Strona 1 z 3
Slumsy
: 29 mar 2019, o 18:26
autor: Yami
Każde miasto posiada dzielnicę, w której żyje ubóstwo. Dzieje się tak z różnych przyczyn. Śmierć karmiciela rodziny, alkoholizm, popadanie w długi za sprawą hazardu, choroby uniemożliwiające prace. Niezależnie co jest przyczyną, jeśli nie masz pieniędzy trafisz właśnie tutaj, do strefy największego bezprawia. Nie znaczy oczywiście, że każdy tam jest gwałcicielem i mordercą. Dochodzi tam do zwiększonej ilości kradzieży i pobić. Zbrodnie ciężkie rzadko mają miejsce.
Slumsy umiejscowione są w południowej części miasta między palisadą a magazynami i przystanią. Dzielnicę charakteryzują gęsto postawione drewniane chatki, brud na uliczkach oraz przewieszane wszędzie liny, na których wiesza się pranie bądź ryby do ususzenia. W kilku miejscach stoją duże żeliwne gary w których jedna z gospodyń przygotowuje posiłki dla większej części tej społeczności. W ten sposób marnuje się mniej jedzenia i pieniędzy. Posiłki to najczęściej potrawki z gorszej jakości produktów, najczęściej odpadki poprodukcyjne, które ze względu na niską wartość są sprzedawane za grosze bądź czasem oddawane za darmo.
Ludzie tych stref często tworzą ugrupowania aby pomagać sobie nawzajem, jednak z tego powodu często dochodzi do bitek między nimi, czasem z prozaicznych powodów jak przypadkowe popchnięcie. Konflikty te nigdy jednak nie zagrażają życiu większej grupie osób, za sprawą rady jaką stworzyły frakcje slamsów. Ta składa się z głów poszczególnych ugrupowań. Ma to na celu stworzenie zalążka prawa. Ta stworzyła kilkanaście zasad pozwalających na jakąś formę koegzystencji. Podstawowe założenia można opisać jako "Nie zabijaj i nie zabieraj", a także "Wina jednego winą wszystkich". Dzięki temu odpowiedzialność jednostki przekłada się na odpowiedzialność zbiorczą całej "rodziny", aby jednak do tego doszło dana osoba musi być złapana na gorącym uczynku, co czasem jest wykorzystywane przeciw prawu. Jeśli jedna osoba coś skradnie reszta rodziny będzie pomagać takiej osobie uciec aby również i ich nie pogrążyć. Z tego powodu dochodziło często do bójek lecz prawa lokalnego nie zmieniono.
Wśród najważniejszych frakcji można wyróżnić te, na których czele stoi Masaru Kuternoga, były marynarz, który stracił nogę podczas walki z piratami, oraz Hitoshiego Suzare byłego urzędnika, którego wrobiono w porwanie i szantaż. Obszar jurysdykcji pierwszego obejmuje pasmo przy palisadzie i obszar dostępu do morza. Suzare odpowiada natomiast za część strefy blisko głównej ulicy od strony Bramy południowej oraz niewielki skrawek części magazynowej.
Ze względu na podział na frakcje miejscowi są nieufni wobec członków innych rodzin dlatego jeśli przypadkiem ktoś znajdzie się w nie tej części, której powinien szybko przyciągnie uwagę a każdy krok i oddech będą odnotowane. Mieszkańcy slamsów nie przepadają za urzędnikami i wyżej postawionymi ze względu na gorsze warunki ich własnego życia. Członków klanu Shabondama, którzy sprawują opiekę nad wyspą nie darzą sympatią, jednak doceniają ich oddanie i umiejętności.
Re: Slumsy
: 27 mar 2024, o 23:00
autor: Aoi
No i wyruszył z Księżniczkiem, tylko kiwając głową Kapitanowi na znak zrozumienia polecenia, oraz tego, że czasu wcale nie mieli jakoś szczególnie dużo na ogarnięcie wszystkich rzeczy. Więc musieli się streszczać, a jak będzie trzeba, to faktycznie połamie Księżniczkowi ręce, jeżeli miałby tylko cokolwiek utrudniąć. Choćby miał beczki za sobą ciągnąć trzymając obwiązujący je sznur w swojej, jeszcze, uroczej gębie. Jakby miał go zaprzęgnąć jak osła, czy założyć mu jakiś odpowiednik chomąto, co by służył jako koń pociągowy, to by to zrobił. Więc szedł pewien tego, że niezależnie od chęci do pracy chłoptasia, zadanie zostanie wykonane. Nawet jeżeli miałby się zesrać.
-Co mnie to? Cóż. Pytam z troski. - Uśmiechnął się niewinnie maszerując z księżniczkiem. -Wolałbym wiedzieć, kto może być odpowiedzialny za Twoje delikatne rączki, jeżeli cokolwiek im by się miało stać. Byłoby zabawnie ich obserwować, nie sądzisz? - Zaśmiał się delikatnie, co by nikt go za bardzo nie usłyszał, a jedynie chcąc wzbudzić odrobinę strachu w chłopaku. -Księżniczko, mnie bawi nawet sama myśl o tym. - Delikatnie się skłonił mrużąc oczy. Grzeczność przede wszystkim. Prawda? Nawet jeżeli, w mniejszym lub większym stopniu słał przyjacielskie groźby. On traktował bardzo dosłownie instrukcje otrzymanie od Kapitana. Miały pękać kości. Będą pękać kości. Nawet jeżeli nie od ciężaru beczek, nawet jeżeli miałby jęczeć z bólu. Najwyżej zaknebluje mu jego słodką mordeczkę.
-Nie wiem kim jesteś. - I jego momentalnie zniknął mu uśmieszek z buzi, wyglądał śmiertelnie poważnie, a jednocześnie bardzo obojętnie, gdyby oceniać go zaledwie po jego spojrzeniu. -I nie obchodzi mnie to. Naprawdę. Na statku, tracisz swoje nazwisko, jak długo Rekin Południa nie postanowi inaczej. Obecnie jesteś... jak on Cię nazwał? - Zrobił pauzę, stanął w miejscu i odwrócił się spoglądając w oczy blondaska, nawet lekko się nachylając, żeby być bliżej jego twarzy. Tak by czuł jego oddech na sobie. -Oh. "Przebrzydła kreatura". Tak? Więc tym jesteś, nic więcej mnie nie obchodzi. Choćbyś był krewnym Shabondama Ayako-Sama. Jak długo jesteś częścią załogi, tak długo jest mi to obojęne.- Przywołał swoją Shirei Kan, którą oczywiście, bardzo cenił. Nawet, jakby zmrużyć jedno oko. Ayako-Sama była piękną blondynką, to może miał coś z nią wspólnego? Aż zaśmiał się na samą myśl. Choć tylko w duchu.
-Więc współpracuj, albo sam przestaniesz pamiętać kim byłeś przed wejściem na statek. - Uśmiechnął się delikatnie, jak wcześniej, z groźbą skrywaną za jego niewinnym, fałszywie przyjacielskim wyrazem twarzy. Nie zamierzał tracić czasu na humorki jakiejś panienki, a jego groźby nie były bez pokrycia. No i postanowił zacząć od odnalezienia opium, co najmniej średniej jakości. Kojarzył, że najlepszy towar pochodzi z Shigashi, ale zdecydowanie tam nei byli. Więc musieli brać co się dało. Przy okazji, też nie tracąc czasu. Zamierzał zahaczać też o te co atrakcyjniej wyglądające kurtyzany, choć oczywiście nie celował wyłącznie w typowe dziesiątki, czy nawet ósemki. Wiedział, że odpowiednia ilość alkoholu zaniża oczekiwany próg. A wielu członków załogi będzie zwracać uwagę tylko na to, by ów kobieta posiadała cycki i puls, z czego to drugie czasami bywało zupełnie opcjonalne. Oczywiście, nie mówiąc otwarcie kto jest jego Kapitanem. Najprzyjemniejszą z niespodzianek lepiej zostawić na sam koniec.
Re: Slumsy
: 28 mar 2024, o 00:29
autor: Taiyō
9/14
„Wygra ten, kto utrzyma ship.”
Aoi — Misja D
Niezależnie od tego, co myślał i Aoi, i Księżniczek, zadanie musiało być wykonane. Pewnikiem nie wpuszczą ich na statek bez odpowiedniej ilości kurew, opium i alkoholu. Jedno trzeba było Rekinowi Południa oddać – trzymał się swoich słów jak łańcuch psiej budy. Ani myślał go zrywać, bo to głównie temu, że zawsze miał niezmąconą wizję, trwał przy swoim i dla swoich, był tu, gdzie jest. Arbitralnie uparty, gotowy zmienić zdanie tylko wtedy, gdy przedłożono mu odpowiednie argumenty. Cechy dobrego i mądrego kapitana, chciałoby się rzec i, gdyby rzeczywiście stwierdzenie wyszło przez usta, miałoby się rację. Nie był głupi, choć dla niektórych mógł na takiego wyglądać przez, ot, masę i twarz, która zdawała się surowością przykrywać mankamenty intelektu. Nic bardziej mylnego.
— Aha, jasne — mruknął bez wyrazu, nie wierząc w krztę tego, co powiedział „towarzysz” niedoli. Na dalszą część zdania nie odpowiedział zupełnie nic, zignorował, jedynie zmrużył oczy i oblał Aoiego bezkresem swojego przygłupiego, naiwnego spojrzenia. Najwyraźniej przeświadczenie, że nie poniesie żadnych konsekwencji, miało być karą samą w sobie. A wyrok? Cóż, niechybnie nadejdzie, jeśli się dziecię nie obudzi z bajkowego snu pełnego matczynej miłości, podsuwanego rankiem posiłku i wszelkich bogactw tego świata. — I nie nazywaj mnie księżniczką, czy ja ci wyglądam na dziewczynę? — zapiszczał jeszcze bardziej irytująco i, na bogów, gdyby mógł, tupnąłby nogą. Czy wyglądał? Wyglądał. Nie musiał nawet stać tyłem, by go pomylić z kobietą. Aż dziw, że żaden marynarz jeszcze mu się nie wgramolił do łoża. Chociaż… Nie, swoją porażająco wkurwiającą personą odstręczał nawet pijanych w sztok. A co dopiero trzeźwych, którzy byliby w stanie owego aktu cielesnego związania dokonać. Głupota bywa zbawienna, podobnie krnąbrność i szlachetne urodzenie.
Tylko jak długo można jechać na tym samym, wyświechtanym patencie? Jeśli towarzyszyłby mu ktoś inny, pewno i lata, ale miał za oponenta człowieka o jasnych celach, sztywnym poglądzie na świat, a przede wszystkim takiego, który nie czuł obawy wobec tytułów młodego. Odrobina szaleństwa, która była niezbędna do zaciągnięcia się pod dowództwo Kinmeia, rysowała się coraz wyraźniej. Powody, dla których Hosokawa zwracał na Aoiego uwagę – również. Historia brązowookiego nabierała sensu. Wszystko łapała wielka i ciężka klamra zapinana rękoma losu, który rzucał go na największe próby cierpliwości i wytrzymałości. A gdyby był głuchy, oh, jakież to byłoby wybawienie!
Blondyn, gdy Shabondama skończył swój przydługi monolog, przystanął w miejscu, złożył teatralnie pierś na splocie słonecznym i wyrecytował naprędce, dumny z rodzinnych osiągnięć, wszelkie tytułu, nazwiska, nieomal całe drzewo genealogiczne. Tylko co z tego ognistego zapału, skoro został podsumowany w najbardziej prostacki, acz skuteczny, sposób? Mina zrzedła mu w mig. I rzedła, i rzedła jeszcze mocniej, im bliżej był Aoi.
Odepchnął go lalusiowatą, ale wystarczającą, siłą.
— Zwracaj się do mnie z należytym szacunkiem albo radź sobie sam! — zażądał i splótł ręce na wysokości klatki piersiowej. Podbródek uniósł zaś zgodnie ze statusem społecznym, przekonany, że poza budząca na salonach podziw, zadziała i w tym wypadku. Nie zadziałała (któż by się spodziewał), toteż – na razie – biernie i w lametach rozpaczy podążył śladem znienawidzonego kompana. Jego plan musiał poczekać na lepszy moment. Nie teraz, nie zaraz. Ale że sprytny i cwany był to księżniczek…
— Skąd przybywają tacy wyciosani ręką bóstw młodzieńcy? — zachichotała zmysłowo dziesiątka nad dziesiątkami, choć w kwiecie wieku, kurtyzana, kierując swą gładką i piękną dłoń na mózg, ten drugi, Aoiego. Negocjacje . Jakkolwiek to nie wyglądało: ten konkretny burdel, przyjmujący każdego, gotów do spełniania najskrytszych fantazji, był idealnym miejscem do zdobycia tak panien, opium, jak i alkoholu. Napierające od boku młódki, niezwykle atrakcyjne, kusiły jak diabli. — Mamy wszystko, czego potrzebujesz… A nawet więcej. Chodź, przekonaj się sam.
Wracając do księżniczka, który zdołał zaczerwienić się od samego tylko obserwowania wydarzenia, znalazł swoją szansę, gdy brunetka próbowała przekonać Aoiego do wstąpienia w jej ramiona. Ramiona, uda… Różne takie cuda. Dał dyla. Nogę. Spierdalał, ile sił miał w tych swoich chuderlawych nóżkach.
Postacie
1. Kinmei Hosokawa — #0080FF
2. Księżniczek — #80BF80
3. Pani szon — #FFBF40
Inne
Księżniczek ma na imię Yuto (Aoi poznał jego imię, gdy piękniś przedstawiał cały swój ród, zasłużony dla wód Kantai i nie tylko)
Re: Slumsy
: 28 mar 2024, o 09:01
autor: Aoi
Wysłuchiwał przedstawiania się Księżniczka z olbrzymim zainteresowaniem, zaciekawieniem wręcz. Ciekawiło go jaką to znakomitą osobę, przyjdzie mu sprowadzać na ziemię, pokazując mu, że naprawdę za nic w świecie Aoi miał jego rodzinne powiązania. Jedyne, co względnie, mogłoby go ratować to bezpośrednie powiązanie z samym Cesarzem. Ale tylko względnie, zapewne, gdyby coś się stało temu blondasowi, to nawet jakby był synem samego Waneko Satoshiego, to jeszcze nasz Shabondama zostałby za to odznaczony jakimś ważnym dla Państwa orderem.
I został zaskoczony, kiedy chłopaczek postanowił go odepchnąć. O cholera! O Jashinie przenajświętszy! Potrafił się postawić nie tylko wywyższając się, jakiż to on nie jest ważny i super księżniczkowy? Co prawda, samo pchnięcie było godne pożałowania, ale wystarczające. Przede wszystkim dlatego, że jedyne czego się spodziewał, to jakiś piskliwy krzyk, proszący o litość czy inne takie rzeczy, ale miał na tyle honoru, że chociaż tego nie zrobił. Aoi się do niego nawet uśmiechnął z taką, minimalną, ale to naprawdę minimalną sympatią! Dla odmiany bez groźby, choć świerzbiła go dłoń, żeby dać mu plaskacza na otrzeźwienie. To się powstrzymał. Nie mógł od tak karać jego mordki, chyba jedynej użytecznej rzeczy z jego jestestwa. Choć, gdyby stracił język... Tak. To byłoby z korzyścią dla ludzkości. No, nie dla każdego, z przyczyn, których może lepiej jednak nie będzie przytaczać, zachwalając jedną z zalet tego elementu aparatu gębowego.
-Sam? Żaden problem. Księżniczko. - Delikatnie się skłonił, dodając nieco teatralnego sznytu, jakby jakiś sługa miał się skłaniać przed realną księżniczką. Jego imię go nie obchodziło, pewnie zdąży je zapomnieć jeszcze przed końcem tego dnia. Ale nazywanie tego blondaska "księżniczką" sprawiało mu wyjątkową satysfakcję. Zachowywał się jak rozwydrzona panienka, podobnie wyglądał. Jedyne co mogło tylko temu wszystkiemu szkodzić, to w wiadomych sytuacjach obijający się dzwonek. Zakleić i zero różnic między wyjątkowo skąpo obdarzoną przez naturę Panną, a Księżniczkiem. No i samemu, mogłoby nie być dużo gorzej. Przynajmniej nie musiałby słuchać jego irytującego głosiku, choć gdyby sam się ewakuował, jeszcze musiałby mu potem pomóc, jakby ktoś był na tyle pijany, żeby dzyndzel nie przeszkadzał, albo na tyle łasy, że wystarczyłoby zamknąć jedno, lub drugie oko. Albo zatkać uszy.
Ależ w końcu, dotarli do przybytku, który niektórzy odważyli by się nazwać bramami raju. Jeżeli rajem jest możliwość chędożenia pięknych bóstw, które przybrały ludzką formę, aby spełniać wszelkie fantazje i przynosić niebiańską przyjemność zagubionym marynarzom. Wabiąc ich we wszystkie rodzaje objęć jakie tylko mogły zaoferować zaczynając od rąk i ud, kończąc na innych elementach, które mogą się zacisnąć na poszczególnych elementach ciała.
-Schlebiasz nam, Pani. - Uśmiechnął się delikatnie do ów dziesiątki, której wiek służył jak najlepszym winom. Przynajmniej jeszcze w tym roku. Zdawał się ignorować ich zaloty, chcące wciągnąć go w odmęty rozkoszy, uniknąć mu możliwości koncentracji się rozkazach Rekina Południa. Zerknął kątem oka na Księżniczka, śmiejąc się w duchu widząc jego reakcję. Tak sam Aoi, nawet nie drgnął. Przynajmniej większością swojego ciała, co z drugim mózgiem, to kwestia drugiego mózgu. On był silny, na ile, na ile pomagała mu miłość do ojczyzny i dr... do Boga. Pozostałe napierające dziewoje, cóż. Pomagały być skupionym. Ekhm, wszędzie.
-Niestety, nie mam czasu by się przekonywać o tym tutaj, za mało chwil mógłbym poświęcić, aby ktokolwiek był usatysfakcjonowany. - Delikatny, wręcz ciepły, trochę niewinny uśmiech nie schodził z jego twarzy. Ale nie kłamał. To musiałby być niesamowicie szybki numerek, żeby mógł się wyrobić z załatwieniem wszystkiego czego trzeba. -Ale, Moje Drogie Panie. Czasu, pieniędzy i wszystkie będzie w bród, gdyż na statku gościmy dziś wspaniałe osobistości, na znak wejścia w dorosłość, Yuty. - Uśmiechał się tak serdecznie, jak nigdy dotąd. Zero złych intencji, jedynie serdeczność, może jakaś chuć, ale kto by takich emocji nie czuł, będąc otoczonym i mniej lub bardziej sugestywnie dotykanym przez piękne kobiety, które chciały doprowadzić do jednego. No, do dwóch rzeczy licząc ogołocenie z oszczędności. Zaczął opowiadać o wspaniałej rodzinie Yuty, niemalże recytując to co mu chłopaczyna powiedział, trochę zmieniając treść, by brzmiało to lepiej dla kurtyzan, a nie było jedynie pochwalną pieśnią. Przy wszystkim, oczywiście pomijał kapitana statku, najlepiej jeżeli o Kinmeiu Hosokawie dowiedzą się, kiedy będzie już za późno, żeby się wycofać. No i ten pieprzony gnój postanowił uciekać, Księzniczek cholerny. Choć, Aoi nie dawał po sobie poznać zdenerwowania, jakby będąc zbyt zajętym towarzystwem pięknych pań.
Nawet z ich dotyku sobie nic nie robił! No, nic nie robił, było pewnego rodzaju niedopowiedzeniem. Jego organizm reagował w słuszny sposób, gdyż piękna i sugestywności im odmówić nie było można. O ile, jeszcze w tej sytuacji dało się mówić o jakiejkolwiek sugestywności oczywiście. Ale pozwalał się dotykać, napierać na siebie. W końcu, przyszedł z jak najbardziej przyjemnym biznesem! To też skupiał się na mózgu znajdującym się wyżej.
-Same widzicie, tak nieśmiały chłopaczyna, a taki urokliwy! Nic, tylko kierować go i kształtować! - Zachwalał blondasa, nawet w tej chwili nie myśląc by go gonić. Wiedział, że prędzej czy później albo wpadnie w kłopoty, i Aoi szukając go, znajdzie go po jego piskach. Albo sam wróci z podkulonym ogonem. Nie widział żadnych opcji po środku. Zresztą, instrukcja mówiła o pękających kościach w jego rękach pod naporem beczek. Nie było nic o konieczności powrotu Yuty na statek. Choć, koniec końców. Zamierzał go, choćby siłą, tam zaciągnąć. -A i ośmielić się go jakoś przyda, jak i resztę gości. Wiecie, jak sztywne potrafią być takie znakomitości. - Oczywiście dodał też, co miał na myśli poprzez ośmielenie, pragnął załatwić temat "zaopatrzenia" w pierwszej kolejności. Dostarczenie tego na statek z kolei, było sprawą drugorzędną. Którą załatwi z Księżniczkiem lub też bez. Zależnie czy będzie trzeba się męczyć z jego szukaniem.
Re: Slumsy
: 28 mar 2024, o 18:02
autor: Taiyō
11/14
„Wygra ten, kto utrzyma ship.”
Aoi — Misja D
— Oh — jęknęła teatralnie, uniosła obie brwi i cofnęła dłoń. Tą samą, która dotykała mózgu chłopaka, teraz ułożyła na długim, wykwintnym pręcie do palenia bliżej nieokreślonej substancji. Najpewniej coś zmieszanego z ziołami, bo dym, choć szary i gęsty, pachniał niezwykle przyjemnie. Słodko, trochę kwiatowo. Ten zapach, siłą wdzierający się w nozdrza, pasował do niej niezwykle mocno. Podkreślał osobliwy charakter kobiety, wetknięte w gładkie i lśniące włosy ozdoby, dojrzałą, ale wciąż odbijającą się urodę. Takie panny, czyniące nierząd, szybko brzydną, gdyż stają się podobne szmatom używanym do ścierania krwi z podłogi w rzeźni. Zużyte. Ona natomiast… Uosobienie elegancji, szczypta bezpośredniości i wynaturzenia, chodzące ciepło i mądrość bijąca z pełnych ust. Balans idealny. — Panicz wie, jak przemawiać do kobiety. Rzadkie, by młody wojownik dzierżył dwa oręże i z jednakową wprawą się nimi posługiwał.
Sama Amaterasu miałaby problem z określeniem, co znaczył ten tajemniczy, rozciągły, uśmiech. Może nic, może całe spektrum posiadanej wiedzy. Z pewnością nie wyglądała jednak na zwiedzioną, przerażoną czy choćby zniechęconą. Widocznie zainteresowała się bardziej niż portfelem, to samym chłopakiem. Niekoniecznie w ten sposób, w który winna kurtyzana. Ale cóż, jako pani tego miejsca – niewiele osób mogło zwrócić jej uwagę. To ona wyznaczała zasady, a kłębiące się tak w środku, jak i na zewnątrz podopieczne musiały biernie wykonywać polecenia swej Madame. Taki los pionków na szachownicy.
I o ile młódki przylepione do boków Aoiego zdawały się ulegać tytułom i dokonaniom rodziny Yuto, pokusie zagarnięcia dla siebie tego, co niegdyś i im odebrano, tak starsza… Starsza stała niewzruszona. Zero reakcji, żadnej zmiany. Nie drgnęła jej nawet powieka. Usta – tak, ale tylko po to, by pociągnąć dym wprost do płuc. W swoich komnatach bowiem gościła znamienitszych wojów; admirałów, dyplomatów, wysokich i wyższych tego świata. Nie była jakąś tam kurwą. Oj nie. Wystarczyło tylko zamienić z nią więcej niż dwa słowa, zainteresować, zmusić do pokazania oczu, które wolne były od pustki, ażeby nań dotkliwość władzy, jaką niewątpliwie miała, Madame dostrzec.
— Oczywiście — zgodziła się, wychylając szyję w kierunku kurzu, który pozostawił po sobie zbiegający Yuto. — Oferujemy to, co unikalne i najrzadsze. To, czego pragną głodne serca. To, co im należne. Zapewniam, że moje dziewczyny spełnią oczekiwania załogi.
Kończąc zdanie, poklepała obie dziewczęcia w ramię. Lekko, matczynie nieomal. To było coś jakby znak, bowiem długonogie, dziewczęce buzie w mig, jak ukłute, odbiły się od ciała Aoiego i zniknęły za plecami kobiety. Wcześniej, rzecz jasna, ukłoniły mu się tak, jak należało.
— Poślę zaufanych mi ludzi, by dostarczyli tyle onieśmielenia, ile zdołają zdobyć. Transport na pokład nie obejmuje naszej umowy — zapowiedziała ciszej i zaczerpnęła oddechu. Długi moment krępującej ciszy przerwany zahaczeniem końcem fajki, tym, który dotychczas trzymała w ustach, o podbródek Aoiego. Delikatny ruch w górę; obejrzała go dokładnie. Choć lepszym określeniem byłoby „przeszyła”. Bo, po prawdzie, mógł czuć się tak, jakby właśnie zaglądała mu w duszę. Przez nią, w nią, w teraźniejszość, przeszłość i przyszłość jednocześnie.
Nagle, kompletnie bez zapowiedzi, ukłoniła się i odeszła. Piękne kimono, najpewniej jedwabne, było ostatnim, co chłopak dostrzegł, nim bambusowe drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Został sam, bez odpowiedzi, bez jakiejś mądrej rady, wytłumaczenia. Nic. Nawet ta twarz dziesiątki nad dziesiątkami, która zdawała się znać wszystkie sekrety świata, każdą paskudę i każde piękno, nie zmieniła swego wyrazu. Nikt jednak nie wpatruje się tak uważnie, gdy nie przemawia za tym głębsza myśl.
Postacie
1. Kinmei Hosokawa — #0080FF
2. Księżniczek — #80BF80
3. Pani szon — #FFBF40
Inne
Księżniczek ma na imię Yuto (Aoi poznał jego imię, gdy piękniś przedstawiał cały swój ród, zasłużony dla wód Kantai i nie tylko)
Re: Slumsy
: 28 mar 2024, o 19:13
autor: Aoi
Zaskoczyła go reakcja tej Damy, choć nie dawał po sobie tego pozna. Damy, gdyż była to najprawdziwsza dama, która nie pozwalała dać się opisywać pełnionemu przez siebie zawodowi. Tak przynajmniej zdawał się uważać nasz młodzieniec, jest sposób wypowiedzi, wygląd, samo zachowanie i spojrzenie. Przemawiało do niego nawet bardziej, niż kiedykolwiek mógłby sam się tego spodziewać, przed przyjściem tutaj. Aromat fajki, gdyż tym zapewne był ów pręt, a przynajmniej był takowej odpowiednikiem, dodatkowo całe to odczucie wzmacniał. W normalnych warunkach, mogłoby to go nawet zniechęcać do jakichkolwiek interakcji z kobieta, która zamierzałaby wydmuchiwać przy jego twarzy jakieś krztuszące aromaty. Tak tutaj? Zapach był naprawdę przyjemny, nie wiedział co było tam napchane, ale gdyby mógł mieć takie kadzidło, bez cienia wątpliwości skorzystałby z takiej możliwości. Albo z samego oczarowania aromatem, albo na wspomnienie tego, nietypowego spotkania z przedstawicielką najpotrzebniejszego zawodu świata.
Aoi rzeczywiście uznawał zawód kurtyzany, za najistotniejszy dla funkcjonowania społeczeństwa, jakby to mogło nie brzmieć, jak wiele osób mogłoby wzgardzać nimi, nazywając je po prostu kurwami, tak on? Szanował te kobiety. Nawet, jeżeli wiele z nich mogło nie mieć szacunku do samych siebie, ze względu na bycie zmuszony przez swoją sytuację do prób przeżycia w taki, a nie inny sposób. Niezależnie czy świat w dalszym ciągu będzie trawiony przez wojny, gdzie marynarzy tacy jak on będą musieli wypływać w wielotygodniowe, jeżeli nawet nie miesięczne rejsy z dala od domów. Toczyć walki na mniej lub bardziej znanych morzach i gruntach, tak przybijając do portu, wielu z chęcią udaje się do domu uciech. Zwalczyć swój stres, osiągnąć swoiste katharsis w chwilach uniesienia, u boku pięknych kobiet, każdemu według potrzeb. Choć nie tyczy się to oczywiście tylko shinobich, bo i najzwyklejszy cywil, również potrzebował ucieczki od ciążącej nad nim rzeczywistości, lub mniej komfortowo – ucieczki od własnej kobiety, lub mężczyzny w przypadku kobiet.
Tak jego zawód? Gdyby to były czasy pokoju, nie miałby za wiele zajęcia, zdawał sobie z tego sprawę doskonale, a i tak dążył do tego, chcąc wypełniać wolę Cesarza Satoshiego Waneko, marząc o świecie, gdzie to właśnie ten mężczyzna będzie władał całym im znanym światem. No cóż, aż się Aoi rozmarzył pod spojrzeniem i uśmiechem tej kobiety. Jeżeli ona sama zagościłaby na statku, aż sam by nie wiedział, czy nie postanowiłby chociaż raz wykazać sprzeciw wobec przełożonego, gdyby to Rekin Południa ją sobie upatrzył. Choć dziewczęta przy jego bokach były piękne, nie miały tego czaru, który w szczególnie wyjątkowy sposób urzekał tego młodzieńca.
Oczywiście, wszystkiego słuchał. Nie wyłączył się całkowicie, zachowywał swój delikatny uśmiech, spijając słowa Damy, niczym najznamienitszy trunek, jaki kiedykolwiek miał okazję wypić. W momencie, kiedy młódki od niego odeszły, również się im delikatnie ukłonił z należytym szacunkiem, jaki powinno się okazywać kobietom. Nawet chciał już przemówić, kiedy Pani z Fajką zakończyła swoje oświadczenie, ale nim zdążył się odezwać, zebrać odpowiednie słowa, poczuł ustnik na swojej brodzie. Lekko uniósł głowę do góry, nie stawiając żadnego sprzeciwu wobec jej obserwacji. Na swojej skórze wyczuł delikatną wilgoć od fajki zwilżonej przez jej usta. Kiedy go oglądała, czuł się jakby złapała go w swoje sidła, i nawet nie czuł z tym się z tym źle. Nawet więcej, czuł się zaszczycony. Choć nie zamierzał okazywać żadnej z tym związanej emocji.
-Ależ oczywiście, Droga Pani. Transportu onieśmielenia na sam pokład, nawet nie śmiałbym oczekiwać. - I ukłonił się ze swoim delikatnym uśmiechem na twarzy, na pożegnanie kobiety, kiedy i ta się ukłoniła No i został pozostawiony sam sobie. Nawet stał o kilka sekund dłużej niż powinien, jakby starając się zebrać swoje myśli. I sobie przypomniał o jednej, niekoniecznie ważnej, ale na pewno ciekawej rzeczy, jego ręka sięgnęła do karambitu, choć ostatecznie go nie chwycił.
-Księżniczka. - Wymamrotał pod nosem i poszedł w kierunku, w którym przed kilkoma chwilami czmychnęła ta poczwara, szczycąca się swoim pochodzeniem, które jak nawet Aoi zdążył zaobserwować, nie zrobiło żadnego wrażenia na Damie. A ten gnojek dalej myślał, że kogokolwiek obchodzi kto nie jest jego ojcem, matką czy innym psim wujem. Rozglądał się po alejkach, chcąc ocenić ile jeszcze miał czasu. Nie spodziewał się, żeby blondasek uciekł daleko. Nawet więcej. Spodziewał się, że ktoś go dorwał, wyrządza mu krzywdę, cokolwiek. Aż się Shabondama uśmiechnął pod nosem na samą myśl, że sam nie będzie musiał brudzić sobie rąk. Choć, pewnie i tak nie zostawi go bez kary wymierzonej samodzielnie. W imię zasad.
Przecież, nikt nie mógł porzucić swojej służby, uciec przed wykonaniem zadania, nawet tak prostego, jakie otrzymał od Kapitana Kinmeia Hosokoway, a on to zrobił. Zrobił, bo czuł się lepszy od innych, a kobiet się bał, jak największa pizda, jaką widział w całej swojej historii służby w cesarskiej flocie. Sama rodzina musiała go nie znosić, skoro, mimo takich znakomitości dzielących jego krew… wylądował na statku Rekina Południa. Jeżeli tam nie zmężnieje, nigdy się to nie stanie.
Re: Slumsy
: 28 mar 2024, o 21:55
autor: Taiyō
13/14
„Wygra ten, kto utrzyma ship.”
Aoi — Misja D
Każdy mężczyzna, choćby i młody, miał dwa życiorysy erotyczno-miłosne. Zwykle mówiło się tylko o tym pierwszym: rejestrze miłości, zauroczeń i spotkań. Tabuny kobiet, których pragnęli, lecz im umykały; ciepła myśl przed zaśnięciem, najsoczystszy owoc, zawieszony u szczytu korony, wspomnienia materializowane w dręczącej historii niezrealizowanych możliwości. Lecz możliwość przebywania w towarzystwie czerwonowłosej Madame była dostępna. A przynajmniej w założeniu. Musiałaby mieć jeszcze na to ochotę. Bo pieniądze… Pieniądze nie miały dla niej znaczenia. Brudny świst papieru. Warte tyle co kurz na bambusowych przegrodach. Ludzie tacy jak ona, tacy jak Rekin Południa, ludzie, którzy odznaczali się nieprzeciętną inteligencją i sprytem naginali zasady tego świata pod swój kaprys. Z zasad czynili tanią dziwkę, z konwenansów dziwnie trudne słowo – bynajmniej dlatego, że go nie rozumieli. Po prostu zapominali, że jakiekolwiek ich obowiązują.
I choć ta dwójka, wyżej wspominanych, słusznie ignorowała naturalny cykl żywota, to Księżniczek nie miał do tego żadnych praw. Bodaj byłby na równi ze swym osławionym ojcem, wujem, stryjem, dziadkiem i pradziadkiem, ukatrupił samego lewiatana jedną tylko ręką, nogą powalił dziesięć dorodnych kozłów, a głową przebił Mur, niegdyś stojący przy granicy Sogen: pozostawał pod wyłączną jurysdykcją Kinmeia. Był, jest i – o ile jeszcze żyje – będzie jego podwładnym. Aoi stał się katem, który chłodem czynionych właśnie kroków niósł ze sobą wizję brutalnych i surowych konsekwencji.
Czy Yuto na nie zasługiwał? Kwestia podejścia – nie wepchał się na statek sam, to pewne, miał inne plany na swój żywot; nie pragnął wojaży, łowienia ryb własnymi zębiskami, przygód, które mógłby znieść jak souvenir z odległej krainy. Był przeciwieństwem, zaprzeczeniem i belką w oczach surowego rodzica, który całe najpewniej życie ugniatał go wedle własnej woli jak glinę. I może ten bunt, ta ucieczka, była pierwszą decyzją, za jaką postanowił wziąć odpowiedzialność? W czym jego wybór był gorszy od tego, którego dokonał Aoi? Cóż. Po nitce do sznura niejako planowano wymierzyć mu wyrok za wolę ojca. Rozsądek kazałby stwierdzić, że to okrutne, że przecież każdy człowiek winien czynić to, co gra mu w sercu. Zgodnie ze słowami kobiety z Zamtuzu – to, co mu należne. Ale znów, kwestia podejścia, Shabondama mógł widzieć tę sytuację kompletnie inaczej. Ba, wielce prawdopodobne, że tak właśnie było. Koniec końców w jego oczach możliwość podróżowania w towarzystwie kogoś tak odznaczonego było zaszczytne. Ludzie, co smutne, mają tendencję do mierzenia innych miarą swoich pragnień i marzeń. Bo jak to tak – być nędzarzem i słuchać, jak opasły bogacz narzeka na nudę. Nóż w kieszeni się otwiera. Przecież ten nędzarz miał już tysiąc pomysłów w sekundę, co uczyniłby dzięki monetom, nieświadom tego, że ów arystokrata skosztował już wszystkiego w tym świecie, nic go nie cieszyło, a przez to stał się nędzarzem większym od samego nędzarza .
No, ale wola Kapitana była wolą Kapitana. Aoi z nią nie dyskutował i – słusznie czy nie – przeczesywał uliczki w poszukiwaniu blond czupryny. A że Księżniczek włosy miał długie i na tle mieszkańców niezwykle zadbane, łatwo byłoby wyłapać go w tłumie. Tylko tłumu wcale nie było. Yuto także. Było za to mnóstwo sklepów, karczm, zamtuzów, pracowni rzemieślniczych. Może kreatury miały to do siebie, że w mig odnajdywały towarzystwo im podobnych? Albo, jak ten szczur, czmychnął tak, że szukanie go będzie stać na równi z szukaniem igły. Tej jednej konkretnej igły. W manufakturze pierdolonych igieł o jednym tylko modelu. I to w towarzystwie gasnącego słońca.
Re: Slumsy
: 28 mar 2024, o 22:53
autor: Aoi
Nieszczęsny Księżniczek postanowił sprawiać mu więcej kłopotów niż oczekiwał. Mógł go dziabnąć czymś ostrym dużo wcześniej. Wtedy na pewno nie chciałoby mu się uciekać, nie mógłby. Za bardzo by się bał. Przynajmniej tak Aoi właśnie myślał. Jednak polecenie od Kapitana było względnie jasne. Pękać miały kości rąk, o nogach, niestety, nic nie wspominał, a przetrącenie blondyneczkowi kolana wydawało się w tej chwili wyjątkowo kuszącą myślą, o ile go znajdzie, co by go nie kusiło, żeby jeszcze raz uciekać. Jednak majac uszkodzoną nogę, Yuto byłby jeszcze bardziej bezużyteczny niż w pełni sprawny. Choć w jego pełnosprawność też powoli zaczynał powątpiewać. Był za głupi by rozumieć najprostsze rzeczy, zamiast komplikować sobie nadmiernie życie. Po sprowadzeniu takich pięknych kobiet oraz zyskaniu zaopatrzenia, tak upragnionego przez marynarzy i Rekina Południa, nawet Kapitan na tego pizdolca, aż tak krzywo by nie patrzył! Chyba.
Nawet żałował, że nie ma wolnej nocy, czy całego dnia. Chętnie zostawiłby nieco ryo w tamtym zamtuzie, choć zwykł stronić od takich przybytków, co niekoniecznie było codziennością wśród marynarzy. Zwłaszcza, jeżeli całe tygodnie spędzają pod batutą Kinmeia Hosokawy. Niektóre nawyki łatwo przechodziły na podwładnych. Szczególnie te, które pozwalały zbić cały poziom stresu, jaki się gromadził w krzyżu czy innym kręgosłupie. Ale no cóż, jeszcze aromat dymu z fajki Damy delikatnie łechtał nozdrza Shabondamy, jej spojrzenie, świdrujące jego duszę. Ten... uśmiech, o którym nawet nie wiedział co sądzić, co miał on dokładnie znaczyć, ale no. Zaskakująco bardzo ta kobieta utkwiła w jego głowie, aż zacisnął dłoń na swoim medalione, jakby szukając oparcia w Jashinie. Pewnie w przeciągu kilku dni o wszystkim zapomni. Ale, odrobiny normalności też nie mógł sobie zabronić.
Jednak, trzeba było odnaleźć tego cholernego Księżniczka. Splunął na ziemię, kiedy maszerował uliczkami. Nieco szybszym krokiem niż zazwyczaj. Nie mógł sobie pozwolić przecież, na spóźnienie. Kapitan dał jasną informację, kiedy odpływają. Nie zamierzał zmuszać go do czekania. Zwłaszcza, że by nie zaczekał, a o karach, jakie w przyszłości by spotkały ten wymuszony duet, na pewno pisane byłyby ballady. Te smutne, bardziej pieśni żałobne. Ale skocze, co by jednak nie stawiać Rekina Południa nawet w minimalnie złym świetle, oczywiście. Któż by śmiał, otwarcie śpiewać o jakiejkolwiek brutalności.
Nawet się zastanawiał, czy generalnie kości w rękach temu gnojkowi miały pękać, ale musiał wrócić, czy ten powrót był rzeczą kompletnie opcjonalną? Chciał porzucić blondasa, może zdechłby w jakimś rowie, albo leżałby jeszcze żywy, ale definitywnie zużyty jak to tylko możliwe. Aż się delikatnie uniosły mu kąciki ust. Oj tak mu źle życzył, a nawet się długo nie znali. Miał kompletnie w dupie, czego on chciał. Finalnie, trafił do załogi Kinmeia Hosokawy. Mógł robić co chciał, Aoi miał totalnie gdzieś jego preferencje żywieniowe, seksualne, nie wiem. Załatwiania potrzeb, jeżeli potrzebował oddawać mocz do morza, poprzez nogawkę munduru. Niech mu będzie, ale! Nie, kurwa, uciekać, kiedy jest zadanie do wykonania. Zadanie, do którego zlecenia, koniec końców sam się przyczynił. Niech sobie będzie wielkim paniczem, dziedzicem fortuny, nie wiem. Penisolubnym marynarzem, czy fanatykiem dziwacznych historii o morskich stworach. Rozkaz to rozkaz. Zachowywalby się jak należy, to pewnie sam prędzej czy później mógłby wyjść na brzeg. A wtedy, niech robi co chce. Nie, kiedy ktoś miał go pilnować. Uprzykrzać życie samemu sobie, Aoi miałby to gdzieś. Gardziłby, ale miałby to gdzieś. Ale to, że chciał uprzykrzyć życie mu, nawet jeżeli nie celowo. Traktował to jako swoiste wyzwane.
Zaglądał gdzie tylko mógł, pomijając wszelkie burdele, czy inne przybytki, w których akty kopulacyjne się odbywały. Widząc reakcje Yuty, na spotkane wcześniej kurtyzany, raczej nie ciągnęło go do kobiet, które wiedziały czego chcą. Albo, które wiedziały czego chce mężczyzna. Albo był zazdrosny o to, jak one dotykały właśnie naszego kwiecistego chłopca.
-Yuto-dono! - Zawołał po imieniu, jeżeli nie mógł go odnaleźć w dalszym ciągu. A niech straci. Na księżniczkę nie zareguje. Nawet z należytym szacunkiem, tak bardzo jak ten mazgaj chciał! W końcu, miał tak się do niego zwracać, a jak nie, to miał sobie radzić sam. Może zwabi go tym wołąniem. -Yuto-Dono, wszystko załatwione. Nie będziesz, Panie, musiał nic dźwigać do statku. Przepraszam za swoje wcześniejsze zachowanie! - Ach! Uniżony, pokorny. Wyglądający na zatroskanego losem tego młodzieńca. Oczywiście, odgrywał wyłącznie szopkę, co by potencjalnie faktycznie go do siebie przyciągnąć. Wołając go od wszelkich tytułów, które realnie miał w głowie, na pewno przegoniłby go jedynie jeszcze dalej. Do statku może dźwigać nie będzie potrzeby, ale na statek to co innego.
Och! Jak bardzo chciał go dostać w swoje łapy, tak by na pewno móc z nim jeszcze na czas wrócić na statek, bez zbędnych opóźnień. Tak, aby jeszcze mógł go ustawić do pionu. Wystarczająco jasno dając do zrozumienia, że ucieczka, będąc na lądzie z nim, była najgłupszą decyzją, jaką tylko mógł podjąć.
Re: Slumsy
: 29 mar 2024, o 02:53
autor: Taiyō
15/14
„Wygra ten, kto utrzyma ship.”
Aoi — Misja D
Folgowanie Yuto, temu nasieniu diabelskiemu, było niewątpliwie złą decyzją. Tylko, cholera, jaką inną miałby Aoi podjąć; przywiązać skrzeczącego chłopca do swojego ciała jakimś marynarskim węzłem, tarmosić po mieście jak psa i szczuć nim? Pomijając, że blondyn zdołałby tymi swoimi dziecinnymi zagrywkami umęczyć i jego, to kurtyzany najpewniej też. A przecież w tym wszystkim chodziło o to, by dotarły na statek w pełni sił i humoru, gotowe by polewano w ich biust trunki i z nań spijano jak zwierzęta. Czekała je noc pełna pracy, a tę ciężko wykonywać w ponurym nastroju i z szumem w uszach. To ta ładna, okrojona wersja.
Druga zaś, ta dla tych, którzy pragną wyzbyć się złudzeń: jeśli ktokolwiek liczył, że użytek z panien negocjowanego afektu odbędzie się we względnym poszanowaniu ich zabiedzonych pod tkaninami sylwetek, tego dziewczęcego niekiedy piękna, niewinnych buziek, kojących głosów to… Nie. Nie na statku. Nigdzie, w sumie. Klientela zamtuzów uważała bowiem, że płacąc za towarzystwo kurtyzany, uzurpują sobie także prawo do jej duszy, stają się właścicielami ciała, popękanej skorupy, i mogą z nim czynić, co tylko zechcą. Tak też było. Marynarzom zapewniano przywilej wyboru – skorzystać czy nie, kobietom o ich statusie jedynie prawo odmowy, która nieopatrznie wypowiedziana na głos, narażała na większe konsekwencje, niż parę siniaków i kilkudniowy ból serca. A wszystko to przez to, że gdy tylko krew spłynie do lędźwi, mózg łóżkowego towarzysza zostaje zupełnie pusty. Podły los, co? Znaczyć nic. Nie mieć nic. Ludziom najtrudniej zrozumieć, że ich życie nie ma żadnego znaczenia. Żadnego celu. Treści.
Dlatego, tym mocniej, podejście Księżniczka, zestawione z większymi dramatami i tak popierdolonego już świata, mogło drażnić. Ostatecznie miał proste zadanie – ugiąć się do woli ojca, zacisnąć zęby, w najlepszym wypadku przetrwać i, gdy uda się zmężnieć, wrócić do żywota już na własnych zasadach. Może on nie chciał czekać, tracić czasu, poświęcać siebie w imię czyiś marzeń i pragnień? Tak naprawdę, jeśli wejrzeć w te dwie sytuacje, nie różniły się znacząco, nie u samych podstaw. I Yuto, i kurtyzany, dzielili podobny los: sprzedawali fragmenty duszy i marzeń, by zadowolić tych, którzy mogli z nich korzystać. Różnica była taka, że Księżniczek ośmielił się wystąpić przeciw przełożonym. Zawalczyć, jakby nie patrzeć, o swoje. W taki czy inny sposób, ale jednak! Musiał mieć w sobie jakieś pokłady odwagi. A to już coś, co przyda mu się w służbie. Szkoda, iż prawdopodobnie całe życie oszczędzał ją, tę odwagę, jak biedni monety, by wydać w odpowiednim momencie. Bogaty w złoto, biedny w sprawczości.
Zapragnął ten Ikar dotknąć słońca i w jego promieniach przyjdzie mu, jak się wkrótce może okazać, spłonąć. W całym misternie tkanym planie zapomniał, by być ostrożnym, by choćby poznać teren, po którym będzie biegł ile sił w łydkach. Sprintem, susłami – byle przed siebie. Tylko gdzie? Yuto nie miał nawet pojęcia, co to za miejscowość, gdzie są dobrzy ludzie, a gdzie ci źli. Chowany całe życie w maminych ramionach, oddzielony od świata zewnętrznego, był kompletnie przerażony. Przerażony, zdany na siebie, a teraz w dodatku – szukany przez kogoś, kto jawił mu się w oczach jako człowiek, którego wiedza ochłodziła, zahartowała i napełniła surowością. Szaleństwem schowanym za uśmiechem. Znał te wygięte usta jeszcze z arystokratycznych, próżnych scen. Tacy byli najgorsi.
Słysząc nawoływanie Aoi’ego, wychylił się nieopatrznie zza beczki przytkniętej do fasady jednej z tutejszych karczm. Chciał wiedzieć, gdzie jest wróg. A że wróg wady wzroku nie miał – cóż. Tragedia murowana. Yuto jednak, chowając się na tyle szybko, jak dalece pozwolił opieszały refleks, naiwnie wierzył, że te potwornie przerażające oczy marynarza go nie dopadną. Poczuł się zupełnie tak, jak wtedy, gdy po raz pierwszy uciekł z domu rodzinnego. Nie miał w sobie strachu, a raczej irytację, że znowu okazał się zabawką w rękach przeznaczenia. Oczy zamgliły mu się podobne stawom o poranku. Rosa na rzęsach, zmywająca błękit jego tęczówek. Ale nie ronił łez. Jedyne, co zrobił, to schował głowę między zgiętymi kolanami.
Re: Slumsy
: 29 mar 2024, o 09:11
autor: Aoi
W głębi siebie, aż wykrzywiał się niemiłosiernie myśląc, by takie beznadziejne stworzenie, jakim niewątpliwie był księżniczek nazywać z takim szacunkiem. Nawet jeżeli miało to służyć wyłącznie udobruchaniu go, przywołaniu do nogi, jak jakiegoś zagubionego psa. Jednak, cel uświęcał środki. Nawet jeżeli jednym z tych środków, miało być nawet teatralne płaszczenie się przed jakimś, pożal się Jashinie, Księżniczkiem. Wielkim kimś, jakiegoś rodu, którego nazwisko tak szybko jak przyswoił, tak też wyrzucił je ze swojej głowy, traktując jak kompletnie nieistotną informację.
Tak nieistotną, jak nieistotna byłą dla niego przeszłość czy przyszłość blondaska. Zwłaszcza, jeżeli nie weźmie się w garść i nie podejmie prawdziwych decyzji. Jak zniknięcie gdzieś na środku morza poprzez wyskoczenie za burtę, jak wszyscy będą spać. Tak, żeby nikt nawet nie zdążył pomyśleć o ratowaniu go. Wtedy uzyska najprawdziwszą wolność, o jakiej nawet mu się nawet w jego najśmielszych snach nie śniło, choć nie wiedział ile w tym jego cherlawym ciałku było czegoś co można określić "śmiałością". Jednocześnie, wybawiłby wtedy cały świat od swego nic nieznaczącego jestestwa, och. Jakże to byłby piękny dzień, nawet Aoi odmówiłby za niego modlitwę, gdyby rzeczywiście tego dokonał, z myślą o tym, jak to musiał cierpieć w czasie podtapiania, aż do finalnego zatonięcia. Może nie byłoby to najbardziej widowiskowe odejście ze świata, ale chłopak wierzył, że Jashin doceniłby i taką ofiarę. Nawet jeżeli nie byłaby ona złożona jego rękoma czy ostrzem.
No i nawet jego rodzina pewnie byłaby bardzo szczęśliwa, mogąc zapomnieć o takim genetycznym niepowodzeniu. Choć, nazwisko rodowe tego piździelca zapewne jeszcze kiedykolwiek wróci do głowy Shabondamy, jeżeli sytuacja będzie tego wymagać. Niektóre istotki lubiły jak się rzucało jakimiś, pozornie sławnymi i ważnymi personami w czasie rozmowy. Co widział nie raz, a nawet na świeżo, kiedy wcześniej otaczające go trzpiotki aż się rozmarzyły słuchając historii o tym co Yutopaństwowie wyczyniali. Jednak Ci, którzy takich znali i widzieli, tak ochoczo na te rzeczy nie reagowali. Jak... no cóż, zaczynało mu powoli przechodzić. Irytacja jaką czuł na samą myśl o blondasku pozwalała mu na wyjątkowe skupienie, na tym, co rzeczywiście było istotne i ważne. Jak dorwanie go, przyprowadzenie na statek. Zmuszenie do wnoszenia beczek na pokład, aż będą pękać mu kości. O ile, sam się nie da ponieść za bardzo i własnoręcznie nie dokona tego wcześniej.
Och! I w końcu, cholera. Nareszcie! Na jego twarzy pojawił się wyraz prawdziwego szczęścia. Może nie szczerzył się jak dziecko, które dostało pierwszego cukierka od kilku miesięcy, ale! Ale doświadczał czegoś zbliżonego do euforii, kiedy to w końcu, śliczna mordka Yuto wychyliła się zza jakiejś beczki. Nie przypominał sobie, by ktoś aż tak przeraźliwie się przed nim chował, ale niesamowicie mu się to podobało. Gdyby tylko szukanie tego niewiasta o księżniczkowych domniemaniach o swojej wielkości nie byłoby tak upierdliwe. Ale! Całość miała taki pozytywny efekt, że faktycznie na swojej twarzy Aoi miał widoczny wyraz prawdziwego szczęścia, nawet z ciepłym błyskiem w oku! Bez żadnych podtekstów mogących sugerować mordercze intencje. Nawet w tej chwili nie chciał robić niczego szczególnie brutalnego, widząc go tak przerażonego, chowającego się. To go satysfakcjonowało. Satysfakcjonowało go bardziej niż potencjalne wybijanie palców, czy inne obrzydzanie jego niewieściego lica.
-Oh! Yuta-Dono! Tu jesteś! - Powoli się do niego zbliżał z ciepłym uśmiechem, miłością w oczach. Zdecydowanie nie była to miłość czy ciepło odczuwane bezpośrednio do osoby Ksieżniczka, ale definitywnie było to z nim powiązane. -Tak się o Ciebie martwiłem! Ktoś mógł Cię tu skrzywdzić! Nic Ci nie jest, Yuta-Dono? - Kontynuował swój pochód pokoju, ręce wyciągnięte szeroko, jakby do uścisku i przytulenia wystraszonego dzieciaka, jakby chciał wlać w niego całe ciepło, które w sobie miał, przytulić. Powiedzieć, że wszystko będzie już dobrze. Powiedzieć, że jest już bezpieczny. Powiedzieć, że nikomu nie pozwoli go skrzywdzić. -Już spokojnie, Yuta-Dono. Jestem przy Tobie. - I naprawdę, jak tylko by się udało, chciał chłopaka ciepło przytulić. Objąc go swoimi ramionami, dać mu trochę ciepła, oparcia.
Swą przyjacielską, pełną ciepła fasadą, teatrzykiem, za który być może dostałby wspaniałe nagrody, gdyby tylko widział to jakiś krytyk, odpowiedzialny za ocenę aktorskich ról, to Aoi mógłby liczyć na niejedno wyróżnienie. Przynajmniej w swoim wyobrażeniu całego spektaklu, jaki właśnie rozgrywał. Od pierwszego zawołania imienia tego marnej wymówki człowieczej nazywającej się mężczyzną. Całą szopkę przerywa kilka chwil po objęciu chłopaka swoimi ramionami, jedną dłonią chwytając go za włosy u nasady. Unosząc jego głowę ku górze, zmuszając by patrzył mu w oczy. I uderza go płaską dłonią w twarz, nawet nie szczególnie mocno. Co najwyżej, żeby lekko szczypał go policzek, kiedy tylko pojawi się wspaniały "plask". Nie miało to na celu wyrządzenie mu fizycznej krzywdy. Bardziej poniżenie, traktując go jak najtańszą dziwkę, na którą splunąłby nawet największy gentleman. Brakowało właśnie tylko tego, że by faktycznie napluł mu w twarz, ale przed tym się powstrzymał. Włosów nie puszczał, nawet po uderzeniu, jako zabezpieczenie przed potencjalną próbą ucieczki.
Re: Slumsy
: 30 mar 2024, o 00:11
autor: Taiyō
17/14
„Wygra ten, kto utrzyma ship.”
Aoi — Misja D
Wszystkie potwory najbardziej lubią strach. Wcale nie pragną pożogi i rozpadu świata, widoku trawionych ogniem ciał, wylewających się przez wyrwę w brzuchu porozrywanych wnętrzności, plątaniny jelit, obślizgłego jeszcze przez juchę płuca, krwi tryskającej ludziom z ust tak, że aż kusi wetknąć pomiędzy wargi trąbkę, co by wystrzelała bardziej widowiskowo. Nie. Prawdzie demony karmią się powolną śmiercią, torturami na duszy; łomoczącym sercem ofiary, prażeniem zamkniętym w oczach, stającymi w gardle błaganiami o litość. I najwyraźniej wcale nie czają się pod łóżkiem. Ani też nie potrzebują nocy czy tam pełni. Ot, stają naprzeciw, twarzą w twarz, centymetr od lica, w blasku uciekającego na drugą stronę globu słońca. Zwykle nie mają też broni, bo i po co, wystarczy ten szczególny uśmiech i czułe słowa. Oba ostrzejsze niż kryształowe, wyszczerbione ostrze.
Oba tak blisko. Yuto próbował schować się przed przenikliwym spojrzeniem Aoiego, zmaleć, stać się niewidoczny. Ale wtedy przeszył go potworny ścisk, gdzieś w górnej okolicy żołądka albo w mięśniach brzucha. Stamtąd też promieniował na klatkę piersiową, czoło oraz uda, paraliżując przy tym całe ciało. Serce waliło mu wściekle, a ręce trzęsły się niemiłosiernie, wprawiając wątpliwą sylwetkę w takie drgania, jakby był co najwyżej maluczką, drewnianą i prymitywną łajbą, która utknęła na morzu podczas sztormu. Po raz pierwszy w życiu telepał się tak dramatycznie, choć tym razem nie z powodu karcącej ręki ojca czy przemocy samej w sobie, a właśnie tej odebranej brutalnie szansy.
Niepojący rytm konsekwencji, a napięcie, jak ta tężejąca żywica, osiągnęło szczyt. Słowa marynarza wtórowały mu dotkliwie w uszach, przypominając to, o czym tak bardzo pragnął zapomnieć. Podniósł głowę znad kolan, biernie pozwolił ująć się w ramiona. Na jego w pół dziecięcej, w pół kobieco-chłopięcej twarzy widniał pogłębiający się wyraz konsternacji. Milczał. Ta nagła zmiana zachowania nie znaczyła nic dobrego. Nie mogła przecież.
I cóż, nie miał zbytku czasu na myślenie; zdołał jedynie przełknąć lepką bryłę śliny i syknąć, gdy Aoi wyrwał jego głową w górę, a całość – i tak już wystarczająco upokarzającej sceny – zakończył uderzeniem w opadły policzek. Odlepiona dłoń pozostawiła po sobie kontur o czerwonym kolorze. Czy bolało? No, bolało. Ale Yuto, zamiast być tym faktem poruszony, poczuł ulgę. Spokój spłynął na niego, oblał lęki i troski. Po raz pierwszy od dawna poczuł się jak w domu. Miejscu, za którym tak bardzo tęsknił. Zamiast łez, zawodzenia, pisku – krzywy, nieco zgrymaszony uśmiech. Jego twarz nie wyglądała już tak jak poprzednio. Cios nie miał z tym nic wspólnego. To było coś więcej. Zamiast ponownie uciec spojrzeniem gdzieś w bok, co wydawało się do niego pasować, przymknąć powieki, czy choćby spróbować się wyrwać: oplótł błękitem twarz Shabondamy.
— Bij mnie ile chcesz. Nie wrócę tam — oznajmił. W głosie Yuto nie było już irytującej maniery ni przerażenia. Fatamorgana? Klon? Nie, rozpadłby się. Nie było mowy o pomyłce. To Księżniczek. Albo coś, co miało jego ciało. Cholera. Zupełnie inna persona. Może Aoi nie był jedynym aktorem. Może był też drugi. Z tym wyjątkiem, że schowany za sceną. Tylko po co?
Re: Slumsy
: 30 mar 2024, o 01:56
autor: Aoi
Ach, jak przyjemnie było mu posiadać Księżniczka w swoich ramionach, obdarzać go swoim ciepłem, próbować go uspokoić, ukoić jego strach i nerwy. Nawet sam Aoi się tym wyciszył! Jakże przyjemnie było kogoś przytulić, nawet jeżeli był to jedynie trzęsący się z przerażenia kundel, który totalnie nie wiedział czego może się spodziewać po swoim Panu. Panu, najwyraźniej będącym również oprawcą, zwłaszcza w tych pełnych lęku oczach. Chłopak czuł się, jakby pochłaniał tego drobnego człowieczka, jakby pożerał go w całości, przeżuwając z każdą sekundą, w której go obejmował. Przynosiło mu to niewyobrażalną przyjemność. Jeszcze się do tego przyzwyczai i nie będzie mógł sobie wyobrazić życia bez karmienia się strachem. Nie byle jakim strachem. Tylko to konkretne uczucie, którym przepełniony był Yuto.
Było mu jednak wciąż mało. Chciał wiedzieć jak długo będzie mógł ciągnąć za struny, nim te pękną pozostawiając jego instrument całkowicie bezużytecznym, pustym, niezdolnym do wydawania kojących dźwięków. Za nic w świecie nie chciał całkowicie stłamsić tego maluczkiego człowieczka. Nie. Musiał chcieć stawiać opór. Po próbach stawianiu oporu musiał uświadamiać sobie, że nie ma to żadnego sensu. Po uświadomieniu sobie bezsensowności, musiał odczuwać wszelkie emocje, które odczuwał w tej chwili. Pusta skorupa, której byłoby wszystko jedno byłaby dla niego całkowicie bezużyteczna. Odbierałaby mu całą zabawę, całą przyjemność jakiej w tej chwili doświadczał z możliwości bycia swoistą alfą i omegą wzbudzającą takie uczucia w słabej ofierze. Czy tak się czuła Wieczna Admirał? Och, jakby chciał móc kiedykolwiek wymienić się z nią spostrzeżeniami!
Uzyskał czego chciał, nie pozwolił jednak Księżniczkowi uzyskać swojego ukojenia. Wymierzył swoją karę. Uderzył nie za mocno, nie za słabo. Wystarczająco jednak, aby naznaczyć jego twarz. Aby pokazać mu, że znaczy tak niewiele, że nawet szkoda marnować na niego więcej energii, niż na ojcowskie poklepanie po twarzy. Kiedy ojciec się o coś potyka po wypiciu zbyt dużej ilości alkoholi, a akurat pysk dzieciaka znajdował się pod ręką, całkowicie przypadkiem. Kiedy usłyszał dźwięk uderzenia o skórę młodzieńca, miał już się szeroko uśmiechnąć. Nawet wstać. Nawet, jeżeli gnojek by się zreflektował to może dać mu iść całkowicie według jego nieprzymuszonej woli!
Ale nie, ten cholerny gówniarz. Ten piekielnie irytujący paniczyk. Po prostu musiał. Po prostu musiał odebrać mu całą przyjemność. Musiał swoim twarzą, swoim spojrzeniem, całą swoją kurewską mimiką odebrać mu całą przyjemność, jaką sprawiało mu to całe zdarzenie do tej właśnie chwili. Do chwili, kiedy ten nagle przestał się kulić, płakać, uciekać. Nie trząsł się jak przerażone dziecko, czekające na karę albo liczące, że jednak kochany tatuś tym razem go oszczędzi. Skurwysyn patrzył na niego bez tego lęku, którym jeszcze chwilę temu mógł się tak wspaniale pożywić! Dłoń, którą wcześniej go uderzył zacisnął w pięść, ale rękę miał opuszczoną wzdłuż swojego ciała.
Nie. Teraz go nie uderzy. Choć wciąż nie puszczał jego włosów, a dłoń go świerzbiła niemiłosiernie, żeby móc ponownie połączyć się z twarzą blondasa... Nie mógł tego zrobić. Yuto wyraził na to zgodę. Powiedział, że Aoi może go bić ile tylko chce! Ten Księżniczek wydawał mu pozwolenie. MU! Nie. Nie zrobi tego. W tej chwili czuł się, jakby tracił kontrolę nad całą sytuacją. Dlaczego? Dlaczego to nic niewarte gówno musiało się tak zachowywać? Już wolałby przesadzić. Wolałby pozbawić go jakiejkolwiek woli życia. Wolałby mieć przed sobą pustą skorupę, której chciał uniknąć. Chociaż wciąż miałby pełną kontrolę nad tym co się mogło dziać. Zacisnął mocniej szczękę patrząc w te niebieskie oczy, jednocześnie przyciągając jego głowę bliżej, wciąż mając zaciśniętą dłoń na jego włosach. Chciał spojrzeć w głębię tego błękitu, jakby to miało mu pomóc odzyskać kontrolę. Jakby to miało przynieść mu jakąkolwiek odpowiedź.
-Nie wrócisz tam? - Powiedział to po tym jak delikatnie się uspokoił. Liczył, że dzięki słowom będzie mógł poczuć się lepiej. Wierzył, że dzięki temu wszystko będzie tak jak jeszcze przed kilkoma chwilami. -Księżniczko. Mówisz to tak, jakby miało mnie to obchodzić.- Dodał podnosząc się. Tak. Spokój, stanowczość. Odzyskanie stabilizacji. To pomoże, na pewno. Nie dodał nic więcej, przynajmniej nie teraz. Wciąż w swojej dłoni trzymał jego włosy. Zaczął iść w kierunku statku, ciągnąc go za kudły za sobą. Nie puszczając nawet jeżeli zacząłby iść o wlasnych siłach. Bić go nie będzie. Ale też nie zamierzał pozwolić mu na przejęcie władzy. Może i Aoi stracił poczucie kontroli, czego niemalże panicznie bał się pokazać. Nie chciał jednak, żeby ów kontrolę posiadł Yuto.
Re: Slumsy
: 30 mar 2024, o 14:49
autor: Taiyō
19/14
„Wygra ten, kto utrzyma ship.”
Aoi — Misja D
Szaleństwo Aoiego ziało gorącym powietrzem na twarz blondyna. Po prostu: istny chaos, gotowy pożerać przestrzeń wokół, byle podążać w zgodzie z własnym kodeksem wartości. Demon, który tkwił w Shabondamie, był teraz tłusty i dobrze wykarmiony, a o obecności wspominanego potwora uświadamiał kompletny brak wyrzutów sumienia. No, jeszcze ta paląca potrzeba uszczknięcia z ofiary kolejnego kawałeczka. Problem w tym, że nikt nie lubi, a tym bardziej takie potworności, kiedy zabrania się im spożywania posiłku w połowie. Tym gorzej, jeśli ów jadło smakuje wyśmienicie. Idealnie wręcz, a nagle pojawia się ten ciężki w przełknięciu kawałek, niby chrząstka i czar pryska. Tu sytuacja miała się jakby podobnie; zabawa trwała, póki Yuto się buntował, póki zawodził żałośnie i tą swoją nieskalaną, zdawać by się mogło, twarz wykrzywiał w przerażeniu. To dawało poczucie władzy. Uzależniające po prawdzie.
A władza miała jednak to do siebie, że nie była wieczna. Co prawda, wielkim wojom stawiano pomniki, ale niewiele zwykle brakowało, by tę moc stracić. Tyle trzeba się, cholera, namęczyć, aby ją zdobyć i utrzymać! Jeszcze ten ból straty, co gorsze, jest silniejszy niż radość ze zwycięstwa, bo zwycięstwo świętuje się przez chwilę, a niesmak porażki pozostaje do końca, do ostatniego oddechu. Cykl życia: jedni rodzą się, by rządzić, inni, by być rządzonymi. Role, jakie przypadły dwójce, były jasne. Oko w oko. Drapieżnik i żaba o wielobarwnej, alarmującej przed trucizną powłoce. I ani jedno, ani drugie się nie cofnęło. Łypali po sobie tak samo bezradnie. I „bezradnie” to dobre słowo – Księżniczek nie dawał Aoiemu tego, co mu należne. Shabondama natomiast odebrał chłopakowi prawo do nasycenia głodnego serca.
Wychodziło na to, że wszyscy obecni w życiu Yuto ludzie, mieli względem niego jakieś wymogi i oczekiwania, które w taki czy inny sposób egzekwowali, niezależnie od tego, do czego się posunął; naciskali, przyciskali, szczuli, osaczali. Czuł się przy tym, jak nieudolny dyrygent nieumiejący ułożyć ze zdezorganizowanych dźwięków jednej, spójnej i harmonijnej melodii o spokojnym rytmie. Symfonia Chaosu No.3. Ojciec byłby w tej orkiestrze donośną, dramatyczną trąbką, wybijającą ponad wszystko inne, niemożliwą do zignorowania podczas koncertu. Aoi zaś niepozornym, subtelnym i zmyślnym w manipulacjach nutami fletem, jednak jeśli pozwolić grać mu samotną melodię, weżre się w każdy zakątek umysłu bez litości. Aż w końcu… Ukochana matka, ją przywołał jako ostatnią. Skrzypce: melancholijne, dramatyczne, otulające ciepłem, pełne spektrum emocji, przejmującej głębi.
Yuto naprawdę chciał uciec z tej patowej sytuacji. Dokończyć swój mały koncert, spełnić własne, a nie cudze, marzenia, może nawet usłyszeć oklaski. Tylko jak i co miałoby to zmienić? Miał do dyspozycji rozregulowane instrumenty, brak linii melodycznej i w żaden sposób nie potrafił zapanować nad indywiduum każdego. To trącało o muzyczną katastrofę albo, o właśnie, kolejne ciągniecie za włosy. Tym razem już w konkretnym kierunku – statku mianowicie. Nim jednak nastąpiła realizacja pierwotnych założeń zadania; oczy blondyna, dotąd puste, ponownie napełniły się strachem, a miękkie, idealnie wyciosane usta rozchyliły w oczekiwaniu na dalsze wydarzenia. Ewentualnie coś chciał odpowiedzieć, tylko słowa stanęły mu w gardle. Jedno było jednak pewne – przemoc działała na Księżniczka niczym blokada założona na duszy. Co innego powolne i dokładnie wymierzone tortury, naciskanie odpowiednich przycisków.
Aoi zrobił dokładnie to, czego pragnął. Któż by mu zabronił? Żaden z gapiów nie protestował, co najwyżej śmiali się z osobliwego teatrzyku wzbogacanego o prośby, błagania, a następnie groźby i krzyki Yuto. Księżniczek natomiast nie był w stanie się podnieść, choć próbował. Dlatego, niewiele przy tym myśląc, jedynie zabezpieczył kosmyki włosów przed nadmiernym wyrwaniem własną dłonią; ścisnął je przy samej koronie, coś na wzór końskiego ogona i dalej wymierzał te swoje marne mądrości, z tą drobną różnicą, że jego głos, im bliżej było do okrętu, łamał mu się coraz mocniej. Co konkretnie wykrzykiwał? Nieistotne. Ot, żałosna plątanina zdań.
Mijając Zamtuz, ten konkretny, minęli również sylwetkę kobiety o karmazynowych włosach. Stała na werandzie w pomnikowej pozie, patrząc znużenie przed siebie. Nie lustrowała niczego konkretnego, ot, niebo i pojawiające się nań coraz częściej migoczące gwiazdy. Po chwili pojawił się ten lepiący zmysły ziołowy zapach i oczy, którymi złożyła Aoiemu krótką i niezapowiedzianą wizytę. W spojrzeniu nie miała ani pochwały, ani negacji jego czynów. Znów – nikt nie wiedział, co tak naprawdę miał znaczyć, bowiem jego natura była niemożliwa do objęcia rozumem. A kiedy tylko Shabondama mrugnął, choćby nie dostrzegłszy kurtyzany ani na moment, zniknęła niby duch. Jakby nigdy jej tam nie było. Jakby tylko to sobie wyobraził, wolą serca i pragnień przywołał na zewnątrz, chcąc ujrzeć po raz ostatni. Chyba ostatni.
Tak czy tak – dotarli statku. Akompaniament Yuto nie ustawał w swojej mocy, ba, stał się głośniejszy, bardziej nieznośny. Do tego zresztą stopnia, że kurierzy zapowiedziani przez Madame, mieli poważne wątpliwości dotyczące prawidłowości adresu, pod który trafili ze zleconymi towarami. Ułożone w dziwny sposób beczki, jedne mniejsze, inne większe, stały bezpańsko tuż obok trapu, gotowe by je przetransportować. A ci mężczyźni, bo było ich trzech, gapili się w całkowitym niezrozumieniu i szeptali między sobą, łypiąc przy tym to na Yuto, to na Aoiego. Najwyraźniej należało coś powiedzieć, dać jakiś choćby wyświechtany sygnał, że trafili w odpowiednie miejsce.
Re: Slumsy
: 1 kwie 2024, o 22:40
autor: Taiyō
13/14
„Mówiono, że z diabłem ma pakt.”
Aoi — Misja D
— W żadnym wypadku — pomachał ręką, jakby odpędzał nadmierną ilość much. — Nie jestem aż tak głupi. One też nie. Wiesz jak wartość kurtyzany spada, jeśli jest brzuchata?! Później co… Tylko żebranie im zostaje!
I o dziwo, w swoim wywodzie był naprawdę rzeczowy. Niewątpliwie Panny negocjowanego afektu były tak długo cenne, jak miały dziecięce twarze i każdemu przybyłemu mężczyźnie mogły sprzedawać kit o tym, że są pierwsi. Jasne, część miała to głęboko w rzyci i doceniała zaawansowane umiejętności łóżkowej oponentki, niemniej to na tych, którzy wierzyli w niewinne kłamstewka, dorabiały się emerytur. A o takowym zabezpieczeniu trzeba było myśleć, no właśnie, w wieku rozrodczym. Największe burdele, te mniejsze zresztą też, znały metody i mieszanki na oszczędzenie sobie kłopotu. No, przynajmniej tak mówiono. Sierot bez jasnego pochodzenia było w bród.
— Myślisz? — zapytał szczerze i poważnie. Przejął się nasz głuptasek. Albo ten, który na niego pozował. Byłaby to całkiem logiczna strategia, biorąc pod uwagę, że kretynom łatwiej wiedzie się w życiu i mniej się od nich oczekuje. Hiroyuki do odpowiedzialności ewidentnie się nie pchał. Ba, uciekał od niej. Co jednak ciekawe, jeśli do czegoś się zobowiązał, albo go zobowiązano, wykonywał zadanie w sposób nieomal perfekcyjny. Zdolny, ale leń. — Może jeszcze nigdy nie miał okazji spać pod pierzyną z urokliwą dziewczyną i stąd ta niechęć? Cholera… Gdybym wiedział.
Itō widocznie posmutniał. Naprawdę żałował, że tamtej nocy po prostu pozwolił Yuto odejść. Może gdyby bardziej się nim przejął, poprosił kurtyzanę o pakiet „jestem twoją dziewczyną”, to młodemu byłoby łatwiej przeszkodzić trudy pierwszych starć z profesjonalistkami? Rozumiał obawy. Koniec końców, ciężko stawać do wojny z kimś, kto ma kosmicznie większe doświadczenie, ale jak już się od kogoś uczyć, to u mistrzów! W tym przypadku: mistrzyń.
— Próbowaliśmy landrynek z samego Kantai przyjacielu. A te zawsze są słodkie i rozkoszne — zaśmiał się. Żuli, a na pewno Hiroyuki, dokładnie to, co żują dzieci. Mamałygę, kaszopodobne coś, oczywiście. Przecież nie piersi kurtyzan. Tacy nie byli. Co do Aoiego nie miał pewności, bo zaskakiwał go każdej niemal sekundy, ale on… On miał ogładę. Jakąś. Jakąś na pewno. Wcale nie rzucił się nań pierwszy. — Baw się dobrze A-o-i — pomachał mu obojętnie na pożegnanie. I choć obecność listu, połączona z nagłą potrzebą Aoiego, by zejść na ląd, mogła być alarmująca tak brunet… Cóż. Nie ruszał głową tak szybko, by połączyć oba te fakty. Po prawdzie nie ruszał głową wcale. Co innego tamta kurtyzana, do której tak ochoczo zmierzał. Ona robiła to naprawdę dobrze. Pewnie w szkole, o ile do jakiejś chodziła, była najlepsza z matematyki i brała udział w olimpiadach. Hiroyukiemu imponowały dziewoje, które wiedziały jak rozwiązać równanie jeden plus jeden, równa się przyjemność. Ta klarnecistka była w dodatku uzdolniona muzycznie. Anioł, nie kobieta. Cud.
A skoro o aniołach, cudach i kobietach już zaczęliśmy… Zamtuz. Ten parszywy, zamtuz. Z jeszcze bardziej parszywą zjawą o czerwonych włosach. Bo przecież nie mogła być człowiekiem; a jeśli nie demonem, to przynajmniej bóstwem. Takiej aury, zapachu i trwałości nie ma nic, co ziemskie. Musiała zatem być czymś, czego umysł Aoiego nie był w stanie przetworzyć bez jej wsparcia. I może uda mu się je znaleźć, jak pewnie sądził, pod tym właśnie adresem, na który – bądź co bądź – nakierowało go zapieczętowane haiku. Niewykluczone, że Yuto rzeczywiście maczał w tym swoje zwichnięte już palce. Rozwiązanie zagadki dopiero nadejdzie – najpierw należało coś zrobić. Wejść do środka, wypytać, poszukać, powęszyć. Do wyboru do koloru.
— Poszukuje Panicz rozrywki, herbaty, może... Tańca? — zagadnęła go zmysłowo kobieta (już nie dziewczyna!), która najwidoczniej odpowiadała za wyłapywanie klienteli tego wieczora. O biznes, nawet tak potrzebny ludzkości, trzeba było dbać. W samym Kantai burdeli było… dużo. Co jednak dziwniejsze, poprzedniej nocy stała tu Madame. A to raczej nie przystoi osobie o jej klasie. Więc czemu? Po co? W jakim celu? Przecież musiał jakiś być. Tak samo ta teraz. Nie była głupia jak te lepiące się młódki, mądrość wylewała jej się z ciemnych jak smoła oczu. Znów tak samo oplatających duszę. Jeszcze chwila i Aoi będzie musiał dzielić ją na pół, bo czarnowłosa była równie nęcąca, co jej poprzedniczka.
Re: Slumsy
: 2 kwie 2024, o 01:03
autor: Aoi
Kiwał głową z uznaniem słuchając wywodu na temat giełdowej wartości kurtyzan. No, nie giełdowej. Ale wartości, bardzo szybko idącej na szczyt i tak samo szybko spadających łeb na szyję. Zaskoczyła go rzeczowość jego kolegi, kiedy jak kiedy, ale w takiej sytuacji, a zwłaszcza przy takim temacie, nie spodziewał się tak dużej elokwencji. Jednak był Hiroyuki codzienny i był Hiroyuki w sprawach najwyższej wagi. Największej wagi. W tej sytuacji największą wagą był fakt, że mężczyzna ten niewątpliwie był tripodem, który uwielbiał dyrygować orkiestrą dętą, w czym, niektóre puzonistki zdawały się twierdzić, że był wyjątkowym mistrzem. Przynajmniej oceniając z jakim zadęciem skupiały się na rozwoju pojemności swoich płuc, aby grać jak najdłużej pod jego batutą.
-Landrynki z Kantai? W sumie... są. - Potwierdził kiwając głowa z uznaniem, nawet nie wiedząc czy faktycznie mówi o przysmaku dla podniebienia, czy może jednak o "przysmaku dla podniebienia. Ale uznał, że może lepiej będzie jeżeli nie będzie drążył tego tematu. Bo niezależnie od tego jaka była prawda, no... cóż. Nie wykluczał niczego przy lukach w pamięci jakie miał. Nawet byłby skłonny uwierzyć, gdyby powiedziano mu, że udawał powóz konny, a jego włosy były lejcami dla jakiejś Naomi, czy jakiekolwiek inne losowe imię miałoby się tu wstawić. Przyjął w siebie tyle opium i sake, że to cud, ze chociaż nikt nie szczekał. Choć kto wie co robiłby Yuto, gdyby mu to rozkazał po pijaku. No nic.
-Hiroyuki, gdybym chciał się bawić, to został bym z Twoją koleżanką! - Zawołał machając mu na odchodnę. Ot, nie szedł do miasta oczekując zabawy. Nie wiedział czego oczekiwać. Nie wiedział czy tak naprawdę powinien gdziekolwiek iść. Byłoby prościej, gdyby rozumiał haiku. Może, może wtedy wiedziałby o co chodziło. Może miał iść do jakiegoś konkretnego miejsca? Nie wiem, gdzie najwięcej było meduz? Meduzy o wschodzie słońca miał oglądać? Meh. Chyba przyda mu się kurs interpretacji poezji.
Maszerował wyjątkowo powoli, dokładnie odmierzając każdy krok. Zastanawiał się nad tym wszystkim. Po co to robił, dlaczego to robił, ręką jeszcze ścisnął zwój upewniając się, że na pewno znajduje się przy kaburze, następnie tą samą ręką przeczesał sobie włosy. Nawet nie, żeby je poprawić, zmierzwić, cokolwiek innego zrobić. Tak naprawdę, chciał jeszcze raz poczuć aromat ziół, licząc, że na jego dłoni nieco go zostanie po ściśnięciu papieru z zapisanymi trzema linijkami, niezrozumiałego tekstu. Właściwie tekst był w pełni czytelny, napisany wyjątkowo pięknie. Ręką, która musiała pisać takich wiele, a sztuka kaligrafii nie była jej obca, a może i nawet ów osoba była samą personifikacją kaligrafii? Któż to wiedział, na pewno nie on.
I dotarł do celu swojej podróży. Przywitała go piękna kobieta, temu nie wątpił, zapewne gdyby to był inny dzień, gdyby nie miał tego zwoju. Gdyby dzień wcześniej nie został uwiązany przez Madame Akari, to definitywnie skusiłby się na każdą z propozycji tej kurtyzany. Chociaż, w niej też go coś przyciągało. Jednak, był zbyt otumaniony aromatem ziół i czegokolwiek innego co było w tamtej fajce, a następnie pachniał zwój, że ciężko było mu podjąć wyjątkowo prostą decyzję. Jakby faktycznie decyzja miałaby mu pozwolić na faktycznie przyjemne spędzenie czasu w towarzystwie tej damy. Och, dlaczego Jashin musiał mu rzucać swoje najcięższe próby! Lubił, kiedy jego wyznawca walczył z cierpieniem i się umartwiał. To było pewne.
-Droga Pani. - Skłonił się delikatnie z kulturą, tak jak wcześniej, nie okazując ani odrobinę mniejszego zainteresowania niż, gdyby przed nim była sama Madame. -Akurat... potrzebuję rozrywki umysłu. - Może było to nietypowe, jak na takie miejsce, choć herbata zaparzona i nalana przez osobę z odpowiednim wyszkoleniem na pewno byłaby kojąca, tak jednak... -Chciałbym na początek spędzić czas przy poezji i herbacie. - Kto to widział, chodzić do Zamtuzu by słuchać poezji w wykonaniu kurtyzan. Ale nie potrafił wymyślić niczego innego, może miał powiedzieć jakieś hasło ukryte w haiku? Cóż. Nie miał bladego pojęcia.