Post
autor: Riritsu » 6 maja 2021, o 19:11
IMIĘ : Riritsu
NAZWISKO : Taguya
Ukryty tekst
PRZYNALEŻNOŚĆ : Cesarstwo Morskich Klifów
ORGANIZACJA : Brak
WIEK : 21 lat
DATA URODZENIA : 21 tsuki 369
PŁEĆ : Kobieta
WZROST / WAGA: 160cm / 52kg
RĘKA WIODĄCA : Prawa
RANGA : Dōkō
WYGLĄD : Wyglądam na młodszą osobę, aniżeli w rzeczywistości jestem. Wszystko przez mój niski wzrost, wynoszący jedynie sto sześćdziesiąt centymetrów oraz bardzo młodo wyglądające rysy twarzy. Można by mnie wziąć mnie za nastolatkę, podczas kiedy jestem już dorosłą kunoichi. Pierwszym, co się rzuca w oczy, kiedy ktoś na mnie spogląda są moje włosy. To przez to, że sięgają mi niemalże do połowy ud. Ich kolor zależy od perspektywy padania światła, bowiem nieraz wpadają w smolistą czerń, a innym razem wydają się być granatowe, a nawet fioletowe. Z przodu mam prostą grzywkę, którą często upinam spinkami po bokach, aby nie przeszkadzała w codziennym funkcjonowaniu. Resztę włosów staram się spinać w kucyk, warkocz, bądź po prostu kok – w zależności od tego na jaką fryzurę w danym czasie mam ochotę. Moja blada karnacja idealnie kontrastuje z ciemnym kolorem oczu, zmieniającym się w trakcie aktywowania więzów krwi na krwistoczerwone. Długie rzęsy sięgają niemalże średniej grubości, ciemnych brwi. Smukły i długi nos, prowadzi do malinowego koloru ust. Moja postura również wizualnie pozostawia wiele do życzenia. Nie wyglądam jak przeciętny, umięśniony ninja. Z pozoru wydaję się być bardzo filigranowa oraz wiotka, taka bez sił. Pracuję, jednak ciągle nad moją siłą, aby z biegiem lat wyglądać coraz lepiej, ale nie na efekcie wizualnym tak naprawdę mi zależy. Posiadam w miarę długą oraz szczupłą szyję, zakończoną wcięciami w obojczykach. Niezbyt szerokie ramiona, sprawiają, iż szczupła talia, wraz z szerokimi biodrami tworzą figurę klepsydry. Nogami nie mogę niestety się poszczycić, bo są po prostu krótkie. Wszystko dopełnia średniego rozmiaru biust, dopasowany, jednak proporcjonalnie do ciała. To chyba na tyle.
UBIÓR : Jeżeli chodzi o sam styl ubioru, zamyka się on raczej w ciemnych, bądź po prostu czarnych barwach. Najczęściej chodzę w stroju roboczym, który najwygodniejszy jest do walk. Składa się na niego długa tunika we wspomnianym wcześniej kolorze. Ma ona szeroko wycięty kołnierz z wysokim stanem oraz długie, rozszerzające się na końcach rękawy. Jej materiał kończy się mniej więcej wraz z długością włosów, a przepasany jest szerokim paskiem szarego odcienia. Wszystko wygląda dosyć podobnie do kimona zakładanego przez głowę. Dół mojej garderoby zapełniają czarne leginsy, sięgające przed kolano. Prawa noga na wysokości uda owinięta jest bandażem, na którym znajduje się kabura z małym arsenałem broni. Na butach standardowo znajdują się zwykłe sandały. Drugim strojem, nadającym się na bardziej ciepłe dni, jest dopasowana do figury bluzka bez rękawów również czarnego koloru. Do niej dopasowuje zwykłe, luźne spodnie, zakrywające całe nogi. Kabura wraz z bandażem znajduje się na prawym udzie bez zmian. Jako cywil również często zakładam luźne tuniki ciemnego koloru, bowiem w takich strojach czuje się najlepiej.
ZNAKI SZCZEGÓLNE : Czarne oczy, długie włosy do ud.
CHARAKTER : Każdy człowiek ma kilka twarzy. Przybiera je w zależności od sytuacji, humoru, czy otoczenia. Nie inaczej jest też ze mną. Na pozór, dla nieznajomych wydaję się być bardzo ekstrawertyczną osobą. Pełną wdzięku, humoru oraz uśmiechu. Staram się również pomagać, jeżeli tylko mogę. Może jestem nazbyt ufna? Nie, tak się tylko wydaje. Nigdy nie oceniam, ani nie wydaję osądów. Jestem raczej spontaniczna i pełna werwy. Nie boję się wyzwań, ani tego co czeka mnie za rogiem. Ktoś bardziej doświadczony nazwałby mnie głupio odważną oraz nierozważną, ale czy tak jest naprawdę? Jak już wspominałam to tylko maska. Pod nią kryję się prawdziwa ja, której raczej za wielu nie zna. Cechuje mnie małomówność, a raczej wszystkie słowa, jakie wypowiem, są przemyślane. Swoje zdanie zostawiam dla siebie, ale to nie znaczy, że go nie mam. Nie pozwalam sobie na porażki, bowiem ciągną mnie w dół. Każdą przeżywam z wielkim bólem i nie potrafię się z nich wewnętrznie pozbierać. To chyba moja największa wada, za którą sama się karcę, a mimo to, popełniam dalej. To motywuje mnie do dalszego działania oraz udowadnia mi, że nie dałam z siebie stu procent tego, co mogłabym dać. Lubię planować nawet najmniejsze rzeczy, nie wspominając już o walkach oraz samorozwoju. Staram się zawsze mieć plan awaryjny. Taki wrodzony nawyk można by rzec, jak pedantyzm. Zawsze wszystko musi być perfekcyjne i idealne. Jeżeli chodzi o zaufanie do poznanych mi osób, to nie istnieje coś takiego. Nie ufam właściwie nawet tym, których znam doskonale. Zawsze spodziewam się z ich strony najgorszego, bowiem tego właśnie nauczyło mnie życie. Nie lubię zbytnio współpracy, ani dyrygowania moją osobą. Urodzonym liderem, jednak też nie jestem. Właściwie to najbardziej kocham samotność oraz działanie w pojedynkę. Ale czy te wszystkie rzeczy mnie określają? Nie, ponieważ potrafię być chodzącym paradoksem. Raz bywam uśmiechnięta, zaś innym razem nie mam ochoty z nikim rozmawiać. Swoje emocje za to trzymam na wodzy oraz rzadko kiedy je ujawniam. Raczej dostosowuje się do sytuacji i stwarzam pozory. Nie są one, jednak nigdy sztuczne. Wszystko co wychodzi z mojego wnętrza, jest prawdziwe. No, prawie zawsze.
LUBIĘ : Deszcz, mgłę, samotność
NIENAWIDZĘ : Namolnych ludzi, nudnych rozmów, rozkazów.
CENIĘ : Szczerość, lojalność, siłę.
ULUBIONA POTRAWA : Dango
ULUBIONY NAPÓJ : Woda z cytryną
NAWYKI : Poprawianie grzywki, przeczesywanie włosów, łagodzenie kabury.
NINDO : "Każdego ranka, każdej nocy dla męki ktoś na świat przychodzi. (...) Jedni się rodzą dla radości, inni dla nocy i ciemności."
Ta historia nie wyróżnia się szczególnie na tle innych opowiadań z dzieciństwa moich znajomych, a wręcz przeciwnie. Wypełniona jest dużą ilością smutku oraz zawodu, które przenoszą się do tej pory na moje życie, a ich skutki odczuwam nawet teraz.
Przyszłam na świat w sporej osadzie, otoczonej w dużej mierze wodą, górami oraz drzewami. Kraina ta należała do mocno deszczowych oraz mglistych. Jak domyślić się można, zwą ją Cesarstwem Morskich Klifów. Szybki i łatwy dostęp do morza, sprawiał, że mieścina świetnie zarabiała na tamtejszych połowach. Wiódł przez nią szlak handlowy oraz posiadaliśmy swój port, co sprawiało, że była często odwiedzanym miejscem. Z jednej strony zapewniało to dobra i bogactwo tamtejszego ludu, a z drugiej strony sprawiało, że często pojawiały się jakieś komplikacje. Od kradzieży, przez wandalizm, czasem nawet do aktów przemocy. Wszystko dla kawałku dobra materialnego.
Nie pamiętam za dobrze pierwszych lat swojego życia, ponieważ byłam zbyt mała, aby w głowie utkwiło mi, aż tak dużo wspomnień. Jedyne co mi pozostało to strzępki, które postaram się tu opisać. Przed moimi narodzinami ojciec wraz z matką zostali wysłani przez dziadka do osady, którą mieli się zaopiekować. Tam właśnie przyszłam na świat. Obydwoje byli potężnym ninja wysokiej rangi, tak przynajmniej wynikało z opowieści cioci i funkcji, jakie pełnili. Byli czymś w rodzaju zarządców, bądź przywódców tego miejsca. Dzięki temu nigdy nie narzekaliśmy na biedę, ale wiązało się to z wieloma niebezpieczeństwami. Matka odpowiedzialna była za lud oraz politykę, ojciec zaś za straż i sekcję handlową. Obydwoje byli ninja, których wszyscy darzyli wielkim szacunkiem. Ona piękna i szybka, on przystojny oraz silny. Z ich duetem mogło konkurować naprawdę niewielu.
Jak się okazało, więzy krwi odziedziczyłam po rodzicielu, zaś większość wyglądu po rodzicielce. Na pierwsze lata mojego życia, matka postanowiła trochę przystosować z pracą, aby móc poświęcić mi więcej czasu. Zwykle były to wspólne zabawy, czytanie książek lub po prostu spacery, wypełnione historiami o osiągnięciach osady. Miałam też wielu przyjaciół, z którymi codziennie spędzałam mnóstwo czasu. Rzucaliśmy w siebie drewnianymi kunai'ami oraz shuriken'ami, udając złych, bądź dobrych ninja. Pewnego dnia zabawa z naszych wyobraźni jakimś cudem stała się prawdą. Liczyłam wtedy zaledwie siedem wiosen.
Pogoda była jak zwykle mglista, a mżawka muskała nagie części ciała ludzi. Jedni wykonywali swoje codziennie obowiązki, drudzy dopiero co mijali bramę wjazdową, a jeszcze inni korzystali z uroków tego miejsca. Ruch był całkiem spory. Ja należałam do tej trzeciej grupy, bowiem wraz z kilkorgiem dzieci bawiliśmy się przy głównej uliczce miasteczka. Mama dzięki temu mogła mieć mnie z biura na oku, aby się niczym nie martwić. Ojciec przyjmował do siebie ważnych gości, z którymi miał dobić targu. Tym razem było, jednak inaczej. Sielankę w pewnym momencie przerwał krzyk kobiety. Kobiety, która najwyraźniej bardzo cierpiała, bądź ujrzała coś przerażającego. Wszystkich wzrok od razu pognał w tamtym kierunku, jednak z budynku nie dało się za wiele dostrzec. Dopiero, kiedy nastąpił w nim głośny wybuch, a dach został zajęty ogniem wiadome było, że święci się coś niedobrego. W osadzie nastała jedna, wielka panika. Codzienny spokój, został zastąpiony zamieszaniem nie do opanowania. Wszyscy ludzie, nie patrząc na siebie nawzajem zaczęli biec każdy to w innym kierunku. Wtedy nie patrzono na bezpieczeństwo otaczającego nas świata, a jedynie na to, aby skryć się w domu i być choć przez chwilę bezpiecznym. Od razu zostałam zawołana przez matkę, ale podczas ucieczki pewna kobieta chwyciła swoje dziecko, a mnie przez przypadek wywróciła na ziemię. Nie przejmując się niczym, zbiegła z miejsca zdarzenia. Nie zdając sobie do końca sytuacji z tego, co się dzieje, wstałam i rozejrzałam się dookoła, zastanawiając się co powinnam zrobić. W głowie zapaliła mi się lampka z pomysłem ucieczki. Wtem przystąpiłam do jego realizacji. Moim celem podróży był gabinet matki, jednak w nim jej nie zastałam. Biurko oraz regał w pomieszczeniu zwykle stojące, były teraz przewrócone, zaś książki wraz z papierami fruwały po całym pomieszczeniu. Niestety po mojej rodzicielce nie było, ani śladu. Próbowałam zawołać ją kilka razy, jednak to na nic. Odpowiedziały mi tylko hałasy oraz krzyki z zewnątrz. Poczułam się bardzo zagubiona. Nigdy nie przygotowywano mnie na okoliczności takich zdarzeń, ani nie mówiono co powinnam w zaistniałej sytuacji zrobić. Postanowiłam, mimo wszystko odszukać tatę. Podeszłam do ściany, aby zdjąć z niego tanto mojej matki. Krótka katana na szczęście okazała się na tyle lekka, iż mogłam bez problemu dzierżyć ją w obu dłoniach. Uzbrojona wybiegłam z palącego się już budynku na ulicę. Moim oczom ukazała się osada skąpana w ogniu. Każdy z widocznych dla mnie dachów już dawno pokryty był przez płomienie. Bocznymi uliczkami, ogarniętych mniejszych zamieszaniem, aniżeli samo centrum, dotarłam do części infrastruktury, w którym powinien znajdywać się mój ojciec. Weszłam do jeszcze niezniszczonej części, jednak tam zastałam tylko ciemność. Przemierzając cicho korytarz słyszałam już tylko pojedyncze dźwięki rozmowy. Weszłam do głównej sali, by zaraz potem doznać głębokiego szoku. Ukazał mi się przerażający widok klęczącego przede mną taty. Za nim stał jakiś mężczyzna i trzymał go jedną ręką za włosy, zaś w drugiej dzierżył długi miecz. Pewnym ruchem oddzielił przez środek szyi część górną ciała od dolnej. Takim sposobem tors wraz z nogami opadł na ziemię bezwładnie, a głowa została w dłoni oprawcy. Jego szyderczy śmiech rozbrzmiał po pomieszczeniu, zaś wzrok utkwił na mojej osobie.
- Ojcze... - wymamrotałam na tyle głośno, aby nieznajomy mógł to usłyszeć. Z moich oczu poleciały łzy, a ja poczęłam cicho szlochać. Mimowolnie rozluźniłam dłoń, w której trzymałam tanto. Rozległ się dźwięk metalu, uderzający o drewnianą posadzkę. Cofnęłam się o krok, a potem o drugi. Powolne cofanie przerwała mi w końcu ściana korytarza. Z półmroku obserwowałam ciągle zszokowana całą sytuację. Krew pod ciałem mojego ojca zajmowała coraz więcej podłogi i wydawała się do mnie coraz bardziej zbliżać. W końcu jego zabójca beznamiętnie rzucił trzymaną do tej pory głowę gdzieś w bok. Ta głucho uderzyła o ścianę i upadła na ziemię, turlając się w nieznanym mi kierunku. Śledziłam każdy jej ruch wzrokiem z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Potem przeniosłam spojrzenie na nieznajomego. Zbliżał się do mnie coraz bardziej z szelmowskim uśmieszkiem.
- A więc jesteś córką tego nader uczciwego buca – stwierdził basowym głosem, łapiąc mnie za tylną część kołnierza na karku. Podniósł mnie do góry i trzymał tak chwile, spoglądając mi prosto w oczy. Nigdy nie zapomnę jego wzroku i tego jak mnie przeszywał.
Nagle szczęście chyba się do mnie uśmiechnęło, bowiem mężczyznę niespodziewanie przeszył spory kawałek metalu. Plunął krwią i jęknął w tym samym czasie. Puścił mnie, przez co osunęłam się na ziemię. Za nim stała moja matka, dysząc. Napastnik obrócił się w jej stronę, wyrywając tym samym wbitą w niego katanę spod kontroli rodzicielki.
- Ty głupia... jak śmiałaś – wycedził przez zęby i zamachnął się ręką na tyle mocno, aby powalić broniącą mnie kunoichi.
- Zostaw ją i weź mnie! Riri, uciekaj! - zawołała, lecz byłam w zbyt dużym szoku. W głowie miałam jeszcze świeży obraz tego, jak głowa mojego ojca zostaje odcięta płynnym ruchem od reszty ciała, a teraz jeszcze to. Nie mogłam stracić również matki. Właśnie dlatego postanowiłam jej nie słuchać, kiedy mężczyzna skupił się na jej osobie, postanowiłam zrobić cokolwiek, aby go powstrzymać. Wtem uniosłam w dwie dłonie tanto, które wcześniej zgubiłam, podeszłam najciszej jak to było możliwe, a następnie wbiłam ostrze po całości w bebechy nieznajomego. Wydałam przy tym wszystkim głośny krzyk. Krew ponownie w nadmiernej ilości poleciała z kącika jego ust, kapiąc następnie na ziemię. Ten cios wydawał się wyrządzić mu dużo więcej krzywdy, niż ten wcześniejszy. Ofiara dwóch, żelaznych kłóć obróciła się na tyle, aby zdzielić mnie, a tym samym odepchnąć w tył. Następnie padł na jedno kolano, a po chwili leżał już martwy na ziemi.
Bez zastanowienia od razu podbiegłam do mamy. Okazało się, iż nie była w wcale lepszym stanie, niż nasz przeciwnik. Jej bok był całym zakrwawionym przez szeroką ranę w prawej części brzucha.
- Mamo... - zaczęłam, a z oczu ponownie poleciały mi łzy. Ta pogładziła mnie z delikatnym uśmiechem po policzku, zapewniając, że wszystko będzie dobrze.
- Uciekaj stąd Riri, jak najdalej. Na południu mieszka ciotka, która się Tobą zaopiekuje. Czeka Cię jakiś dzień drogi, ale.... - zatrzymała się na chwilę, nie mogąc już swobodnie złapać tchu. Wtedy zorientowałam się, że straciła już zbyt wiele krwi i chyba nie będzie dało się jej już uratować. - uciekaj, już... - dokończyła cicho, a jej twarz wypełnił nagle spokój. Głowa osunęła się delikatnie w bok, a ręka opadła bezwładnie na dół.
- Ma...mo....? - wydałam z siebie cichy szloch. Nie wiem ile stałam przy zwłokach matki, ale byłam w zbyt dużym szoku, aby cokolwiek zrobić, bądź powiedzieć. Moją konkluzję, a raczej chwilę rozpaczy przerwał huk upadającego stropu. Zdałam sobie sprawę, że muszę uciekać, albo cała konstrukcja zwali mi się na głowę, a poświęcenie matki pójdzie na marne. Chwyciłam, więc dwoma dłońmi mocno za zakrwawioną rękojeść tanto, zaparłam się nogą o truchło przeciwnika i wyciągnęłam ostrze z wnętrza jego ciała. Poczułam, że w tym momencie coś się we mnie zmienia. Nie miałam ochoty siedzieć skulona w kącie i rozpaczać nad rozlanym mlekiem. Chciałam się dowiedzieć kim są osoby, które zniszczyły moje życie.
Wychodząc na zewnątrz, dostrzegłam, iż większość osób nie żyje, zaś żadne domostwo nie przetrwało tańca ognia. Zgliszcze czegoś, co kiedyś przypominało dachy teraz leżały w ruinie na ziemi, kończąc się tlić. Poczułam na ramieniu pojedynczą kroplę. Następna spłynęła na twarz wraz ze strużką łzy. Począł padać deszcz. Ulewa zapowiadała się na długą, dlatego nie zwlekając, ruszyłam w dalszą drogę. Potem tułałam się naprawdę bardzo długo. Nie jestem w stanie zliczyć ile dni nie wypowiedziałam, ani słowa. Z początku trudno było mi zdobyć pożywienie, lecz z czasem udało mi się skontrować prowizoryczną procę. Ta pomagała ubijać mi małe, wolne zwierzęta, jakimi mogłam się pożywić. Może to ohydne, ale na początku byłam tak głodna, że nawet nie pomyślałam o pieczeniu lub gotowaniu czegokolwiek. Surowe mięso wydawało się wtedy najszybszym wyjściem. Z czasem, napotykając jezioro umyłam się i zaczęłam w końcu wracać nieco do cywilizacji. Tygodnie tułaczki doprowadziły mnie do nieznanego mi miejsca. Była to osada podobna do tej, w której mieszkałam, tylko, że biedniejsza. Znalazła mnie na ulicy jakaś kobieta. Złapała mnie na tym, jak podjadam resztki ze śmietnika za jej knajpą. Od razu postanowiła mi pomóc. Przygarnęła mnie na kilka pierwszych dni, lecz postanowiła udać się po pomoc do władz, gdyż nie chciałam nic powiedzieć. Tak udało namierzyć się moją ciocię, do której wysłała mnie matka. Ta bez wahania zapewniła mi opiekę. Bardzo się starała, aby wróciła do normalności, ale dla mnie już nie wydawało się nic takie samo. Tygodnie milczenia utrwalały jedynie w mojej głowie straszne obrazy śmierci rodziców. Nocami trudno było mi zasnąć, bo za każdym razem budziłam się z koszmaru, krzycząc. Dopiero czas i płynące lata zrehabilitowały mi to wszystko. Nigdy już się nie zmieniłam, ale przynajmniej zaczęłam cokolwiek mówić.
Wraz z ciocią, mieszkali inni członkowie mojego klanu. Dzięki temu mogłam zająć głowę wiedzą o zdolnościach, które odziedziczyłam. Postanowiłam całkowicie oddać się nauce i zgłębianiu tajników bycia dobrym ninja. Rozpoczęłam również treningi z kuzynostwem. Poznałam podstawowe techniki oraz nabyłam wiedzę o chakrze, niektórych klanach i więzach krwi. Może nie znam wszystkiego, ale podstawę już jakąś mam. Teraz mam nadzieję się szkolić dalej, poznać imiona zabójców moich rodziców i dokonać słodkiej zemsty... [/list]
Ukryty tekst
Ukryty tekst
PRZEDMIOTY PRZY SOBIE (WIDOCZNE) :
- odznaka ninja
Ukryty tekst
Ukryty tekst
Ukryty tekst
0 x