Duży statek, pływający prosto z prowincji i okolic Hyuo wprost do Ryuzaku no Taki. Większość załogi to zwykli marynarze, zarabiający na życie łowieniem ryb i ośmiornic. Załoga składa się z kapitana, dziesięciu marynaryzy, kucharza i majtka na wysokim słupie komunikacyjnym.
Morze na tych wodach, jest zaskakująco niespokojne. Jednak lata pływania tą trasą, nauczyło marynarzy omijać wszelkie niebezpieczne nurty i wiry, dzięki czemu jako jedyni pływali od portu do portu.
Płynąc po zmąconych wodach oceanu otaczającego Hyuo, natrafiłem na przeciętnie prezentującą się łajbę, która najprawdopodobniej zmierzała w stronę stałego lądu, kontynentu dokładniej mówiąc. Wiedziałem, że to właśnie gdzieś tam musi znajdować się Ryuzaku no Taki, dlatego podążanie za tym statkiem zdawało się być najbardziej trafionym pomysłem. Przez chwilę zastanawiałem się czy powinienem wejść na pokład, ale wiele wskazywało na to, że mogłoby to przysporzyć mi tylko kłopotów. Na statku mógłby znajdować się ktoś, kto słyszał o moim ostatnim wyczynie, gdzie wraz ze swoim rekinem pożarłem kilku marynarzy i zniszczyłem cały statek. Wtedy mogłaby wywiązać się nieprzyjemna walka, a nie miałem już ochoty na więcej mięsa, nie przez najbliższych kilkanaście godzin. Drugą kwestią była moja dość niecodzienna aparycja. Z pewnością wieść o tym co zrobiłem w Hyuo rozniesie się po portach jako przestroga, a marynarze mogliby być po prostu pytani o to, czy widzieli kogoś takiego jak ja. Wtedy mógłbym być śledzony przez jakichś łowców głów czy inne gówno, a tego nie było mi teraz trzeba. Chciałem nieco spokoju, aby móc działać w imię wyższych celów takich jak zaszkodzenie Yukim i ochrona Hoshigakich... ale również zasianie ziarnka strachu w przymorskich osadach, które miałyby słyszeć powtarzające się plotki o nieznanym potworze morskim, który żywi się ludźmi i pozostawia po nich jedynie kupki obgryzionych do goła kości.
Kiedy postanowiłem już, że nie wejdę na pokład, zanurzyłem się jeszcze głębiej pod powierzchnię, aby znaleźć się idealnie pod pokładem i płynąć równym tempem aż do samego portu. W międzyczasie szukałem z przodu i tyłu statku jakiegoś wyżłobienia czy wnęki, w której mógłbym się skryć na czas podróży, aby nikt z załogi nie mógł mnie dostrzec. Brałem też pod uwagę opcję, aby część drogi przebyć przyczepionym za pomocą chakry do pokładu by nieco odsapnąć od ciągłego płynięcia przed siebie.
W drodze zastanawiałem się jak wielki okaże się port do którego dobijemy. Miało to znaczenie, ponieważ nie chciałem wychodzić w samym porcie, by nie wzbudzać zaciekawienia. Chciałem opuścić wodę gdzieś na uboczu, z dala od ludzi i zabudowań.
Statek wreszcie dobił do brzegu, a ja zdałem sobie sprawę z tego jak wielki ruch panuje wokół. Zapewne było to jedyne takie miejsce w promieniu wielu kilometrów, dlatego ilość towarów i ludzi jacy się tu przewijali była tak duża.
Póki co uznałem że bezpieczniej będzie pozostać pod wodą, gdzie nikt nie mógł mnie wypatrzeć, nikt nie mógł zagadać i zadawać niewygodnych pytań. Anonimowość, niewidoczność dla wszystkich - to były aktualnie moje dwa największe atuty których zamierzałem się trzymać i chronić je za wszelką cenę. Liczyłem na to, że sprawdzę się w roli niby-agenta i zdołam odszukać jakieś wskazówki prowadzące do mężczyzny ze zwoju.
Miałem już kilka pomysłów na to, gdzie zacząć szukać jak chociażby posterunki strażników, którzy z nudów mogą coś napomknąć o zatrzymanym, knajpy pełne pijaków o długich jęzorach, areszty i inne tego typu miejsca. Zmrok był moim sprzymierzeńcem, dlatego przeczekanie do niego mogło tylko wyjść mi na dobre.
Siedząc pod pokładem, starałem się nasłuchiwać odgłosów rozładowanych towarów i wychodzących na ląd ludzi. Chciałem aby wszyscy opuścili łajbę i odeszli z jej okolic. Dopiero wtedy mogłem czuć się względnie bezpieczny w kwestii wyjścia na zewnątrz.
Nie chwytałem za broń, nie było póki co takiej potrzeby. W razie napotkania kogoś, mogłaby ona tylko świadczyć o moich złych zamiarach, a to przysporzyłoby mi tylko kłopotów.