Oparłem się wygodniej o wystawione przede mnie oparcie krzesła, patrząc z lekko przekrzywioną głową na wykrzykującego jakieś losowe obelgi sharinganowca. Na zewnątrz wyglądało na to, że cały ten jego dziwaczny wybuch mnie poruszył tak mocno, że wcale, ale w środku poczułem lekką odrazę. I nie ze względu na to, że nie znosiłem takich krzykaczy jak on. Moje obrzydzenie wynikało z samego faktu, że mam przed sobą pełnoprawnego Uchihę, używającego tych szkarłatnych patrzałek z taką dumą. Jedynym czerwonookim, którego byłem w stanie tolerować, był Shinnichiro. A i jego tylko zaledwie, bo był mi po prostu potrzebny. Ostatnia współpraca z Uchihami skończyła się na konieczności zamordowania nie tylko poprzedniego lidera klanu, ale też tego pieprzonego kretyna, Kazuyoshiego.
Ugh. Aż poczułem, że pięści same mi się zaciskają.
-Zapraszam. Spróbuj.
Uśmiechnąłem się krzywo, patrząc prosto na Uchihę.
-Pierwsza zasada świata shinobi - nigdy nie ufaj nikomu.
Strąciłem żelazny kokon, którym obwiązała ich Wojna, i uprzejmie poczekałem aż łaskawie podniosą się z powrotem na nogi. W tym czasie zdążyłem wyciągnąć niewielkie kiseru, które nosiłem za pazuchą, i zapaliłem je za pomocą płomyka świecy leżącej obok rozpieprzonego na podłodze żyrandola. W sumie, to paliłem teraz głównie z przyzwyczajenia, dla samej czynności palenia. Od kiedy zostałem po prostu wskrzeszony, nie byłem w stanie odczuwać żadnych fizycznych potrzeb ani bodźców. No, rzecz jasna dotyk i inne tego typu czułem, ale ból? Nope. Senność? Zero. Zmęczenie? Może trochę, ale bardziej mentalne niż fizyczne.
Wyglądało na to, że w końcu się pozbierali. He, potrzebowali trochę czasu, co? Na dodatek rzecz jasna czerwonooki musiał jeszcze poparskać na wszystko dookoła. Bo nie byłby sobą. Ech, ci Uchiha. Każdy z nich jest dokładnie taki sam jak poprzedni. Czemu się spodziewałem jakiejkolwiek różnicy?
-Uwolniłem was, bo byliście związani - powiedziałem z krzywym uśmiechem. - Dziwnie tak gadać z kimś kto dynda pod sufitem.
Poza tym, czy ich śmierć cokolwiek by zmieniła? Wątpliwe. Ot, byłoby może kilka osób na krzyż, które pamiętałoby o ich istnieniu. Odbyłoby żałobę, i zapomnieliby o nich. Świat wokół nie zmieniłby się ani trochę. Byłoby po prostu jednego krzykacza i jednego chłopca w permanentnej depresji mniej.
Wtedy usłyszałem kolejne argumenty Aki, mówiące o tym jak to bitwa pod Dokuroyamą nie była głupia. Parsknąłem śmiechem, w którym jednak nie było ani nuty wesołości. Cała ta batalia była jedną pieprzoną pomyłką, i większość doskonale o tym wiedziała. Podniosłem się z krzesła i spojrzałem na Akę, czując że moja irytacja zaczyna rosnąć.
-A więc uważasz, że w celu rozwiązania waszej durnej wojny, sprawiedliwym było porwać cały szczep shinobi? Przerobić ich na pierdolone działo!? DOPROWADZIĆ DO ŚMIERCI SIEDEMDZIESIĄT PROCENT KLANU, PO TO ŻEBYŚCIE WY MOGLI SIĘ CHWALIĆ ŻE WYGRALIŚCIE?! Jesteś pieprzonym kretynem, czy tylko takiego udajesz!?
Wszystko wokół zaczęło się trząść. Gdy się połapałem, zauważyłem że w miejscu gdzie stałem, od punktu mojej stopy aż do połowy ścian pojawiły się szerokie pęknięcia w głazie, a sama presja mojej chakry posłała duet na podłogę. Westchnąłem ciężko. Niepotrzebnie się tak napalam. Zresztą, kim jestem, żeby rzucać takie rzeczy? I tak nie uwierzą, że sam za życia starałem się ograniczać do manipulowania. Po prostu... świadomość, że ktoś doprowadził do ludobójstwa mojego rodu, który i tak od tak dawna jest torturowany własną siłą, a później wycierał sobie tym twarz aby udowodnić że zrobili dobrze, tylko sprawiał że miałem faktyczną ochotę kogoś zamordować.
Ech, czemu odnosiłem wrażenie że do czegoś mogą mi się przydać. Zarżnięcie ich byłoby takie proste...
Oklapłem ponownie na krzesło, zmęczony, i ponownie zaciągnąłem się dymem z fajki.
-Identyczne argumenty mogą podać Senju. Uchiha również wielokrotnie wbijało im nóż w plecy, gdy myśleli że uda się osiągnąć pokój. Wcale nie jesteście lepsi, jedni od drugich. Jesteście siebie warci, niestety.
Parsknął śmiechem.
-Pod Dokuroyamą po stronie Uchiha tylko jeden był marionetką, i był to wasz lider. Cała reszta z was ochoczo przyklasnęła na tę durną bitwę. Nikt nie miał wypranych mózgów. Ruszyli do bitwy, bo wierzyli w siłę swojego rodu i chęć zwycięstwa.
Znów warknąłem, a salą lekko wstrząsnęło.
-Więc wszystkie te duchy Juugo, które poszły wniwecz przez wasz zwyrodniały wynalazek, mogą odpoczywać spokojnie. Bo przecież przeprosiliście! Powiedzieliście jedno słowo i wyciągnęliście rękę w przeprosinach. "Ej, sory, głupio wyszło, zarżnęliśmy prawie wszystkich z was, niestety i tak przegraliśmy. Więc co, wybaczycie?"
Wstałem i zacząłem się przechadzać po sali. Jakoś tak... trochę mnie to uspokajało.
-Stań na popiołach tych dziesiątek, setek Juugo, i spytaj czy wasze przeprosiny mają jakąś wartość. Ich cisza jest Twoją odpowiedzią.
Spojrzałem na Akę, później na Shikaruia. I ponownie westchnąłem ciężko. Cóż. Życie z chakrą natury było wyjątkowo trudne, i prowadziło do wielu tragedii. Wiedziałem to aż za dobrze. Dlatego nie dziwiłem się słowom Sanady, nawet jeśli nie do końca się z nimi zgadzałem. Uśmiechnąłem się jednak, słysząc że Sanadowie zdołali się wycofać i nie spotkał ich ten sam los, co między innymi część z moich krewniaków. Przynajmniej jedna dobra wiadomość. Liczebność Juugo nie wynosi może dwudziestu. Woohoo.
-Pokaż mi swoją Senninkę. Twoją przemianę.
Spojrzałem jeszcze z ukosa na Akę, gdy ten znowu zaczął szczekać o tym, jak to wszystko zepsułem.
-Tja. Chcieliście, że cały klan, czy tylko ty? Shinobi to drapieżnicy. Nie istnieje wśród nich coś takiego, jak pokój. Prędzej czy później i tak sobie rzucą się wzajemnie do gardeł.
Dopóki nie zostaną powstrzymani raz na zawsze, dodałem w myślach.