Strona 1 z 1
Maji Bu
: 25 mar 2020, o 20:54
autor: Maji Bu
DANE PERSONALNE
IMIĘ: Bu
NAZWISKO: Maji (dawniej Ushida)
KLAN: Maji
PRZYNALEŻNOŚĆ: Maji
WIEK [DATA URODZENIA]: 17 lat [371 r.]
PŁEĆ: Męska
WZROST | WAGA: 175 cm | 69
RANGA: Dōkō (Uczeń)
APARYCJA
WYGLĄD:
Chłopak zwykł myśleć o sobie jako niezbyt postawnym chudzielcu i choć jest w tym stwierdzeniu wciąż nieco prawdy, to kilogramy i centymetry przybrane w ciągu ostatnich miesięcy plasują go już raczej na pozycji przeciętniaka pod względem tężyzny fizycznej. W jego ciele próżno doszukiwać się jednak zbyt wielu śladów muskulatury (być może i to przyjdzie mu z czasem), dość łatwo jest więc założyć - słusznie lub nie - że nie dysponuje on żadną nieokiełznaną siłą. Na pierwszy rzut oka jest więc po prostu niewyróżniającym się z tłumu młodzieńcem: wyprostowanym, zdrowym, niepozornym. Mimo lekkiej opalenizny - dość zrozumiałej, biorąc pod uwagę miejsce zamieszkania - posiada raczej jasną karnację, co kłóci się nieco ze stereotypowym wizerunkiem obywatela Samotnych Wydm.
Jeśli koniecznie próbować wychwycić jakąś najbardziej charakterystyczną część jego wyglądu, to byłyby to zapewne puszyste, kruczoczarne włosy, które podobno bardzo upodobniają go do ojca. Mięciutkie kłaki, ciągnące się za szczelnie ukryte pod nimi uszy, pozostają w wiecznym nieładzie i oplatają swobodnie twarz nastolatka. Samo lico jest natomiast całkiem niebrzydkie, obdarzone drapieżnymi rysami, umożliwiającymi swobodną mimikę i wygolone do gładkości. Zawarte pod smukłymi brwiami oczy mają barwę ciepłego brązu i zwykle dopatrzyć się w nich można iskierek wesołości. Nad delikatnymi ustami, skrywającymi dwa rzędy względnie białych i względnie równych zębów, góruje natomiast mały, niezbyt wydatny nos.
UBIÓR:
Ubiór Bu nie należy do przesadnie ekstrawaganckich. Na co dzień towarzyszy mu zawsze kolorowa, wełniana bielizna, zapewniająca termoizolacyjną ochronę przed skwarem panującym na pustyni w dzień oraz chłodem, który nadchodzi nocą. Nosi ciemne, skórzane buty, wyposażone w spiczaste końcówki i zachodzące daleko za kostkę - cechuje je przede wszystkim spora wytrzymałość, ale nie są też wcale takie najgorsze pod względem wygody. Zarówno jego granatowa bluza, jak i brązowe, obwiedzione grubym paskiem, kieszeniaste spodnie, w całości wykonane są z lnu. Obie te części garderoby należą do lekkich i zwiewnych, a przy tym szczelnie osłaniających ich użytkownika przed blaskiem słońca.
Bardzo użyteczny dodatek stanowi długi kawałek białego, bawełnianego materiału, który w zależności od potrzeby i sposobu sznurowania wykorzystać można jako okrycie szyi, głowy lub obu naraz. Zwykle zawinięty jest on spiralą tuż poniżej podbródka. Ostatni element podstawowego odzienia to zakapturzony płaszcz o kolorze piasku - wystarczająco przestronny, by okryć większość ciała swego właściciela. Warto napomnieć jednak o jeszcze jednym dodatku, którego nie można zakwalifikować co prawda jako ubiór, ale mimo wszystko bywa przez Bu noszony. Mowa o jego starym, bardzo zużytym shamisenie, który przewieszony przez ramię towarzyszy mu często, kiedy nie jest akurat na służbie.
ZNAKI SZCZEGÓLNE: -
OSOBOWOŚĆ
CHARAKTER:
Bu jest człowiekiem głębokiej wiary, prawdziwym dowodem na to, że chcieć, to móc. Te karty własnej historii, które zanadto ciążyły mu na sumieniu, zdecydował się napisać w swej głowie od nowa, stosownie do potrzeb. Na szczególną uwagę zasługują w tym miejscu okoliczności śmierci Ryuugena Senju, która jeśli wierzyć wspomnieniom chłopaka nie miała z nim nic wspólnego. Przeciwnie - on sam jakoby niemal stał się ofiarą katów zamordowanego bestialsko kamrata, a fantazja poniosła go nawet na tyle daleko, że gotów jest mścić się na owych złoczyńcach, gdyby kiedyś wpadli mu w ręce.
Tym tragicznym niby-wydarzeniem tłumaczy też sobie swój odbiegający nieco od społecznych konwenansów zapał do przemocy. Brutalność to język, który dobrze rozumie i mimo, że niegdyś robił sobie z tego powodu pewne wyrzuty, to obecnie nie dostrzega w tym wielkiego problemu. Ot, niewinne dziwactwo jak każde inne - jedni podbierają babciną bieliznę, drugim przyjemność sprawia odrobina sadyzmu, a jeszcze inni targają po pustyni ogromne, nieporęczne naczynia wypełnione piachem. Wszystko jest przecież dla ludzi. Rozumiejąc jednak rządzące cywilizowanym światem reguły, Maji stara się nie obnosić zanadto ze swymi odchyleniami, ostrożnie wybierając na to odpowiedni czas i miejsce. Wielkie nadzieje wiąże na tym polu ze swym zawodem, którego ścieżką zaczyna właśnie kroczyć. Ludzie wydają się bowiem nadzwyczaj skorzy do wybaczenia wszelkich okrucieństw, o ile stoją za nimi odpowiednie słowa-klucze, takie jak "dobro rodu", "służba" czy "obowiązek".
Jest osobą nie traktującą życia zbyt poważnie i zrelaksowaną, którą ciężko jest wytrącić z równowagi, o ile nie pociągnie się za odpowiednie struny (wtedy zaś staje się to niezwykle proste). Co prawda rzadko zdarza się mu zostawanie gwiazdą wieczoru w gorączkę sobotniej nocy, ale nie można na pewno powiedzieć, by stronił od ludzi. Chłopak lubi urozmaicić sobie czas towarzystwem znajomych, pogadać, podrażnić się, pożartować. Relacje, które utrzymuje, są jednak z reguły bardzo powierzchowne - przynajmniej po jego stronie. Jest patologicznym kłamcą, który uwielbia wodzić innych za nos i traktuje ich jako swego rodzaju ciekawostkę, ale ostatecznie niezbyt przejmuje się ich losem. Nie oznacza to, że jest wypranym z wyższych uczuć potworem - w końcu nieobce jest mu choćby samowspółczucie! Najwyraźniej niewiele obchodzą go po prostu osoby, które napotkał dotychczas na swej drodze.
Znając już pewien zarys persony Bu, warto wspomnieć o jeszcze jednej kwestii. Z całego serca nienawidzi on technik shinobi, które opierają się na manipulacji umysłem - zakładając oczywiście, że to on miałby paść ich ofiarą, a nie wykorzystać samemu przeciw jakiemuś nieszczęśnikowi. O ile pospolite iluzje są jeszcze względnie znośne, tak sama myśl o wtargnięciu przez trzecią osobę do jego fortecy myśli napełnia chłopaka niewyobrażalnym obrzydzeniem i lękiem. Choć nie do końca zdaje sobie z tego sprawę, to ma oczywiście ku temu dobre powody.
NAWYKI: Zwykł wykorzystywać swe wrodzone umiejętności do weryfikowania prawdziwości pieniędzy, z którymi wchodzi w kontakt. Oprócz tego brzęka czasem na shamisenie.
NINDO: -
HISTORIA:
Bu przyszedł na świat jako owoc miłości Ushidy Itori oraz Maji Itamariego. Miłość ta, nawiasem mówiąc, dość kiepsko poradziła sobie z próbą czasu, przez co wspomnienia chłopaka związane z ojcem są obecnie raczej mgliste. Itamari, z natury wolny duch i buntownik, dzielnie zniósł mniej więcej cztery lata zabawy w rodzinę, ostatecznie uznał jednak, że nie powinien wymagać od siebie więcej. Poza tym, że kiedyś sobie był, a teraz już nie był, Bu wiedział o nim jedynie tyle, że pochodził z rodziny jakichś zabijaków gdzieś daleko, daleko na pustyni. Od nich też zresztą uciekł i skończył jako odszczepieniec.
Ze swoją mamą chłopiec zdążył natomiast zapoznać się nieco bliżej. Była ona niezbyt urodziwą, za to wysoko postawioną urzędniczką celną w stolicy Ryuzaku no Taki i na płaszczyźnie finansowej wiodło się jej o wiele lepiej, niż na damsko-męskiej. Wprost ubóstwiała ona imię Bu, które było podobno zdrobnieniem czegoś, jednak mimo licznych pytań nigdy nie udało mu się dociec, czego konkretnie. Choć był bez wątpienia jej oczkiem w głowie, to nie sprawiło to niestety, że zadowalała się ona po prostu zachwytem nad jego istnieniem. Od wczesnych lat dziecięcych niezwykle trudno przychodziło chłopcu odnajdowanie czasu na lenistwo - zamiast tego zasypywany był lekcjami tańca, aktorstwa, śpiewu, kaligrafii, konnej jazdy czy gry na shamisenie. Jego życie towarzyskie siłą rzeczy ograniczało się więc do kontaktów z innymi bogatymi dzieciakami, które uczestniczyły w tym samych zajęciach.
Znużony już nieco tym życiem na szczycie i nadopiekuńczością swej rodzicielki, Bu stopniowo stawał się coraz mniej pokorny oraz coraz bardziej kapryśny - łaknął od życia przygody i nie potrafił udawać już dłużej, że obchodzi go jego nudne otoczenie. Kiedy skończył 11 lat, to dziecinne życzenie nareszcie miało okazję się spełnić.
Niniejsza relacja sporządzona zastała na kanwie dziennika kapitańskiego świętej pamięci Kishimoto Sugity, dowódcy okrętu "Horyzont Marzeń". Wyruszywszy z portu w Sogen 2 czerwca roku 382, statek obrał kurs na wyspę Yinzin, gdzie jego pasażerowie - członkowie Ryuzakijskiej trupy teatralnej "Jastrząb" (a także ich rodziny i zaproszeni goście) - mieli nadzieję uhonorować swym występem zorganizowany z okazji lokalnego Święta Fal turniej samurajski. Czwartego dnia podróży, późnym popołudniem, potężny sztorm stanął morskiej przeprawie na drodze i porwał okręt na nieznane, przypuszczalnie północno-wschodnie wody. Statek zatonął w ciągu kolejnych dwudziestu czterech godzin.
Autorem tego świadectwa jest Akimichi Chiko, jeden z ocalałych na bezimiennej wyspie rozbitków.
8 czerwca 382 r.
Obudziłem się około południa. Niebo było spokojne i czyste, a lejący się z niego żar przewyższał nawet gorące Sakijskie lato, do którego byłem przyzwyczajony. Krótki odcinek ukrytej pod niewielką skarpą plaży był zupełnie pusty, z początku przestraszyłem się więc, że zostałem zupełnie osamotniony. Po krótkiej wędrówce wzdłuż powykręcanej linii brzegu natknąłem się jednak na Ryuugena, któremu myszkując wśród porozrzucanych na piasku rupieci i zdemolowanych pozostałości wyposażenia statku udało się odzyskać koto. Instrument nie był w najgorszym stanie i po chwili manipulacji nadawał się do użycia.
Wprawna gra Ryuugena osiągnęła zamierzony efekt – w ciągu dłuższej chwili na plaży zebrał się niemały tłum mniej i bardziej znajomych twarzy. Przedstawiliśmy się sobie. W sumie jest nas tu dwudziestu sześciu – chłopcy w wieku od 6 do 14 lat, żadnych opiekunów, żadnych członków załogi, żadnych dorosłych. Nie wiemy jeszcze na pewno, co stało się z resztą pasażerów - choć przeczuwam najgorsze, póki co nie podzieliłem się tymi myślami z innymi. Ryuugen, Suzumi i Jouto wspięli się na szczyt górującego nad otoczeniem wzniesienia, by nieco lepiej rozeznać się w sytuacji. Zgodnie z przypuszczeniami znajdujemy się na pozbawionej śladów ludzkiej obecności wyspie, częściowo zalesionej, o średnicy wynoszącej pewnie niewiele poniżej dwóch kilometrów. Wzdłuż wschodniego brzegu ciągnie się stromy klif, zetknięty w klinczu z wyrastającymi wprost z rozpienionej wody kamiennymi filarami, równie niedostępnymi i niegościnnymi, co otaczające nas zewsząd bezkresne morze. Zachód to zaś w przeważającej większości zupełnie płaska, pokryta białym piaskiem i egzotyczną roślinnością plaża, przecięta niewielkim pasem błękitnej laguny. To właśnie w tej okolicy postanowiliśmy zorganizować sobie obóz. Wracając ze szczytu Jouto wypatrzył w zaroślach dziką świnię, spłoszył ją jednak, nim zdołał zbliżyć się doń z nożem.
Robi się ciemno, kolejne wydarzenia opiszę więc jutro.
Lista rozbitków uporządkowana malejąco, poczynając od najstarszego: Akimichi Chiko, Mokubu Jouto, Senju Ryuugen, Yukama Suzumi, Hojo Masumi, Ushida Bu, Sakoda Eito, Sakoda Sengo (...).
9 czerwca 382 r.
Wczorajszego wieczora Ryuugen ponownie zagrał na koto i zebrał wszystkich ocalonych. Jednogłośnie wybraliśmy go naszym przywódcą, natomiast Jouto mianowano kapitanem myśliwych, po tym jak obiecał zdobyć dla nas zwierzynę. U wejścia do lasku odkryliśmy rosnące gęsto drzewa, obfite w nieznane mi owoce o odcieniach pomarańczy i czerwieni. Nie smakują zachwycająco, ale wydają się całkiem pożywne, a co najważniejsze są tu ich niezliczone pokłady. Pozostałości żagla posłużyły nam w nocy za improwizowany koc.
Ranem zebraliśmy się ponownie. Przedstawiłem wszystkim swój pomysł rozpalenia wielkiego ogniska, które ściągnęłoby na wyspę uwagę każdego statku przepływającego w pobliżu i było przez to naszą nadzieją na ratunek. Część maluchów zaczęła skarżyć się na potworne odgłosy, jakie po zmroku dobiegły ich z serca dżungli. Ryuugen przekonał ich, że ogień z pewnością odpędziłby od nas niebezpieczeństwo, a następnie opowiedział o swoim ojcu - kapitanie kupieckiego okrętu - który na pewno rozpocznie wkrótce poszukiwania syna. Podniesieni na duchu, wszyscy zabraliśmy się do pracy i rozpoczęliśmy gromadzenie chrustu na szczycie wzniesienia, płomienie zaś udało się wzniecić wykorzystując grube soczewki moich okularów. Po zakończeniu pracy uczciliśmy nasze zwycięstwo kąpielą w lagunie!
10 czerwca 382 r.
Wczesnym świtem Ryuugen zarządził kolejne zebranie, podczas którego ogłosił projekt budowy trzech szałasów, mających służyć grupie za noclegownie. Nasz przywódca zdawał się mieć smykałkę do podobnych przedsięwzięć, gdyż zaskakująco sprawnie odnalazł się w roli koordynatora budowy drewnianych konstrukcji: określił zapotrzebowanie na budulec, przedstawił technikę, podzielił i przypisał poszczególne role. W wyniku tak precyzyjnego uporządkowania zadań i solidarnej pracy, pierwszy domek udało się wznieść jeszcze przed południem.
Jouto, Bu, Masumi i jeszcze kilku starszych chłopców wyruszyło na polowanie do dżungli, na czym ucierpiało tempo budowy kolejnego schronu. Dwie, trzy godziny później na szczycie wyspy zaobserwowaliśmy niepokojące zachowanie ogniska - okazało się, że płomienie wdarły się na obszar pokrytej wysoką trawą polanki. Pożaru nie udało się opanować i wkrótce ogień strawił cały pobliski pas zieleni, szczęśliwie jednak nie rozprzestrzenił się on na wyrastające z niższej półki skalnej korony drzew. Po powrocie myśliwych, między Jouto i Ryuugenem doszło do burzliwej wymiany zdań dotyczącej przywództwa i podziału obowiązków. Jouto zobowiązał się ostatecznie do doglądania i kontroli ognia przez myśliwych, podkreślił jednak potrzebę i znaczenie prowadzenia polowań. Nastroje w obozie zostały dzisiaj poważnie nadszarpnięte, a pracy przy budowie trzeciego szałasu poświęcili się już wyłącznie Suzumi, Ryuugen i ja.
16 (?) czerwca 382 r.
Mam gorączkę. Ostatnich kilka dni zlewa mi się w jedno, nie wydarzyło się jednak nic szczególnego, a nasza sytuacja wydaje się powoli stabilizować. Z nieba, chyba jeszcze od wczoraj, napiera potężny deszcz. Trochę źle wpływa to na maluchy, zachowują się niespokojnie i opowiadają o potworze... "Bestii", która nawiedza je w trakcie snu. Skoczna melodia wygrywana na shamisenie przez Bu wydaje się łagodzić nieco ich nerwy.
17 (?) czerwca 382 r.
W nocy deszcz przybrał jeszcze na sile, wiatr dość poważnie uszkodził jeden z szałasów. Po południu, gdy niebo rozpogodziło się wreszcie, myśliwi wyruszyli na polowanie, a maluchy nie sposób było odwieść od zabawy w lagunie. Suzumi i Ryuugen zabrali się więc za naprawy we dwójkę.
Póki co, wciąż czuję się okropnie.
Lato 382 r.
Przełom! A przynajmniej tak chciałoby się powiedzieć... W trakcie zbierania owoców na południowym wchodzie, jeden z chłopców wypatrzył daleko na horyzoncie statek. Wywołane wśród grupy podekscytowanie szybko przerodziło się jednak w panikę, Ryuugen spostrzegł bowiem, że ognisko na szczycie wzniesienia przestało płonąć. Kiedy pognaliśmy wszyscy na górę i roznieciliśmy je w końcu na nowo, po naszych niedoszłych wybawicielach nie został już żaden ślad. Nie zainteresowała ich wyspa. Odpłynęli. Po kilku godzinach naiwnych oczekiwań było to już pewne.
Powrotowi myśliwych z polowania towarzyszyły okrzyki tryumfu, ich twarze zdobiły wymyślne wzory stworzone z pomocą jakiejś prowizorycznej, szkarłatnej maści. Przynieśli ze sobą upolowane przez siebie prosię, rozwścieczony Ryuugen nie baczył na to jednak i od razu przystąpił do konfrontacji z Jouto, która tym razem była już wyjątkowo zacięta i nieomal doszło do rękoczynów. Kiedy zapach pieczonego mięsa dotarł jednak do nozdrzy wszystkich rozbitków, mało kto pamiętał już o niedopełnieniu przez myśliwych ich obowiązków związanych z podtrzymywaniem ognia. Ryuugen ustąpił, a cała grupa z zachwytem przystąpiła do uczty.
Lato (?)
Przygotowanie tej notki przychodzi mi z trudem. Koszmary maluchów przybrały na sile, a ich lęki zaczęły udzielać się także starszym z ocalonych. Coraz częściej słyszy się o potwornych kształtach, ogromnych pazurach, wężowych ogonach, nietoperzych skrzydłach i olbrzymich, owadzich ślepiach, nawiedzających przeróżne zakamarki serca dżungli. Jouto zwołał zebranie i wezwał Ryuugena do podjęcia kroków w związku z zagrożeniem Bestii. Żywiołowa dyskusja bardzo szybko przerodziła się w kłótnię, a zaraz potem bójkę, co na własnej skórze odczułem również ja - Jouto szarpnął mną, połamał moje okulary i nazwał bezużytecznym grubasem, kiedy tylko spróbowałem wtrącić się do rozmowy.
Po osiągnięciu impasu Ryuugen, Jouto, Bu i Masumi wyruszyli do lasu, by rozprawić się z potworem. W międzyczasie ognisko na szczycie wzniesienia zgasło po raz kolejny, ale nikt z pozostałych nie ważył się oddalać od obozu na tyle, by ponownie wzniecić ogień. Ja sam muszę natomiast radzić sobie od teraz z jedną jedyną soczewką.
Jesień (?)
Tamtego dnia Ryuugen powrócił do obozu długo po zmroku. Bestii nie odnaleziono. To oczywiste, ponieważ jedynym potworem na całej wyspie był nikt inny, tylko Mokubu Jouto! Za jego sprawą wszyscy myśliwi opuścili naszą grupę na dobre i zaszyli się na zachodzie, wewnątrz kamiennej fortecy nad klifem, a w ciągu kolejnych dni dołączyło do nich wielu innych...
Dziś zostało nas już czternastu - Ryuugen, Suzumi, ja i większość maluchów. Jakże łatwo rozpada się wszystko, co tak mozolnie zbudowaliśmy. Należy pamiętać jednak, że cała obecna sytuacja jest niczym więcej, jak tylko nieporozumieniem - niewiele znaczącym w obliczu wyzwania, jakie stanowi wydostanie się z wyspy. Jestem przekonany, że wkrótce wszyscy to dostrzeżemy, powrócimy do współpracy i skupimy na tym, co naprawdę się liczy! Musimy przemówić Jouto do rozumu!
Jesień (?)
W nocy obudziły nas piski młodszych chłopców. Tym razem źródłem strachu nie były jednak koszmary, przynajmniej nie dosłownie... Do obozu wkradli się myśliwi, od stóp do głów obmalowani wojennymi barwami, w dłoniach dzierżący drewniane włócznie. Poturbowali trochę Ryuugena i Suzumiego, gdy ci spróbowali ich powstrzymać, a następnie splądrowali nasze zapasy i podkradli z ogniska kilka rozpalonych gałęzi.
Dostrzegają więc użyteczność płomieni, jednak wciąż ograniczają się tylko do zaspokajania wyłącznie doraźnych potrzeb... Nie mogę uwierzyć, że to wszystko zaszło tak daleko. Jak mogą być oni tak dzicy? Tak krótkowzroczni? O co tak naprawdę walczymy, o ile w ogóle istnieje nawet jakiś konkretny powód? Czyżbym naprawdę pomylił się tak wielce odnośnie ludzkiej natury?
Ryuugen był dziś bardzo milczący, przez kilka godzin grał w zadumie na swoim koto, jakby mając nadzieję, że melancholijna muzyka wyleczy ogarnięte szaleństwem umysły członków zachodniego plemienia. Przez cały czas stara się ukrywać swoje siniaki przed resztą grupy.
NOWY ŚWIAT
Dziś...
To co się stało
Nie mogę
Wczoraj ponownie odwiedzili nas myśliwi, za sprawą farby wszyscy wyglądali niemal identycznie, przez co rozróżnić było ich najłatwiej po wzroście. Upolowali dziką świnię, ucięli jej łeb i wbili go na pal w sercu dżungli, jako ofiarę złożoną Bestii. Jouto ogłosił, że na plaży urządzą dziś wielką ucztę, a wszyscy pragnący dobrej zabawy i kolejnych polowań będą mogli do nich dołączyć.
Obietnica pieczonego mięsa podziałała na wyobraźnię maluchów... i nie tylko. Prędzej czy później wszyscy decydowali się przyjąć zaproszenie myśliwych i opuścić obóz, aż w końcu zostałem już tylko ja i Ryuugen. My również byliśmy głodni, a mimo wszystko wyglądało to jednak na pewną szansę rozpoczęcie pokojowych rozmów, wypracowania porozumienia i zjednoczenia grupy...
Posiłek smakował przepysznie, przez co wezbrało we mnie poczucie winy. Kiedy wszyscy skosztowali już przynajmniej po jednym kęsie, Jouto rozpoczął rekrutację do swego szczepu, a wszystkie maluchy bez najmniejszego oporu mu przytaknęły. Ryuugen bezskutecznie starał się ratować swe wpływy, przypominając reszcie o potrzeba pilnowania ogniska, podziale zadań, schronieniu w postaci szałasów. Jego słowa spływały po zgromadzonych jak po kaczce. Bu począł wygrywać na shamisenie dynamiczną melodię, w rytm której poczęli tańczyć najpierw starsi myśliwi, a z biegiem czasu także cała reszta. Masumi wyskoczył na środek, stanął na czterech łapach i zachrząkał udając przerażoną świnię, czemu towarzyszyły dzikie okrzyki i żądania krwi zwierzęcia. Z nastaniem zmroku zaczęła nadchodzić burza, a jednak nie onieśmieliło to nawet najmłodszych z uczestników tego przedstawienia. Rozśpiewany krąg dawał poczucie bezpieczeństwa.
Jeden z maluchów wypatrzył u progu lasu jakiś przemieszczający się kształt i ruch liści, "Bestia!" zakrzyknął ktoś inny, a w następnej sekundzie cała grupa poderwała się energicznie w kierunku wejścia do dżungli. W ruch poszły włócznie, raz po raz godząc w zieloną gęstwinę i ukrywające się za nią widmo. Czuli... Czuliśmy się silni, gotowi do przeciwstawienia się koszmarowi, który nawiedzał nas od momentu przybycia na wyspę. Kiedy jego bezwiedne truchło padło w końcu na ziemię, przekonaliśmy się, jak mała była to Bestia. Deszcz lunął na nasze głowy, tłum rozpierzchł się pospiesznie, a martwe ciało Suzumiego zatopiło się w kałuży wody i krwi.
Późną nocą Ryuugen i ja zakopaliśmy ciało na terenie naszego obozu, nieopodal jednego z pustych szałasów. Zostaliśmy sami, wszyscy inni dołączyli już do myśliwych.
???
Jak to się stało?
Ja nie chciałem
Jak?
Chcę już do domu
Pomocy
Pomocy
Pomocy
Dlaczego?
Mamo, chcę już do domu
Naprawdę nie chciałem
Czy ktoś o nas pamięta?
Ratunku
Pomocy
Proszę
Ratunku
Pomocy
Pomocy
Pomocy
Pomocy
Pomocy
???
PRZYSZLI
ZABRALI OKULARY
RYU CHCE JUTRO IŚĆ
NIE WIDZĘ
NIC
Pozbawiony swych okularów Akimichi Chiko był śmiertelnie przerażony i niemal zupełnie ślepy. Zrezygnowany, zakopał swój dziennik w pobliżu grobu Yukamy Suzumiego, a następnego dnia udał się wraz z Senju Ryuugenem do kamiennej fortecy na zachodzie wyspy, gdzie niegdysiejszy przywódca rozbitków podjął desperacką próbę porozumienia się ze zdziczałym plemieniem. W sercu burzliwych pertraktacji jeden z myśliwych zepchnął ze skalnej półki ogromny kamień, który spadł prosto na nieświadomego niczego Chiko i popchnął go prosto w morskie objęcia.
Ryuugen zdołał umknąć wgłąb dżungli, ale smutny koniec miał spotkać w końcu i jego. Dawni pobratymcy urządzili nań polowanie zakrojone na szeroką skalę, a gdy pozostawał im nieuchwytny, dopuścili się nawet podpalenia lasu, w którym mógł się ukrywać. Ogień stanowił wyjątkowo odpowiednią manifestację obłędu chłopców, trawiąc na swojej drodze wszystko, z czym przyszło mu się zetknąć. Wyczerpany i przerażony, Senju nie miał już sił by uciekać. Zginął z ręki Ushidy Bu, który odkrył w niedawnym czasie swe magnetyczne predyspozycje i bestialsko zadusił Ryuugena strunami jego własnego koto.
Odsiecz nadeszła następnego dnia. Załoga kupieckiego statku wypatrzyła z oddali potężne kłębowisko dymu, a zaalarmowany kapitan postanowił przyjrzeć się temu zjawisku z bliska. Skonfundowani rozbitkowie już wkrótce mieli znaleźć się bezpiecznie na pokładzie okrętu - jedni z nich nie posiadali się z radości, inni łkali rzewnie, ale każdemu niezwykle trudno było znaleźć słowa, by odpowiedzieć na pytania żeglarzy. Tymczasem Bu obserwował nieobecnym wzrokiem olbrzymi pożar, który dosłownie połykał swymi rozległymi jęzorami wyspę. Po raz pierwszy dane mu było usłyszeć głos Bestii, a raczej jej przenikliwy, potężny ryk. Nie wydobywał się on jednak ze strony lądu. Pochodził z wnętrza czaszki chłopca i dudnił mu w głowie przez najbliższe dni.
***
Szok związany z ponownym zetknięciem się z cywilizacją był o wiele większy, niż ten towarzyszący pierwotnemu rozstaniu z nią. To, co wydawało się już nieodwracalne, niezmienne, skończyło się bardzo nagle. Na jakiś czas Bu przestawał rejestrować wszystko, co działo się wokół niego - było to tak, jak gdyby zamrugał i przeniósł się w czasie o dobry miesiąc. Kiedy otworzył w końcu oczy, znalazł się gdzieś na pustyni, w kraju, który widział na oczy po raz pierwszy w życiu.
Nasz młody morderca miał swoje za uszami, to pewne, wybaczmy mu jednak jego tymczasową niedyspozycję i spróbujmy odtworzyć rozwój wypadków po odratowaniu rozbitków. Kiedy okręt powrócił na kontynent, rozpoczęła się operacja ustalania tożsamości chłopców, nawiązywania kontaktu z ich rodzinami i organizowania dla nich bezpiecznej przeprawy do domów. Biorąc pod uwagę ograniczenia komunikacyjne i technologiczne, przedsięwzięcie to zapowiadało się na wyjątkowo skomplikowane. Na swoje szczęście wszyscy rozbitkowie pochodzili jednak z bogatych domów, okupujących w większości prowincję Ryuzaku no Taki, a dla pieniędzy i wpływów rzeczy niemożliwe nie istniały niemal nigdy. Tyle że jeden z chłopców nie miał już gdzie wracać. Kilka tygodni wcześniej, nie mogąc pogodzić się ze stratą ukochanego syna, Itori Ushida odebrała sobie życie, pozostawiając po sobie małą fortunę. Ponieważ nie miała męża, dziedzica, ani żadnej innej rodziny, majątek ten stał się łakomym kąskiem dla zamieszkujących Kraj Kupiecki licznych padlinożerców. W wyniku biurokratycznych machinacji, pieniądze szybko odnalazły drogę do kieszeni jakiegoś urzędnika, a gdy na horyzoncie niespodziewanie pojawił się prawdziwy spadkobierca, pewien anonimowy dobroczyńca zaaranżował wspaniałomyślnie jego podróż do odległego Atsui.
Szczep Maji, mimo pewnych wątpliwości, przyjął w swe szeregi dwunastoletniego sierotę, w którego żyłach, bądź co bądź, płynęła ich własna krew. Zamieszkał on w wielopokoleniowym domu, gdzie zaopiekowali się nim ciotka - Iwori - oraz wuj - Kakuei. Świadomość, że otaczają go teraz wyłącznie nieznajomi, miała zbawienny wpływ na jego nadwyrężoną psychikę: dostał od losu czystą kartę - największy dar, na jaki tylko mógł liczyć.
Re: Maji Bu
: 3 kwie 2020, o 17:11
autor: Maji Bu
Re: Maji Bu
: 3 kwie 2020, o 17:18
autor: Papyrus
Re: Maji Bu
: 3 kwie 2020, o 17:34
autor: Maji Bu
Ok, podzieliłem na pół i dzięki za poradę. Myślę, że można sprawdzać.
Re: Maji Bu
: 8 kwie 2020, o 02:08
autor: BeeBee-Hachi
Re: Maji Bu
: 8 kwie 2020, o 17:35
autor: Maji Bu
Gotowe.
Re: Maji Bu
: 9 kwie 2020, o 00:48
autor: BeeBee-Hachi
Re: Maji Bu
: 9 kwie 2020, o 16:43
autor: Maji Bu
Gotowe_v2.0
Re: Maji Bu
: 10 kwie 2020, o 00:12
autor: BeeBee-Hachi
Akcept. Witamy na forum!
Ukryty tekst