Strona 1 z 1
Jinpachi
: 29 paź 2021, o 12:45
autor: Jinpachi
DANE PERSONALNE
IMIĘ:
Jinpachi. Pisane znakami na "życzliwość" i "osiem".
NAZWISKO:
Maekawa. Znaki to "dawny" i "strumień".
KLAN:
Zwykły człowiek ze wsi. Żadne złote dziecko.
PRZYNALEŻNOŚĆ:
Na szczęście nigdzie, wolny ptak z wolnego wybiegu.
WIEK:
No policz sobie no. Dwadzieścia dwa.
DATA URODZENIA:
Gdzieś w '70
PŁEĆ:
Mężczyzna, chyba widać.
WZROST | WAGA:
165 cm i 70 kilo. Nie wiem dokładnie.
RANGA:
Twój największy koszmar. I wyrzutek D.
APARYCJA
WYGLĄD:
"Widzisz mordkę przecież. Przerysuj sobie, jeszcze autograf ci strzelę."
Bogowie obdarzyli Jinpachiego pięknym licem, trzeba to przyznać. Wrodzonych wad nie ma na nim żadnych, może poza ostro zakończonym podbródkiem. Złośliwi powiedzą, że jego głowa przypomina kształtem łopatę. No i oczywiście mówiąc o widocznych wadach - dwie ogromne blizny wokół oczu. I brak oczu, oczywiście. Dla niektórych widok pustych oczodołów to zbyt dużo, na szczęście są one na stałe zamknięte i przykryte. Dalej w temacie głowy - włosy. Gęsta burza zielonych włosów, w absolutnym bezładzie. Same się układają i żyją swoich życiem, niezależnie od właściciela. Są całkiem długie z tyłu, ale dopóki nie przeszkadzają, to nie ma z nim problemu.
Reszta ciała nie jest aż tak bogata w detale, ale trzeba wspomnieć o kilku rzeczach. Blizny gęsto znaczą ciało Jinpachiego. Podłużne, okrągłe, małe i duże. Największa znajduje się na plecach i obejmuje cały obszar od jednego do drugiego barku. Jakby ktoś dosłownie wyrwał mu skórę w tamtym miejscu. Na palcach prawej ręki znajdują się blizny naokoło każdego z nich, jakby zostały one odcięte całkowicie i przyczepione ponownie. Reszta jest całkiem typowa, po obrażeniach ciętych, kłutych, obuchowych. Do wyboru, do koloru. Ale czym jest farba bez odpowiedniego płótna? Ciało Jinpachiego zostało zahartowane ciężką, fizyczną pracą. Jego ciało jest bardzo dobrze zbudowane i umięśnione. Jest to zdrowy stosunek mięśni, nieprzekraczający granicy dobrego smaku. Estetycznie przyjemny dla kobiecego oka i innych miłośników anatomii.
UBIÓR:
"W sumie to nie wiem. Nie zwracałem uwagi. Jest wygodnie i to mi starczy."
Funkcjonalność nad walorami estetycznymi. Swoboda ruchów nad zbędnymi dodatkami. Prostota. To wszystko musi być spełnione, jeśli chodzi o ubiór Jinpachiego. Jako człowiek akcji nie potrzebuje zbędnych gówien przeszkadzających mu co chwila. Góra to zazwyczaj prosta koszulka bez rękawów. Spodnie luźne i pełne, ale nieprzesadnie ciasne. Związane pasem, cienkim sznurem czy innym prostym akcesorium. Czasami na wszystko narzucony jest płaszcz podróżny, w deszczowe dni szczególnie, w komplecie z parasolką. Buty to drewniane sandały geta na małym podbiciu... Na tych klockach pod sandałami, no. Wszyscy wiedzą, o co chodzi. I nie można zapomnieć o jego znaku rozpoznawczym. Zielonej opasce na oczy z białymi symbolami symbolizującymi oczy. Jest ona stosunkowo długa i po związaniu zwisa mu z tyłu głowy. Jako, że często odnosi szkody na ciele, często też pewien procent jego ciała obwiązany jest bandażami. Także podczas treningów lubi owijać kolana i inne miejsca na ciele materiałem w celu ich ochrony.
I o ile opaska jest stałym punktem jego garderoby, to cała reszta jest płynna i zmienia się w zależności od poziomu brudu i tego, co jest akurat dostępne. Jinpachi nie przywiązuje uwagi do tego, jak wygląda. Liczy się, by on się w tym dobrze czuł i nie przeszkadzało mu latające w powietrzu zbędne gówno, jak biżuteria, ozdoby, kolczyki, i tak dalej. Dlatego niespecjalnie lubi kimona. Nie dość, że są skomplikowanym odzieniem, to jeszcze ograniczają ruchy. "Elegancko" zawsze przegrywa z "praktycznie", więc prosząc Jinpachiego o ubranie się ładnie, zazwyczaj ubierze się jak zawsze.
ZNAKI SZCZEGÓLNE:
Zielona opaska na oczy
Zielona czupryna
Zawsze chodzi z łańcuchem przy biodrze
Jest bardzo głośny
OSOBOWOŚĆ
CHARAKTER:
"No, normalny chyba jestem. Nie złodupiec, nie samurai. Idę gdzie mnie nogi poniosą i robię na co mam ochotę. Sam sobie jestem sterem, wędkarzem i rybą. To jak, mogę już iść?"
Energiczny. To na pewno. Widzisz go po raz pierwszy i wszystko w nim dosłownie krzyczy o buzującej w nim energii. Pewny krok, najczęściej w konkretnym rytmie jakiejś wcześniej zasłyszanej melodii. Dumna postawa, pełna pewności siebie. Ręce w kieszeniach płaszcza. Czasami będzie coś gwizdał pod nosem, to znak, że ma naprawdę dobry humor. Nie musi nic robić, a i tak czuć jego wigor. Widzisz, jak się nad czymś zastanawia. Widzisz, gdy coś przychodzi mu łatwo, gdy ma z czymś problem. Gdy jest wkurzony zdecydowanie to widać, a gdy szczęśliwy, banan nie schodzi z jego twarzy. Ta prostolinijność i szczerość pozwalają innym rozgryźć go całkiem łatwo. Jak z psem. Patrzysz na jego ogon, wyciągnięty język i wszystko jest jasne. Jinpachi nie umie ukrywać swojego nastroju i myśli. Też nieprzesadnie się stara. Jak otwarta książka, z tak dużymi literkami, że nawet stary cap z demencją się w tym rozczyta.
Jinpachi to wolny duch, nieskalany smyczą swojego rodu ani kajdanami organizacji. Nie lubi mieć nad sobą nikogo. Swoboda i wolność to dla niego wartości najważniejsze, bo ciężko wywalczone. To podstawowe prawo człowieka, możliwość decydowania za samego siebie. Inni ludzie, zniewoleni słowem, nieuczciwym prawem czy nawet siłą, są dla niego widokiem przykrym. Nie na tyle, by natychmiastowo rzucać się do pomocy, ale ewidentnie budzi to jego współczucie. Nie jest przecież człowiekiem z marmuru. To jakim jest? Właściwie to jak pies, ponownie. Jeśli kopniesz, to on ugryzie. Jak pogłaszczesz, to nadstawi łebek po więcej. Oddaje to, co mu się daje. Skacze pomiędzy eksplozją dobroci i pozytywnej energii, a czarnym kłębkiem morderczych instynktów. Zależnie od tego, co mu się zrobi i jak się go traktuje. Ale w jego "ustawieniach domyślnych" wpisana jest pogoda ducha i chęć do socjalizacji. A to jak będzie ona już przebiegać, to inna sprawa. Może to być zwykła rozmowa, alkoholowa libacja wieczorową porą, sparing, wycieczka pod czerwoną latarnię czy inne rozrywki świata doczesnego. Po co ograniczać się do jednej rzeczy z menu, skoro można spróbować wszystkiego?
Lubi wyzwanie, lubi mieć pod górkę. Lubi walczyć. Może inaczej po prostu nie potrafi? Przywykł do takiego stanu rzeczy i nie potrafi tego zmienić? Jeśli jesteś silny, to pewnie zechce pojedynku. Jeśli jesteś słaby, to też o niego poprosi. Sportowa rywalizacja, zdrowa i pozbawiona morderczych instynktów, jest jego ulubioną formą rozrywki. Co może być lepszego, niż dwóch mężczyzn wchodzących na wyżyny swoich możliwości? Dobre jedzenie, alkohol, kobiety, muzyka do potuptania, towarzystwo... W sumie Jinpachi ma tego całkiem sporo. Nie ma jednej konkretnej ulubionej rzeczy. Ponownie, nie ma co się ograniczać. Bo po co? Ta swoboda i hulaszczy tryb życia czasami się na nim odbijają, zwykle kiedy nadepnie komuś na odcisk i musi potem mierzyć się z konsekwencjami. Do problemu podchodzi na kilka sposobów, zwykle jest to rozwiązanie oparte na sile jego muskułów. Zajmując się dzieckiem prędzej zdzieli go po głowie, niż użyje kary psychologicznej. Mówcą nie jest dobrym, trzeba to zaznaczyć. Bywa charyzmatyczny, owszem, ale nie jest typem lidera. Podwładnego też nie jest, tak właściwie. Sam rządzi sobą i tylko sobą. I dla niego taki stan rzeczy jest jak najbardziej akceptowalny.
To kocioł wrzącej determinacji i parcia naprzód. Kocioł w formie wysokiego i przystojnego mężczyzny, biorąc pod uwagę ogólnie przyjęte standardy. Poddanie się? Udawanie słabości? Absolutnie wykluczone. Albo walczy do utraty tchu, albo wcale. Albo pije do nieprzytomności, albo wcale. Albo je do pełna, albo nie je. Nie ma nic pomiędzy. Jest dawanie z siebie 100% albo nie dawanie niczego. Co, że sadysta? Że jak walczy, to tylko do nieprzytomności swojej albo wroga? No tak, trochę w tym jest prawdy. Nie czerpie przyjemności z półśrodków, idzie na całość. ZAWSZE. Do jakiegoś stopnia jest uzależniony od adrenaliny, od dreszczyku emocji. Zbyt długie okresy nudy i nawet robaka chodzącego po ścianie rozwali w drobny mak, ze ścianą włącznie. Będzie biegał po dachach, byle nie siedzieć w miejscu. Robił COKOLWIEK. Możliwości skupienia się na zagadnieniach teoretycznych i "zbędnym kłapaniu pyskiem" są kolejnym problemem tego bohatera, ale po co mu wiedzieć, z kim ma się bić? Ważne, że będzie się bić!
CIEKAWOSTKI:
Uwielbia bardzo ostre jedzenie
Śpiąc często zwija się w "kłębek"
Bardzo szybko się nudzi
Tradycjonalista/mizogin - miejsce kobiety jest poza placem boju. Najlepiej przy dzieciach, w kuchni, ogrodzie. W bezpiecznym miejscu. To facet powinien zapierdalać i walczyć.
NINDO:
"Nie patrz w przeszłość, tam nic dla ciebie nie czeka. Najlepsze jest przed tobą."
"To ja będę patrzył na świat z góry. Schylał się, by was zobaczyć, nie by się kajać."
"Widzisz, ja nie zamierzam zmarnować swojego życia. Już dość go straciłem."
HISTORIA:
"Na pewno? No dobra, ale ostrzegam, będzie trochę łzawo. No, to ten... Zaczynamy. Dawno, dawno temu, dwadzieścia lat temu..."
...przyszło na świat bobo. Bobo Jinpachi. Dziecko jak to małe dziecko, drze mordę, sra i ssie cyca. Więc etap życia można łaskawie pominąć z braku rewelacji. Ale trzeba opisać rodzinę, bo jest ona dość istotna. Standardowo matka i ojciec, Kazumi i Susui. Kazumi była kobietą pochodzącą ze stolicy. Piękna, elegancka, z darem do władania chakrą. Kunoichi była przeciętną, ale żoną i matką - wzorową. Gotowanie i inne sztuki gospodyni domowej opanowała do perfekcji. Pochodziła z bogatego rodu ze stolicy. Jej życie miało wyglądać zupełnie inaczej, niż gosposia na wsi, bo miałą zostać wydana za mąż. Tak, takie rzeczy się dzieją. Ale uciekła od swoich "obowiązków" do Susuiego. Tam jeszcze miała jakąś rodzinę, ale Jinpachi nigdy ich nie widział, oni też go nie widzieli, byli bez znaczenia. A co do ojczulka. Ten nigdy nie był dobrym ojcem, ale był dobrym kumplem. Był tak swój, dobra morda. Sam wychowywał się bez rodziców, był takim typowym przybłędą. Znalazł w końcu swoje miejsce w tej osadzie, Onishimie. Jak ma być dobrym tatusiem, jak nie wiedział, jaki jest dobry tatuś? No właśnie. Ale, bardzo porządny człowiek. Tylko czasami trochę za dużo popił i był wtedy bardzo wesoły. Ale do żony, jak z porcelaną. Chyba wiedział, że dostanie w ryj z kamienia jak będzie za bardzo pyskował. Tak, ku zaskoczeniu nikogo, to Kazumi nosiła spodnie. Z reszty rodziny to starszy brat, Rintaro, i starsza siostra Mi. Rodzeństwo dość typowe. Czasem walczyli, czasem bawili grzecznie, czasem próbowali wkręcić młodemu, że jak połknie mydło to będzie strzelał bańkami z ust. Ale jak przyszło co do czego, to rodzinka była blisko. A czasami przychodziło co do czego.
Ta wioska, Onishima, też ciekawa sprawa. Mała społeczność, ale bliska. Trzymali się razem w potrzebie. Jak trzeba było podkuć konia, to był stary Kojiro, jak się ktoś zranił to do baby Yamy. Pieniądze? Kogo to obchodziło? Codzienne sprawy załatwiało się po znajomości, czasem na obiad kogoś zaprosiło. Dzieci sąsiadów prawie jak kuzyni. Jedna wielka szczęśliwa rodzinka. Z problemami i rzecz jasna pijanym wujkiem leżącym pod stołem w każdy piątek, ale zazwyczaj yło dobrze. W takiej atmosferze i warunkach się rozwijał Jinpachi do mniej więcej ósmego roku życia. Wtedy dopiero uderzyła go pasja. Ninja. Oczywiście gromadka dzieci bawiła się w nich regularnie. Gruby Hayato zawsze był Akimichim, Ryota pluł piorunami, a Jinpachi? Jinpachi był szermierzem. Mistrzem miecza, nieustraszonym wojownikiem walczącym ze złem! Złem najczęściej będącym jego rodzeństwem, które siłą zgarniał do zabawy, ale to można pominąć. Jednak dopiero wtedy około tego roku, stało się coś, co zmieniło postrzeganie świata Jinpachiego. Otworzyło mu oczy (heh), jak kto woli. Razu pewnego do wioski przyszedł wnuk baby Yamy, Akimichi Chozaru. Potężny był to chłop, wielki jak góra i ciężki jak dwie góry. Często bywał, no bo o babcię trzeba dbać przecież. Po co przyszedł? Bo dostawa leków się opóźniała. Leków i ziółek potrzebnych zielarce, to się rozumie samo przez się. A akurat wtedy kowal poważnie zachorował, potencjalnie śmiertelnie. Bez odpowiednich leków mógł z tego nie wyjść. Sprawa więc była poważna. A jakby tego było mało, była wtedy zima. Surowa pogoda nie pozwalała na podróż, a już podróżom kupców całkowicie nie sprzyjała. Chozaru poszedł sam i wrócił z towarem. Zakrwawiony, ledwo żywy. Bez jednej ręki. Ludzie w wiosce byli, całkowicie słusznie, przerażeni. Dzieci zamknięte w domach, ale szybko wydało się co i jak. Bandyci okazali się wyjątkowo silni, bandyci-ninja będąc bardziej dokładnym. Miesiąc spędził Chozaru, wracając do zdrowia. Oczywiście dzieciaki nie mogły zostawić swojego bohatera, ani też bawić się w spokoju z prawie trupem w domu obok. Zakradły się oczywiście do środka, ku wyraźnej dezaprobacie Baby Yamy. Dzieciom było smutno, ale Chozaru? On śmiał się wniebogłosy. Był wesoły jak nigdy, w zasadzie. Wtedy małe gnojki tego nie rozumiały. Tak samo jak jego słów. Wtedy nie mających wiele sensu, ale Jinpachi wchłonął je wręcz całym sobą. Poczuł gwałtowny przypływ inspiracji, kiedy wpatrywał się jak urzeczony w poczciwą twarz swojego bohatera.
"Ninja nie waha się, kiedy na szali jest ludzkie życie. Po prostu to robi i tyle. Jeśli możesz coś zrobić, a tego nie zrobisz, to jesteś tak samo odpowiedzialny, jakbyś to ty zawinił. Musisz coś zrobić, jeśli masz jak! To jest moja droga ninja!"
Jinpachi wchłonął te słowa, jak szmata do podłogi brud, ale nie rozumiał jeszcze dokładnie co to znaczy. Co się z tym wiąże, jakie są konsekwencje takiego zachowania. Jak to dziecko, nie myślisz co będzie potem. Po prostu to robisz, bawisz się. Dlatego też wtedy Jinpachi zaczął na poważnie zajmować się "ninjowaniem", jak wtedy to określał. Poprosił o pomoc swoją matkę, ale ta była zaskakująco chłodna wobec tego pomysłu. "Nie ma potrzeby, żebyś to ty musiał walczyć". "To niebezpieczne". "Po moim trupie" i tak dalej i tak dalej. Nadopiekuńcza matka, która chce dziecko w bezpiecznym i dochodowym zawodzie. Typowe. Ale ostatecznie się zgodziła. Jakimś cudem, nie wiadomo jak, jego tatuś przekabacił matulę na podstawowe szkolenie ninja. Argumentem koronnym było rzecz jasna "W tych czasach każdy powinien umieć się obronić". Matka ostatecznie dała za wygraną i zaczęły się treningi. Mistrz Miecza Jinpachi zaczyna swoją wielką przygodę, prawda? No nie do końca. Naturą chakry młodego Jinpachiego był Doton, odziedziczony po rodzinie matki. Ona sama miała Katon. Jak szkolić dziecko w żywiołach? Chozaru chętnie udzielał korepetycji z tego aspektu. Podstawowe ninjutsu, walka kontaktowa (bambusowym mieczem rzecz jasna), treningi fizyczne... Troszkę tego było. I tak przez sześć lat, podczas których to młody osiągnął znaczne postępy we wszystkich sztukach. Opanował wszystkie podstawowe sztuki ninja, włącznie z pieczętowaniem. Ale matka odmówiła dalszej edukacji. Dlaczego? "Bo to starczy. Nie będziesz pełnoprawnym ninja, umiesz się obronić". No i jak przegadać? Nie przegadasz. Ot co. W tym okresie dzieci przestają być dziećmi i stają się młodzieżą. Są nieco bardziej buntownicze. Jinpachi więc strzelił focha i wybiegł z domu. Uparty młodzian zapuścił się jednak trochę za daleko. Zdecydowanie za daleko. I natrafił na grupę, która jest powodem jego obecnego stanu.
Na początku wydawali się bardzo mili. Obóz w lesie, poczęstowali herbatką, zaprosili do ogniska. Jinpachi zwierzył im się z ambicji o byciu ninja, a ci odwdzięczyli się mu ciosem w potylicę. Co, dało się to przewidzieć? Oczywiście, że tak. Że mieli nagą broń przy pasach? A kto nie miał? W tych czasach trzeba było się zabezpieczać. Że byli mocno zbirowaci? Nie można było oceniać po wyglądzie, jak mamusia mówiła. Wszystkie znaki na niebie i ziemi z perspektywy czasu jasno mówiły, że to był zły pomysł. Ale co z tym zrobić? No nic, zdarzyło się. Co dalej? Dalej obudził się zakuty w łańcuchy. Dwie obręcze wokoło nóg, dwie na nadgarstkach. Jedna na szyi. Połączone łańcuchami i przybite do metalowego bolca w ścianie. Gdzie byli? Cholera wie. Wtedy nie wiedział, ale teraz wie. Kopalnia. Jakaś chujowa, ze stropem podtrzymywanym deskami i innym gównem. Czego? Metalu, a jakże. Cenny kruszec wydobywany był w niej przez niewolników. Grupę ludzi zakupionych z różnego źródła. Po co? Dla kogo? Cholera wie. Dostali kilofy i musieli kopać. Od rana do wieczora, o chlebie i wodzie. Nie był tam rzecz jasna sam. Byli z nim inni. Podobni wiekiem, młodsi, starsi, całkowite staruchy. Cała plejada pokoleniowa zapierdalała. Akcja wydawała się bardzo dobrze zorganizowana, zbyt dobrze. Byli pilnowani cały czas, nie mogli nawet się wysrać bez czujnego oka uzbrojonego byczka. I nie widzieli światła słonecznego. Przez długi, długi czas.
Jinpachi był pyskatą mordą i szybko zarobił na swoje pierwsze kary. Bicie, kopanie, głodzenie, zamykanie w ciemnicy, znaczenie żelazem. Jego kariera chłopca do bicia szybko się nie skończyła. Trwał w oporze przez długi czas, kilka miesięcy. Starał się porozumiewać z innymi "skazanymi". Zachować resztki rozumu przez kontakty z innymi. Ale oni byli martwi, ich spojrzenia były puste. Jak chodzące trupy. Jak miał przeżyć samotnie? Czego miał się trzymać? Rodzice w końcu po niego przyjdą, Chozaru przyjdzie i rozpierdoli ten grajdołek. Ale nie przychodzili. Nikt po nich się nie pofatygował. W końcu pękł. W końcu dał za wygraną. Nie mógł nic zrobić, tylko czekać na ratunek. Owszem, nie był bezbronny, ale miał tylko podstawowe ninjutsu. Żadnych poważnych broni. A straże? Miecze, pałki, kusze. On był cały czas na łańcuchu. Oni byli wolni i korzystali z tej wolności, by zniewolić ich. Rozpacz i beznadziejność sytuacji były zbyt duże, by próbował czegokolwiek innego. Musiał czekać. Przeżyć i czekać. Gdzie był ratunek? Nie nadchodził. Pierwszy rok minął pod znakiem niewoli, pracy i zniszczenia jego nadziei.
Monotonia pozwalała mu myśleć. A kiedy myślał, to utwierdzał się w przekonaniu, że nic z tego nie wyniknie. Raz za razem rozmyślał nad ucieczką i dochodził do tego samego wniosku. Nie chciał być skrzywdzony, nie chciał walczyć. A jednak chciał wolności. Ktoś przyjdzie i ich ocali, prawda? Prawda?
Pierwsza śmierć w ich grupie była dla niego wielkim ciosem. Jeden z mężczyzn po prostu nie wstał do pracy. Po prostu leżał w miejscu, jak zasnął. To była pierwsza faktyczna śmierć, której był światkiem. Ale paradoksalnie, przy całej tej rozpaczy i beznadziejności, to to najgorsze wydarzenie było iskrą, która ponownie go rozpaliła. Słowa Chozaru, dawno wygasłe i zapomniane, odżyły w nim na nowo. Jeśli on tego nie zrobi, to kto? On ma obowiązek wydostania się stąd. Nie może czekać na kogoś! Nie po to ćwiczył i mordował się w sztukach ninja, by teraz po prostu się poddać! Musiał coś zrobić. Ale co? Jak? Miał narzędzia, które zabierano mu po pracy. Mógłby przebić łańcuchy, gdyby tylko miał czym. Miał. Dzień za dniem cierpliwie i obficie niszczył łańcuch w jednym, konkretnym miejscu. Lał na niego, szczał. Nawet, jeśli nic to nie dało, to ten akt powtarzalności pozwalał mu utrzymać się przy życiu. Jego mały rytuał pozostał niezauważony. Chciał zniszczyć łańcuch na nogach, by móc uciec. I na rękach, by móc walczyć. Ile mu to zajęło? Ciężko powiedzieć. Czas przestał mieć dla niego znaczenie. Odliczał go posiłkami, ale szybko stracił rachubę. Do ilu może liczyć człowiek, zanim się znudzi, co? Był przecież martwy przez dobry kawał czasu.
Dzień ucieczki nadszedł. Zniszczył łańcuch, tak cicho jak tylko był w stanie. Miał wolne ręce i nogi. To znaczy niekoniecznie wolne, nadal miał na nie obręcze z łańcuchami. A jednak miał swobodę ruchów. Inni więźniowie zobaczyli, co się szykuje. Że jeden z nich powoli odzyskuje wolność. Jinpachi chciał ich uwolnić, ale nie miał jak. Ledwo był w stanie uwolnić siebie, a co dopiero resztę. Niestety z okazji nie skorzystał. To znaczy skorzystał, ale nie był w stanie uciec. Chciał przejść niezauważony, ale nie miał jak. Doszło do walki. Armia klonów-iluzji nie dała niczego. Kawarimi nie dało niczego. Zmiana kształtu tak samo. Ułamany trzonek kilofa nie był wystarczającą bronią. Byle gówno strażnik w tej gównodziurze był silniejszy od niego. Jinpachi padł na ziemię, zalany krwią. Pobity, niezdolny do myślenia. Szybko stracił przytomność.
Obudził się w całkowitym mroku jakiś czas później. Jego rany zostały opatrzone, ale ledwo. Na tyle, by mógł dalej pracować, ale nie na tyle, by czuć się miło i wygodnie. Jego ręce i nogi były znacznie cięższe. Do łańcuchów zostały doczepione kule żelaza. Ledwo co się w nich poruszał. Wyczuł, że jego oczy przepasa jakaś szmata, która była powodem tej ciemności. Zdał ją z siebie. Ale wzrok nie wrócił. Wymacał swoje oczy, już puste. Stracił wzrok na stałe.
Beznadziejność ponownie uderzyła w jego osobę. Był jeszcze bardziej słaby i wystawiony, niż kiedykolwiek. Jak miał przeżyć, nie mogąc się ruszać, nie mogąc zobaczyć swojego odbicia? Światła? Czegokolwiek? Nigdy nie zobaczy swojej rodziny. Mamy, taty, brata, siostry. Swoich przyjaciół. Chozaro. Baby Yumy. Kogokolwiek. Był skazany na wieczną ciemność? Słowa Chozaro przyniosły mu tylko więcej cierpienia. Był kaleką, skazanym na całe życie na ciemność. Stracił wszelką nadzieję. Ale mimo tego iskra poszła dalej. Inni więźniowie, widząc jego chęć wolności i parcia naprzód, zaczęli odżywać. Rozpalać swoje małe iskierki. On mógł zgasnąć, ale ci, których zainspirował, powoli się otwierała i uświadamiała. Planowała. Jinpachi tego jednak nie widział. Dla niego każdy moment spędzony w ciemności, był cierpieniem. Dochodziły do niego zupełnie nowe bodźce, nowe odczucia. Słabsze, niż cokolwiek co do tej pory czuł. Musiał nauczyć się żyć na nowo. Machanie kilofem nie było problemem, to był prosty ruch. Ale dźwięk narzędzia uderzającego o kamień. Krople potu spadające na ziemię. Zapach stęchlizny. Wszystko to, na początku słabe i zamglone, z czasem nabierało ostrości i wyrazistości. Przed Jinpachim otworzył się całkowicie nowy świat, którego obecności nie był w stanie zobaczyć aż do teraz. Jego wygasłe światło powoli zastępowane było przez nowe, inne. Nie gorsze, nie lepsze, tylko inne. Powoli wracały mu siły i chęci do życia. Wtedy też zaczął słyszeć coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczył. Rozmowy innych więźniów. Pierwszy raz słyszał, jak rozmawiają. Planują. Dzielą się doświadczeniami. Zbliżają się do siebie jako ludzie. Poza czujnymi oczyma strażników, ale Jinpachi był w stanie to wytrzymać. Dołączył do nich. Podzielił się metodą na zerwanie łańcuchów. Operacja nabierała tempa. Teraz wystarczył jeden moment.
I ten w końcu nadszedł. Kopalnia zaczęła się zawalać. Belki podpierające przegniły, kopali się zbyt głęboko, zbyt gęsto wyrywali z ziemi jej bogactwa. Wiele można było powiedzieć o ludziach prowadzących operację niewolniczą, ale życie niewolników leżało w ich interesie. Inaczej po prostu zabiliby Jinpachiego. Wyprowadzeni do bezpiecznej części kopalni byli znacznie bliżej wejścia. Łańcuchy popękały, narzędzia poszły w ruch. Nie ważne, jak bardzo wyszkoleni byli strażnicy, nie mieli szansy wzięci z zaskoczenia. Ci, którzy sprawili im tyle krzywdy, zginęli z rąk swoich ofiar. Niektórzy uciekli. Jednak ci, którzy walczyli, zebrali swoje żniwa. Więźniowie ginęli. Byli ranni. Niektórzy poważnie, w tym on sam. Nie był jeszcze w pełni przyzwyczajony do swojego nowego sposobu postrzegania świata, ale szedł w pierwszej linii. Zbir jednym ruchem katany odciął palce jego dłoni od reszty ciała. Więźniowie odzyskali wolność, ale sporym kosztem.
Jinpachi, będąc w stanie krytycznym z powodu utraty znacznej ilości krwi, został uratowany przez przypadkowego medyka podróżującego najbliższym szlakiem. Zabrali go do niego rzecz jasna jego współwięźniowie. Medyk nazywał się Eiji i uratował go z pomocą swojej sztuki Iryojutsu. Nie za darmo, ale o tym Jinpachi dowiedział się już po przebudzeniu. Nieprzytomny został zabrany do Ryuzaku, do "gabinetu" Eijiego. Tam wszystko sobie poukładał, połączył fakty. W ramach wdzięczności za uratowanie jego życia, Jinpachi zdecydował się stać tymczasowym pomocnikiem Eijiego. Okazało się, że medyk prowadził eksperymenty opierające się właśnie na "sztucznym zwiększaniu czułości ludzkich zmysłów", jak to sam Eiji określił, a pomoc ślepego bardzo mu się przydała. Jakby nie patrzeć brak wzroku powoli nadrabiały inne zmysły, bardziej wyczulone niż do tej pory.
Współpraca trwała około pół roku. W ich trakcie Jinpachi szybko zorientował się w warunkach współpracy z ekscentrycznym medykiem. W ramach pomocy w jego badaniach, Jinpachi często dawał mu do wypicia różne mikstury, tabletki i inne specyfiki. Jedne miały zbawienny wpływ na jego ciało, inne wręcz przeciwnie. Kilkukrotnie był bardzo blisko przedawkowania, co wprowadzało jego organizm w stan krytyczny. Ale poza tym, Eiji zapewniał mu kwaterunek i nawet wyżywienie. Traktował go dobrze. Taka odmiana była dla Jinpachiego jak faktyczne wybawienie, ale myślami powracał do swojej rodziny. Przecież na niego czekała. Ile lat minęło? Cztery? W pewnym momencie zdecydował, że spłacił swój dług. Zdecydował o tym zresztą samodzielnie, bez konsultacji z dobroczyńcą. Odkąd stracił wzrok nieco minęło, więc zdążył się już na dobre przyzwyczaić do swojej nowej rzeczywistości. Był już praktycznie sprawnym człowiekiem, pomijając rzecz jasna fakt bycia kaleką. Ucieczka jednak zakończyła się powodzeniem. Krótki epizod cierpienia przeplatany ucieczką od swojego wybawiciela zakończył się całkowicie. Był wolnym człowiekiem.
Powrót do domu był jedną wielką niewiadomą. Jinpachi był teraz innym człowiekiem. Poznają go? Szukali go? Ogromna ilość wątpliwości i smutku zalała go, gdy zbliżał się do wioski. Ludzie najbliżsi jego sercu, których zawsze chciał zobaczyć. Byli tuż obok, za następnym zakrętem, za następną górką. Kiedy tylko usłyszał szum ruszanego wiatrem pola, zapach ciepłej strawy roznoszący się wokoło wioski... To był jego dom. Zalał się łzami, idąc do przodu, wystukując sobie drogę drewnianą laską. Wszedł do wioski. Słyszał ludzi. JEGO ludzi. Słyszał kaszel Baby Yamy. Uderzanie młotem o kowadło w wioskowej kuźni, syk schładzanego żelaza. Ale wtedy usłyszał swoje imię. Z ust... czyiś. Wiedział, że zna tą osobę. Kto to był?
JIN! JIN! TO TY! JINPACHI!
Potężny męski głos tuż obok niego. A potem potężny, męski uścisk. Tak potężny, że przez chwilę zabrało mu oddech. Ten ktoś faktycznie był sporych rozmiarów. A to oznaczało... Gruby Hayato. Prawie o nim zapomniał. Łzy ponownie wypłynęły spod jego opaski. Chwila prawdziwego szczęścia, czystego i nie zbrukanego niczym, uderzyła Jinpachiego jak młot. Nie był w stanie iść samodzielnie. Upadł na kolana, łapczywie chwytając ziemię swoimi palcami. Ludzie wokoło niego zebrali się wokoło, rzucili się na niego. Poznawał glosy na nowo. Dotykając ich, słuchając, chłonąc znajome zapachy, silniejsze i bardziej wyraziste, niż kiedykolwiek. Ale entuzjazm i radość ludzi, początkowo niby eksplozja jakiejś notki, teraz przycichła. Zorientowali się, co było nie tak z Jinpachim. Był ślepy.
Usłyszał kolejne znajome głosy. Wciągnięcie powietrza, upuszczenie glinianego garnka na ziemię. Matka. Ojciec. Wstał i tym razem sam, bez żadnej pomocy, rzucił się do nich. Jakby nadal był dzieckiem, które uderzyło się w głowę i pognało do mamusi po całusa w guza. Teraz był dorosłym. sporym chłopem. Ale czuł się, jak dziecko. Jak najsłabsza i najmierniejsza istota. W końcu wrócił do domu.
"Co nie? Łzawo do porzygu. A czemu jestem tutaj? A czemu nie? Przecież nie będę siedział w domu przez całe życie, jak jebany kaleka. Mam cały świat do zwiedzenia. Chciałem zostać ninja to będę żył jak ninja. Nie po to walczyłem o wolność, by znowu być zamknięty."
WIEDZA
Ukryty tekst
ZDOLNOŚCI
Ukryty tekst
EKWIPUNEK
PRZEDMIOTY PRZY SOBIE (WIDOCZNE):
Zwinięte Kusari fundo (6m przy prawym biodrze)
Torba (lewe biodro)
Ukryty tekst
ROZLICZENIA
PIENIĄDZE: KLIK
PH: KLIK
MISJE (dla klanu / inne):
D -
C -
B -
A -
S -
WYPRAWY:
C -
B -
A -
S -
EVENTY:
PREZENT OD ADMINISTRACJI:
Re: Jinpachi
: 31 paź 2021, o 21:39
autor: BeeBee-Hachi