psioczyć, a przede wszystkim to wzbudzało podejrzenia, czy w ogóle znajdowali się na dobrej drodze? A może znowu się zgubili, bo Asaka źle spojrzała na mapę?
Nie. Chyba jednak nie.
Asaka już zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem w ogóle w takim razie zajdą do karczmy na noc, czy przypadkiem znowu będą musieli spać w polu. Nie miała jednak serca męczyć męża, żeby spojrzał swoim cudownym okiem do przodu, by zorientował się, jak przyjdzie im spędzić noc. W gruncie rzeczy nie miało to jakiegoś wielkiego znaczenia i choć wygodniej byłoby się przespać pod czystą pościelą, to i tak nie groziło im przemoknięcie pod chmurką. Znużona monotonią szurała butami po drodze, wzbijając w powietrze kurz i trajkotała o tym, że chciałaby zobaczyć minę swojej matki na wieść o tym, jak przyjął ich Hyuga Reiko (pomijając historię o całkiem udanym portrecie pewnego pana), jak umeblowałaby sypialnię (i gdzie pochowałaby broń na wszelki wypadek – i jaką!) i co dokładnie chciałaby zobaczyć na Wyspach (głównie co chciałaby kupić i w co się uzbroić), gdy przerwała w półsłowa, zatrzymana ręką Shikiego.
- …a w kieszonce byłoby… co? – złote oczy patrzyły trochę nieprzytomnie na rękę mężczyzny, nim Asaka w końcu uniosła głowę, by równie niezrozumiale przyjrzeć się profilowi Sanady. – Ninja? – powtórzyła za nim i dopiero po chwili odbiła się od ziemi by dogonić czarnowłosego, który zdążył ją wyprzedzić. - Ciało? Jakie ciało? – dodała jeszcze, ale gdy usłyszała „spaczone chorobą”, to wszelkie oznaki znużenia jakby ręką odjął.
Były takie słowa i sprawy, które działały na białowłosą jak kubeł zimnej wody. I jak płachta na byka oraz pająki na arachnofobika jednocześnie. Asaka bała się tylko jednej rzeczy. Że nie zginie ze starości, czy na polu walki, a… pokonana przez własny organizm. Słaba, gorsza wersja samej siebie. Zrzucona do poziomu podłogi albo jeszcze niżej. W sumie, to jakby się tak zastanowić, to bała się jeszcze jednej rzeczy – że coś stanie się Shikiemu. Coś takiego, że nie będzie mogła mu pomóc. Że go straci…
- Jaką granicę? – jej trajkoczący ton zniknął, a człapanie i szuranie zamieniło się w gładki, czujny chód. Dopytywała, jakby Shiki miał wiedzieć o co chodzi, bo sama nie wiedziała nic. Choroba, martwy człowiek, pusty trakt i dwójka ninja nie zwiastowało niczego dobrego. Tak sądziła.
Gdy więc zbliżyli się do pary, gdy Asaka poczuła słodki zapaszek, jakby gnijącego mięsa… Pobladła wyraźnie i odsunęła się o krok, dość świadomie, krótko i zdecydowanie ciągnąc fioletowookiego za połę ubrania. Naprawdę nie trzeba jej było niczego powtarzać. Wiedziała co się dzieje, gdy uderza choroba. Odczuła to wyraźnie niemalże na własnej skórze w dzieciństwie. Dlatego tak poważnie podchodziła do spraw zdrowia i nie ignorowała nawet powierzchownych, zdawałoby się lekkich, ran.
Milczała, pozwalając mówić Shikiemu. Zadał ważne pytanie. Pytanie, które mogło zdefiniować wszystko. Tak samo jak jej blada, bledsza niż zwykle, twarz definiowała teraz ją. Brakowało tylko tego, by nabrała lekko zielonkawego koloru.
Nie. Chyba jednak nie.
Asaka już zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem w ogóle w takim razie zajdą do karczmy na noc, czy przypadkiem znowu będą musieli spać w polu. Nie miała jednak serca męczyć męża, żeby spojrzał swoim cudownym okiem do przodu, by zorientował się, jak przyjdzie im spędzić noc. W gruncie rzeczy nie miało to jakiegoś wielkiego znaczenia i choć wygodniej byłoby się przespać pod czystą pościelą, to i tak nie groziło im przemoknięcie pod chmurką. Znużona monotonią szurała butami po drodze, wzbijając w powietrze kurz i trajkotała o tym, że chciałaby zobaczyć minę swojej matki na wieść o tym, jak przyjął ich Hyuga Reiko (pomijając historię o całkiem udanym portrecie pewnego pana), jak umeblowałaby sypialnię (i gdzie pochowałaby broń na wszelki wypadek – i jaką!) i co dokładnie chciałaby zobaczyć na Wyspach (głównie co chciałaby kupić i w co się uzbroić), gdy przerwała w półsłowa, zatrzymana ręką Shikiego.
- …a w kieszonce byłoby… co? – złote oczy patrzyły trochę nieprzytomnie na rękę mężczyzny, nim Asaka w końcu uniosła głowę, by równie niezrozumiale przyjrzeć się profilowi Sanady. – Ninja? – powtórzyła za nim i dopiero po chwili odbiła się od ziemi by dogonić czarnowłosego, który zdążył ją wyprzedzić. - Ciało? Jakie ciało? – dodała jeszcze, ale gdy usłyszała „spaczone chorobą”, to wszelkie oznaki znużenia jakby ręką odjął.
Były takie słowa i sprawy, które działały na białowłosą jak kubeł zimnej wody. I jak płachta na byka oraz pająki na arachnofobika jednocześnie. Asaka bała się tylko jednej rzeczy. Że nie zginie ze starości, czy na polu walki, a… pokonana przez własny organizm. Słaba, gorsza wersja samej siebie. Zrzucona do poziomu podłogi albo jeszcze niżej. W sumie, to jakby się tak zastanowić, to bała się jeszcze jednej rzeczy – że coś stanie się Shikiemu. Coś takiego, że nie będzie mogła mu pomóc. Że go straci…
- Jaką granicę? – jej trajkoczący ton zniknął, a człapanie i szuranie zamieniło się w gładki, czujny chód. Dopytywała, jakby Shiki miał wiedzieć o co chodzi, bo sama nie wiedziała nic. Choroba, martwy człowiek, pusty trakt i dwójka ninja nie zwiastowało niczego dobrego. Tak sądziła.
Gdy więc zbliżyli się do pary, gdy Asaka poczuła słodki zapaszek, jakby gnijącego mięsa… Pobladła wyraźnie i odsunęła się o krok, dość świadomie, krótko i zdecydowanie ciągnąc fioletowookiego za połę ubrania. Naprawdę nie trzeba jej było niczego powtarzać. Wiedziała co się dzieje, gdy uderza choroba. Odczuła to wyraźnie niemalże na własnej skórze w dzieciństwie. Dlatego tak poważnie podchodziła do spraw zdrowia i nie ignorowała nawet powierzchownych, zdawałoby się lekkich, ran.
Milczała, pozwalając mówić Shikiemu. Zadał ważne pytanie. Pytanie, które mogło zdefiniować wszystko. Tak samo jak jej blada, bledsza niż zwykle, twarz definiowała teraz ją. Brakowało tylko tego, by nabrała lekko zielonkawego koloru.
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Szlak transportowy
Kiedyś trzeba było umrzeć. Na c o ś trzeba było umrzeć. Sęk w tym, że niewielu chciało umierać młodo. Sięganie rękoma po śmierć było nienaturalne - tak samo nienaturalne byłoby brnięcie przed siebie, gdzie lęki i obawy rozkwitały polem więdnących maków. A... te maki chyba od samego początku były po prostu zwiędłe. Przegniłe w samym ziarnie, więc wzrastały niezdrowe. Nie miały żadnego innego wyboru, bo tak się składa, że choroby nigdy się nie wybierało. To ona wybierała. Dobierała swoje ofiary starannie, choć, wydawałoby się - przypadkowo. Tylko czy na pewno? Czarnowłosy nie wierzył w przypadki i ślepy los. Było zbyt enigmatyczne i niemożliwe do udowodnienia, dlatego ufał dokładnie temu, co widzi - czyli drodze, na której leżał trup i stali obok niego doświadczeni shinobi, którzy mieli się tym zająć. Ci sami, co mieli identyczną nadzieję do państwa Sanada, że to c o ś, na co można było tutaj umrzeć, nie roznosiło się drogą powietrzną. Więc co? Ślepy los, czy raczej przeznaczenie? Niektórzy mądrzy ludzie mówili, że nie istnieje nieodpowiednie miejsce i czas. Jesteś dokładnie tam, gdzie masz być w czasie, w którym miałeś się tutaj znaleźć. Nie istnieją pomyłki i niedomówienia w splotach Mojr - jedynym mankamentem ludzkości jest to, że te sploty pozostawały dla nich zakryte. Należało więc dziękować bogom, że uchronili ich przed koniecznością brnięcia w tereny nieznane, które mogły być skażone jeszcze bardziej nieznaną chorobą.
Na północ... Świat się na północy kończył - widzieli to na własne oczy. Wielki mur, bezkresna woda pilnowana przez Sogeńskie statki, by nic i nikt nie prześlizgnął się ni lądem, ni wodą. A za nimi? Być może właśnie pola tych schorowanych maków, a może coś o wiele gorszego. Czarnowłosy był ciekawski, ale nie istniała taka ciekawskość, która mogłaby go wpędzić do Piekła. Byłoby głupio tam wrócić, skoro sam był diabłem o anielskim obliczu, który z niego uciekł i chodził przy boku śnieżnowłosej... diablicy. Choć o prawdziwie anielim sercu.
- Współpraca z shinobi rodu Uchiha to nasza powinność. - Shikarui pokłonił się płytko w czysto grzecznościowy sposób. Mężczyznom należała się wszak odrobina szacunku za ich ciężką i ryzykowną pracę, czyż nie? Czuł pociągnięcie za swoje ubranie, zdawał sobie bardzo dobrze sprawę z tego, że Asaka się cofnęła, tak jakby on mógł być ostatnią tarczą. Ale nie mógł i nie miał być. Przed chorobą nie było tarcz, a Asaka nigdy nie chciałaby takiej wykorzystać. To ich różniło. Dla niej sprawiedliwością byłoby, gdyby umarli dwoje, bo przecież nie ma większej rozpaczy niż utrata ukochanych. Dla niego zwykłą stratą byłoby zniszczenie dwóch żyć, jeśli choć jedno mogłoby przeżyć. Przeżyć i nieść pamięć dalej. - Niech wiatry równin wam sprzyjają. - Obrócił się i ujął dłoń Asaki, spoglądając na nią na moment, dając lekkim skinieniem głowy, że już w porządku. Już dobrze. Nie ma się czego bać. I delikatny ruchem poprowadził ją... w drogę powrotną. Oczywiście zaraz po tym, jak ucałował jej czoło tak, jak czasem każda matka potrafiła je całować, kiedy najciemniejsze z demonów próbowały się spod niego wydostać. Ona wiedziała. Zawsze wiedziała. Dlatego tak bardzo dbała o to, by wypędzić je na dobre, a jeśli się nie dało - uzbroić, byś mógł sam stawić im czoła.
- Jeśli choroba jest na północy, to pójdziemy dookoła. Południem. - Powiedział, kiedy już się oddalili kilka kroków.
Na północ... Świat się na północy kończył - widzieli to na własne oczy. Wielki mur, bezkresna woda pilnowana przez Sogeńskie statki, by nic i nikt nie prześlizgnął się ni lądem, ni wodą. A za nimi? Być może właśnie pola tych schorowanych maków, a może coś o wiele gorszego. Czarnowłosy był ciekawski, ale nie istniała taka ciekawskość, która mogłaby go wpędzić do Piekła. Byłoby głupio tam wrócić, skoro sam był diabłem o anielskim obliczu, który z niego uciekł i chodził przy boku śnieżnowłosej... diablicy. Choć o prawdziwie anielim sercu.
- Współpraca z shinobi rodu Uchiha to nasza powinność. - Shikarui pokłonił się płytko w czysto grzecznościowy sposób. Mężczyznom należała się wszak odrobina szacunku za ich ciężką i ryzykowną pracę, czyż nie? Czuł pociągnięcie za swoje ubranie, zdawał sobie bardzo dobrze sprawę z tego, że Asaka się cofnęła, tak jakby on mógł być ostatnią tarczą. Ale nie mógł i nie miał być. Przed chorobą nie było tarcz, a Asaka nigdy nie chciałaby takiej wykorzystać. To ich różniło. Dla niej sprawiedliwością byłoby, gdyby umarli dwoje, bo przecież nie ma większej rozpaczy niż utrata ukochanych. Dla niego zwykłą stratą byłoby zniszczenie dwóch żyć, jeśli choć jedno mogłoby przeżyć. Przeżyć i nieść pamięć dalej. - Niech wiatry równin wam sprzyjają. - Obrócił się i ujął dłoń Asaki, spoglądając na nią na moment, dając lekkim skinieniem głowy, że już w porządku. Już dobrze. Nie ma się czego bać. I delikatny ruchem poprowadził ją... w drogę powrotną. Oczywiście zaraz po tym, jak ucałował jej czoło tak, jak czasem każda matka potrafiła je całować, kiedy najciemniejsze z demonów próbowały się spod niego wydostać. Ona wiedziała. Zawsze wiedziała. Dlatego tak bardzo dbała o to, by wypędzić je na dobre, a jeśli się nie dało - uzbroić, byś mógł sam stawić im czoła.
- Jeśli choroba jest na północy, to pójdziemy dookoła. Południem. - Powiedział, kiedy już się oddalili kilka kroków.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Szlak transportowy
Jeżeli już na coś umierać – to na starość. Tak powiedziałaby Asaka, gdyby tylko ktoś zechciał ją zapytać. Przeżyć życie, wzloty i upadki, żałożyć rodzinę, wychować młode pokolenie shinobich, którzy sercem i caiłem będą bronili wszystkiego co kochają. Tak jak ona to robiła. Chciała umrzeć ze starości, ale gdyby zmarło się w walce – też nie miała by nic przeciwko. Łatwo było mówić. Ale, gdy już jesteś jedną nogą w grobie, wtedy nagle dostrzegasz, jak mało zrobiłeś. Jak wiele jeszcze byś chciał. Kogo zobaczyć, powiedzieć miłe słowo. Komu napluć na twarz. Ile jeszcze świata przemierzyć i krów wychować. U boku tej jednej osoby… którą też przecież za wszelka cenę chroniło się ode złego. Taka była właśnie białowłosa. Ach, ależ jakże samolubne było chronić tę jedną osobę za cenę własnego życia. Tak uważała. Samolubne i egoistyczne. Poświecić swoje życie, by druga osoba żyła – z pełną świadomością, że jest już sama. Że tej drugiej osoby już nie ma i nie będzie. Ty żyj, a ten, co umierał – już miał wszystko gdzieś. Bo co go to obchodziło? Nie on będzie nieść ciężar na ramionach. To się nie zmieniło. To zdanie. To, co powiedziała mu w pewnej karczmie już na terenach ukochanego Daishi. Od tamtego momentu minęło sporo czasu, jeszcze więcej się zmieniło – przede wszystkim zmieniła się ich relacja. I to cholernie; może nie o 180 stopni, ale na pewno o 90. Jednak prawda była taka, że Asaka czuła wręcz rozdzierający ból na myśl o tym, że Shikiego miałoby zabraknąć. Nie chciała tego. I nie chciała podobnej sytuacji dla niego samego, a jednak pewne odruchy, te by chronić ukochaną osobę, wychodziły na światło dzienne. Myśl o tym wszystkim była paraliżująca, i czasami, gdy Shiki myślał, że ona już śpi, a tak naprawdę rozmyślała – faktycznie niemal dosłownie ją paraliżowało.
Dokładnie tak samo było teraz. Stała jak porażona prądem, mocno zaciskając wąską dłoń na ubraniu Sanady. Chyba faktycznie można było pomyśleć, że dziewczyna chce się dzięki temu, dzięki niemu odgrodzić od zła tego świata, a na pewno od tego okropnego (och, na tym polu wyobraźnia Asaki podpowiadała różne, głównie makabryczne, obrazy), cuchnącego słodyczą i stęchlizną zarazem ciała. Ale prawda była inna. Czarnowłosy młodzieniec nie był żadną tarczą. O tak, wielokrotnie za taką uchodził, gdy drobne ciałko kryło się w silnych ramionach, niby to by uciec przez złem świata, ale z pewnością nie dziś. To był odruch. Odruch wilczycy chcącej chronić swoje… dwuosobowe stado. Odsunąć swoje serce jak najdalej stąd. Bo gdy im dalej będziesz, tym większa szansa, że nic ci się nie stanie…
Nie wierzyła w przypadki. Za dużo przedziwnych splotów akcji i zrządzeń losu miała na drodze swojego całkiem długiego jak na kunoichi życia, by wierzyć, że wszystko jest dziełem przypadku i że mamy wpływ na wszystko od a do z. Nie. Tak jak nieprzypadkowo jej wiospa padła ofiarą epidemii, tak nieprzypadkowo ona była jedną z nielicznych osób, które przeżyły. Nieprzypadkowo trafiła do Seiyamy, gdzie… nieprzypadkowo zamieszkiwał jej biologiczny ojciec, o którym tak naprawdę wiedziała tylko jak się nazywa. Nieprzypadkowo też tak długo siedziała w znienawidzonym Sogen, by trafić na mężczyznę, za którego plecami się teraz czaiła. Mężczyznę, który nie tak dawno temu złożył przysięgę przed bogami, a przede wszystkim przed nią – przysięgę, którą i ona odwzajemniła. I oto byli tutaj. Przypadek?
Jestem pewna, że złotooka nieprzypadkowo milczała tak długo, gapiąc się ciągle w zakryte płachtą zwłoki, a nie na shinobich, którzy ich zatrzymali.
Shikarui już się pożegnał, już ujął jej dłoń w swoją, już ucałował jej czoło i odciągnął ją parę kroków w drogę powrotną, snując cicho plany jak dalej podążać, gdy Asaka mocniej ścisnęła jego rękę i zatrzymała się. Cały czas do tej pory musiała sprawiać wrażenie nieobecnej. Ale tak naprawdę… po prostu walczyła ze sobą. Ze swoimi strachami i demonami przeszłości. Była pewna, że już się ich pozbyła. Że minęło tyle lat, że nauczyła się żyć teraźniejszością. Chwilą. Ile w tym było celowego kłamstwa przed samą sobą, a ile zwykłej naiwności i niewiedzy? Nadziei, że tak właśnie jest. Łatwo mówić „wcale nie boję się pająków”, gdy nie widziało się żadnego od dziesięciu lat, a potem, gdy cztery pary oczu patrzą na ciebie już wiesz, jak bardzo się myliłeś. Asaka też się myliła. Nie co do pająków, które rozgniatała pod podeszwą buta, ale co do strachu przed tym, czemu trudno było zapobiec bez wiedzy.
Między innymi dlatego zaczęła się uczyć. Ale wiedziała też, że przed nią jeszcze długa droga.
- To zawsze tak się zaczyna. Niewinnie – powiedziała głośniej, odwróciwszy głowę w stronę dwóch ninja, by było jasne, że mówi w zasadzie głownie do nich. - Na początku chorują rośliny. Ludzie myślą wtedy – ach, będzie ciężko. Potem chorują zwierzęta, a ludzie myślą – e, to choroba zwierząt, nas to nie dotyczy. Będzie ciężej, ale nie będzie źle. A potem zaczynają chorować ludzie. I jest już za późno. Trzeba palić swój dobytek. Swoje domy. A potem ciała swoim bliskich. I modlić się, żebyś to nie ty zachorował – ponownie zapatrzyła się w miejsce, w którym leżało to nieszczęsne ciało. Pewnie już zaczęły zlatywać się muchy. A może nawet i one nie chciały się zbliżać? - Ma się cholerne szczęście, jeśli bogowie wysłuchają twoich modłów. Spalcie go najszybciej jak możecie – dokończyła.
Dokładnie tak samo było teraz. Stała jak porażona prądem, mocno zaciskając wąską dłoń na ubraniu Sanady. Chyba faktycznie można było pomyśleć, że dziewczyna chce się dzięki temu, dzięki niemu odgrodzić od zła tego świata, a na pewno od tego okropnego (och, na tym polu wyobraźnia Asaki podpowiadała różne, głównie makabryczne, obrazy), cuchnącego słodyczą i stęchlizną zarazem ciała. Ale prawda była inna. Czarnowłosy młodzieniec nie był żadną tarczą. O tak, wielokrotnie za taką uchodził, gdy drobne ciałko kryło się w silnych ramionach, niby to by uciec przez złem świata, ale z pewnością nie dziś. To był odruch. Odruch wilczycy chcącej chronić swoje… dwuosobowe stado. Odsunąć swoje serce jak najdalej stąd. Bo gdy im dalej będziesz, tym większa szansa, że nic ci się nie stanie…
Nie wierzyła w przypadki. Za dużo przedziwnych splotów akcji i zrządzeń losu miała na drodze swojego całkiem długiego jak na kunoichi życia, by wierzyć, że wszystko jest dziełem przypadku i że mamy wpływ na wszystko od a do z. Nie. Tak jak nieprzypadkowo jej wiospa padła ofiarą epidemii, tak nieprzypadkowo ona była jedną z nielicznych osób, które przeżyły. Nieprzypadkowo trafiła do Seiyamy, gdzie… nieprzypadkowo zamieszkiwał jej biologiczny ojciec, o którym tak naprawdę wiedziała tylko jak się nazywa. Nieprzypadkowo też tak długo siedziała w znienawidzonym Sogen, by trafić na mężczyznę, za którego plecami się teraz czaiła. Mężczyznę, który nie tak dawno temu złożył przysięgę przed bogami, a przede wszystkim przed nią – przysięgę, którą i ona odwzajemniła. I oto byli tutaj. Przypadek?
Jestem pewna, że złotooka nieprzypadkowo milczała tak długo, gapiąc się ciągle w zakryte płachtą zwłoki, a nie na shinobich, którzy ich zatrzymali.
Shikarui już się pożegnał, już ujął jej dłoń w swoją, już ucałował jej czoło i odciągnął ją parę kroków w drogę powrotną, snując cicho plany jak dalej podążać, gdy Asaka mocniej ścisnęła jego rękę i zatrzymała się. Cały czas do tej pory musiała sprawiać wrażenie nieobecnej. Ale tak naprawdę… po prostu walczyła ze sobą. Ze swoimi strachami i demonami przeszłości. Była pewna, że już się ich pozbyła. Że minęło tyle lat, że nauczyła się żyć teraźniejszością. Chwilą. Ile w tym było celowego kłamstwa przed samą sobą, a ile zwykłej naiwności i niewiedzy? Nadziei, że tak właśnie jest. Łatwo mówić „wcale nie boję się pająków”, gdy nie widziało się żadnego od dziesięciu lat, a potem, gdy cztery pary oczu patrzą na ciebie już wiesz, jak bardzo się myliłeś. Asaka też się myliła. Nie co do pająków, które rozgniatała pod podeszwą buta, ale co do strachu przed tym, czemu trudno było zapobiec bez wiedzy.
Między innymi dlatego zaczęła się uczyć. Ale wiedziała też, że przed nią jeszcze długa droga.
- To zawsze tak się zaczyna. Niewinnie – powiedziała głośniej, odwróciwszy głowę w stronę dwóch ninja, by było jasne, że mówi w zasadzie głownie do nich. - Na początku chorują rośliny. Ludzie myślą wtedy – ach, będzie ciężko. Potem chorują zwierzęta, a ludzie myślą – e, to choroba zwierząt, nas to nie dotyczy. Będzie ciężej, ale nie będzie źle. A potem zaczynają chorować ludzie. I jest już za późno. Trzeba palić swój dobytek. Swoje domy. A potem ciała swoim bliskich. I modlić się, żebyś to nie ty zachorował – ponownie zapatrzyła się w miejsce, w którym leżało to nieszczęsne ciało. Pewnie już zaczęły zlatywać się muchy. A może nawet i one nie chciały się zbliżać? - Ma się cholerne szczęście, jeśli bogowie wysłuchają twoich modłów. Spalcie go najszybciej jak możecie – dokończyła.
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości