Strona 1 z 1
Miyajima Nuō [W TRAKCIE]
: 20 maja 2024, o 18:42
autor: Nuō
DANE PERSONALNE
IMIĘ: Nuō
NAZWISKO: Miyajima
KLAN: Samuraj
PRZYNALEŻNOŚĆ: Ród Feniksa / Yūrei no Michi
WIEK: 20
DATA URODZENIA: 375, 15 października
PŁEĆ: Shinobi
WZROST | WAGA: 183cm / 87 kg
RANGA: Kosho / Kōhosei
GŁOS: Klik
APARYCJA
WYGLĄD: Mówiąc, że nie powinno oceniać się książki po okładce, jako podręcznikowy przykład można zamieścić ilustrację przedstawiającą tego samuraja. Postawny, wyjątkowo dobrze zbudowany mężczyzna, który swoją prezencją u zwykłego człowieka mógłby budzić respekt. Nawet kimono, które luźno na nim wisi, gdyż nie zwykł przykładać uwagi do swojego wyglądu, nie jest w stanie zamaskować jego postury - szerokie barki, umięśnione ramiona, które natychmiastowo uwidaczniają się kiedy wykonuje niemalże jakąkolwiek czynność wymuszającą podwinięcie rękawów. Do tego wyjątkowo duże dłonie, szorstkie, z licznymi nacięciami czy odciskami. Nie rozstawał się ze swoim kijem, który był mu przewodnikiem, a czasem, z różnych względów, musiał wyjątkowo mocno zaciskać na nim dłonie. Na jego ciele nawet znajdzie się kilka paskudnych blizn, które są efektami katorżniczych treningów, którymi był poddawany - czy to na Teiz, czy już podczas pobytu na Karmazynowych Szczytach, służąc w Yūrei no Michi i będąc szkolonym na strażnika.
Kruczoczarne włosy sięgające do pleców, choć czasem piękne, tak nie można było nazwać ich jego chlubą. Nigdy nie były zadbane czy równo przycięte - kiedy uważał, że nadchodził czas na ich skrócenie, podejmował się tego samodzielnie. Niestety, z wiadomych względów, cięcie zawsze było krzywe. Kiedy inni widzieli swoje odbicie w lustrach czy tafli wody, tak on nie widział problemu, a więc jedynie chwytał ostry przedmiot, a przynajmniej taki, który z definicji powinien spełniać tę rolę i ciął. Ciął do momentu, w którym opadająca grzywka czy kosmyki po bokach głowy, jak i te z tyłu, zdawały się sięgać do odpowiedniego momentu, a delikatnie pociągnięcie dłonią, a potrafił być delikatny, zdawało mu się trwać "nie za krótko, nie za długo, lecz w sam raz". Zrządzeniem losu, ów jednostka czasu była czysto subiektywna, więc nigdy nie można było mieć pewności jak faktycznie długie będą jego włosy, oraz tego jak bardzo skrytykowałby go jakikolwiek balwierz.
Sama twarz męska, często sprawia wrażenie smutnego, może nawet melancholijnego, a przynajmniej tak długo jak nie skrywał swojego lica pod drewnianą maską, choć to wrażenie jest szczególnie krzywdzące - po prostu ma taki wyraz twarzy w spoczynku. Mocno zarysowana linia szczęki, broda delikatnie wystająca dalej niż powinna, co niekoniecznie rzuca się w oczy na co dzień, tak bardziej spostrzegawczy bez wysiłku będą mogli zwrócić na to uwagę. Proste, bardzo gęste i ciemne brwi, gdyby raczył oddać ich część ofiarom katonu buchającego w twarz, dalej mógłby być ich dumnym posiadaczem. Nie były jednak w żaden sposób krzaczaste, nie odejmowały mu jakiejkolwiek atrakcyjności. A nawet... podkreślały jego męskość? Jednak w opozycji do tego, niestety, stały jego rzęsy. Te są wyjątkowo długie, jeszcze na Teiz zwykło się żartować, że nie jedna kobieta zazdrościła mu takiego obdarowania przez naturę. Sam nie wykorzystywał daru trzepotania, tak nawet jego matka, zazwyczaj poważna i stonowana kobieta żartowała, że dzięki nim mógłby zażegnać nie jeden konflikt.
Jeżeli jednak, znalazłaby się osoba, która do tej pory odważyłaby się stwierdzić, że maja do czynienia z ideałem, pomimo jego pewnych wad, tak Yokai tkwił w szczegółach. Będąc dokładniejszym - w dwóch szczegółach, całkiem okrągłych, o przyjemnym, szczególnie bladym odcieniu błękitu. Być może tak naprawdę były szare? On, definitywnie nie widział żadnego problemu. Generalnie niczego nie widział. Był ślepcem, aczkolwiek nie tak pięknym, o jakich często się myśli, gdzie ich atrybutem były białe oczy. Och nie. W jego przypadku mieliśmy do czynienia z przypadkiem często bardziej zniechęcającym ludzi - rozbiegane spojrzenie, nad którym miał wątpliwą kontrolę. Te piękne ślepia zdawały się żyć własnym życiem, nawet jakby z całych sił chciał sprawiać pozory utrzymywania kontaktu wzrokowego z rozmówcą, nie był w stanie. Jednym okiem spoglądał ku niebu, drugim w kieszeń osoby obok, jakby rzeczywiście mógł coś tam zobaczyć.
UBIÓR: Nuō nie przykuwa uwagi do swej prezencji. Tego samego, na szczęście, nie można powiedzieć o jego najbliższych; jeszcze gdy mieszkał na terenach Teiz zadbali, aby godnie reprezentował swój ród. Sam, z wiadomych względów, nie był w stanie ocenić jak wspaniale wyglądał w podarowanym mu kimonie, czy nawet ich całym zestawie. Z ledwością nauczył się samodzielnie je zakładać, aby nie pominąć żadnego ważnego elementu, więc przynajmniej o nie dbał. Nawet jeżeli czasem leżało na nim niedbale, gdzieniegdzie zagniecione lub odwinięte, to pomimo tego, mogło wskazywać na jego wysoki status społeczny. Przynajmniej względnie wysoki, co stało w opozycji do jego sposoby bycia. Co jednak wskazywało tę "godność"?
Jego kimono zostało wykonane z wysokiej jakości jedwabiu, jakiego próżno szukać w pomniejszych wioskach Karmazynowych Szczytów. Jest wyjątkowo wygodne, delikatne, a każdy, kto ma jakiekolwiek pojęcie o krawiectwie, albo chociaż jest w stanie ocenić jakość materiału, po nawet najdrobniejszym muśnięciu jego powierzchni dostrzeże wysoką klasę dzianiny, z której wykonano odzienie noszone przez Nuō.
Kolor dominujący stanowi ciemny oranż, który przywodzi na myśl odcień Słońca zachodzącego nad jednym z Karmazynowych Szczytów. Wuj mówił mu, że samodzielnie wybrał tę konkretną barwę, gdyż ma ona symbolizować energię i determinację wojownika, a Nuō, tak, jak wyżej wspomniane ciało niebieskie, niezależnie od okoliczności powinien dążyć do pokonywania przeciwności losu - jak słońce, którego blask walczy o to, by przebić się przez gęste chmury.
Kimona, jakie nosi, nie zawsze są jednolite: niektóre z nich ozdobiono ciemnoniebieskimi elementami, kojarzącymi się z morską tonią. Oczywiście, ta konkretna barwa także nie jest przypadkowa. Spokój ducha oraz mądrość, te idee mu przyświecają, jednakże samuraj, jak powszechnie wiadomo, nie może kierować się własnymi emocjami, nie może również pozwolić, aby zawładnęło nim cokolwiek, co mogłoby wpłynąć na jego osąd. Granat bezpośrednio nawiązuje do barwy morza w Teiz, którego natura wypełnia znamiona nieustępliwości i arbitralności, materializującej się w sile i kierunku fal na jego powierzchni. To symboliczne znaczenie pozwala Nuō pamiętać, by zawsze oddzielać to, co czuje, od tego, co musi zrobić. Któż potrzebowałby strażnika, który pozwoli omamić się zalotnemu ruchowi rzęs?
Niezależenie od wybranego zestawu, choć sam z oczywistych powodów nie kieruje się żadną celowością, we wspomnianym odcieniu mogą być rękawy, połowa kimona patrząc na nie w pionie, czy nawet i całe. Choć ubiór, w którym przeważała ta barwa, należy do zdecydowanej mniejszości garderoby Miyajimy.
ZNAKI SZCZEGÓLNE: Rozbiegane spojrzenie, uciekające / zezujące oczy.
OSOBOWOŚĆ
CHARAKTER: Kot zawsze chodzi własnymi ścieżkami, śmiało kroczy do swojego celu, tak jednak związany jest swoimi nawykami. Nawykami, które były mu wpajane od maleńkości, kiedy to w zależności od domu do jakiego trafił, tak mógł się różnić w swej dorosłości. Chciwy myśliwy polujący nawet na najmniejsze ziarenko ryżu, aby po prostu zaspokoić swoje pragnienie, nawet nie głodu. Pragnienie działania. Czy pławiąc się we własnej gnuśności wylegują się przez wieczność, od posiłku do posiłku, od drobnej pieszczoty do drobnej pieszczoty. Mimo różnic, to wciąż jedna jest kot. Taki sam jak każdy inny, a jednocześnie inny niż wszystkie.
Tak też, przynajmniej w pewnym stopniu, jest z Nuō. Jako samuraj, ma wpojone pewne wartości, które nawet jeżeli mogłyby się kłócić w jakimkolwiek stopniu z jego światopoglądem, on przyjął by to za normę - tak było, tak jest, tak będzie. Ceniący broń, traktujący ją jako przedłużenie swojego ramienia, gdyż właśnie tak musiało być. Każdy wychowany na Teiz, karmiony był przeświadczeniem o jedności ducha i ostrza. Duszy i narzędzia, samemu czyniąc z siebie takowe. Tak i on, był narzędziem. Myślącym, z własną wolą, acz skoncentrowabym na postawionym przed nim celem. Zwłaszcza, że wywodząc się z Rodu Feniksa, ta symbioza ze stalą zdawała się stawać w opozycji z ogólnymi naukami, którym był poddawany, a jednak, pozwalały na ukształtowanie go, jako narzędzie wyjątkowo tępe, gdyż nie miał skupiać się na zadawaniu ran.
Stronił on od przemocy, pomimo standardowego wyszkolenia bojowego, przede wszystkim wychowany był w idei pacyfizmu, rozwiązywania konfliktu bez konieczności sięgania po ostrze, choć ze świadomością, że rozlew krwi mógł wystąpić jako niechciany skutek uboczny nieudolnej próby zażegnania eskalacji sporu. Niestety, niekoniecznie przyswajał zdolności mediacyjne tak, jakby chcieli tego jego mistrzowie. Wątpliwe możliwości czytania z mowy ciała rozmówcy, kazały mu wykształcić własne mechanizmy, które skądinąd czasem kierowały go do jednej z dwóch ścieżek, zależnie od tego jak zdawało mu się wybadać "rywala w dyspucie". Od próby wyszydzenia lub wyśmiania oponenta, co cenił sobie szczególnie ze względu na warunki humorystyczne - cieszyło go, kiedy druga strona plątała swój język pod naporem śmiechu świadków. Po, natomiast, totalne przeciwieństwo jakim było wykorzystywanie jego niepełnosprawności. Tylko potwór chciałby bić kalekę. Zwłaszcza, jeżeli ów kaleka przez całe życie spoglądał jedynie w ciemność, a świat "zwykłych" ludzi, przynajmniej ten wykraczający poza to co namacalne, był mu obcy. Wyjątkowo bawiło go, kiedy ktoś faktycznie wierzył w jego niedołężność.
Jednak, w sytuacjach określanych przez niektóre ludy mianem "pokój nigdy nie był rozwiązaniem", potrafił walczyć. Choć przez swoją niechęć do wyrządzania innym krzywdy, unikał posługiwania się ostrymi narzędziami, gdyż jak to mawiał - każde życie jest cenne dla bogów, jeżeli duchy zapragną kogoś pochłonąć, ten i tak umrze, niezależnie od czyichkolwiek działań. Tak więc sam używał obuchów, nawet unikał na ile to było możliwe uderzeń w głowę, aby nie doprowadzić do trwałego uszczerbku na zdrowiu. Kaleka nie przyda się społeczeństwu, a każdy, pełnosprawny, posiadał większą użyteczność. Wierzył, ze każdy zasługiwał na szansę, tak jak i on posiadał swoją szansę na czynienie dobra, w stopniu w jakim jego definicja została mu wpojona, tak mógł dokonać tego ktoś, kogo zwykły strażnik miejski mógłby skazać na śmierć. Jednak, w przypadku ludzi "złych", aby dostąpili szansy, musieli wpierw zostać ukarani, jako pokuta za ich grzechy. Udanie się w niebyt z woli innego człowieka było jedynie wyzwoleniem od kary.
Oczywiście nie tylko konfliktami i ich rozwiązywaniem żył jego lud, do jakkolwiek rozumianego "normalnego" funkcjonowania wymagane były też najzwyklejsze interakcje interpersonalne. Podczas takowych zachowywał się różnie, w zależności od tego z kim miał kontakt. Jeżeli dopiero kogoś poznawał, to pomimo tego jak wysoko funkcjonował, niemalże w żadnym stopniu nie odstając od osób widzących, udawał. Udawał osobę potrzebującą pomocy, zwykle drobnej, jednak w jakiś sposób musiał być samodzielny, skoro ktoś go spotkał samotnego pod świątynią, bez żadnego opiekuna w zasięgu wzroku. Nie chciał przesadzić. Wyolbrzymione gesty, przesadzone zachowania, mogły łatwo doprowadzić do zniszczenia kreowanego przez niego spektaklu. Robił tak, ponieważ w ten sposób poznawał ludzi. To, jak traktowano kogoś potrzebującego pomocy zdawało się wiele mówić o tym, jaką osobą ktoś rzeczywiście był. Na szacunek zasługiwał każdy, nawet niedołężny.
Pomijając aspekt jego niepełnosprawności, którą lubi wykorzystywać na swoją korzyść, mając do czynienia z kimś, kogo już miał okazję poznać był wyjątkowo ciepły, służył pomocą i dobrą radą. Choć czy rzeczywiście był skutecznym doradcą? Ta kwestia mogła zostać poddana sporej wątpliwości. Przez swoje wyszkolenie oraz postrzeganie świata wynikające z jego pięknych oczu mógł jednak powiedzieć coś, co niekoniecznie będzie użyteczne dla kogokolwiek poza nim. Zwłaszcza, że podobno kiedyś komuś radził "zamknąć oczy i biec przed siebie" uprzednio ustawiając daną osobę w odpowiednim kierunku. W efekcie ów ktoś przyjmujący poradę wbiegł w ścianę. Żart był przedni, przynajmniej Nuō się uśmiał. No. Nie każdy postrzegał świat jak on. Podobno nawet rzeczywiście liczył, że rozmówca z tej sytuacji wyniesie pewną mądrość - dotyczącą istoty samostanowienia zamiast ślepego spełniania zachcianek wszystkich dookoła. Lub - "nie ufaj niewidomemu kiedy każe Ci biec". Interpretacja była całkowicie dowolna, ale niewątpliwie miał jedynie dobre intencje. Nikomu nie życzył krzywdy, jak zostało to już wspomniane.
Cenił autorytety. To jest również jeden z elementów jego persony, które przyswoił podczas pobytu na Lazurowym Wybrzeżu. Nie śmiał się sprzeciwić przełożonemu, nawet jeżeli się z nimi nie zgadzał. Kwestionował, tak. Wyłącznie w duchu? Owszem. Oczywiście, pomimo bycia niewidomym, nie był ślepcem. Rozumiał, a przynajmniej zdawało mu się, że rozumie konsekwencje swoich działań i tego czego oczekiwali od niego wyżej postawieni. Co się z tym wiązało, pozwalał sobie również na pewną dowolność w interpretacji polecenia, dobierając rozwiązanie wskazanego problemu na wzór własnych przekonań. W sercu liczyło się dla niego wyłącznie dobro Yūrei no Michi, tak więc pozwalając sobie na samodzielność w decyzyjności, zawsze brał pod uwagę jak może to wpłynąć na świątynię i kapłanów. Dlatego był narzędziem. Narzędziem w rękach kultu, gdzie jego przekonania niekoniecznie zawsze mogły iść w parze z obowiązkiem. I musiał z tym żyć.
Nie można zapominać o czymś, co jest dla niego szczególnie ważne i zajmuje wyjątkowe miejsce w jego sercu - wiara. Jest osobą wyjątkowo bogobojną, oddaną wszelkim rytuałom religijnym. W świątyni widoczny jest podczas każdej okazji, nawet często podczas nieobowiązkowych wydarzeń. Zawsze zajmuje miejsce na uboczu, gdzie może bezpiecznie odłożyć swój kij, tak aby nikomu nie przeszkadzał podczas modlitwy. Niektórzy nawet zastanawiali się dlaczego nie obrał ścieżki kapłańskiej, cóż. To, co się kochało, zawsze zasługiwało na ochronę - stąd jego obecność w straży, niżeli jako osoba potencjalnie przewodząca uroczystościom. Jednak i w tym kierunku przeszedł przeszkolenie, niestety jednak wyłącznie na Teiz, w religii ogólnie postrzeganej i szanowanej, bóstwom uznawanym przez samurajów. Jako przedstawiciel Rodu Feniksa tak naprawdę tego od niego oczekiwano, przynajmniej w jego domu, wśród innych rodzin, uważano, że prowadzi działalność misyjną kształcąc biedotę. Cóż, odbiegało to znacząco od prawdy. Niezależnie jednak gdzie się znajdował, czy była to świątynia Yūrei no Michi w Karmazynowych Szczytach, czy klasztory na Teiz - uchodził za osobę wielce uduchowioną. Gdzie w samurajskim kręgu była to jedynie maska, gdyż jak nakazywał obyczaj, przynależność do kultu było tajemnicą, o której nie można było rozpowiadać. Więc, kiedy wymagała tego sytuacja, stawał się wzorcowym samurajem i godzinami mógł edukować tych, którzy potrzebowali oświecenia w wierze "ich" świata. Nie czuł się z tym dobrze, ale wiedział jak było to ważne.
Jednak, to co wyniósł z Wybrzeży i miało swoje przełożenie niezależnie od "wiary", którą w danej chwili reprezentował - był konserwatystą. Z dużym, czasem zbyt wielkim, szacunkiem podchodził do wszelakich tradycji, krzywo spoglądał na jakiekolwiek modernizacje czy duże zmiany względem znanych mu tradycji. Kwestie religijne miały swoją wartość, gdyż pozostawały wierne odwiecznym obyczajom. Bogowie czy Yokai - żyli przez setki, tysiące lat. Dłużej niż jakikolwiek śmiertelnik krążył po ziemi. Wszystko co mieli, każdy zalążek praktykowanych przez nich nauk, pochodziło od sił wyższych. Od tych, dla których ludzkość była jedynie niewielkim elementem w całym jestestwie wszechświata. Więc po co zmieniać coś, co pochodzi od istot większych, mądrzejszych niż ludzie chcący zmian?
Kot zawsze chodzi własnymi ścieżkami. Tak własną ścieżką podążał Nuō. Był związany nawykami, choć nie tylko swoimi, ale też tymi wpajanymi mu za młodu przez mistrzów, których posiadał na Teiz, czy przez jego własnych rodziców chcących ukierunkować go w celu pełnienia określonej roli w społeczeństwie, w obu społeczeństwach. Tak też wpłynęło to na jego dorosłość, nie był chciwym myśliwym. Nie był gnuśnym kocurem skupionym na zaspokajaniu najprostszych potrzeb. Dążył do dbania o społeczność. Był osobą, ceniącą nade wszystko dobro otaczających go osób i miejsca, do którego przynależał. Cenił hierarchię, cenił kapłanów. Cenił najzwyklejszego rolnika czy cieślę, który pracował na rzecz innych. Wszędzie starał się dostrzegać dobro. Śmiało kroczył do swojego celu, który tak naprawdę nie był jego. Nie miał własnego marzenia. Choć działał z własnej woli, jak uważał, działał zawsze dla innych, nigdy dla siebie. Nie był kotem.
CIEKAWOSTKI: Poznaje świat poprzez dotyk - spotykając nową osobę lubi móc dotknąć jej twarzy, aby "wiedzieć jak wygląda". W wolnych chwilach grywa na Koto, czego nauczyła go matka.
NINDO: Nie zapominaj o popiele, tylko dlatego, że nosisz jedwabie.
HISTORIA: Rodzina Miyajima była jedną z największych i najważniejszych spośród tych, które nosiły miano Rodu Feniksa. Jeżeli nawet, ktoś pokusiłby się jakkolwiek określać hierarchię, to zdecydowanie byli w pierwszej trójce pod względem swoich wpływów. Choć oczywiście, nie dążyli do jakiejkolwiek dominacji nad pozostałymi klanami. Nawet więcej. Zdawali się szczególnie dbać o równowagę pomiędzy wszystkimi rodami. W końcu, tak jak Ogniste Ptaki były uwarunkowane przez społeczeństwo, byli przywódcami duchowymi i kapłanami. Oczywiście, szkolili się również w sztukach walki, choć bardziej niżeli chanbarę cenili sobie Mokuzai, gdzie stosowali uzbrojenie bardziej przystojące świątyniom, których strzegli Ci przejawiający znacznie większy talent do zadań fizycznych, a nie ku zdolnościom krasomówczym.
Jednak niezależnie od talentów jednostek, KAŻDY zobowiązany był do uczestniczenia we wszystkich obrządkach religijnych, brać udział we wszelakich kazaniach i naukach. Niezależnie od pisanej komuś roli, ten musiał znać się na tym, z czego ich ród słynął. Tak naprawdę, jedną z idei przyświecających wychowaniu w domu Miyajima było to, żeby niezależnie od tego, kto akurat byłby dostępny, mógł przeprowadzić dowolną uroczystość tak, jakby robił to najwyższy kapłan, jeżeli jednak on byłby z jakiegokolwiek powodu niedysponowany. Był coraz starszy, więc zawsze trzeba było być przygotowaną na taką ewentualność. Prawda? A bardziej kompetentni, przynajmniej z pozoru, mogli być nieosiągalni - chociażby ze względu na prowadzoną działalność misyjną, podczas której nieśli pomoc w biedniejszych regionach, nauczając oraz pomagając wyjść ze stagnacji. Niektórzy z misjonarzy znali się na uprawie roli, czego nie omieszkali wykorzystywać podczas swej pracy poza Teiz.
Bycie jedną z największych rodzin podkreślali liczebnością. Konia z rzędem temu co bezproblemowo doliczyłby się wszystkich jej członków i przypadkiem nie pominąłby małego Būsutā, czy jeszcze mniejszej Ībui. Na ten moment najmłodsi przedstawiciele familii liczyli kolejno piętnaście i osiem miesięcy. Poza tym, bliskie sercu w takim samym stopniu jak dzieci, były też wszelkie nianie, które w innych miejscach mogłyby zostać określone służącymi. Oczywiście, krzywo patrzono na potencjalne... konwenanse, ale wciąż, były rodziną. Trochę dalszą, ale tak samo ważną dla funkcjonowania Miyajimy. Obdarzone pełnym zaufaniem, z własnymi kwaterami, które niewiele odbiegały od standardu tych należących do osób bardziej szlachetnie urodzonych - choć oczywiście, w mniej otwartych kręgach mówiono by, że są to najzwyklejsze komnaty dla służby. Otóż nie. Nie były zwykłą służbą. Były rodziną, jak już zostało to wspomniane. Kuzynkami, ciotkami. Zależnie jak dzieci chciały je nazywać.
Wzorowi obywatele. Tak można było o nich mówić w nieskończoność. Zero czarnych owiec, zero problemów, zero wad. Zdawali się być idealnymi przedstawicielami Lazurowych Wybrzeży. Czy przestrzegali kodeksu Bushido? Oni byli kodeksem Bushido. Tak dogłębnie w niego wierzyli, tak wyraziście według niego żyli. Byli wzorem do naśladowania dla wszystkich, byli światłem latarni dla tych, którzy zboczyli ze ścieżki honoru. Jeżeli jakikolwiek bluźnierca zapragnąłby mówić, że honor zginął, tak oni byliby pierwszymi, którzy samym swoim jestestwem pokazywaliby, że on nigdy nie umrze. Nie, kiedy tak prawe, nienagannie sprawiedliwie osoby żyły. Ich oddanie bogom i kodeksowi pozwalało im podążać światłą drogą.
Ale! Tak, jakieś "ale" zawsze musiało wystąpić. Większość tego co pokazywali światu, żeby nie powiedzieć wszystko, była iluzją. Wykreowanym obrazem tego, co ludzie chcą widzieć. Tego, jak chcieliby postrzegać coś będącego zmaterializowaną definicją doskonałości. Perfekcyjni w każdym calu, a jako, że takie rzeczy nie istnieją, to oczywiście - przydarzały się niewielkie zarysowania na powierzchni otaczającej ich szklanej kuli. Każda taka skaza była wykonywana z pełną celowością, która miała tylko wzmagać efekty wywierane przez ten "teatr" na rzeczywistość. Trudniej byłoby zaakceptować nieskazitelne piękno, niżeli takie z drobnymi defektami, które jedynie uziemiały ten piękny spektakl.
Byli oddani bogom i kodeksowi, dokładnie tak. Jednak ich gorliwość była prawdziwa wyłącznie wobec Yokai, kierowana naukami Yūrei no Michi. Rodzina Miyajima od pokoleń należała do kultu. Nawet, w dużym stopniu, odpowiadała za jego funkcjonowanie na Teiz, gdzie ich oddanie rytuałom oraz pokazowa żarliwość względem lokalnych bóstw zapewniała spokój, bezpieczeństwo oraz szacunek. Pozwalało im to również utrzymywać ich prawdziwą działalność w tajemnicy. Każdy w rodzinie był nauczany o stworzeniach, których wielu się obawiało - wpajano im religijne oddanie ideałom organizacji. Nikt nie pamiętał momentu, w którym stali się oni najbardziej oddanymi członkami Yūrei no Michi. Może poza pojedynczymi jednostkami, takimi jak Kenji Saito, stryj Nuō.
Miyajima byli wyłącznie jednym, stosunkowo niewielkim elementem całości Yūrei no Michi, odpowiedzialnym za nauczanie i krzewienie wiary wśród członków rodziny. W podziemiach rodowej rezydencji nawet znajdowały się kapliczki zbudowane na kształt tych, które umiejscowione były na Karmazynowych Szczytach. Ich ułożenie, również nie było przypadkowe - gdyby zmienić skalę, niemalże jeden do jednego dałoby się to nałożyć na położenie świątyń poszczególnych Yokai, a każda kapliczka miała poświęcone specjalnie dla danego stworzenia pomieszczenie, w którym mogli gromadzić się wierni.
Oczywiście, poza funkcjami religijnymi, przestrzeń ta wykorzystywana była również do kształcenia kolejnych pokoleń: nauki obejmowały stworzenia będące obiektem kultu w głównych świątyniach Yūrei no Michi. Wynikało to z tego, że wielokrotnie rodzina wysyłała swoich przedstawicieli na Karmazynowe Szczyty, żeby i tam gorliwie służyli - jako kapłani, strażnicy i głosiciele. Nie wiedziano natomiast jakim kluczem decydowano o tym, kto zostanie oddelegowany z "działalnością misyjną" (to była oficjalna przyczyna opuszczenia Lazurowych Wybrzeży). Ot, wybraniec dostawał informację odgórnie i na następny dzień zmuszony był opuścić rodzinny dom. Zdarzało się to natomiast niesamowicie rzadko, przypadało zazwyczaj na jedną osobę w pokoleniu, głównie ze względu na chęć dochowania realnej działalności Miyajima w sekrecie. Wysyłanie wielu swoich samurajów do tego samego regionu mogłoby być wyjątkowe podejrzane. Prawda?
Miyajima Urimū oraz Gokurin pełnili wysoką rolę w społeczności Feniksów. Ojciec był głową rodu, samo to czyniło go jego reprezentantem podczas wszelkich uroczystości nadzorowanych przez ród, od wydarzeń dyplomatycznych po religijne. Matka z kolei była jedną z najwyżej postawionych kapłanek, swą funkcję pełniąc, przynajmniej w oficjalnych sytuacjach, w świątyniach Hachimana - Bóg Wojny odgrywał ważną rolę w życiu na Teiz, choć z racji natury rodziny Miyajima, modlitwy zazwyczaj miały na celu skłonienie go do zakończenia konfliktów jak najmniejszym rozlewem krwi. Zwłaszcza obywateli Lazurowych Wybrzeży - pozostali, mimo wszystko, posiadali dużo mniejsze znaczenie dla Gokurin.
Ojciec był niemalże nieobecny w wychowaniu Nuō. Dlaczego? Uważał go za genetyczną porażkę, jakkolwiek to nie brzmiało. Chłopak był piątym dzieckiem, najmłodszym ze swojego rodzeństwa, a przy okazji jako trzeci syn – nie posiadał najmniejszego znaczenia w kontekście potencjalnego zostania nową głową rodu, do czego pierwszy w kolejności był Itomaru – najstarszy z braci urodzony w 365r. No i był ślepy. Może niektórzy mieli wady charakteru ograniczające ich spojrzeniaia do czubka własnego nos, tak Nuō nie widział nawet tyle i to nie z przyczyn wychowawczych. Ze względu na swoją pozorną bezużyteczność w oczach Urimū, pełną miłości opieką otoczy był przez matkę, która była przeciwnością swojego męża. Przeciwieństwa się przyciągały, czyż nie? Może też byli ze sobą na zaaranżowane małżeństwo przed laty, a nie własny wybór? Równie prawdopodobne.
Swoje pierwsze lata świadomego życia, świadomego na tyle, aby móc faktycznie być uczonym nowych, jakkolwiek skomplikowanych rzeczy, spędzał na byciu przygotowywanym do roli kapłana - w końcu był wychowywany w pełni przez Gokurin, jak to zostało wcześniej wspomniane. Dzięki temu również największą więź wykształcił ze swoimi starszymi siostrami, wyjątkowo uczynnymi dziewczynami. Pomagały mu w przyswajaniu odpowiednich ruchów, których wykonywanie było niezbędne podczas co niektórych rytuałów, co było mu zdecydowanie trudniej przyswoić niżeli słowa modlitwy. Nie mógł się uczyć przez obserwację. Przynajmniej, nie w taki sposób jak każdy inny człowiek. Czy mu takie podejście przeszkadzało? Ależ skąd - nie znał innej drogi, od początku, kiedy tylko jego kalectwo było rozpoznane i uznane za nieuleczalne, był skazany na takie traktowanie – nie uwłaczające, lecz mimo wszystko, odmienne względem jego braci.
Apropo nich, najstarszy zawsze patrzył na niego z góry. Itomaru był chodzącym ideałem. Doskonały we wszystkim czego się podejmował, każdy Miyajima widział w nim nie tylko idealną przyszła głowę rodziny, ale nawet więcej. Upatrywano w nim potencjał na następcę lidera wszystkich Samurajów, choć był od samego dowódcy był starszy o zaledwie rok – w niespokojnych czasach wszystko mogło się stać. Środkowy z braci, Tanebō, natomiast w kontaktach z Nuō faktycznie był jak brat. Nawet jako pierwszy postanowił “bić się” ze swoim niewidomym bratem! I, właściwie, dopiero wtedy zwrócono uwagę na coś, co było zauważalne podczas kursów posługi, natomiast nie rzucało się w oczy tak bardzo, jak podczas sparingu i nauki walki. Najmłodszy z rodu zadawał się... widzieć to za dużo powiedziane, ale funkcjonować blisko poziomu osoby widzącej. Był w stanie reagować na uderzenia oraz ruchy brata. Często z opóźnieniem, często przyjmował razy, którymi trafiając w osobę pełnosprawną byłyby dla niej kompromitacją, ale... radził sobie. Nabijanie sińce, dumnie przyjmowane blizny. Reakcje po czasie wynikały z braku wyszkolenia niżeli braku wzroku.
Jednakże, nie zdawał się on zyskiwać uznania w oczach ojca. No i radził sobie nieźle podczas treningów z Tanebō czy innymi szermierzami na jego poziomie lub niższym. Kiedy pewnego dnia Itomaru postanowił sprawdzić ile jest prawdy w “talencie” najmłodszego braciszka, którego też “żartobliwie” lubił nazywać siostrunią (lub mniej koleżeńsko - po prostu bezużyteczną pizdą), cóż... Nie skończyło się to dobrze. Wyjątkowo paskudnym niedopowiedzeniem byłoby stwierdzenie, że skończyło się to dla ślepca “źle”. Został niemal zatłuczony na śmierć, przez dłuższy czas nikt nie odważył się interweniować. Większość blizn, które Nuō posiadał pochodziły z tej walki – przyjacielskiej wyłącznie z nazwy. Prawdopodobnie, nawet by nie doszło do takiego skatowania, gdyby zezowaty poddał się dużo wcześniej. Jednak, po każdym razie się podnosił, nie chciał dać za wygraną. Nie tak łatwo. Ojciec? Po pierwszych dwóch upadkach najmłodszego z synów odszedł zajmować się swoimi sprawami. Uratowany został przez swojego wuja. Kenji Saito zatrzymał uderzenie, które nawet jeżeli nie zakończyłoby życia chłopca, to niemalże na pewno przyczyniłoby się do trwałego kalectwa.
Wtedy piętnastoletni chłopak, po wcześniejszym spędzeniu tygodnia niemalże dosłownie będąc przywiązanym do łóżka, był wzięty pod pieczę, chociaż częściową, stryja. Dalej był kształcony w duchu Yūrei no Michi oraz również wierzeń dominujących na Teiz, jednak za przewodnictwem Saito-sama, który spędzał również wiele czasu na Karmazynowych Szczytach, w związku z czym do wszystkich nauk przekazywanych na Lazurowych Wybrzeżach dochodziły również wykłady o życiu na kontynencie i tamtejszych, głównych świątyniach. Poza tym, uczył go oczywiście walki. Widział w nim potencjał. Jakiś. Przyglądał się on szkoleniom, jakim poddawani byli bracia Nuō, acz sam ich nigdy nie zaszczycił indywidualnym kursem. Tak, ćwiczył z nimi. Jednak było to sporadyczne. Natomiast ślepiec miał niemalże całą uwagę wuja, zawsze, kiedy ten tylko znajdował się w rodzinnej posiadłości. Zaszczepił on również w chłopcu swoje własne ideały, jego spojrzenie na religię oraz doktryny kultu. Te, w większości były zgodne z ogólnymi naukami prowadzonymi przez matkę kaleki, jednak dodatkowo utwierdzały go w konieczności ścisłego trzymania się odwiecznych reguł.
Przez kolejne lata, mniej lub bardziej stałych treningów i nauk, które przerywane były wizytami wuja na kontynencie, stawał się on dla Nuō niemalże ojcem. Oczywiście, nigdy takie określenia nie padły. Było to zresztą jednostronne uczucie. Chłopak za nic w świecie nie odważyłby się myśleć, że Saito-sama widziałby w nim syna. Wynikało to z tego, że w przeciwieństwie do Urimū - stryj był obecny. Był dla Nuō. Nie traktował go jako porażkę. Oczywiście, chłopak utrzymywał swoje przyjacielskie stosunki z siostrami. Tanebō natomiast... cóż, kiedy najmłodszy z braci spędzał wyjątkowo dużo czasu z wujem, średni z nich otrzymywał uwagę od Ojca oraz Itomaru, dostając się pod szczególny wpływ tego drugiego, oddalał się od Nuō.
I nadszedł dzień, kiedy chłopak otrzymał informację o konieczności wyruszenia z działalnością misyjną do biedoty zamieszkującej odległe wioski w Karmazynowych Szczytach. Jako kapłan i samuraj. Oczywiście, oznaczało to tak naprawdę oddelegowanie go do głównej placówki Yūrei no Michi. Wyruszył z nim jedynie przewodnik, który pomagał mu dotrzeć na odpowiedni statek, gdzie też znajdowali się ludzie wiedzący, gdzie go później pokierować. Może funkcjonował samodzielnie, zwłaszcza dzięki naukom stryja, tak jednak sam mógłby mieć problem odnaleźć drogę do wskazanej świątyni, nigdy tam nie był, więc nie miał możliwości zapamiętania ścieżki czy innych elementów charakterystycznych, a przy okazji - udawał faktycznego niewidomego.
Czy, będąc już na miejscu, szybko przystosował się do życia w nowej społeczności? Cóż. On tak. Czy społeczność przywykła do niego? To już zupełnie inne pytanie, a ile głów tyle opinii. Wielu go unikało, ale równie wielu też proponowało pomoc - której nie odmawiał, choć zwykle jej nie potrzebował. Dołączył do Shugosha, a właściwie został tam przydzielony jeszcze przed dotarciem na prowincje. Niewidomy strażnik, kto to widział?
WIEDZA
ZDOLNOŚCI
Ukryty tekst
EKWIPUNEK
PRZEDMIOTY PRZY SOBIE (WIDOCZNE): Kij Bō, torba (przy pasie)
Ukryty tekst
ROZLICZENIA
PIENIĄDZE:
PH: Cyk
MISJE (dla klanu / inne):
D -
C -
B -
A -
S -
WYPRAWY:
C -
B -
A -
S -
EVENTY:
PREZENT OD ADMINISTRACJI: