Jakże łatwo można było pomylić zwykłą życzliwość od faktycznej sympatii... Tylko teraz pytanie, czy i życzliwość była tutaj prawdziwa? Na świecie istniała jeszcze jedna sztuka, może nawet ważniejsza od artyzmu, choć nie tak przyjemna, jak gra na instrumencie, czy kreślenie pędzlem po płótnie. Była to sztuka aktorstwa. Blef, podpucha, kamuflaż, jak zwał tak zwał. Ludzie codziennie grali w grę twarzy. Kiedy uśmiechali się do sąsiadów, życząc miłego dnia. Pomimo tego, że nie mieli ochoty na wykrzywianie warg w fałszu, robili to, być może tylko po to, by sprawiać wrażenie uprzejmych i dobrze wychowanych. Co z tego, że wstali dzisiaj lewą nogą i przypalili zupę w garnku, a kot zrzygał im się na podłogę? Reszta nie musiała o tym wiedzieć. Wystarczyło się tylko uśmiechnąć, a obyło się bez zbędnych pytań o samopoczucie, które od samego poranka było -łagodnie mówiąc- do bani.
Ta sztuka była o wiele trudniejsza niż twórczość artystyczna i tym bardziej ryzykowna… Jednak gdy już się zacznie, tym bardziej od najmłodszych lat, tym ciężej jest się odzwyczaić. W takim razie, czy można powiedzieć, że kunoichi faktycznie uległa czarowi muzykanta i jego pięknym słówkom? Gdyby ktoś zapytał ją wprost, raczej wzruszyłaby jedynie ramionami i odpowiedziała pytaniem na pytanie: A czy wyglądam na taką, która mogłaby ulec?
Na to nie ma poprawnej odpowiedzi, bo nawet jeśli sprawiała wrażenie miłej i przyjaznej, to w rzeczywistości mogło być to jedynie grą mimiki i powierzchowności. To samo tyczyło się również pstrokatego artysty. Kaisa nie wiedziała o nim nic, prócz tego, co im powiedział. To jednak także mogło okazać się grą. Tysiące możliwości, bo przecież naszyjnik mógł okazać się kradziony, piękna pannica mogła wcale nie kochać Kikaia, a jej ojciec mógł być pradawnym smokiem, chroniącym Yue w zamkniętej wieży… No, z tym ostatnim może trochę przesadziła… Tak czy inaczej, to, że zgodziła się pomóc, nie znaczy, że kupiła wszystkie jego opowiastki i przełknęła z uśmiechem, idąc oświetloną przez niego ścieżką jak komar w stronę świecy. Nie ufała mu, ale też nie była podejrzliwa, bo czemu miałaby być? Przecież nic takiego nie zrobił… Przecież nie powierzała mu swojego życia, a jedynie zaakceptowała jego opowieść i postanowiła pomóc. Dlaczego? Ha, taki kaprys. Poza tym, jak już wspomniała, bogowie patrzą, więc czemu miałaby odmówić? Grajek natomiast powierzył im misję najwyższej w jego mniemaniu wagi, a to już było dla niego ryzykiem. Cóż takiego sprawiło więc, że obdarzył Chirinharu i Kaisę zaufaniem? Sam wygląd? Czy może słowa? Skoro tak, to albo lubił hazard, albo był naiwny, albo wcale nie obawiał się, że obie kunoichi znikną bez śladu z jego skarbem.
Tym bardziej Kaisę zdziwiło to, że Kikai tak po prostu oddał jej to pudełeczko z cudownym naszyjnikiem i z przesadnym zadowoleniem podziękował za pomoc. Nie dała po sobie jednak poznać zaskoczenia i po prostu z uśmiechem kiwnęła głową.
- Całowanie w ręce możemy odłożyć po pomyślnie wykonanym zadaniu - powiedziała Kaisa, chowając skarb w torbie i poklepując miejsce, w którym zniknęło, jakby chciała powiedzieć „jest tutaj, bezpieczne, bez obaw”.
Grajek odszedł więc pod bramę, z daleka od nich i okienka ukochanej, w które spoglądał z taką tęsknotą. Kaisa natomiast usiłowała nie prychnąć z niedowierzaniem, a uśmiech spłynął delikatnie z jej twarzy, jak krople deszczu. Brew uniosła w górę, jakby naprawdę w to nie wierzyła.
- Czy on naprawdę właśnie dał dwóm obcym osobom drogą biżuterię? - mruknęła do towarzyszki półgłosem i pokręciła lekko głową. - Jakbym była złodziejką, już by mnie więcej z tym cackiem nie zobaczył. No, ale cóż… Zobowiązałyśmy się pomóc, nie?
Miała szczerą nadzieję, że muzykant nie był tak łatwowierny, na jakiego właśnie wyszedł… dla jego własnego dobra. Nie miała wcale zamiaru uciec z bibelotem, choć przemknęło jej to przez myśl. Tak zwane nieproszone myśli… Mimo tego chciała dotrzymać złożoną obietnicę, bo przecież jej mistrz nie uczył jej sztuki rabunku. Tego uczyła ulica, a ona nie była już przecież dzieckiem z sierocińca. Poza tym… bardzo lubiła swoje ręce i ich utrata przez coś tak błachego, jak kradzież, mogła ją na zawsze pozbawić przyjemności z układania origami. Nie mówiąc już o składaniu pieczęci… Za dużo zachodu, za mało nagród. Zbyt śmiałe by to było ryzyko, a ona przecież starała się być uczciwa. I zaraz pojawiły się w myślach słowa jej mistrza… Nie bądź głupia, Kai. Nie przywiązuj wagi do rzeczy materialnych. Nie warto… Rzadko go słuchała, ale tej porady starała się trzymać, jakby od tego wiele zależało. No bo przecież zależy...
Czarnowłosa pokręciła głową w stronę sprzedawcy, który wydawał się zirytowany całym tym wydarzeniem i brakiem zainteresowania swoim towarem, po czym westchnęła głęboko. Rzuciła spojrzeniem na białowłosą i skinęła w stronę dźwięku, który dotarł do ich uszu.
- Słyszysz? Co to? - zapytała, marszcząc brwi. - Może to Yue? - Odeszła od straganu, kierując się z towarzyszką w stronę tajemniczego śpiewu. Chciała wpierw zobaczyć, gdzie jest wejście, gdzie drzwi, do których by mogły zapukać i czy to faktycznie był śpiew pięknej Yue. Ciekawe też, czy faktycznie była piękna… - To co, jaki jest plan? Idziemy i pytamy wprost o Yue? Przedstawiamy się jako jej znajome? Proponuję, żeby jej ojcu nic nie mówić o Kikaiu, bo może się to źle skończyć… Ustalmy jakąś wersję wydarzeń, żeby nie było niespodzianek - powiedziała, namyślając się chwilę. - Jak spotkamy jej ojca, to mówimy, że jesteśmy jej znajomymi i przy okazji postanowiłyśmy ją odwiedzić i wręczyć upominek. Z nią już zagramy na osobności w otwarte karty. A jeśli natkniemy się bezpośrednio na nią, to już raczej będzie łatwiej… Co ty na to? Jakieś skargi, wnioski, zażalenia? - zapytała Chirin, drapiąc się po karku. - Prosty plan. Łatwy jak budowa cepa. Co tu się może nie udać, prawda? Jak się nie uda, to będziemy kombinować… Ne, Chirin-chan?