Dzisiaj skończyłam wcześniej. To była idealna pora, by przygotować sobie jakąś kolację czy coś. Gotowane mięso było bardzo dobre. Później poszłam spać. Leżałam tak na łóżku i zastanawiałam się w ogóle po co to wszystko robię. Dlaczego chcę stać się kimś silniejszym? Być może tak dyktował wrodzony instynkt przetrwania. Słabe jednostki zwykle niczym to biedne zwierze, które miałam na talerzu jeszcze parę minut temu, kończyły właśnie ... no ... na talerzu tych silniejszych. Oczywiście ludzie się nie zjadali, ale mordowali. Przyczyn było całe mnóstwo. Chęć zysku. Chęć zemsty. Chęć dominacji. Chęć obrony. Mogłabym wymieniać i wymieniać i życie by mi się skończyło. Jedno było jednak pewne. Bardziej opłacało się zabijać niż być zabitym. Chyba właśnie dlatego trenowałam. Poza tym to było nawet zabawne. Zdobywanie nowych umiejętności. Patrzenie wstecz, w swoją przeszłość. Porównywanie siebie obecnie z sobą sprzed roku. Ocenianie zmian. Niesamowicie interesujące, intrygujące zajęcie, prawda? Moje myśli przeszły więc z pytań "Dlaczego to robię?" na pytania "Co teraz będę robić?". Teraz będę spać, a jutro? Jutro pewnie znowu skupię się na treningu. I tak też się stało.
Kage Buyō - Taijutsu rangi C
Obiła mi się o uszy bardzo ciekawa technika. Z tego co słyszałam technika ta była prostsza w wykonaniu niż to czego uczyłam się poprzednio. To dobrze wróżyło. Jednak wymagała ode mnie szeregu przygotowań. Po pierwsze musiałam zobaczyć ją w akcji. W tym celu udałam się na arenę. Tam miałam zamiar zostać widzem walki, w której akurat walczący pokażą jej użycie. Ewentualnie użycie czegoś podobnego. Chodziłam tam więc dzień w dzień i oglądałam walki. Były to sparingi taijutsu i z użyciem broni (nie chcę wchodzić w "niefabularne" poznawanie miliona technik). Ogólnie nic ciekawego. Zależało mi jedynie na jednej technice. W końcu ktoś ją pokazał. Doskoczył do przeciwnika i skuliwszy się, wyprowadził atak nogą w podbródek. Przeciwnik poszybował w powietrze, a atakujący znalazł się za nim, uprzednio doskakując na tamtą pozycję. Następnie zaczął go okładać serią ciosów, a następnie wbił w podłogę za pomocą jednego kopnięcia (Shishi Rendan, ale zakładam, że Yamiyo nie zna nazwy tej techniki ani nawet tego, że to technika). Musiałam przyznać. To było niesamowicie widowiskowe. Niemniej jednak moim zdaniem nie tak powinno się walczyć. Atak ten trwał stanowczo za długo. Podczas prawdziwej walki przeciwnik zawsze mógł użyć jakiejś defensywy, by sparować ataki. Jego sojusznicy mogli ściągnąć atakującego. Sam fakt wybicia wroga w powietrze i ustawienia się za nim był niesamowicie potężny. Dawał możliwość błyskawicznego wykończenia przeciwnika jakiś potężnym ciosem. Nalepienia wybuchowej notki na jego plecy bądź wbicia miecza w jego ciało. Takie przedłużające się kopnięcia i uderzenia tylko marnowały potencjał. Ja jednak wiedziałam, że muszę to jakoś lepiej wykorzystać. I wiedziałam, że na pewno to zrobię. Najpierw trzeba było się tego nauczyć, nie? Po oglądnięciu tej walki byłam w lekkim szoku. Naprawdę zrobiło to na mnie wrażenie. Ja po prostu musiałam to powtórzyć! Co więc zrobiłam? Ano najpierw postanowiłam przygotować manekina. Tak, to była podstawa wszystkiego. Jak miałam to trenować? Na drzewie? Na kamieniu? W powietrzu? Przecież musiałam wybić w powietrze jakiś obiekt. Użyłam po prostu patyka o długości około 1,7 metra. Na jego czubek dokleiłam coś co wyglądało jak głowa o średnicy 20 centymetrów. Dodatkowo wbiłam ten patyk w worek piasku i tak zawiązałam, by piasek się nie wysypał ani patyk nie wypadł z worka. Czemu to miało służyć? Ano temu, żeby odpowiednio obciążyć manekina. Nie było sensu uczyć się tej techniki na czymś co waży ułamek tego co człowiek. Byłam dość zręczna, więc po jakimś niedługim czasie manekin był gotowy na przyjęcie mojej nogi. Wbiłam go w ziemię i spróbowałam wykonać technikę. Doskoczyłam, dokładnie tak jak wojownik na arenie, skuliłam się następnie i wyprostowaną nogą uderzyłam w podbródek. Oczywiście za pierwszym razem się nie udało. Manekin tylko wypadł z ziemi i uderzył o ziemię. Stwierdziłam, że jednak trzeba uderzyć trochę mocniej i najlepiej szybciej. Użyłam więc połowy swojej siły (hehe, 0.5) i szybkości. Tym razem efekt był trochę lepszy. Nie byłam jednak w stanie ustawić się za wrogiem, bowiem poleciał raptem na metr wysoko. W następnym podejściu użyłam już całego swojego potencjału. 3 metry także nie pozwalało się ustawić za wrogiem. Musiałam być szybsza. Skupiłam odrobinę chakry w nogach i wystartowałam w kierunku manekina. Wykonałam kopnięcie w jego podbródek. Po chwili znalazł się jakieś 7-10 metrów nad ziemią, a to była odległość wystarczająca, by się za nim ustawić. Nie udało się jednak. Spróbowałam raz jeszcze.
"Szybkość! Szybkość! Szybkość!" - mówiłam sobie w myślach. Nieczęsto zdarzało mi się mówić do siebie. Tym razem jednak chciałam się dodatkowo zmotywować i wykonać tą technikę. Po którymś podejściu w końcu się udało! Spróbowałam jeszcze kilka razy. Obitego manekina odstawiłam do jaskini. To był koniec tego treningu.